Shin Megami Tensei IV - Jeśli mieszkasz w Tokio, to jest to gra dla Ciebie!

BLOG RECENZJA GRY
1626V
Shin Megami Tensei IV - Jeśli mieszkasz w Tokio, to jest to gra dla Ciebie!
Sevchenko_kz3 | 23.06.2016, 22:46
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Czyli recenzja bardzo nietypowego JRPG'a!

Shin Megami Tensei IV opowiada historię średniowiecznego, spokojnego wschodniego królestwa Mikado, które nagle zostaje zaatakowane przez tajemniczego czarnego samuraja, rozprzestrzeniającego książki napisane w starożytnym języku. Język ten, do tego czasu, rozumiała tylko szlachta i 'luksusiarze' (luxurors), jednak plebs po zagłębieniu się w lekturę nagle znikąd również nauczył się go czytać. Wszystko nadal byłoby pięknie, gdyby nie to, że ci, którzy dali się ponieść lekturze, zaczęli przemieniać się w demony. I tu zjawiamy się my. Naszą misją, jako świeżo upieczonego samuraja, którego głównym zadaniem jest eksterminacja wszelkich piekielnych pomiotów, będzie odnalezienie i zabicie tejże postaci. W celu tym wraz ze swoimi trzema kompanami, którzy tak jak i my dopiero stali się wojownikami królestwa, będziemy zmuszeni zejść w dół Naruku, podziemi, w których czyhają demony i według wielu doniesień, mają tam nawet swoją ojczyznę.

Brzmi ciekawie? I tak też jest, ale tylko na początku. Po jakichś 6 godzinach gry tytuł negatywnie zaskakuje, bo okazuje się, że państwem, gdzie roi się od zła, jest... Tokio... Współczesne... I w tym właśnie momencie cały klimat idzie 'hen daleko i zaczyna się mordęga, połączona z fabularnym oklepaniem. Mordęga, jaka na nas będzie tam czekać, polega na tym, że do opanowania mamy cały rozkład Tokio, każdą z dzielnic, by zacząć ogarniać, gdzie w ogóle mamy w danym momencie iść. Granie od tego momentu bez solucji, jakichś pomocy jest nie do zniesienia i chce się od razu wyrzucić grę z karty.

Co do tej fabularnej nudy, to SMT IV naprawdę niczym nie zaskakuje. Tradycyjnie mamy dobrą i tę gorszą stronę, typka, który chce stworzyć idealny świat oraz aniołów, oferujących swoją wizję. Dawno nie zdarzyło mi się coś takiego, że nawet nie zakładałem słuchawek, gdy pojawiały się główne dialogi, by bardziej się w nie wczuć. Ciężko się tutaj wciągnąć w fabułę, bo jest ona naprawdę mierna, a w połączeniu z ciągłym błądzeniem po Tokio serio ma się na nią wbite, nawet gdy w końcu uda nam się jakimś cudem znaleźć lokację, gdzie możemy pociągnąć ją dalej.

Jednak Shin Megami Tensei IV nie jest crapem totalnym. Tytuł ten ratuje przede wszystkim rozbudowana warstwa gameplayowa, z fuzjami demonów na czele. Rozgrywka, z jaką będziemy mieli tutaj do czynienia jest całkowicie turowa, zrealizowania w stricte klasycznym stylu. W trakcie starcia walkę oglądamy z widoku z oczu, a w trakcie eksploracji danej lokacji mamy widok z trzeciej osoby. Potyczki tak, jak w poprzednich tytułach spod znaku SMT polegają głównie na wykorzystywaniu słabości wrogów, które odkrywamy sami, metodą prób i błędów, co czasem zabiera nam kilka cennych ruchów. Choć nie ma tutaj właściwie żadnych mechanik rozbudowyjących starcia, ich poziom trudności w zupełności wystarcza do czerpania sporej przyjemności z gry. Nie ma w JRPG'ach chyba nic lepszego, niż odkrycie słabości wroga i ciągłe ich wykorzystywanie, co tutaj też się bardzo dobrze sprawdza i zadawanie krytyków jest czystą frajdą.

Najlepszą cechą tytułu jest jednak rekrutacja demonów, z którymi aktualnie toczymy bój oraz wspomniane fuzje. Podczas walki możemy zagadać do demona i jeśli wszystko pójdzie dobrze, dołączy on do nas tak, jak w pokemonach. Wygląda to tak, że odpowiadamy mu na jakieś pytania, np. czemu jesteś mną zainteresowany, jakie korzyści będę miał z zostania Twoim sługą i jeśli odpowiemy dla niego zadowalająco, będziemy musieli jeszcze udowodnić, że bardzo chcemy go w swoich szeregach, zgadzając się na jego różne propozycje, np. ofiarowanie mu jednego potiona, trochę kasy, życia albo jeszcze czegoś innego. Jednak nie zawsze nawet po odpowiednich negocjacjach dany stwór do nas dołączy. Demony jak to demony, często są złe i wredne, więc zdarza się, że po wykorzystaniu naszej naiwności po prostu zwiewają z pola bitwy ze wszystkimi darami, a i zdarza się też, że po chwili nas po prostu zaatakują, a my tracimy pozostałe ruchy.

 

Jeśli będziemy posiadać już w naszej kolekcji kilka różnych demonów, to będziemy mogli skorzystać z fuzji i stworzyć z dwóch posiadanych stworów jednego mocniejszego, przerzucając mu przy okazji kilka wybranych przez nas umiejętności z tych poprzednich. Pozwala to na utworzenie w pewnym momencie demona prawie że idealnego, którego z każdą kolejną fuzją będziemy mogli jeszcze bardziej dopakowywać, dzięki boostowi do najważniejszych dla niego statystyk. Również pula demonów, jaką możemy wytworzyć, jest ogromna i przy końcu gry przez naszą kolekcję przejdzie może jakaś 1/3 ich wszystkich. Ciekawym pomysłem było również zaimplementowanie w grze możliwości pozyskania od demonów jakichś umiejętności i założenia ich swojej własnej, głównej postaci. Dodatkowo, jeśli mamy już np. Mazionge, a kolejny demon z tym skillem będzie chciał nam użyczyć umiejętności, to nasza Mazionga się ulepszy i powstanie Mazionga +1.

Całość ratuje jeszcze w minimalnym stopniu klimat i wygląd lokacji. Każda z nich jest zrujnowana, na ulicach pływa krew, wszędzie szwędają się brzydkie jak noc demony, a na dodatek całe Tokio od 20 lat odizolowane jest od słońca przez pewną dziwną barierę. Warto jeszcze wspomnieć, że wszyscy mieszkańcy miasta żyją w podziemiach, gdzie demony nie zachodzą. Przypomina to trochę Metro Glukhovskiego, gdzie na powierzchnię wychodzą tylko stalkerzy, osoby, które są na tyle silne psychicznie, jak i fizycznie, by dać sobie choć przez chwilę na niej radę.

Jednak nawet cały ten świetnie wykreowany klimat przegrania ludzi z demonami nie pozwala w pełni cieszyć się tytułem. Do wspomnianego błądzenia i nudnej fabuły można jeszcze dodać miałkie postaci główne, które tak jak i fabuła, niczym nie zaskakują i walą sztampą na kilometr. Walter chce, by silni kreowali świat, Jonathan by wszyscy byli równi, a Isabeu nie ma zdania i robi to, co my, nudaaaa.

Warto jeszcze do tego dołożyć questy poboczne, bo takowe niestety też tutaj istnieją i są czystą dobitką dla grającego. Większość z nich to klasyczne znajdź i przynieś, znajdź i zabij, tudzież znajdź i uratuj i nie ratuje ich nawet wpakowanie do niektórych z nich bogów z jakiejś mitologii, np. Ozyrysa albo jeszcze jakiś innych postaci. Nie potrafiłem w żaden sposób dać się porwać temu tytułowi i już po jakichś 10 godzinach ogrywałem go mocno na siłę. Gdyby nie moja złota zasada kończenia rozpoczętych tytułów, bardzo szybko bym zwątpił i chciał jak najszybciej zapomnieć o tym, co mnie przy nim spotkało, a szkoda, bo po świetnych Personach i Devil Survivor liczyłem na coś kilka razy lepszego.

Na zakończenie wypadałoby napisać coś o oprawie graficznej tegoż dość dziwnego tworu oraz ścieżce dźwiękowej. Od strony graficznej tytuł stoi na zaskakująco wysokim poziomie jak na konsolkę o tak ograniczonej mocy. Szczerze mówiąc, po jego odpaleniu byłem w sporym szoku, że aż tak dobrze to wszystko wygląda i że w ogóle poruszam się po lokacjach w tradycyjnej TPS'owej konwencji. Lokacje, mimo dość średniej wielkości i braków w ilości szczegółów, wyglądają naprawdę dobrze i klimatycznie, więc pod tym względem ciężko się do czegoś przyczepić.

O designie oponentów również warto skrobnąć kilak słów, bo o dziwo tutaj tragedii również nie ma. Każdy z potworów prezentuje się przyjemnie dla oka, widać, że to demon, a nie jakieś gumisie albo inne smerfy, co w tytule o takiej tematyce jest właściwie jedną z najważniejszych rzeczy. Nie raz w trakcie gry udawało mi się wytworzyć takie stwory, że aż ciężko było mi na nie patrzeć w kolekcji, a co dopiero, gdy natrafiałem na nie po jakimś czasie w trakcie walki. Wielu z nich naprawdę uda się obrzydzić nam życie, co w sumie nie jest niczym złym, bo tylko wzmacnia to klimat tego apokalidemonicznego Tokio, więc jest to jak najbardziej plus.

Szkoda tylko, że dobrej jakości oprawy graficznej nie uzupełnia dobrej jakości soundtrack. W trakcie gry jedynie utwór towarzyszący walkom z bossami zapadł mi w pamięci, co nie świadczy dobrze o jego jakości. Ciężko by mi teraz nawet było zanucić motyw jakiejś lokacji albo utworu, który towarzyszy jakże przyjemnemu zwiedzaniu miasta, albo nie wiem, zwykłej walce. Szału nie ma i najlepiej zapuścić sobie jakiś własny OST w trakice gry, by szlag Was nie trafił przy błądzeniu i ciągle zapętlającej się jakiejś kijowej nutce w tle.

Podsumowując!

Shin Megami Tensei IV polecam przede wszystkim tym, którym niestraszne jest opanowywanie układu miasta, by zacząć czerpać przyjemność z gry oraz tym, dla których fabuła w takim stylu będzie czymś nowym i z przyjemnością sięgnęliby po taką odskocznię od patosu wylewającego się z FPS'ów albo innych game'ingowej sztampy!

Tekst oryginalnie pojawił się na :

https://przegrywalnia.files.wordpress.com/2016/04/shin_megami_tensei_iv__what_calls_out_to_you__by_blackzetaexe-d639aa6.png

 

Oceń bloga:
-1

Atuty

  • Grafika i design demonów
  • Wymagająca walka
  • Fuzje i rekrutowanie demonów

Wady

  • Oklepana fabuła
  • Miałkie postaci
  • Ciągłe błądzenie po Tokio
  • Druga część gry
  • Nijaki soundtrack
  • Questy poboczne tylko dobijają
Sevchenko_kz3

Bartek Zając

Shin Megami Tensei IV polecam przede wszystkim tym, którym niestraszne jest opanowywanie układu miasta, by zacząć czerpać przyjemność z gry,,,

5,0

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper