Lubię, kiedy poziom trudności ma sens.
W piękne sobotnie popołudnie wzbogacone temperaturą oscylującą wokół zera, deszczem i zamkniętymi szczelnie oknami, udało mi się wyłowić z czeluści sieci (a tak naprawdę to Kotaku wyłowiło tutaj) filmik o wdzięcznym tytule Cupsouls od 64 Bits i niczym niewzruszony delektowałem się świetną animacją, humorem oraz wiernym odwzorowaniem bossów i przeciwników jednej z ostatnich moich partnerek w tym poliamorycznym związku z grami wideo. Naszła mnie jednak pewna refleksja jak dowcip Zagłoby prędka, że mości czytelniku, coś mi tu nie gra. Nie jest to w żadnym razie przytyk w stronę autorów,bo jednak, żeby się do tego odnieść musieliby czytać po polsku, a właściwie to w ogóle czytać co piszę, więc jestem zabezpieczony podwójnie. Kwestia na którą chciałbym tu w niewielkim wymiarze słownym podjąć to fakt przyrównywania każdej gry o wysokim poziomie trudności do Dark Souls*, strażniczki domowego ogniska i całej tej absolutnie niedysfunkcyjnej rodziny.
Dark Souls to w założeniu gry action RPG z otwartym światem. Nacisk położony jest na eksplorację oraz walkę jeden na jeden, lub jeden na
Cały ambaras z poziomem trudności tej serii jest równie prosty do wyjaśnienia co kulistość ziemi Kyrie Irvingowi (">polecam), więc pozostańmy przy na faktach. Ten świat Cię nie lubi. 2-3 razy od przeciwników i giniesz. Zatrujesz się? Spada HP. Widzisz item? To zasadzka. Nie widzisz itemu? To zasadzka. Nie widzisz ścieżki? To Dark Souls. Wyciągasz pochodnię? Nie masz broni. Chowasz pochodnię? Nie masz oczu. Robisz krok? Zza węgła wyłania się przeciwnik z młotem spycha Cie w przepaść. You Died. Tracisz punkty doświadczenia. Masz jedną szansę na powrót do tego miejsca i wyrwanie ich na powrót z gardła zdradzieckiej gleby. Jeżeli Ci się nie uda, to całe zgromadzone doświadczenie trafia szlag a Ty dalej marniejesz na 19 poziomie postaci, bo jakichkolwiek zmian co do tego dokonujesz tylko przy ogniskach, tutejszych checkpointach lub w dedykowanych hub areas (Przestrzeniach wypadowych? Miejcie litość.). Zadawane obrażenia są ściśle powiązane z poziomem konkretnych umiejętności, więc błędne koło się zamyka. Brzmi trochę jak stare platformery-pamięciówki z kilkoma tylko drobnymi różnicami. Tam była obopólna zasada śmierci za jeden cios,nie były to RPGi, wszystko było widać z daleka i nic nie przypominało staczającego się w otchłań straconego świata przeżartych własną potęgą samozwańczych bogów. Gdybym miał porównać walkę w Dark Souls do jakiejkolwiek innej gry to byłoby to pierwsze Devil May Cry z prędkością ustawioną na x0.25 i poziomem trudności Dante Must Die.
Powiedzieć, że Dark Souls to gry trudne, to prawie jakby skłamać i w kłamstwie tym znajduje się przedmiot mojego zainteresowania. Gry z tej serii nie były projektowane z myślą o wyżyłowanym poziomie trudności a zarazem to takie, w których brak możliwości wyboru poziomu trudności jest elementem zarówno gameplayu, kontroli postępów i wyzwania, ale również częścią narracji. W Dark Souls poziom trudności ma sens i niewiele jest gier, które w tak niearbitralny sposób są w stanie wpleść wysoki jej poziom w gameplay i historię. Nasi przeciwnicy to głownie inni nieumarli (Undead lub Unkindled), którzy poddali się na drodze do przedłużenia ery ognia. Zmarnowane, półświadome byty, którym nie zależy na tym czy je zabijesz czy nie, ponieważ i tak nie mogą zginać. Tak jak Ty. Nie mają porównywalnego uzbrojenia , nie mają takiej broni jak Ty ale w momencie, kiedy spotykasz ich po raz pierwszy mają podobny poziom postaci, ich bronie zadają podobne obrażenia i mają podobną ilość HP. Każda z tych rzeczy ma swoje uzasadnienie, gdyż każdy z tych aspirujących modeli George’a Romero był postacią w tej samej sytuacji, w danym momencie poddał się i tak już zostało.
Po resztę zapraszam na
https://thegamingshedblog.wordpress.com/2017/11/30/lubie-kiedy-poziom-trudnosci-ma-sens/
Big up!