Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, czyli kto tak naprawdę jest zwycięzcą nowej generacji?

BLOG
1028V
Friendly Fire | 16.06.2013, 13:13
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Sony epic win, Microsoft na deskach, wiwat PlayStation 4, Xbox Go Home – po serii konferencji dnia „zero” tegorocznej odsłony E3 fala internetowej beki z następcy Xboksa 360 ponownie przybrała na sile. Ale czy słusznie? 

Podczas jednej z wielu bezstresowych wymian poglądów na temat minionych, targowych prezentacji, na mocy sugestii podłożonej mi w zasadzie pod sam nos, w obszernej przestrzeni mojego pustego, acz skąpanego w hajpie łba zapaliła się mała lampka. Rozkminiając udostępniony mi scenariusz  coraz intensywniej zacząłem drapać się niezręcznie po głowie, na nowo próbując zdefiniować ostatecznego króla next-gen gamingu. Czy Sony zaiste może już zakładać swoją koronę lidera nadchodzącej generacji konsol, jednocześnie okrzykując się jej zwycięzcą? W poszukiwaniu odpowiedzi na zadane pytanie jak i w celu wyjaśnienia całej sytuacji, cofnijmy się nieco w czasie jak i przestrzeni, lądując na terytorium Wielkiej Brytanii roku pańskiego 2007.

 

 

Gamestation, sieć sklepów słynąca z tanich niczym barszcz używanych gier, przechodzi właśnie mały kryzys – chociaż „mały” to może nie do końca odpowiednie słowo, bo do bankructwa brakuje tutaj tylko jednego kroku. Wykonać go nie pozwala jednak branżowy konkurent dawnego giganta, firma o wdzięcznej nazwie GAME, za sprawą całkowitego wykupienia upadającej działalności ostatecznie ratując ją przed utonięciem. By zrozumieć powagę przeprowadzonej operacji warto w tym miejscu dopisać, iż w czasach swojej świetności (przypadającej na premierę PlayStation 2), wykrwawiający się obecnie sklep zbił solidne kokosy, co w finale uplasowało go na drugim miejscu wśród  „growych” detalistów na terenie całej Wielkiej Brytanii. Na chwilę obecną problemy z gotówką są jednak na tyle grube, że tematu nie potrafi udźwignąć i sam GAME, który przecież całkiem niedawno wchłonął swojego „brata” za skromne 150 milionów „zielonych”. Utworzona z dwóch sieci Game Group wije się więc w swych przedśmiertnych spazmach przez następne 5 lat, by w marcu 2012 roku trafić pod tzw. zarząd przymusowy. Nieprzyjemne ulokowanie pomiędzy komornikiem z lewej, a syndykiem z prawej strony wymusiło na posiadaczach sklepu wytężony proces poszukiwania nowej nadziei na ocalenie swojej działalności. Rozwiązaniem okazało się nabycie konającej firmy przez OpCapita, rosłego inwestora z siedzibą w Londynie, połączone z jednoczesnym zamknięciem Gamestation i jego licznych punktów na terenie Zjednoczonego Królestwa. Razem z oficjalnym oświadczeniem z dnia 14 września 2012 roku, Gamestation na dobre zniknął z angielskich ulic, będąc w pełni i ostatecznie zastąpionym przez jedyny i słuszny GAME.

 

 

Zawiłe to wszystko niczym meandry fabularne Mody na Sukces, a mnie w dalszym ciągu nie udało się wyjaśnić, dlaczego ta łzawa historyjka została tu w ogóle przytoczona oraz co w zasadzie stoi za niemiłym końcem Gamestation i równie ciężkim losem samej sieci GAME po dziś dzień. 29 lutego 2012 roku obszar Wysp obleciała niewesoła informacja, iż ani jeden, ani drugi z wymienionych sklepów nie będzie w stanie zrealizować licznych pre-orderów na wyczekiwanego wówczas przez graczy na całym świecie Mass Effecta 3. Podczas rozmów z wydawcą tytułu – Electronic Arts – firma zderzyła się z ich niezapowiedzianą, dość nieprzyjemną polityką, nie uwzględniającą korzystnych rabatów i zniżek, towarzyszących zamówieniu sprzedawanej gry. Innymi słowy, Elektronicy dowalili sieci taki rachunek za możliwość opylania swojego nadchodzącego hitu, że cały deal był dla firmy po prostu nieopłacalny. EA wypiął się na szanowaną w Anglii sieciówkę, wuchtę przedpremierowych zamówień było trzeba anulować, kupę kasy oddać, klientów przeprosić i przekierować ich do konkurencji. 5 marca do grona obrażonych dołączył także Capcom (wycofując się ze swoim Street Fighter x Tekken), a gdzieś na końcu całej afery środkowy palec pokazało jeszcze milusie Nintendo. Dlaczego?

 

Ano bracie dlatego, że hajs się musi zgadzać. Po EA można jeździć jak nowy traktor po ubitym polu, wręczać im złote kupska co rok i wyśmiewać przy pomocy kolejnej serii memów, ale prawda jest taka, że rynku wtórnego nie lubi wydawca absolutnie żaden. Na firmę zarabia nie ten tytuł, który kupiony został tylko raz i obskoczył dziesięciu znajomków szczęśliwego nabywcy, ale ten, który każdego z osobna zmusza do sięgnięcia po własny egzemplarz – proste, zrozumiałe i za grosz nie odkrywcze. I chociaż w żadnym oficjalnym newsie nikt nie powiedział tego wprost, upadek Gamestation to nic innego jak zmasowany atak pazernych gigantów, którzy w ciemnej uliczce w postaci zbliżających się premier swoich mega hitów dopadli nieźle zarabiającego handlarza „używkami” i postawili mu ultimatum – dostajesz i sprzedajesz nasze gry (bo w sprawie nie rozchodziło się o samego Mass Effecta, ale i całą plejadę tytułów od EA), ale za pieniądze, które uciułałeś sobie z segmentu, z którym my nie potrafimy jeszcze skutecznie walczyć. Podkreślam: jeszcze.

 

 

W tym miejscu wbija się dissowany przez wszystkich Xbox One, do którego Elektronicy od razu (i nie bez powodu) podczepili się niczym do jędrnego i zdrowego cyca.  Problem używanych gier Microsoft załatwił dla nich z lotu, za sprawą konieczności nabycia całej produkcji od podstaw na nowej maszynce nawet, jeśli w jej napędzie kręci się płyta pożyczona od kumpla z osiedla. Dzięki temu zabiegowi, tuzy z Redmond (jak i sprzedawane na ich sprzęcie gry), zarabiają zawsze, i to wielokrotnie – żaden tytuł nie wymyka im się z obiegu, bo nawet jeśli właściciel sklepu z używkami zdecyduje się na jego zakup, będzie musiał „aktywować” go sam. Innymi słowy, spełnia się marzenie każdego wydawcy – gra się sprzedaje.

 

Zabawmy się teraz w, jakby to określili Anglosasi, rozrysowanie swoistego „worst case scenario”. Do obozu Xboksa One systematycznie zaczynają dołączać pozostali, najwięksi wydawcy branży. Wizja zarobienia na każdej kopii gry, nawet jeśli czarny PR ostatecznie doprowadził do niższej sprzedaży platformy niż u konkurencji, kusi manną spływającą z obłoków. W końcu już w „naszej” rzeczywistości nie potrzeba było wiele czasu, by w związku z blokadami wprowadzonymi na gry dla XOne Ubisoft zaznaczył swoje stanowisko. Jak poinformował nas jeden z newsów PPE.pl, „Dyrektor Generalny Ubisoft, Ives Guilemot potwierdził, że jego firma wciąż nie zdecydowała jak postąpić w sprawie rygorystycznej polityki Microsoftu a propos używanych gier.” Czytaj: hajs się jeszcze nie zgadza. Ale będzie, jak tylko Microsoft rozrysuje dla potencjalnych wydawców odpowiednie warunki, w zamian żądając od nich kuszących exclusive’ów dla swojej platformy. Czajenie się po krzakach i gadanie, że „nasz stosunek do polityki używanych gier Microsoftu nie jest jeszcze określony” to najzwyklejsze w świecie mydlenie oczu kupujących – najprawdopodobniej każdy, wielki producent gier 3xA jara się opcją ochrony przed uciekającymi za sprawą „używek” pieniędzmi. Jedyny problem to ten, że niezbyt wielu chce jeszcze dać się podciągnąć pod wspólny mianownik z hejtowanym w sieci Mikromiętkim, czekając, aż gracze oswoją się z tym faktem.

 

 

Nie oswoją się, mówicie? Przypomnijmy więc sobie wprowadzenie konieczności opłat na PlayStation 4, jeśli tylko będziemy chcieli pograć sobie w sieci, zapisać save’y w chmurze bądź skorzystać z funkcji Remote Play na naszej Vicie. Dawniej, Sony z miejsca zostałoby ukamienowane za taki manewr – dzisiaj wszystko już gra i buczy, bo całość podpięta została pod kochanego przez użytkowników Plusa. I nie ma problemu, bo gry są i w ogóle, generalnie się opłaca. Poza tą, mimo wszystko dość ryzykowną decyzją, Sony wykreowało nam się na „spoko zioma” i kumpla wszystkich grających, bo w przeciwieństwie do Microsoftu, pieniądze potrzebuje na wczoraj. Dopiero rozważne zaglądanie do swojego portfela, rozbudowa oferty PS Plus i opchnięcie dwóch, sporych biurowców (1,2 miliarda dolarów za siedzibę w Tokio i 1,1 mld za podobny budynek  w NY) wyciągnęło rodziców PlayStation spod kreski, a obecna sytuacja i tak do zbyt kolorowych nie należy. PlayStation 4 jest przyjazna graczom (w szczególności z naszej, polskiej perspektywy), bo musi sprzedać się od zaraz – nie martwiący się o swój zarobek Microsoft może postawić na nieco bardziej oddalony zysk, który z czasem ma szansę ponownie przegonić konkurencję i to, co ich konsola będzie oferować.

 

Zresztą nie o wspomnianą Polskę się tutaj tak naprawdę rozchodzi -  czas potrzebny na oficjalne wprowadzenie GfWL i brak naszego kraju na „startowej” liście Xboksa One tylko to potwierdza (podobno nie pomoże już nawet udawanie, że jest się z UK). Lubimy używki i lubimy szukać tańszych rozwiązań, więc w oczach Microsoftu raczej nigdy nie staniemy się godnym uwagi konsumentem – w skali światowej, dla M$ polski rynek to żaden rynek. Na razie liczy się to, co po premierze konsoli będzie działo się na Zachodzie, gdzie różnica stu dolarów pomiędzy sprzętem nie boli klienta aż tak, jak przeciętnego pana Kowalskiego. Oczywiście, rozglądając się po Internetach łatwo zauważyć, że w związku z rozwiązaniami wprowadzonymi przez Xboksa One plują się gracze z całego świata – jednak kto powiedział, że to oni w dalszym ciągu są targetem numer jeden dla Microsoftu?* Multimedialny kombajn ma teraz przede wszystkim kupić rumiany amerykański tata, który o E3 może coś tam słyszał, ale przede wszystkim będzie mógł przeskakiwać  z ukochanego NBA na futbol bez konieczności rozglądania się za pilotem. Synek coś tam powrzeszczy o PS4, ale z racji tego, że to nie on dysponuje w tym domu gotówką, w końcu przemyśli sprawę i sam stwierdzi, że „weź tata kup sobie ten dekoder nowy fajny, (a ja po nocach pocisnę w świeżą Forzę)”. Oczywiście sporo w tym nieuczciwego generalizowania, ale mniej więcej właśnie w takich realiach Xbox One ma szansę wybronić się lepiej, niż nam się wszystkim wydaje, dając sobie czas i możliwości na przekonanie tych, który na chwilę obecną przekonani są najmniej – grających.

 

 

Dobry wynik finansowy kasiastych panów z Redmond pozwala im na rozplanowanie i dopieszczenie wizji swojego nowego dzieciątka w o wiele większych, czasowych ramach. Możliwość zrobienia interesu na każdej kopii gier, jakkolwiek dla konsumentów brutalna, potencjalnych wydawców ciągnie niczym pszczoły do ula, a twórcy Xboksa One dołożą wszelkich starań, by to właśnie ich ul miał tych robotnych owadów jak najwięcej. Sony i jego PlayStation 4 najprawdopodobniej wygra na starcie, ale pamiętajmy, że to nie sprint, a długodystansowy maraton. Tymczasem ich rywal, jak i reprezentowana przez niego polityka (z którą z czasem najprawdopodobniej się oswoimy), może wzbogacić się o naprawdę pokaźną i interesującą liczbę tytułów na wyłączność – bo na Boksie (i tylko dla Boxa, bez babrania się z portami)  robić gry bardziej będzie się opłacało. „Jednorazowość” zakupu może też poskutkować tym, że gry na One będą po prostu tańsze i schodzić ze swojej ceny będą szybciej. Oczywiście cały ten wywód to jedna wielka spekulacja, pełna zmiennych i niewiadomych (ceny gier nowej generacji, koszt aktywacji używanego egzemplarza), a finał i tak zapewne zaskoczy nas wszystkich – Microsoft może pójść ze swoim produktem w totalnie odmienną część rynku, a takie Sony, dla przykładu, stać się ostoją indyków i twórców niezależnych, klepiąc na boku własne exclusive’y. Microsoftowy strzał może też oczywiście okazać się niecelny – niemniej jednak, nadchodząca generacja i związane z nią starcie, jak zresztą za każdym razem w historii, będzie dla nas interesującym widowiskiem. Widowiskiem, w którym zderzą się ze sobą ludzie, który przecież debilami nie są i od lat specjalizują się w robieniu na nas pieniędzy.

 

*Wybór zupełnie innej (a przy tym nowej i świeżej) grupy odbiorców wywnioskować można poniekąd z samej nazwy konsoli. W czasach, gdy świat dopiero poznać miał PlayStation 3, twórcy Xboksa zrezygnowali z władowania mu dwójki w tytule, by nie dać konkurencji psychologicznej przewagi, wynikającej z wyższego numerka przy nazwie ich konsoli. Playstation 3 > Xbox 2 - czujecie, o co chodzi, prawda? Tak zrodził się właśnie Xbox 360, lecz dawne, matematyczne przepychanki zdają się być już przeszłością. Nowy klient przy kontakcie z cudacznym 720 bądź liczbą 8 mógłby się lekko przestraszyć - teraz dostaje ładne, "czystokartkowe" One, nie przejmujące się jednocześnie tym, że sprzęt "konkurencji" uzbrojony jest w czwórkę. Just sayin'.

 

Zapraszamy na oficjalny fan-page Friendly Fire – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Oceń bloga:
0

Kto więc ostatecznie zbije więcej hajsu?

Xbox One
249%
PlayStation 4
249%
Cichociemne Nintendo
249%
Pokaż wyniki Głosów: 249

Komentarze (19)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper