Lśnij dalej, szalony diamencie.

"Dark Side of the Moon" okazało się niespodziewanym sukcesem. Dzięki niemu Pink Floyd wspięło się na wyżyny, a ich koncerty przeniosły z klubów na wielkie stadiony. Przed zespołem było bardzo trudne zadanie - musieli stworzyć coś, co przynajmniej dorówna temu dziełu. Prace biegły mozolnie i ciężko, ale płyta "Wish You Were Here" ujrzała światło dzienne w 1975 roku.
Wiadomo, że po ogromnym sukcesie bardzo ciężko go kontynuować. Trudno nie zostać oskarżonym o odtwórczość lub obniżenie jakości. Dlatego panowie z Pink Floyd czuli niesamowitą niemoc twórczą. Wiedzieli, że należy coś stworzyć, ale nikt nie miał pomysłu co. Ktoś w końcu zasugerował, aby stworzyć płytę opartą w całości na dźwiękach wszystkiego oprócz instrumentów muzycznych. Projekt nazywał się "Household Objects". Inspiracją dla niego był odgłos dotykania palcem krawędzi napełnionych wodą kieliszków po winie. Projekt upadł po kilku tygodniach i muzycy znów znaleźli się z niczym. Wtedy pojawił się kolejny pomysł, już znacznie bardziej realny od poprzedniego - stworzenie utworów mających na celu upamiętnienie byłego frontmana grupy, Syda Barretta, który musiał odejść ze względu na schizofrenię. Pracę ruszyły jak z kopyta, głównie dzięki temu, że mieli już nieco nagranego materiału.
"Remember when you were young you shone like a sun."
Płyta zaczyna się od razu od długiego, bo trwającego trzynaście minut, utworu zadedykowanemu dawnemu liderowi Pink Floyd. "Shine on you Crazy Diamond Parts I-V" to nieco przynudnawa, ale przyjemna ballada. Jej dźwięki są ciepłe, głównie dzięki świetnie wykorzystanym przez Richarda Wrighta syntezatorom, idealnie budującym klimat utworu. Podobnie z gitarą Davida Glimoura, gra tutaj jak natchniony, jest to jeden z jego najlepszych występów. Szkoda jednak, że wszystko zostało niebotycznie rozciągnięte. Fakt, utwór rozwija się powoli i konsekwentnie, ale jest to zdecydowanie zbyt wolne, dlatego w okolicach szóstej minuty zaczyna się robić nudno. Wokal, który dochodzi dwie minuty później nieco poprawia sytuację, ale utwór wciąż pozostawia z mieszanymi uczuciami. Dobrze jednak, że "Welcome to the Machine" nie pozostawia złudzeń, czym będzie reszta albumu. Wspominałem, że syntezatory w "Shine on you Crazy Diamond" dawały ciepłe odczucia. Tutaj jest zupełnie inaczej. Wstęp jest zimny i nieprzyjazny niczym ta maszyna. Klimat jest niesamowicie ciężki, sprawia, że czujemy się, jakbyśmy byli w w jakimś obcym, nieprzyjaznym świecie. Takim właśnie była machina showbiznesu dla Syda Barretta. Ten utwór jednak bardziej się odnosi do ówczesnej sytuacji zespołu - wraz z sukcesem "Dark Side of the Moon" właśnie w takiej się znaleźli. Bardzo dobrze obrazuje to wokal - "Welcome son, welcome to the machine. What did you dream? It's all right, we told you what to dream." ("Witaj synu, witaj w maszynie. O czym śniłeś? To dobrze, powiedzieliśmy ci o czym śnić." Tłumaczenie własne.), pokazujący, że to rynek dyktuje to, co mają tworzyć.
"The band is just fantastic, that is really what I think. Oh, by the way, which one is Pink?"
Podczas trasy koncertowej zarówno Roger Waters jak i David Glimour zdarli sobie gardła, dlatego poprosili legendę rockową Roya Harpera aby wcielił się w menedżera w piosence "Have a Cigar". Oparty na przyjemnym riffie typowo rockowy utwór obrazuje w dość zabawny i ironiczny sposób obrazuje pierwsze spotkanie zespołu ze światem muzycznym przy okazji wydania A Piper at the Gates of Dawn. Tak zwany "Gravy Train" jest tutaj opisany w świetny i przystępny sposób, a gładki i przyjemny wokal sprawia, że piosenki można słuchać w kółko. Jest ona jednym z najjaśniejszych punktów albumu - błyskawicznie wpada w ucho i jest kolejną cegiełką w krótkiej i intensywnej historii Syda Barretta. Kończy się, płynnie przechodząc w utwór tytułowy. "Wish You Were Here" to powolna, akustyczna ballada, która opowiada o tęsknocie za byłym frontmanem. Z tą piosenką wiąże się pewna historia. Była jedną z ostatnich, które nagrywano na album. Pod koniec sesji przyszedł do studia pewien człowiek - ogolony na łyso (łącznie z brwiami), nieco roztyty. Po dłuższej chwili członkowie zespołu rozpoznali w nim właśnie Syda Barretta. Drastycznie zmieniony i przedwcześnie postarzały przez chorobę. Właśnie zakończono gitarę do tytułowego utworu, robiono ostateczne szlify. Syd złapał za instrument i się zapytał: Kiedy mam zacząć swoją partię? Niestety, nie miał czego zagrać. Za to zapoznał się z utworem. Brzmi nieco... staro. To wszystko co miał do powiedzenia na jego temat. Potem wyszedł. Osobiście uważam, że "Wish You Were Here" jest... oczyszczające. Człowiek się po nim czuje nieswojo, jakby właśnie spadło na niego coś strasznego, przerażającego. Utwór zaczyna się odgłosami radia, w którym zmieniane są stacje (znalazło się nawet miejsce na IX symfonii Czajkowskiego - ot tak, w ramach ciekawostki). Potem wchodzi pierwsza gitara, również jakby z radia. Ze spokojem gra rozpoczynające balladę akordy. Nagle ten spokój przerywa wejście drugiego akustyka - znacznie głośniejszego i mniej subtelnego. Niedługo potem dźwięk obu gitar nabiera takiej samej głośności i słyszymy smutny wokal Davida Glimoura. Jak już napisałem, coś niesamowitego.
"Nobody knows where you are. How near or how far."
Płytę zamyka "Shine on you Crazy Diamond Parts VI-IX". Płynnie zabiera miejsce poprzedniemu utworowi. Po podmuchu wiatru słyszymy prosty riff grany na gitarze basowej. Tutaj również mamy powolne rozwijanie się, jednak jest znacznie lepiej niż w poprzednich częściach tej ballady. Mimo, iż jest tylko nieco krótsza (trwa dwanaście i pół minuty) to znacznie szybciej upływa nam ten czas. Liczne zmiany tempa i znacznie szybciej wprowadzony wokal (jednak bardziej oszczędny niż w poprzedniku) sprawiają, że druga część "Shine on you Crazy Diamond" jest znacznie przyjemniejsza i przystępniejsza w odbiorze. Klimat jest nieco inny - mroczniejszy i mniej przyjazny niż w utworze otwierającym album. Wielki udział w tym mają, tradycyjnie już, syntezatory, nikt bowiem nie potrafi podrobić tego, jak grał Richard Wright. Niespieszne granie, jakby leniwe, ale niesamowite.
"Shine on you Crazy Diamond!"
Podsumowując, "Wish You Were Here" to arcydzieło rocka progresywnego. Znajdziemy tu wszystko: powolną, akustyczną balladę, klasyczną piosenkę czy eksperymentalny utwór. Jest to zdecydowanie najbardziej osobisty album Pink Floyd i moim zdaniem najlepszy. To właśnie tutaj teksty Rogera Watersa są równie wspaniałe co skomponowana muzyka. Smutna, ale nie pesymistyczna. Niestety, w późniejszych albumach ta równowaga zostanie zachwiana na korzyść tekstów.
Ocena: 10/10
Skład zespołu:
David Glimour - gitara elektryczna, gitara akustyczna, wokal
Nick Mason - perkusja
Roger Waters - gitara basowa, wokal
Richard Wright - klawisze, wokal
Poniżej przedstawię parę utworów, które szczególnie zapadły mi w pamięć.
"Have a Cigar"
"Wish You Were Here"
To tyle. Dziękuję za przeczytanie!