Zielono mi.

BLOG RECENZJA GRY
1322V
Zielono mi.
ROLAND NINJ4 | 24.09.2015, 15:43
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Nie przecierajcie oczu ze zdumienia,Tak! R-Ninja pisze o pokemonach! To się dzieje tu i teraz, to rzeczywistość! Dacie wiarę że jeszcze ktoś w 2015 roku gra i kończy Pokemon: Leaf Green? Przy tych wszystkich cudach współczesnej technologii, w trakcie nawałnicy gier które wypalają gały swoja oprawą i miażdżą naszą jaźń masą zawartego content’u? 

Tak jest taki jeden, który po stu latach w końcu zakończył przygodę w regionie Kanto!

PODRÓŻ W CZASIE

Do opisywanej tu i teraz gry podchodziłem w życiu chyba z pięć razy, dlatego owa recka przedstawi wam wrażenia z przynajmniej dwóch perspektyw czasu. Jak więc wiekszość już za pewne wie, Pokemon: Leaf Green, standardowo do spóły z drugą częścią pakietu pod tytułem Pokemon: Fire Red, to remake’i dwóch pierwszych części wydanych jeszcze na pierwszego GameBoya jakieś N lat temu, kiedy to po naszej planecie stąpały jeszcze dinozaury. Wtedy kiedy na świat przyszły pierwsze „Poksy” upchane w dwóch nikomu nic nie mówiacych tytułach Pokemon: Green (u nas znany jako Blue) i Red, nikt a w szczególności samo Nintendo nie domyślało sie jaki to deszcz kokosów na nich spadnie w niedalekiej przyszłości! Pokemony stały się fenomenem na skalę światową, wskakując na pierwsze miejsca list sprzedaży i zmuszając „GrajChłopca” do przebicia magicznej bariery 100 milionów sprzedanych sztuk konsol! No ale to też już wszyscy wiedzą, więc nie będę marnował czasu i pary na historyczne rozprawki o oczywistej oczywistości. Do rzeczy więc! Z zielonymi pokemonami miałem pierwszy raz doczynienia gdzieś w 2006 roku, ogrywając je na GBA SP’eku mojego kumpla, całkowicie z nudów bo nic innego do roboty nie było. Jakie były wrażenia to się chyba każdy domyśla. Na świecie od roku rządziły już Nintendo DS i PSP, tak więc granie w 16-bitowe, oldshoolowe, wypchane sprite’ami gry nie było zbytnio emocjonujące, szczególnie że na DS’ie startowała już czwarta generacja „stworków-potworków”. Wiedziałem że to remake, wiedziałem że to stara dobra szkoła robienia gier, ale nie grzało mnie to zupełnie. Wbrew pozorom, co jest całkowitym paradoksem, trzeba było dorosnąć do tego żeby móc dostrzec geniusz pierwszej generacji Pokemon’ów. I tak oto mamy rok 2015 i za sprawą niesamowitych zdobyczy technologicznych, mamy dostęp do takich wynalazków jak wszystkowiedzące smartfony, na których bez problemów można zainstalować każdy możliwy emulator starszej konsoli i czeszyć się masą rozpowszechnianych tu i ówdzie w necie ROM’ów klasycznych gier. Takim oto sposobem na mojej Z’etce wylądował emulator GBA wraz z grą która pierwsza przyszła mi do głowy. Zanim padną oskarżenia o złodziejstwo i inne takie, polecam zajrzeć na mój profil i obadać HC room, ja nie z tych. Po prostu cenie sobie wygodę i możliwości dzisiejszych czasów, no i znając życie zielony cart niedługo zląduje w mojej prywatnej kolekcji, więc No Worries Guys. Tak więc znalazłem się po tych wszystkich latach w punkcie wyjścia, znów z nudów odpaliłem tą samą grę tylko że tym razem wrażenia zgoła odmienne. Grę odpalił zarośnięty, dorosły chłop pod trzydziechę z przeszłością, po jakiejś godzinie, telefon z pomazanym ekranem trzyma już szóstoklasista z mlekiem pod nosem, garbiący się nad biurkiem, męczący przy świetle jarzeniówki GameBoy’a Pocket kumpla z Pokemon Yellow Version na pokładzie, z suwakiem volume na pół gwizdka, tak żeby tylko mama nie usłyszała, no bo przecież jutro klasówka!

2D SIĘ KURNA NIE STARZEJE!

Pierwsze brzdąknięcia 16-bitowych dźwięków midi, melodyjka przygrywająca w trakcie eksploracji, pierwszy Rattata i Pigey gryzą glebę! Jestem w domu! Cofnąłem się w czasie i nie chcę wracać! Niesamowite jak to wytwory współczesnej pop-kultury wpływają na nasze wspomnienia, jak budują nasz sentymentalizm i wyzwalają niesamowite emocje. Gra od pierwszych minut wciągnęła mnie jak Martwe Bagno pod Mordorem! Ale dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta, po prostu przywróciła wspomnienia czasów kiedy to zasuwało się na złamanie karku z budy żeby obejrzeć kolejny odcinek Dragon Ball czy Poksów, kiedy to było się dzieciakiem z nadwagą spowodowaną nałogowym wtrynianiem Cheetos’ów kupowanych tylko po to żeby zdobyć kolejny cenny Pokemon Tazo, czasów kiedy to wszystko było dla nas małolatów czymś więcej niż tylko napompowaną machiną marketingową. Zanim Nintendo rozmieniło się na drobne, przekształciło Pekomony dosłownie w KORPORACJE pakującą miliony jenów do ich kieszeni, ich wewnętrzne studio Game Freak, stworzyło trzy części tej „fenomenalnej” serii. Gdy w 2003 roku gracze z całego świata rozbijali się po regionie Hoenn w genialnych Pokemon: Sapphire/Ruby, ktoś z Nintendo, a może z Game Freak wpadł na pomysł przywrócenia do łask pierwszej najlepszej sto-pięćdziesiątki-jedynki stworków, przygotowania ich powrotu w glorii i chwale! Fundusze oczywista były, narzędzia też, więc nic tylko brać się do roboty. Tak oto dostaliśmy w nasze łapy remake gry z 1995 roku, stworzony od podstaw na tym samym silniku który napędzał Sapphire/Ruby. Gra przestała razić oldschool’owym mono-chromatyzmem, pojawiły się prawdziwe kolory, które kiedyś były czymś nie możliwym do osiągnięcia. Ok wiem że są tacy którzy grali w Żółte Pokemony, emulowane na GameBoy Color, ale chyba każdy przyzna jakim słabym żartem było oglądanie gry przypudrowanej o cztery podstawowe kolory, dlatego więc oglądanie Leaf Green w pełnym podświetleniu, w 256 kolorach było i jest przyjemnością. Wszystkie modele „kieszonkowców” zostały przeprojektowane do panujących ówczas standardów designu, na nowo pokolorowane i wzbogacone o parę nowych animacji ataków, nadal minimalistycznych ale jednak. Do gry płynnie przerzucono też praktycznie wszystkie urozmaicenia znane z Szafiru i Rubinu, tak więc menu stało się przejrzyste, wszystkie przedmioty otrzymały stosowne ikonki, cały ekwipunek został ładnie posegregowany w plecaku, który w końcu sprawiał wrażenie integralnej części całości. W ekwipunku znalazły się takie cuda jak: Teachy TV, swego rodzaju samouczek dla nie obeznanych w temacie, Fame Checker, ustrojstwo podsumowujące wszystkie rozmowy z napotkanymi NPC czy VS Seeker, ale o tym cudeńku później. wszystko zapożyczone z wyżej wymienionych gier. Totalnej przebudowy doczekał się również nieodłączny element każdej części czyli Pokedex. W końcu przeglądanie listy Pokemon’ów stało się przejrzyste i intuicyjne, bez problemu można było zorientować się jakie stworki już posiadamy, jakie tylko spotkaliśmy, a które jeszcze są dla nas Great Mystery. Nic nie stało na przeszkodzie żeby na przykład uruchomić filtry sortowania, np. według rodzaju czy grupy przynależności. Ciekawą i jakże wygodną opcją była też możliwość przypisania najczęściej używanego sprzętu pod przycisk select, który działał jak ikonka szybkiego wyboru w innych RPG’ach, szkoda tylko że był tylko jeden. Brak w tamtych czasach analoga skutecznie ukrócał możliwości wygodniejszego obłożenia sterowania, gdyby tylko D-Pad był wolny można by wtedy bardziej poszaleć. Jeśli chodzi o oprawę A/V, to nie odstawała ona w ogóle od tej zaprezentowanej przy okazji trzeciej generacji. Tła były kolorowe i przyjemne dla oka, urozmaicone je o „mrygające” efekty sprawiające złudzenie płynącej wody czy trawy ruszającej się na wietrze, wiadomo kosmetyka. Przeskok z 8 do 16-bitów był widoczny gołym okiem, dla każdego kto zna się na tej materii i nie krzywi się na widok gier bez polygon’ów. Dzisiaj gra na prawdę może odstraszyć sceptyków i małolatów co to zaczynali swoją przygodę z grami na PS2 i Gacku, ale powiem tak! Każdy kto zaznaje niesamowitej przyjemności, regularnie ogrywając np. Final Fantasy IV-VI czy starsze Dragon Quest, Tales of, Suikoden’y i inne „posprite’owane” tuzy jRPG, ten nigdy nie skrzywi się na widok Pokemon: Leaf Green, nawet po 20 latach od premiery! Wiem co mówię czy raczej piszę. Gra jest przesłodziaśnie urocza, czasami aż do bólu, w końcu to Nintendo nie? No ale przymykając oko na niektóre animozje i skupiając się na mięsku w postaci farmingu potworków, eksploracji i ciągłej walce, miód można czerpać hektolitrami jak ze studni!

WALKA NA ŚMIERĆ I ŻYCIE! SORRY TO NIE TA GRA.

Tradycji musiało stać się zadość i gra stoi tak samo jak wszystkie poprzednie części głównie walką. W końcu o to tutaj chodzi nie? Łapanie, trenowanie i wystawianie Pokemonów do walk to kwintesencja całej serii, nad którą nie ma się co zbytnio rozwodzić. Jak to wygląda w porównaniu do pierwowzoru? A no kolorowo! Walki w tej edycji gry nie nabrały jeszcze jakiegoś dynamizmu godnego np. serii Final Fantasy. Nadal są to statyczne pojedynki 1 na 1 i okazjonalnie 2:2, jeśli np. spotkamy rodzeństwo trenerów którzy pragną złoić nam skórę. Na prawdę dużo się w tej kwestii nie zmieniło, prócz nowych animacji ataków i trochę szerszego wachlarza taktycznego zależnego od statystyk danego Pokemona. Pokrótce, mamy walkę jeden na jeden, automatycznie wyskakuje nam pierwszy stworek którego ustawiliśmy w roosterze no i zaczyna się festiwal popiskiwań, trzasków i wybuchów. W oryginale widzieliśmy co najwyżej jakieś czarne smugi latające po ekranie, które miały wskazywać atak, wstrząs ekranu i stosowny dźwięk oznaczał zadane obrażenia, nie inaczej jest i tym razem z tą różnicą że w kolorze i widzimy te wszystkie fruwające tornada, ciskane gromy, przelewające się tsunami czy inne miotane kolce. Jest dużo efektowniej i dynamiczniej, no ale już całkowicie nieruchome Pokemony, bez jakiejkolwiek animacji na prawdę wołają o pomstę do nieba! To w wiekowych „Fajnalach” z początku lat 90-tych, bohaterowie potrafili wymachiwać kikutami po wygranej walce czy majtać różnego rodzaju żelastwem. Na prawdę nie rozumiem co stało na przeszkodzie w implementacji dwóch animacji dla każdego Poksa? Czy zwalić to na pojemność Carta, czy może na lenistwo twórców odcinających kupony? Wiedzą to już pewnie tylko Miyamoto i pan Iwata, świeć panie nad jego duszą. W dwóch słowach, wygląda to słabo czy to z perspektywy lat czy wrażeń z czasów premiery gry. Jak już wiemy ta tendencja miała się później ciągnąć przez wiele lat i generacji, no ale to temat na szerszą rozmowę. Dużo też nie zmieniło się w kwestii inicjacji walk, nadal pomykając po drogach i ścieżkach raczej nie wytrenujemy naszego Poksa na wioskowego zabijakę! Aby tego dokonać trzeba się dosłownie zagłębić w krzaki i chaszcze, zejść pod ziemie do najczerniejszej jaskini czy wspiąć się na legendarną wieże duchów. Czyli najzwyczajniej w świecie, bieganie po czystym terenie pod gołym niebem, daje takie uczucie „Safe Haven” w którym można odpocząć, się zregenerować i mieć tą pewność że nikt nas nie zaatakuje jak zrobimy krok na przód. Genialny system zaimplementowany w pierwszej części działa i sprawdza się do dziś, niby było to wymuszone grupą docelową tego jRPG’a którą oczywiście były dzieciaki, które bardzo szybko frustrowała by ciągła walka w trakcie eksploracji. Nie rozumiem czemu reszta znaczących jRPG’ów nigdy nie podkradła tego pomysłu od Nintendo, ile to by zaoszczędziło graczom nerwów i niepotrzebnej frustracji dając po prostu tak ważną rzecz, jaką jest wybór! Chce walczyć i trenować, wbijam się do lasu, jaskini czy innego dungeonu, chce eksplorować, wykonywać questy, gadać z NPC’ami to robię to bez stresu że wyskoczy na mnie 50-metrowy, rządny krwi, różowy skorpion czy inny czołgo-żółw!? Pokemony rządzą w tej materii od zawsze, bo farming postaci to czysta przyjemność. W sumie gra zmusza nas do walki tylko wtedy kiedy trzeba „oczyścić drogę/trakt” pomiędzy dwoma ważniejszymi miastami, z trenerów różnej maści, którzy tylko czekają żeby nas zaczepić. Dzięki tym potyczkom zdobywa się najwięcej EXP, a dzięki takiemu sprytnemu urządzeniu jak Versus Seeker nic nie stoi na przeszkodzie żeby owe pojedynki powtórzyć w późniejszym czasie, gdy już dany trener wróci do sił po oczywistym „oklepie” z naszej strony. Jak wspomniałem gra zawsze była kierowana do młodszej grupy odbiorców, tak więc śmierć, czy raczej omdlenie wszystkich Pokemon’ów z kieszeni, nie oznacza końca gry i napisu Game Over, tylko przeniesienie do ostatniego odwiedzonego Pokemon Center, w którym stworki pod opieką różowowłosej pielęgniarki z dużym c... tzn. dekoltem, szybko wrócą do formy. W PC mamy oczywiście dostęp do Pokemon Network. Za pomocą stojących w koncie komputerów możemy sprawdzić zostawione dla nas wiadomości, ocenić nasz progress no i przede wszystkim zarządzać więzionymi!? Sorry, przetrzymywanymi? Hmmm? Hodowanymi Pokemonami? O chyba to najbardziej pasi do tej recki, no tak żeby było poprawnie politycznie nie? Tak więc, zarządzanie, segregacja, wymiana i uwalnianie stworków według własnego uznania. Wraz z siecią PC nadal prężnie działa też sieć Poke Stores, w których można zakupić golonke i takie tam podręczne, przydatne w podróży stuffy.

Integralną częścią trenowania Pokemonów jest też nauka nowych umiejętności. Głównie poprzez walki, każdy typ Pokemona uczy się nowych zdolności, wiele z nich jest uniwersalnych dla każdego gatunku, ale też są takie które są przypisane do indywidualnego Pokemona, czy typu i których nie nauczy się żaden inny. Wraz z postępem, w trakcie podroży i wykonywania quest’ów otrzymujemy też całą masę tzw. TM czyli Training Moves które szybkim sposobem możemy wgrać do pamięci wybranego Poksa, niektóre z nich są wręcz niezbędne do dalszego progresu w grze, jak np. umiejętność cut, potrzebna do ścinania krzaczków stojących nam na drodze do celu czy umiejętność strength wymagana do przesuwania blokujących drogę głazów. Z czasem otrzymujemy TM’y wspomagające i przyspieszające eksploracje świata takie jak Flight czy Teleport, jednego nauczymy tylko oczywiście latającego Pokemona, a drugiego tylko jednego z moich ulubionych Psycho(li). Jak każdy już wie i się domyśla, najlepiej jest uczyć Pokemony danego typu, umiejętności do nich pasujących, bo głupim by było uczenie np. takiego wodnego żółwia Squirttle’a (swoją drogą kozacka nazwa, zczaiłem dopiero gdy, że tak powiem dorosłem hehe;-) ziania ogniem, ciskania gromów czy owijania trującymi pnączami!? Dana umiejętność zawsze działa najlepiej gdy jest kompatybilna z typem Pokemona. I to oto cała kwintesencja całej serii, niezmienna od lat, a wciągająca nadal z taką samą mocą.

FABUŁA? JAKA FABUŁA?

Szczerze to, to będzie świadomie z premedytacją, bardzo krótko rozpisany rozdział. No bo powiedzcie, ilu jest na tej planecie osobników którzy o Pokemonach nie słyszeli? Czy to w dosłownym znaczeniu czy w obraźliwym dotyczącym Japońskiej braci? Nie wiem ten ktoś musiałby być zamknięty przez ostatnie prawie 30 lat w zakładzie w którym życie ekhem... intymne zmienia się po tygodniu pobytu, albo mieć zgnito-zieloną skórę i dopiero co wylądować na naszej planecie w celu dogłębnego przebadania naszego gatunku!? Ten kto nie słyszał o Ash’u „Ketchupie” i profesorze „Dąbku” wynalazcy wspaniałego Pokedex’u, który wysłał owego pachołka na samobójczą misję wyłapania wszystkich 151 krwiożerczych potworów, ten nie dowie się tego ode mnie, sorki;-) To wiedza wręcz podstawowo-obowiązkowa, której tak jak daty 1410 wstyd nie znać, przynajmniej tutaj na portalu ma się rozumieć.

 

TROCHĘ KWASU NA KONIEC I IDĘ DO DOMU.

Żadna gra nie jest idealna, nawet Pokemony nie są idealne! Wiem że ci z N-Zatwardzeniem pewnie nie dostrzegają, albo nie chcą dostrzegać niektórych niedoskonałości gier od Slightly-Smaller-N, ale te gry też je posiadają, niestety panowie i panie. Jak wspomniałem powyżej oszczędne animacje to chyba największa wada, wymuszająca na nas wyobrażanie sobie jakby to mogło wyglądać na prawdę lub w „czy-de”. Kolejna to wciąż, w kółko przygrywające te same melodyjki midi które z czasem potrafią ostro wku-zirytować! Dla starszych graczy gra jest też mało przystępna poprzez ubogą historię którą ma się przysłowiowo w rzyci, całkowicie skupiając się na walce i wypełnianiu quest’ów, które swoją drogą też nie są jakieś wyszukane. Osobiście wpienił mnie jeden całkowicie niepotrzebny element, zapożyczony czysto z edycji Sapphire/Ruby, mianowicie implementacja grupy pokemonów które mogą wyewoluować tylko wtedy gdy się je fizycznie przehandluje z innym żywym graczem, za pomocą link cable i połączenia dwóch GBA. Jak się domyślacie grając na emulatorze możecie o tym zapomnieć całkowicie, no ale grając na GBA nawet w czasach świetności owej gry, było to bardzo trudne do wykonania w Europie, a co dopiero w naszym kraju. Przez tą małą głupotę, mój ulubieniec Madafaka-Kadabra nigdy nie wyhodował se dłuższych wąsów i nie zakupił drugiej łychy do kompletu, god damned! Nic jednak nie stało mu na przeszkodzie do złojenia ostatnich boss’ów! Tak, level 70 robi wrażenie;-)

Mam tego pełną świadomość że ta recka jest traktowana jako oczywista-oczywistość ze względu na poruszony jakże popularny temat. Domyślam się też, że za dużo osób jej nie przeczyta przez wzgląd na to jak starego tytułu dotyczy, a przeciez na rynku rządzi juz szósta czy tam siódma generacja Pokemon’ów. Ja tam jednak jestem „starej daty” wciąż jaram się jak dzieciak gdy nadrobię jakiś stary tytuł, szczególnie taki który wywarł na mnie wielki wpływ wiele lat temu. Recenzja jest czysto spontanicznym wpisem zaraz po ukończeniu Zielonego listka, bynajmniej nie figowego;-) W końcu stworzyłem wymarzony team Psycho-Dragon Poks’ów w którego skład weszli oczywiście moi szczenięcy ulubieńcy Kadabra i Charizard, czy uber mityczne stwory o których marzyłem od szóstej klasy podstawówki czyli Gyarados i Dragonite wspomagani przez Vaporeon’a i Hypno. W końcu zdobyłem wszystkie odznaki! W końcu zdobyłem tytuł Mistrza Świata Pokemon! W końcu zakończyłem pewien etap w życiu, mając kurna prawie 3 dychy na karku!? Nie lada wyczyn co? Wrażenia i radocha płynąca z ogrywania tego tytułu utwierdziła mnie w przekonaniu że najlepsze tytuły Nintendo to te z przed powstania wstrętnego Wii bleee! Kiedy to GBA i Gacka zalewala masa super ambitnych gier i slawnych licencji, które można powiedzieć były wtedy w kwiecie wieku. W kwestii Pokemon’ów ja zatrzymałem się tak samo w czasie jak opisywana tutaj gra, dla mnie najlepsza była pierwsza Sto-Pięćdziesiątka-jedynka, a ostatnie dobre Poksy jeszcze bez choroby odtwórczości to właśnie Sapphire/Ruby do których mam wielki sentyment. Domyślacie się więc jak się jarałem gdy dowiedziałem się o produkcji „PRAWDZIWEGO CZY-DE RIMEJKU” Rubinka i Szafirka? Gra już grzeje się do wskoczenia w slot mojego 3DS’a, a mini-figurka ... zajmuje honorowe miejsce na półce handheldów, ale najpierw! Czas zapolować na Lugie w Pokemon: Soul Silver, w takim tempie może ukończę grę na czterdziestkę;-)

Oceń bloga:
0

Atuty

  • Ponadczasowy gameplay
  • Usprawnienia względem oryginału
  • Prostota idzie w parze z przyjemnością
  • Syndrom jeszcze jednej walki!
  • Najlepsze 151 Pokemon'ów ever!

Wady

  • Absolutne zero animacji Pokemon'ów!?
  • Irytujący i monotonny soundtrack
  • Wymiana stworków tylko przez link cable!?
Avatar ROLAND NINJ4

ROLAND NINJ4

Bo dzieciak jest w każdym z nas i z tego nie wyrasta się, NIGDY!

9,0

Komentarze (33)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper