Grand Theft Auto V - recenzja gry

BLOG RECENZJA GRY
1304V
Grand Theft Auto V - recenzja gry
Vince Brooks | 03.10.2013, 18:55
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Gra roku – mówili. Gra generacji – powtarzali inni. Gra wszechczasów – twierdziła całkiem liczna grupka świrów siedzących wieczorami przed monitorem, śledząc wszystkie wieści z Los Santos, jednocześnie karmiąc ciekawość i zabijając poczucie frajdy, jaką mogliby czerpać bez wiedzy przemierzając zakamarki wirtualnego stanu Ameryki Północnej. Wszystkie te komentarze można było usłyszeć już na długo przed premierą GRAND THEFT AUTO V.

Trzy grywalne postaci, gigantyczne miasto, masa samochodów, zróżnicowane tereny do eksploracji i… wspaniała przeszłość serii. W dodatku Sam i Dan Houser, Lezlie Benzies, Jeronimo Barrera… spod ich rąk nigdy nie wydostały się szmira i chała, o nie, a jeśli już, to natychmiast lądowały w koszu pod biurkiem. Co tym razem zaserwowało graczom na całym świecie Rockstar? Zawód czy radochę? Standard czy przełomowość? Przestarzałą formę czy nowoczesność? Zapraszam do przeczytania mojego zdania. 
 
Muszę przyznać, że jeszcze na kilka dni przed premierą GTAV zastanawiałem się, czy 17 września udać się do sklepu po swoją kopię gry. Że warto – widziałem. Że będę się dobrze bawić – również. Nurtowało mnie jedno pytanie – czy odkryję coś nowego, coś przełomowego, coś wartego zapamiętania? Tego raczej się nie spodziewałem – i słusznie, przynajmniej z takim nastawieniem jeszcze nigdy się nie rozczarowałem, a jeśli coś zdołało mnie zaskoczyć, to zwykle w pozytywnym sensie. Także w tym wypadku nie było inaczej. Ogólnie rzecz ujmując, GRAND THEFT AUTO V nie zaproponowało mi nic nowego, nic czego bym nie znał i nic, czego wcześniej bym nie doświadczył. Skąd taki wniosek? Postaram się to bardzo szczegółowo wyjaśnić…
 
 
FABUŁA
Seria GTA, jak również inne propozycje Rockstar zwykle prezentują ten sam poziom fabularny –wysoki, równy, przewidywalny, utrzymujący jedno tempo i nie zmuszający do przesadnego wprawiania w ruch szarych komórek. Tym razem również nie jest inaczej. Splecione losy Franklina, Michaela i Trevora to wciągająca, sarkastyczna i zabawna historia gangsterska dziejąca się w świecie parodiującym USA na każdym możliwym polu, w każdej możliwej dziedzinie i w każdej możliwej sytuacji. Kapitalizm, liberalizm, konserwatyzm, show biznes, życie w afroamerykańskiej dzielnicy, nielegalni imigranci, agencje bezpieczeństwa… wszystko, co dzisiaj kojarzy się, lub może się kojarzyć ze Stanami Zjednoczonymi znajduje swoją karykaturę w Los Santos. Barwne, wiarygodne postaci przyzwoicie wpasowują się w ten prześmiewczy krajobraz, dodając szaremu życiu wirtualnych przechodniów należytego kolorytu.
Dan Houser w jednym z wywiadów przedpremierowych stwierdził, iż stworzenie trzech bohaterów pozwala na przedstawienie historii uwzględniających szczegóły, a nie serię archetypów. Logicznie argumentując ten wybór, Houser podkreślił, że sytuacja, w której każdy z protagonistów ma swoje słabe i mocne strony, jest sytuacją pożądaną. Trzeba przyznać, że zabieg ten (jak zwykle większość zabiegów przeprowadzanych przez R*) wyszedł Houserowi i spółce bardzo przekonująco. Zamiast jednego wirażki-super-gangstera dostajemy trzech zupełnie różnych typów ze swoimi problemami – rodzinnymi i egzystencjalnymi (Michael), środowiskowymi i etycznymi (Franklin) oraz psychicznymi (Trevor). Dzięki temu twórcy wykreowali sobie możliwość zaprojektowania bardziej racjonalnych misji i wydarzeń, pasujących do charakteru i umiejętności konkretnej postaci. Wydarzenia te jednak są dosyć oczywiste, a konkluzję dostajemy na przysłowiowym talerzu – wystarczy tylko nadziać widelcem. Niestety po raz kolejny w grze od Rockstar nie doświadczyłem czegoś, co sprawiłoby, że myślałbym o ich produkcji przez kilka kolejnych dni. Poza kilkoma misjami na kilkadziesiąt, zapamiętałem może 5 (a raczej nie mam słabej pamięci), na dodatek szczegółowe obrazy tylko jednej z tych pięciu będąc w stanie odtworzyć w myślach. Przez brak podstaw do zachęcenia mnie do refleksji, Rockstar momentami wpada w pułapkę, w której znajdują się sfery w grze karykaturowane – miałkości, płytkości oraz ogólnie pojętej komercjalizacji.
 
Podsumowując kontekst fabularny GTAV należy napisać dwie rzeczy – z jednej strony gracz ma do czynienia z porządną, solidną, zrównoważoną i stabilną akcją, która gdyby była zwizualizowana przypominałaby raczej  wykres giełdowy Microsoftu między 18:00 a 19:00 niż szaloną sinusoidę. Z drugiej – po oczach rażą przyzwyczajenia twórców, trochę jakby bojących się podjąć ryzyko. Gracze oczekiwali pościgów? Są pościgi. Strzelanin? Są strzelaniny. Rabunków? Są rabunki. Trzymając się matematycznej nomenklatury – wszystko to jednak niestety nie jest podniesione do kwadratu i dodane do iloczynu składającego się z czynników emocjonalnych. W tym wypadku to „jedynie” mnożenie przez dwa. 
 
GAMEPLAY
W GRAND THEFT AUTO V możesz pójść wszędzie i zrobić wszystko co legalne i nielegalne. Strzelnica, rzutki, tenis, triatlon, skoki spadochronowe, szkoła latania… to tylko kilka z miejscówek, jakie można odwiedzić i mimo, że wiele z nich pojawiało się w poprzednich częściach to nadal bawią i dostarczają przyjemności. Oprócz zwykłych rozrywek i standardowych misji fabularnych nie zabrakło sprawdzonych (znowu) misji pobocznych, których konwencja została wprost przeniesiona z RED DEAD REDEMPTION. Misje te dzielą się zazwyczaj na kilka części, opowiadając mini historyjkę mniej lub bardziej wykręconych obywateli lub zwykłych turystów. Do tego dochodzą (a jakże) liczne przedmioty do pozbierania – części statku kosmicznego (sic!), listy związane ze sprawą zabójstwa pewnej kobiety, odpady radioaktywne. Po skończeniu gry naprawdę jest co robić, dzięki czemu eksploracja nie sprowadza się tylko do sprawdzania, które miejsca na mapie masz już odkryte, a do przeczesywania terenów wszerz i wzdłuż celem odnalezienia drobnych, leżących odłogiem i nikomu oprócz Ciebie niepotrzebnych rzeczy. Jeśli nie naparzasz dla trofeów i nie przeglądasz na YouTube jak znaleźć kolejne fragmenty rozsianych w grze układanek, możesz być pewien, że przy GTA V spędzisz bardzo dużo godzin, niemal tyle samo, co przy japońskich RPG.
 
 Jeśli chodzi o najbardziej znaczące dla gry mechanizmy, twórcy poświęcili z pewnością mnóstwo czasu ich zaprojektowaniu i zaimplementowaniu w sposób jak najbardziej przyswajalny. Samochody prowadzi się bardzo przyjemnie i intuicyjnie. Może nie czuć różnicy w każdym pojeździe, ale z pewnością czuć ją między konkretnymi rodzajami aut. Sportowe przyspieszają w tempie perkusji z kawałka Contact zespołu Daft Punk i momentalnie wpadają w poślizg. SUVy pokazują pazur po rozpędzeniu się. Sedany i limuzyny brną przez amerykańskie ulice z gracją i opanowaniem. Nie ma co więcej pisać - jazda dwuśladami daje mnóstwo przyjemności. Inaczej niestety jest z maszynami powietrznymi. Trudne do opanowania, były dla mnie prawdziwą zmorą gry. Poza misjami, który z ich pomocą musiałem wykonać ani razu nie zdecydowałem się na przelot pod niebem rozprzestrzeniającym się ponad Los Santos. Co gorsza, nawet w czasie trwania fabuły niewiele jest możliwości polatania, więc gracz siłą rzeczy nie ma się kiedy nauczyć fachu pilotażu. Twórcy jednak postanowili, że będą wymagać od nas licencji zawodowego pilota i kiedy już oddają stery w ręce grającego, ten musi sprostać tak irytującym zadaniom jak odstawienie towaru na wagonie jadącego pociągu czy śmiganie z ciężarem między wiatrakami. Chwała ludziom z Rockstar za to, że z pewnością przyłożyli się do lekcji fizyki lotu przygotowując GTAV, jednak w mojej ocenie zbyt nadgorliwie. 
 
Sterowanie postaciami nieco różni się od poprzedniego GTA, jednak wciąż doskwiera brak chociażby możliwości szybkiego odwrócenia się. Również prawy analog (recenzuję wersję z PS3, zakładam że na XBoksie sterowanie jest podobne) postanowiono wykorzystać do czegoś więcej niż obracanie kamery. Każda z postaci bowiem zawiera pewną specjalną umiejętność, którą można uruchomić wciśnięciem obydwu analogów na raz. Zdolność Franklina pozwala mu podczas jazdy sprawnie wymijać innych uczestników ruchu, Michael z łatwością mierzy w głowę, a Trevor zadaje mocniejsze obrażenia. Każdą z tych cech przed użyciem należy oczywiście naładować. Naładowanie polega na wykonaniu szeregu odpowiednich akcji, jak na przykład strzał w głowę (Michael) czy jazda pod prąd i bliskie mijanie samochodów (Franklin). Warto więc grać widowiskowo, gdyż gra rekompensuje starania w postaci wymienionych bonusów.
 
Na gameplay składa się masa innych smaczków, którym można by poświęcić osobnym tom literatury. Podać można system transakcji giełdowych, przeglądanie internetu, działanie serwisów informacyjnych, przypadkowe zdarzenia, rzeźnie, alkohol… GTAV rozpieszcza gracza pod każdym względem i w każdej możliwej chwili. Poważnie pisząc – trudno znaleźć jakikolwiek element, który został zaniedbany przez projektantów. Nie ma się jednak co dziwić, wszak mamy do czynienia z najdroższą produkcją w historii elektronicznej roz…pierduchy.
 
PREZENTACJA
Graficznie i dźwiękowo GTAV przedstawia się bardzo zadowalająco. Wiadomo – są pewne standardy, a reszta to kwestia gustu, jednak przy średniej klasy sprzęcie grającym i telewizorze GTAV wszystkie oczekiwane normy spełnia. Podczas lotu spadochronem jest co podziwiać, zachody słońca są imponujące, szczegółowość lokacji powala. Twarze bohaterów i ich mimika może nie jest tak dopracowana jak np. w L.A. NOIRE (szczerze pisząc, również w UNCHARTED 3 czy THE LAST OF US ten element robił na mnie większe wrażenie), jednak nie ma się co czepiać. Muzycznie GTAV, jak zawsze, również spisuje się doskonale i choć tym razem mniej utworów niż zazwyczaj wpadło w moje ucho, to i tak pewnie znajdzie się rzesza osób chwalących sobie płytotekę kilkunastu stacji radiowych.
 
PODSUMOWANIE
Podsumowując – GTAV to kawał znakomitej gry i hasła o ‘najlepszej serii świata’, jeśli w ogóle taka istnieje, dla niektórych są z pewnością nadal prawdziwe. Oczywiście, można narzekać, że znaki drogowe są źle rozstawione, w samochodach nie zostało zaimplementowane działanie akumulatora i alternatora, śledząc przechodnia nie zmierza on do żadnego konkretnego celu itd., na koniec wystawiając ocenę 8 czy 9, co jest tylko wyrazem snobizmu i bufonady. GTAV to gra kompletna, zawierająca mnóstwo atrakcji, piękny świat, dobrze skrojone postaci, ciekawą fabułę i oczywiście błędy – nieodzowny element programów komputerowych. Ja ‘growym’ pyszałkiem nie jestem i mimo, że kilka elementów – szczególnie fabularnych – poprawiłbym, to jednak GTAV zasługuje na ocenę najwyższą z możliwych mimo, że to najzwyczajniej w świecie stare dobre GTA pomnożone przez dwa, po prostu – to samo, tyle że więcej. Spodziewałem się tego i nie zostałem zaskoczony – dostałem jedną z najlepszych gier, przy której miałem okazję spędzić kilkadziesiąt godzin. 
 
Oceń bloga:
0

Atuty

  • -ogrom atrkacji
  • -dostępna przestrzeń
  • -przyjemna fabuła
  • -mnóstwo możliwości i zadań pobocznych
  • -dobrze skrojeni bohaterowie; podział zdolności pomiędzy nich
  • -cholernie wciąga

Wady

  • -nie skłania do refleksji, a tego oczekuję od gier fabularnych
  • -początkowo zbyt dużo informacji dot. sterowania, można się pogubić
  • -latanie maszynami

Vince Brooks

Świetna propozycja na zbliżające się długie jesienne wieczory. Daje mnóstwo zabawy oferując całą masę atrakcji. Pozycja dla każdego.

10,0

Komentarze (6)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper