Piątkowa GROmada #100

BLOG
1419V
Piątkowa GROmada #100
REALista | 31.08.2018, 00:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Przed wami setna GROmada. Jestem w szoku, że się udało...

Nie wierze. Serio. Nie potrafię uwierzyć, że to już setka za nami. Idealnie się złożyło, bo właśnie ta GROmada zapowiada nam koniec wakacji i jednocześnie zakończenie sezonu ogórkowego. Na horyzoncie majaczą wielkie hity. Już za cztery dni nowym uderzeniem wejdzie DLC do Destiny 2 i będzie to jego ostatnia szansa na przekonanie do siebie starych wyjadaczy, którzy nie bez powodu obrazili się na dwójkę, a za tydzień swoją sieć na Playstation zacznie snuć człowiek-pająk, tymczasem w oddali Gwiazda Rocka dopracowuje swój najnowszy western, a Ubi jak to Ubi kończy produkcje 146 części sagi o skrytobójcach, a na końcu tego pochodu idzie stary dobry Spyro, ale za to w całkowicie nowych szatach (całe szczęście nie dali tego mutanta ze Skylandersów), niby miał pojawić się wcześniej, ale zaliczył mały falstart i stwierdził, że lepiej będzie nadlecieć w listopadzie. Zapowiada się naprawdę wyśmienita (pozdro Wojtek) końcówka roku. 

Jako, że to setna GROmada przydało by się zrobić coś specjalnego z tej okazji, dlatego dzisiaj dwie Anety piszą o swoich grach życia, a ja jako, że jestem graczem od 25 lat i w czasie swojego growego życia przerzuciłem tysiące produkcji na konsole, PC i najróżniejsze inne platformy służące do grania i zwyczajnie wiem, że o jakiej grze bym nie napisał to na pewno jakąś pominę, dlatego stwierdziłem, że nie dam rady coś skrobnąć o tej jedynej, bo nie wiem, którą wybrać, ale mogę coś napisać o trzech grach, które wpłynęły na mnie jako na gracza. W sumie nie tylko ja nie mogłem się zdecydować, która gra jest dla mnie najważniejszą, bo Reinvented też wybrał więcej niż jedną, a do tego zaprojektował główną grafikę bloga.

A jaką grę lub gry uważacie za te najważniejsze w waszym życiu gracza? Czy istnieją produkcje, które ukształtowały wasze hobby?


LadyDiesel

Wreszcie kopnął mnie zaszczyt napisania czegoś o Wiedźminie, to znaczy o swojej grze życia, ale suma summarum na jedno wychodzi. Jaki jest Dziki Gon - każdy wie. Osoby, które znam, a które jeszcze nie zaczęły przygody z Geraltem mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Jest tu na PPE jeden sympatyczny jegomość, który zostawił sobie tą grę jako ostatnią na PS4 przed nadejściem nowej generacji – co też moim zdaniem jest świetnym pomysłem. Ja miałam tyle szczęścia i nieszczęścia, że gra jest już za mną. Jak jest możliwy taki mix emocji? Wiedźmin dał mi najwięcej satysfakcji z grania i potrafił mnie „przetrzymać” przy konsoli nieraz i do 4 nad ranem, gdzie o 6 budzik dawał znać, że pora wstawać do pracy. Jeśli chodzi o drugą stronę medalu, po przejściu tej gry już nic nie jest takie samo. Żaden inny tytuł nie jest w stanie nawet zbliżyć się do poprzeczki, jaką bardzo wysoko postawiła produkcja CD Project Red, a przy drugim przejściu jednak brakuje tego efektu zaskoczenia i jak się okazuje - roczna przerwa od tego tytułu to za mało, żeby wymazać z pamięci nieraz i najdrobniejsze szczegóły.

Postaram się jak mogę nie spoilerować, ale w niektórych przypadkach po prostu się nie da, stąd ostrzeżenie dla osób, które tej gry jeszcze nie ukończyły – czytacie na własną odpowiedzialność. Nie chce potem dostawać pogróżek na priva ;) Kiedyś zdarzyło mi się być w kinie na Gwiezdnych Wojnach dwa dni przed znajomym i po powrocie spytał jak było „Ale bez spojlerów” poprosił. Po chwili zastanowienia rzucam krótkie: „Film ujdzie, ale tego, że Chewbacca ginie to nie potrafię przeżałować”. W życiu widziałam już wiele rzeczy, ale muszę przyznać, że widok wściekłego mężczyzny – pasjonata, któremu ktoś poleciał spoilerem – bezcenny ;)  

 Nie przedłużając… Postaram się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego słysząc hasło „gra życia”, bez zastanowienia rzucam: „Wiedźmak!”. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie produkcja Naughty Dog i 4 część przygód Nathana, setki godzin spędziłam w Destiny, zarówno w 1 jak i w 2 części, Hellblade zrył mi beret i doprowadził do łez jak grochy przy ostatniej walce, AC Origins i GoW wypaliły mi gałki oczne swoją grafiką, a Detroit pokazał, co to prawdziwa immersja. A jednak padło na trzecią już część Wiedźmina. Może to dlatego, że to jedyna gra, która w tak cudowny sposób opiera się na klimatach słowiańskich. Zaraz po skończeniu podstawki i dwóch DLC, zamówiłam sobie wszystkie tomy książek, które jakiś pan napisał na podstawie tej gry i przez dwa tygodnie nie robiłam nic innego tylko łapczywie połykałam literki, a w głowie pojawiały się obrazy z gry (zanim się pojawi komentarz „najpierw sprawdź co powstało najpierw – gra czy książka, a potem łap się za blogi” chciałabym zaznaczyć, że to… to był taki suchar. I tak, wiem – nie śmieszny. Ale suchary mają być właśnie takie suche. Polecam szklankę wody). Oprócz lektury Sapkowskiego zabrałam się zaraz za mitologię słowiańską oraz zakupiłam sobie bestiariusz. Pierwszy raz złapała mnie taka mania związana z grą, że pragnęłam wszystkiego, co było związane z Wiedźminem, gdzie nawet do życia prywatnego przenosiłam teksty czy niektóre zachowania głównego bohatera.

Nigdy nie zapomnę, jak po zakupie cudnego medalionu wiedźmińskiego, oczywiście wybrałam się w nim do pracy. Otwieram drzwi do klasy… w gimnazjum, jak to w gimnazjum. Jeden jeszcze dopija energetyka, inny kończy owijać głowę jakiegoś kujona taśmą klejącą, Mariolka jak zwykle poprawia makijaż, a Marcin robi kebaba z plecaka kolegi, który nawet pewnie nie wie jeszcze co ma, z kim i w jakiej klasie. Stanęłam w ciszy na środku klasy i cichym głosem wyszeptałam: „Zaraza… Ciiiiii! Co to? Słyszycie?”. Nagle wszyscy z zaciekawieniem zwrócili wzrok w moim kierunku i o dziwo zaczęli słuchać. Powoli odsłoniłam kołnierzyk koszuli i wyjmuję wcześniej niewidoczną głowę wilka: „Mój medalion drży… Wiecie co to znaczy? Tiaaaaa… wyciągać karteczki”.

W momencie pierwszego ogrywania Dzikiego Gonu, dziecię moje miało skończone 2 lata, a ja fabularnie byłam akurat w momencie historii Krwawego Barona (oj… ten quest to kwintesencja Wiedźmina i najlepsza część podstawki, a tak btw Tomasz Dedek po mistrzowsku mu głosu użyczył). Młode zajęło się samo sobą i układało klocki w swoim pokoju, a mama odpaliła na chwilkę konsolę. To był akurat ciekawy moment, gdzie baron opowiadał historię swojej miłości i wyjaśniał, skąd na jego posesji wziął się zgarbiony stworek o imieniu Uma. Nagle patrzę, a moje ukochane potomstwo stoi obok i patrzy z zaciekawieniem. Po chwili, ku mojemu zaskoczeniu, zaczął dziwnie biegać po pokoju – najpierw myślałam, że może bawi się w dzwonnika z Notre Dame, ale kiedy usłyszałam „Uma, Uma, Uma” wiedziałam już, że jak matka – złapał bakcyla. Przy ojcu też dał taki popis, ale on tylko dziwnie na niego popatrzył, potem na mnie i zapytał, czy znów mu puściłam Adventure Time ;)

A właśnie… mąż. To jest następny podpunkt z listy tych, które przemawiają za tym, że to właśnie Wiedźmin to moja gra życia. Konsola to dla niego tylko kawałek czarnego plastiku, który prawie co wieczór kradnie mu żonę. Ale za czasów latania Geraltem, zdarzało mu się przycupnąć i popatrzeć w co to akurat gram i serio był zainteresowany fabułą. A wszystko zaczęło się od wizyty u Keiry Metz… Momenty, które nie przypadły mu do gustu to wszystkie sceny z Yen, której sama nie trawiłam i nawet przy drugim podejściu, nie starałam się doprowadzić do jej dobrej relacji z Wiedźminem. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że moja druga połowa zaczęła delikatnie łapać o co chodzi w tym moim całym gamingu… byłam taka dumna! Akurat przygotowywałam do pracy jakąś inscenizację i chodziłam od pokoju do pokoju szukając potrzebnych fantów. To był już późny wieczór, mąż już leżał w łóżku przeglądając jakieś filmiki na YT, a ja wspinałam się po szafach w sypialni. Nagle z najwyższej półki, prosto na twarz spadła mi peruka (dobrze, że nie trzymam tam cegieł) – to były długie, siwe włosy…. Na jakiś durny pomysł nie musiałam długo czekać, ja mam takie na zawołanie. Założyłam ją na głowę i ze związanym na szybko kucykiem wpadłam jak rakieta do wyra, krzycząc już od progu: „To ja Ci teraz zrobię Dziki Gon!”. I co usłyszałam w odpowiedzi? „Nie, no… znowu gulasz? Nie możesz zrobić czegoś lżejszego?”. Czyli jednak nie… jednak nie łapie ;) ale może to i dobrze. Jeden gamer w domu wystarczy. A dla dziecka, które niedługo podrośnie, wymarzyłam sobie inne sposoby na spędzanie wolnego czasu niż ślęczenie po nocach z padem w ręce, ale zabraniać mu też nie będę…

Geraltomania złapała mnie do tego stopnia, że tapety na wszystkich sprzętach w domu przedstawiały motyw właśnie z tej gry. Otrzymywane połączenia na telefonie zwiastowała „Kołysanka o niedoli”, a ja do pracy śmigałam w koszulkach z Wiedźminem. Raz się nawet założyłam, że wystąpię w pokoju nauczycielskim w koszulce z napisem „na pohybel coś tam coś tam” i faktycznie takową na sobie miałam, ale brakło mi odwagi na rozpięcie marynarki. Pamiętam, jak na jakiejś zakrapianej imprezie właśnie z ludźmi z pracy (podkreślam, że było to spotkanie prywatne, które nie odbywało się w miejscu pracy) zaczepiłam polonistkę tekstem „Baśka, opowiedzieć Ci fraszkę?”. W końcu nie pamiętam jak to się skończyło, może to i lepiej…

Dziki Gon to jedyna gra, o której mogę śmiało powiedzieć, że te dwa DLC, które do niej wyszły, nie powinny się w ogóle nazywać dodatkami.  To osobne, cudowne, ciekawe historie. Takie małe majstersztyki. Zresztą każde zadanie poboczne, czy to w podstawce, czy w dodatkach to było coś. Każde dobrze pamiętam – miejsce, bohaterów, ich wygląd i zakończenie historii, a uwierzcie, że przy tylu moich obowiązkach matki, żony i nauczycielki czasami RAMu mi brakuje na ogarniecie wszystkiego i czasami mózg mi wyrzuca niepotrzebne „śmieci”, a jednak to pamiętam. Często ogrywając inne gry w coopie i siedząc na imprezie, gdy już wyjdzie na jaw, że mój rozmówca grał w Wiedźmina – wspominamy najlepsze momenty z gry. Aż się na sercu ciepło robi przypominając sobie niektóre zadania i najlepsze teksty. Brakłoby mi tu miejsca, żeby o nich wszystkich wspomnieć, bo w grze ciekawe były nawet dialogi osób, z którymi nie można było wejść w interakcje np. grupa dzieciaków, która próbowała wyjaśnić  sobie co to tak naprawdę jest burdel, albo włóczęga, który tak po prostu zaczepił mnie na ulicy i zapytał, czy nie chcę grzybicy. W ogóle Wiedźmin III to była moja jedyna gra, w której nie dość, że nie skipnęłam żadnej interakcji to jeszcze starałam się kliknąć w każdą opcję dialogową. 

Widok Geralta biegającego z dzwonkiem po lesie w poszukiwaniu kozy zostanie ze mną na długo. Zresztą ganianie za świniami na weselu też było mega ;) Rozmowa z Maćkiem Jąkałą przy zawodach jeździeckich, pijany Geralt poszukujący seryjnego mordercy (z piosenką w tle: „Pierwsza panna z Vicovaro zawsze rada iść na siano, druga panna z Vicovaro daje chłopcom tylko rano, trzecia panna nie ma zasad zawsze łasa na… i tu nie pamiętam co było dalej”) czy Bożątko, które opowiada jak wyszło sobie, jak co rano zrobić kupę o swojej ulubionej porze dnia. No, bo co może być wspanialszego niż napawanie się widokiem wschodzącego słońca przy kupie… powiedzcie sami. Często też korzystam z tekstu Talara, który na pytanie: „Jak żyjesz?” odpowiada: „Jak stonka. Siedzę cicho, nie rzucam się w oczy i wpier*** kartofle”. Nie mówiąc już o mojej reakcji na hasło „Bywaj!”, bo wszyscy pewnie wiecie, że „Ja, k*rwa, jestem, a nie bywam” ;) Gra miała ogromny wpływ na moje życie, nawet nie wiem jak do tego doszło (łapałam się nawet na tym, że zaczęłam gestykulować tłumacząc coś komuś w podobny sposób). I tu kryje się właśnie fenomen Wiedźmina.

Każda postać w tej grze była na tyle charakterystyczna, żeby ją polubić bądź nie, zamiast przechodzić obok niej obojętnie, jak mi się zdarzyło to robić w Horizonie. Pokochałam Sigismunda Djikstrę za jego sarkazm i wysublimowane poczucie humoru, opanowanego i kulturalnego Regisa i jego przyjaciela Dettlaffa – tego drugiego nawet zaczęłam trochę tłumaczyć i usprawiedliwiać.  Polubiłam małego chłopca, który w „Krwi i Winie” czyścił buty na ulicy, a nawet Wacława, który po „wejściu w Geralta” okazał się niezłym ancymonem. Współczułam Iris – żonie von Evereca, teksty Zoltana rozkładały mnie na łopatki, płakałam z żalu oglądając śmierć Vesemira i autentycznie drażnił mnie cwany Pan Lusterko – do którego głos podłożył Dariusz Odija (świetna robota!). Immersja na 200% :D Najwięcej radości sprawił mi drugi dodatek do Wiedźmina i przecudnie ukazane postaci z bajek takich jak „Czerwony Kapturek”, „Dziewczynka z Zapałkami” (już wiem, gdzie można kupić papieroski, tabakę i działeczkę fisstechu), mamy tu magiczne fasolki, trzy świnki i Rumtzaysa. No wypas no! Wypas po całości!

Właśnie… dubbing. Chciałabym wrócić do tego tematu, bo zaczęłam się już rozpływać nad fabułą. A właśnie podłożone głosy to kolejna rzecz, która REDom wyszła fenomenalnie. (ROLAND NINJ4 mnie kiedyś opierniczył za granie w D2 z polskim dubbingiem, a ja jestem w stanie opierniczyć każdego, kto grał w Wiedźmina z angielskim). Nic się Rozenkowi nie udało w takim stopniu, jak użyczenie swojego cudownego, męskiego głosu Geraltowi. Nawet podczas czytania książek, wszystkie wypowiedzi wiedźmina brzęczały mi w głowie jego głosem z gry. Graficznie, też  nie mam nic do zarzucenia tej produkcji (mocne 6/10 :D – dop. Real). Jest to tytuł  z 2015 r. ale mimiki twarzy bohaterów Andromeda mogłaby tylko pozazdrościć. Na mocarnych PC gra nadal wygląda pięknie, uroda nawet zwykłych chłopek olśniewa… co ja mówię o chłopkach – tam nawet od brzydkich wiedźm oka nie można oderwać. Różnorodność postaci, ciekawe dialogi, mnóstwo przekleństw (tak, to też jest dla mnie plusem tej gry), cudowna ścieżka dźwiękowa, poczucie humoru, piękne widoki, mnóstwo questów… 170h najlepiej spędzonych godzin na konsoli. Autentycznie jestem dumna, że to cudo zostało wydane przez Polaków, a za komentarz, że Wiedźmin 3: Dziki Gon to moja gra życia dostałam pierwszego minusa na PPE i z tego też jestem cholernie dumna!

Dzięki za uwagę, pozdrawiam gorąco i uciekam grać dalej, a że jest piątek i Forsaken wychodzi dopiero 4 września, to pewnie dokładnie teraz (czyli o godzinie 00:06) uciekamy przed zabójcą w Dead by Daylight (życzcie nam powodzenia - dop. Real). Bywajcie! A nie… chwileczkę ;) Wy nie bywacie, Wy jesteście :D

REALista

X-COM: Enemy Unknow [PSX]

Pierwsze turowa strategia w moim życiu. Ta gra nawet w obecnych czasach jest genialna i nie zestarzała zbyt bardzo mimo, że od jej premiery minęły 24 lata (w tamtych czasach ta grafa zrywała azbest ze ścian i sprawiała, że eternit na dachach pękał). Nosiła ona bardzo różne nazwy w zależności od platformy na, którą została wydana. Na PC nazywała się ona UFO: Enemy Unknow, a na Playstation X-COM: Enemy Unknow i mój wpis dotyczy właśnie wersji na PSX chociaż z tego co pamiętam nie różniły się one niczym, bo grałem też w wersje pecetową. Otoczka fabularna gry jest oklepana (chociaż w momencie wydania jeszcze nie była) otóż kosmici postanowili odwiedzić ziemie. Niestety nie przybyli w pokoju i tak oto przywódcy państw postanowili stworzyć międzynarodowy oddział szybkiego reagowania, który nazwali x-com. Miał on za zadanie walczyć z wrogimi przybyszami. Grę zaczynamy od wyboru miejsca na kuli ziemskiej, w którym powstanie nasza baza i tu rozpoczyna się aspekt ekonomiczny gry, gdyż państwa członkowskie łożą na nas pieniądze za, które budujemy nowe budynki w naszej bazie oraz ulepszamy te istniejące, ale jeśli jakieś państwo będzie niezadowolone z naszych działań wycofa swoje finansowanie i może zawrzeć sojusz z obcymi.

Tak wygląda pełna rozbudowa bazy. Jeśli skończy się w niej miejsce nic nie stoi na przeszkodzie, aby założyć następną w innym miejscu na kuli ziemskiej

Na niezadowolenie państw najbardziej wpływa ilość ofiar cywilnych na ich terenie, a naszym zadaniem jest zminimalizowanie ich. Naszą bazę rozwijamy też technologiczne poprzez badania, ale wynalezienie nowych technologii trochę trwa, dlatego zanim wynajdziemy wszystkie możliwe ulepszenia trochę czasu minie, ale warto, ponieważ będziemy mogli zmodernizować naszych żołnierzy dając im lepszy pancerz, skuteczniejszą broń, a nawet produkując bezzałogowe pojazdy bojowe wspierające ich w misjach i tu dochodzimy do sedna gry: najważniejsze w niej są turowe walki z kosmitami. Doprowadzić do takowych możemy na kilka sposobów: jeden z nich to zestrzelenie statku UFO, który zostanie wykryty. Wtedy wysyłamy nasze interceptory (na początku są to zwykłe myśliwce które potem dzięki rozwojowi technologicznemu możemy ulepszyć, a nawet zamienić na statki bojowe opierające się na technologii kosmitów). Zestrzelony statek zalicza twarde lądowanie, a my wysyłamy swoich ludzi z misją ratunkową, która ma potwierdzić, że wszyscy pasażerowie statku na pewno zginęli, ewentualnie dobić tych, którzy przeżyli.

Zestrzelony mały statek UFO wraz z pasażerami. W późniejszych etapach statki kosmitów są dużo większe

Następna opcja to jest tak zwany „Alien Terror” obcy po prostu atakują jakieś miasto na ziemi. Trzeba tam lecieć i się z nimi rozprawić. Jeszcze jednym sposobem (najczęściej przypadkowym) to znalezienie bazy obcych założonej na ziemi (zazwyczaj zostaje ona wypatrzona z pokładu samolotu, którym nasi wojacy lecą na jakąś misje, albo wracają z niej). Tam też trzeba wysłać naszych ludzi. Najfajniejszą rzeczą było to, że naszych żołnierzy można było spersonalizować dzięki czemu moja drużyna zawsze nosiła imiona kolegów z podwórka czy klasy. Skoro mowa o żołnierzach nie są to zwykłe roboty, którym wydajemy rozkazy, mają oni poziom woli i jeśli misja idzie źle, żołnierze giną czy zostają ranni, to potrafią spanikować i walić na oślep do wszystkiego, nie rzadko raniąc lub zabijając swoich towarzyszy, mogą uciec z bezpiecznego miejsca wystawiając się na strzał obcym albo całkowicie opuścić ture i zwyczajnie się nie ruszać. Fakt, że nie są robotami łączy się z jeszcze jedna rzeczą: zabity żołnierz nie wyzdrowieje cudownie po bitwie, śmierć jest permanentna, tracimy go na zawsze, co potrafi szczególnie zaboleć jeśli był to doświadczony wojak z wysokim poziomem. Ranni żołnierze też nie są od razu gotowi do akcji. Muszą spędzić pewien czas w szpitalu omijając kilka misji zanim wrócą na pole walki. Przeciwnicy też są świetnie zaprojektowani, przede wszystkim bardzo różnorodni, a wśród nich trafiają się tacy, którzy potrafią przejąć kontrole nad naszymi żołnierzami i zwrócić ich przeciwko nam.

Tak zaczyna się każda misja. Transportowiec dolatuje na miejsce i trzeba z niego wyprowadzić żołnierzy

Była to bezsprzecznie jedna z najlepsza gier turowych  w jaką przyszło mi grać i zdecydowanie wpłynęła na mnie jako na gracza mimo, że nigdy nie udało mi się jej przejść, gdyż byłem wtedy za młody (w czasach, w których się z nią mierzyłem miałem z 10 lat… Chociaż wątpię czy teraz by mi się udało ją ukończyć), a gra była naprawdę piekielnie trudna. Seria UFO miała kilka kontynuacji, powstawały też rozmaite przeważnie dużo gorsze klony gry, a następnie marka na kilkanaście lat została pogrzebana, a wskrzeszona została dość niedawno przez firmę Firaxis Games, która próbuje przywrócić jej dawną świetność i to z całkiem niezłym skutkiem.

Heroes of Might and Magic 3 [PC]

Jeśli gry są dla ciebie religią to właśnie znalazłeś swojego boga. Kolejna strategia turowa na mojej liście. Gra doskonała pod każdym względem, a doskonałość osiąga się nie wtedy, gdy nie można niczego dodać, a wtedy, gdy nie można nic ująć. Mimo przeszło 19 lat od premiery gra wciąż jest popularna, gracze wciąż robią do niej mody, a i ja sam w tę wakacje dostałem propozycje od kolegów, aby zagrać z nimi partyjkę przez neta. Gra ponadczasowa, pozbawiona jakichkolwiek bugów. Nie wiem czy trzeba komuś przybliżać tą produkcje, ale na wszelki wypadek napisze co chodzi. W grze mamy kilka frakcji różnią się one właśnie wspomnianymi herosami i jednostkami jakimi przyjedzie nam walczyć.

Moja ulubiona frakcja - Forteca. Cechowała się herosami dobrze władającymi magią, a najsilniejsze jednostki to Tytani

Po wybraniu frakcji zaczynamy grę. Nasz heros jeździ na koniu zbierając wszelkie surowce i artefakty, którymi usiana jest mapa i zajmuje kopalnie, ewentualnie walczy z wrogimi jednostkami (które na widok naszej armii mogą uciec albo chcieć się do nas przyłączyć). Za zebrane surowce rozbudowujemy zamek frakcji, którą wybraliśmy. Daje to nam większe przychody w postaci złota oraz możliwości rekrutowania nowych rodzajów potworów, które można ulepszyć w bardziej zaawansowaną formę. Nie ma powtarzających się jednostek, każda frakcja ma unikalne jedyne w swoim rodzaju dostępne do rekrutacji tylko dla niej. Solą tej gry są efektowne starcia, w których biorą udział ogromne armie naszych stworów, do tego nasz heros może wspierać swoje jednostki czarami ofensywnymi (piorun, rój meteorytów) czy defensywnymi (błogosławieństwo, przyśpieszenie). Nie raz przyjedzie nam chronić swoje zamki przed wrogimi najeźdźcami i samemu szturmować twierdze przeciwników. Setki tysięcy godzin przegranych w tą grę stawia ją prawdopodobnie na pierwszym miejscu najdłużej ogrywanych przeze mnie gier. Ta produkcja nigdy się nie zestarzeje. Dość powiedzieć, że przeżyła swoich twórców i trwa dalej na swoim miejscu jako ideał, którego nie da się doścignąć. Nic nie może się równać z usłyszeniem tej trąbki po zwycięskiej obronie naszego zamku, który zaatakował gracz siedzący obok nas:

">

Crash Team Racing [PSX]

Cała seria platformówek z Crashem z pierwszego Playstation miała bez wątpienia na mnie wpływ, ale chyba największy właśnie ta część, która zerwała z dotychczasowym modelem gry i postanowiła posadzić naszego jamraja oraz jego kumpli i wrogów za sterami gokartów. Jest to kolejna ponadczasowa gra, w którą wciąż gram z kolegami podczas spotkań i tak jak Heroes 3 ma już 19 lat na karku.

Dużo pojazdów do wyboru z rozpoznawalnymi postaciami z serii, masa tras, dużo power-upów z możliwością ulepszenia ich, kilka trybów gry jak wyścigi czy death match, multiplayer do czterech graczy na jednej konsoli i nieprzebrane pokłady doskonałego gameplayu, które w obecnych czasach bawią tak samo dobrze jak 19 lat temu. Po czym poznać naprawdę dobre gry? Po tym, że lata mijają, a grywalność pozostaje niezmieniona - taki jest właśnie Crash Team Racing.

Reinvented

Sto lat! Sto lat, GROmado! Obok napisania do setnego odcinka GROmady nie mogłem przejść obojętnie. Nie zapominajmy, że to już STO wspaniałych wpisów wielu osób na tym portalu. Sam pojawiłem się pięciokrotnie na łamach tej wspaniałej serii. Był wpis o nowej Zeldzie na Switcha czy też o Soldier of Fortune. Każdy z nas czy ten piszący czy też komentujący dodał swoją cegiełkę w powstaniu tego bloga. Temat setnej GROmady jest naprawdę bardzo ciekawy i naprawdę postaram się go wykorzystać najlepiej jak potrafię. Zapraszam w podróż do Górniczej Doliny i Khorinis w dwóch pierwszych częściach serii Gothic jak i po multiplayerze do gry Star Wars: Jedi Academy.


Pamiętam mój pierwszy komputer Intel Pentium Celeron, 256MB Ram, Geforce MX440 i 40 GB dysk twardy, jak i pierwsze gry na nim uruchomione. O pierwszym Gothicu dowiedziałem się od kuzyna, a gatunek RPG mówił mi wtedy tyle co nic. Grę otrzymałem chyba w jakimś tekturowym boxie z tego co pamiętam, a wydawcą jeśli pamięć mnie nie myli był CDP. Miałem zaledwie kilkanaście lat, zagrałem i się zakochałem. Dubbing jak i oprawa graficzna na tamte czasy robiła piorunujące wrażenie, bądźmy szczerzy jak wiele gier w tamtych czasach wychodziło w pełnej polskiej wersji językowej? No właśnie, do tego świetna muzyka i otwarty pełen życia świat, który po prostu chciało się zwiedzać, masa zadań pobocznych, wkręcająca i pełna twistów fabuła to było to. Mimo, że pierwszego Gothica ukończyłem tylko dwa razy, zakochałem się w tej serii, w przyszłych grach Piranha Bytes i całym gatunku RPG, i ta też miłość trwa po dziś dzień. Jeszcze głębiej i dokładniej wspominam moją przygodę z Gothiciem 2, dostaliśmy dokładnie tego samego bohatera mimo, że po restarcie statystyk i całego ekwipunku, ale co najważniejsze sama gra doczekała się ogromnej przebudowy względem pierwszej części, model walki został przebudowany na bardziej dynamiczny, samo zbieractwo sprawiało również większą przyjemność. Tytuł ukończyłem pięć razy. Grałem każdą możliwą frakcją i zwiedziłem myślę, że większość zakamarków Khorinis. Do dziś uważam, że wątek najemników jednej z frakcji w grze jest, jedną z najlepiej opowiedzianych historii w serii Gothic. A łowcą smoków chciał zostać każdy. Do Gothica 2 pojawił się jakiś czas później oficjalny dodatek Noc Kruka, a może zbyt późno, bo sam w dodatek nigdy nie grałem, a jestem pewien, że kiedyś do niego wrócę. Może na emeryturze :)

   

  


Pamiętacie grę Star Wars: Jedi Academy? Ja tak i to bardzo dobrze. Akademia Jedi do dziś jest uznawana przez fanów Gwiezdnych Wojen za jedną z najlepszych gier opartych na tym uniwersum. Główną zasługą tego faktu jest nie sama fabuła, która mimo wszystko jest naprawdę zjadliwa. Tworzymy własną postać może to być kobieta lub też mężczyzna do wyboru mamy kilka ras, strojów, dostosować tutaj możemy nawet własny miecz świetlny, który w dalszej części możemy zamienić np. na ten podwójny, którym posługiwał się np. Darth Maul. Wcielamy się w młodego adepta mocy w tytułowej Akademii Jedi, w samej grze dostępne są również dwa zakończenia to dobre i to złe, jednym z kluczowych momentów przesądzającym o fakcie tego czy zostaniemy po jasnej czy też ciemnej stronie, jest uratowanie naszego kolegi gdzieś mniej więcej w połowie kampanii, nawiasem mówiąc do dziś uważam, że był strasznie irytujący. Wracając jednak nieco do samej walki mieczem świetlnym wydaje mi się, że jest to jeden z najlepiej zaprojektowanych aspektów, nigdzie nie odczujecie tak wspaniałego uczucia walki mieczem świetlnym jak właśnie w Jedi Academy, a przecież gier na licencji Star Wars wyszło naprawdę sporo. Mamy tutaj całą masę kapitalnych umiejętności, których opanowanie naprawdę zajmowało wiele godzin jak i sprawiało ogromną frajdę. Swego czasu serwery multiplayer były naprawdę oblegane, na jeszcze wtedy raczkującym internecie, i do dziś z tego co mi wiadomo istnieją modyfikowane serwery RP na, których ludzie spędzają ogromne ilości czasu odgrywając swoje postaci, walcząc między sobą na miecze świetlne czy też ucząc przyszłych adeptów mocy. Jedi Academy na zawsze pozostanie w moim sercu jako taki tytuł, który ukształtował moje spojrzenie na całe to uniwersum, jak i chęć sięgnięcia np. po książki czy do MMO Old Republic. Do dziś jestem wiernym fanem serii, bez względu na to czy to Nowa czy też Stara Trylogia, po prostu to lubię.  

 


Z mojej strony to już wszystko. może nie ma tego zbyt wiele ale trudno jest pisać o grach które pamięta się jak przez mgłę, chociaż sam jestem w szoku że aż tyle udało mi się przypomnieć, to tylko dowód na to jak dobre to były tytuły kilkanaście lat temu. Jeszcze raz chciałbym życzyć Piątkowej GROmadzie kolejnych 100 odcinków! Należy ci się! :)

Ellie94

WITAJCIE GROmado :D!

Ostro się dzieje ;) jest to już 100 edycja GROmady, więc cieszę się razem z Wami i życzę dwusetki ;)

Z racji interesującego tematu napisania coś o swojej grze życia (ha to dla mnie) postanowiłam coś ekhmm :D napisać o swojej produkcji (ale Wy już będziecie wiedzieć co to jest, no ba!), więc nici z niespodzianki ;P

Niby jestem już graczem od 14 lat, 5 lat gram na konsolach, to przewinęło się gierek całkiem sporo, były crapy, średniaki, produkcje udane i bardzo dobre, to dla każdego z nas „TA” gra będzie inna.

Nie ma też produkcji idealnych, bo zawsze znajdą się w nich błędy większe lub mniejsze, ale magia gier nieustannie nas przyciąga sprawiając, że zanurzamy się w kompletnie innych światach.

Moją grą życia jest oczywiście THE LAST OF US

Dla osób nieznających gry (a pewnie tacy się znajdą) jest to gra gdzie akcja toczy się w niedalekiej przyszłości, 20 lat po tym jak tajemnicza zaraza zdziesiątkowała cywilizację. Opuszczone miasta objęły we władanie rośliny i zmutowane ofiary, a ocalali ludzie walczą ze sobą o jedzenie i broń. Fabuła obraca się wokół dwójki bohaterów – mającego ponad 40 lat przemytnika broni i narkotyków imieniem Joel oraz nastoletniej sieroty Ellie - i koncentruje się na ich próbach przeżycia w tej przerażającej rzeczywistości. Nic nowego pewnie powiecie i rzeczywiście wątek jakich pełno w grach post-apokaliptycznych, a do tego opieka nad młodszą osobą ileż można :> ( ja akurat jestem fanką podróży 2 postaci przez większość gry, dlatego bardzo przypadł mi do gustu najnowszy God of War). To co wyróżnia TLOU to przede wszystkim genialna narracja i relacje pomiędzy naszymi głównymi bohaterami. Dialogi to majstersztyk i są tak realistyczne, że grając np. w jakąkolwiek część Assasin's Creed odczuwam ogromne zażenowanie poziomem dialogów, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Animacje postaci coś wspaniałego, grafika nawet w wersji zremasterowanej na PS4 nie ma czego się wstydzić.

Historia The Last of Us to historia nieoczywista, pełna zwrotów akcji i zaskakujących decyzji nie tylko głównych bohaterów, ale również tych pobocznych. Nietrudno tutaj o przeżycie całej gamy emocji: radości, złości, mocnego skupienia, masy śmiechu (tak, w tym brutalnym do bólu świecie jest też miejsce na dawkę dobrego humoru – głównie za sprawą Ellie, której niektóre teksty po prostu kładą na łopatki) oraz poruszenia, pomieszanego ze smutkiem. To, co dzieje się na ekranie i jak rozwija się tragiczna historia tych dwojga, a później jak zaczyna łączyć ich piękna więź, naprawdę może doprowadzić do wybuchowej mieszanki uczuć. Właśnie to w The Last of Us jest najlepsze i za to pokochałam grę :) Oczywiście można się czepiać tego słabego AI ludzi w szczególności i nie będę Was przez to z widłami gonić, ale wiecie żeby nie było, że nie widzę wad, ale dla mnie to takie małe drobnostki :>

Wyjątkowość tej gry to przede wszystkim także fakt, że to na niej po raz pierwszy trzymałam pada od PS3, O matko! Lamerstwo poziom absurdalny, byłam graczem „myszkowym” więc pad w moich rękach to było coś nie do uwierzenia. Jak tu sterować kamerą podczas celowania z broni, masakra, pierwsze godziny to był materiał do „Śmiechu Warte”. Sama nie wiem dlaczego rozpoczęłam przygodę na poziomie normalnym, chciałam coś udowodnić i to w taki sposób, że miałam ponad 96 zgonów i nie wiem czy to powód do płaczu czy zadowolenia, że jednak nie było tak źle ;)

Pamiętam etap, który przez fanów też nie jest ulubionym, a mianowicie kiedy Joel rozdziela się z Ellie w Pittsburgu i wpada do piwnicy hotelowej, ciemno jak nie powiem gdzie, pełno zarażonych, a moje ręce mokre od stresu, usta tylko głośno krzyczały niech to się skończy. Ciekawostką jest fakt, że była to niedziela 16 czerwca 2013 roku, gorąco na dworze, a ja czułam się jakbym uczestniczyła w jakimś horrorze, który nie może się skończyć. Nawet po latach wracając do któregoś z kolei przejścia TLOU nadal ten fragment wywołuje u mnie ogromny stres mimo, że znam go na pamięć jak i całą grę :^^

Gdyby nie pewien (przypadkowo?) oglądnięty materiał w czerwcu 2012 roku na gry-online nigdy nie dowiedziałam bym się o istnieniu tej produkcji i pewnie nie byłoby mnie tutaj razem z Wami na PPE.

Zbieg okoliczności czy może coś więcej? Ja głosuję na to drugie :D

No i tutaj dochodzimy do sprawy TLOU 2 (nadchodzi, ale kiedy wyjdzie to cholera wie)

Powoli zbliżamy się drodzy fani do kolejnej rocznicy wybuchu zarazy Cordycepsu z TLOU (będzie to 26 września), a co to znaczy? A to, że zostanie raczej na 100% zaprezentowany kolejny plakat z nadchodzącego sequela. Niektórzy obstawiają tajemnicę związaną z Joelem, coś co da nam kolejne teorie albo bzdury kompletnie wyssane z palca, itp. Ostatnio przeglądając forum Reddit natrafiłam na aktualne zdjęcia z sesji Motion Capture, gdzie byli widoczni Ashley Johnson (Ellie) i Troy Baker (Joel).

On żyje!!! Nadchodzące Paris Game Week albo PlayStation Experience 2018 zdradzą nam coś więcej, więc będzie się działo.

Ja liczę, że The Last of Us: Part 2 zepchnie z tronu pierwowzór, nie chce wróżyć z fusów, bo nie nadaje się do tego, ale czuje w głębi serca, że gierka pozamiata. A to chyba dobrze świadczy :)

Każdy z Nas ma swoją własną grę życia, która definiuje nas jako ludzi, moja pokazała jak bardzo stała się ważna dla mnie fabuła, gdzie w wieku młodzieńczym na ten element miałam kompletnie wywalone. Mnie TLOU zmieniło i gra stała się bardzo ważna w moim życiu...

Życzę Wam udanego weekendu.

Pozdrawia Ellie gotowa na zemstę ;P

PS: Gameplay z Cyberpunka 2077 był ekstra ;D


REALista

Dotarliśmy do końca setnej gromady i tak jak pisałem na początku wciąż ciężko uwierzyć mi, że seria utrzymuje się tak długo chociaż było kilka burz to udało się przetrwać i chce teraz podziękować wszystkim współtworzącym za uczestniczenie w blogu i opisywanie ogrywanych produkcji, dziękuje też wszystkim współprowadzącym ze przejmowanie odpowiedzialności prowadzenia, bo jednak tworzenie cyklicznego bloga nie jest wcale takie proste jak się wydaje no i na koniec dziękuje wam wszystkim, którzy wchodzicie w GROmade niezależnie czy tylko czytacie czy też tylko komentujecie. Jeśli chociaż jeden odcinek GROmady sprawił, że postanowiliście zaopatrzyć się w jakaś produkcje, albo wręcz przeciwnie kupno jej wam odradził to znaczy, że robimy to dobrze. Do zobaczenia za tydzień, jak zwykle w piątek.

Oceń bloga:
58

Komentarze (212)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper