Piątkowa GROmada #62

BLOG
1185V
Piątkowa GROmada #62
REALista | 01.12.2017, 01:10
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Black friday i cyber monday już za nami. Mamy pierwszy dzień grudnia, który zaczyna się od piątku, a to znaczy, że dziś pojawia się nowa GROmada

Minął już beznadziejny czarny piątek i trochę lepszy cyber poniedziałek. Mimo, że wybór gier był naprawdę niewielki to udało mi się znaleźć coś dla siebie co zapewne w jakimś niedługim terminie pojawi na łamach GROmady.

Anty-lootboxowa ofensywa trwa i wpływowi ludzie z koneksjami w polityce postanowili stworzyć ugrupowanie o nazwie National Committee for Games Policy. To oni będą się starli wyleczyć branże z tej choroby i życzę im powodzenia w tym trudnym przedsięwzięciu, bo bez wątpienia będzie to ciężkie zadanie, ale wykonalne, przy wsparciu odpowiednich organów politycznych. Zaoferują oni pomoc przy stworzeniu ustaw tak, aby obejście prawa było na tyle utrudnione dla devów że stanie się zwyczajnie nie opłacalne, będą zapewne też wskazywali gry w których loot-boxy przekraczają granice dobrego smaku. I to wszystko dzięki EA i ich nowym Battlefroncie. Nigdy nie sądziłem, że Electronic Arts uratuje branże (niekoniecznie było to ich zamiarem, ale czy to ważne :D).

No, a autorem dzisiejszej GROmady jest Dantee, który napisał na tyle obszerny materiał, że stwierdziłem, że nie będę mu się wpierdzielał w temat. Jedziemy!


Główną grafikę zaprojektował niezastąpiony Reinvented.


Dantee

Szanowne Panie i Panowie. Chciałbym się przywitać krótkim: CZEŚĆ! Na samym początku muszę podziękować mojemu nowemu e-znajomemu REALowi, który z otwartymi rękami przyjął mnie do piątkowej braci i dał szansę puścić przysłowiową parę z ust w eter. Mam nadzieję, że te kilka akapitów o aktualnym stanie mojej hybrydowej (komputerowo-konsolowej) aktywności będzie Wam się czytało z przyjemnością. Zanim jednak do tego przejdę chciałbym w dosłownie trzech zdaniach uchylić rąbka swojej aktualnej prywatnej sfery.

Jestem graczem odkąd pamiętam. Swoją przygodę zacząłem z przerobionym przez ruskich Atari zwącym się RAMBO. Wtedy poznałem takie klasyki jak Pitfall czy River Raid… no i wtedy to poczułem. Aktualnie „na stanie” pod TV znajduje się pierwszy wypust PS4, w szufladzie PSP, na biurku świeżo składana PC-bestia i w takim układzie, czasem z dodatkiem komóreczki czy Switcha/WiiU pożyczanego od kumpla, spełniam swoją przygodę. Niestety z braku czasu (chronicznego) idzie to dość topornie, ale sukcesywnie – całe szczęście. Wcześniej wspomniana wielkość fizyczna i jej niedobory spowodowane są przede wszystkim przez pracę, pracę będącą kiedyś moim marzeniem, które udało mi się spełnić. Zawodowo i hobbystycznie jestem informatykiem. Uwielbiam technologie i samokształcenie się w tym kierunku, mogę się pochwalić, że nawet udało mi się w tej dziedzinie klepnąć inżyniera i już witam się z gąską magistra (obrona w czerwcu). No dobra, ale wiem, że nie przyszliście tutaj czytać wypocin i zwierzeń jakie to życie jest ciężkie, bo o tym każdego dnia piszą newsy koledzy redaktorzy :) Przejdę więc do mięska: GRAMY!

Gramy na konsoli: jakiś dłuższy bliżej nie określony czas temu postanowiłem sobie w duchu, że moje granie na konsoli będzie wyglądało w takim układzie:

- jako danie główne ogrywam duży tytuł (nie więcej niż jeden),

- na deserek dla odstresowania i odmóżdżenia coś mniejszego (gry z PS+ idealnie do tego pasują).

Tak to leciało dość długo, aż niedawno postanowiłem sobie rzucić kolejną kłodę: będę maksował wszystko ile się da. Zadanie ambitne, ale za to jaki mi to sprawia teraz fun! Oczywiście nie same rankingi/trofea/odznaczenia, ale to, że oddaję tym samym hołd należny twórcom za trud włożony w ich pracę i poznaję ich produkcję od deski do deski. Jest to dla mnie niesamowicie satysfakcjonujące i powiem szczerze, że od kiedy to stosuje to jeszcze nigdy nie poczułem nudy z grania – sam nie wiem dlaczego, przecież czasami musiałem ślęczeć długo godziny nad platyną (nienawidzę cię Drawn to Death!). Wiem, wiem dużo we mnie sprzeczności :)

Przepraszam znowu się rozgadałem… A więc co będzie grane!?

Valkyria Chronicles (PS4)

Jestem wielkim fanem wszystkich gatunków gier, a że udało mi się wychować w złotej erze PlayStation w wersji 1 to siłą rzeczy jestem wielkim fanem produkcji tworzonych przy pomocy pałeczek, ryżu i kimono. JRPGi takie jak Final Fantasy, Secret of Mana, Chrono Trigger, Alundra… Znowu się rozmarzyłem - jak będziecie mnie widzieć w takim stanie to kop w jaja, bo mogę tak długo :) A więc wracając: Valkyria Chronicles. Kupiłem na jakieś promocji w cyfrze i akurat kończyłem Bloodborne. Przechadzając się po Lochach Kielicha naszła mnie pewna refleksja:

- Pioter toż to kupiłeś jRPGa!

- No tak!

- Ten legendarny gatunek wreszcie zawitał na twojej konsoli!

- No ale ja przecież już grałem niedawno w jRPGi!

- W jakie i na jakiej konsoli stacjonarnej poza PS2 i PS1?

- (...chwila konsternacji i liczenia…) OOO CHOLEWCIA! Nie grałem w żadnego jRPGa nawet na PS3, no może poza Final Fantasy XIII, a co dopiero na PS4! Ale jestem żałosny…

Stąd właśnie wziął się mój niesamowity i bezkrytyczny skowyt zachwytu jak już odpaliłem Valkyria Chronicles. Jaką ta gra ma fajną kreskę! Jaka to fajna historia! Jakie wyraziste postacie! Jakie epickie bitwy i wyzwania! Jaka satysfakcjonująca długotrwała platyna (skusiłem się podpatrzeć na poradnik). No może zacznę bardziej składnie poniżej:

Zauroczyłem się grą od pierwszego wejrzenia. Mimo, że początek był dość trywialny i długotrwały, to szybko mu wybaczyłem z tytułu gatunku jaki Kroniki reprezentują. Z naszymi bohaterami trafiamy w punkt zapalny II wojny światowej między Federacją Atlantycką (ci dobrzy), a Imperium Wschodnioeuropejskim (ci źli). Sam kontynent oraz frakcje są rzecz jasna fikcyjne, aczkolwiek nutki połączenia nazistów (poszukiwanie magicznych artefaktów) i bolszewików (zmasowane pchanie wojska na stracone pozycje) po drugiej stronie barykady da się lekko odczuć. Miejscem walk i rozgrywającej się fabuły jest połać krainy zwanej Galią, ponoć pod kątem fabuły bardzo istotny kawałek ziemi. Tak spędzam kolejne rozdziały skacząc z misji na misję, poznając przy tym mięsko towarzyszące perypetiom poszczególnych bohaterów, twistów fabularnych czy historii świata. Oprócz typowej kampanii możemy ćwiczyć skilla na misjach pobocznych często przenoszących nas w znane miejscówki z trybu głównego. Za wszystkie aktywności bitewne dostajemy punkty doświadczenia oraz monety, które możemy przeznaczyć na rozwój danego typu jednostek oraz wyposażenie – o tym szerzej poniżej. Wspomniałem o walkach, więc jestem Wam winny krótkie wyjaśnienie tego aspektu. Bitwy w Valkyria Chronicles są w dość złożonym trybie turowym. Każda ze stron posiada ograniczoną ilość punktów dowodzenia, które może przeznaczyć np. na ruch daną jednostką, wystrzał czy zajęcie dogodnej pozycji w pobliskich krzakach. Bohaterów wybieramy z mapy całej areny i po selekcji przenosimy się do trybu czasu rzeczywistego, w którym kierujemy dobranym delikwentem. Szybko się okazuje, że taktyczne podejście do zabawy i przede wszystkim przemyślane rozstawienie jednostek gra tutaj pierwsze skrzypce, bo zajście nas z flanki/od pleców równa się szybką śmiercią. Po roztrwonieniu wszystkich punktów dowodzenia zabawa przechodzi w ręce naszego przeciwnika i tak do końca starcia. Miodne i karkołomne – to lubię!

Jeszcze w paru słowach ujmę kwestię rozwoju naszych herosów, bo taki styl też dla mnie jest dość innowacyjny. Po bitwach, jak już wcześniej udało mi się przemycić w tekście, dostajemy kasę i punkty doświadczenia. Kaska sprawa jasna: rozwijamy bronie standardowe, wyposażenie naszego czołgu czy fundujemy akcje propagandowe rozszerzające fabułę. EXP wydajemy na rozwój typów naszych żołnierzy, a jest w czym wybierać: zwiadowcy, snajperzy, inżynierowie, piechota z karabinami maszynowymi czy piechota z ciężkim sprzętem do niszczenia czołgów. Każda funkcja bojowa posiada swoje wyposażenie i poszczególny przypisane do klasy cechy, a dana postać jeszcze posiada ulubione postacie, z którymi „lepiej jej się walczy” i triggeruje to następne wspomagające cechy, a i jeszcze dowódca posiada rozkazy boostujące, a i … No właśnie takie jest Valkyria Chronicles i jego system bohaterów. Poza bitwami samo wystawienie jednostek do potyczki i ich rozwój sprawia niemałą łamigłówkę. Miodne i karkołomne x2 – lubię jeszcze bardziej!

Bardzo krótko podsumowując Valkyria Chronicles posiada wszelkie istotne cechy, które wymagane są w tym gatunku: taktyczny system walki, ckliwa i wciągająca fabuła, skomplikowany i wymagający system rozwoju/wyboru postaci, walki poboczne szlifujące nasze umiejętności dowódcze, mnóstwo wątków dodatkowych rozwijających uniwersum. Bardzo się cieszę, że mogę splatynować ten tytuł, mimo kręcącego się w czytniku już chyba miesiąc Dooma :) No i Bóg zapłać za kontynuację, którą niedawno ogłoszono – zagram na pewno!

Flame Over (PS4)

Popierdółkę na wcześniej wspomniany deser zwykle wybieram losowo. Teraz jednak widziałem kiedyś gierkę o strażaku odpaloną przez mojego kumpla i mi się podobała. Tak więc po zakończeniu Teslagrad szybkim krokiem przeszedłem do Flame Over. Po dłuższej chwili analizy okazało się, że na pierwszy rzut oka trywialna zabawa w gaszenie pożarów z zapętloną wesołą nutką nie jest taka prosta, a platyna bardzo wymagająca.  

Pierwsze co musimy złapać to aspekt, że na każdej planszy trzeba ugasić dwa różne rodzaje pożarów: elektryczny i zwykły. Lekiem na walkę z żywiołami są dwa rodzaje gaśnic: proszkowa na urządzenia podłączone do prądu oraz popularna sikawka wodna na zwykły rodzaj płomieni. Walka w tym układzie przypomina papier-nożyce: gaszenie komputera polega na użyciu szlaufa do stłumienia ognia, a potem gaśnicy proszkowej do kompletnego wyciszenia. Gameplay głównie polega na uratowaniu danego pomieszczenia z trawiących objęć szalejącego ognia uważając na kończący się czas i zdrowie, a także na uratowaniu jak największej ilości uwięzionych ludzi czy zwierząt, za co zostajemy nagrodzeni walutą lub dodatkowymi minutkami. Za ciężko zarobione pieniądze możemy dokupić sprzęt, który możemy używać podczas danego posiedzenia np. skaner pokazujący na mini-mapie uwięzionych ludzi czy defibrylator, którego możemy wykorzystać jak delikwent zakrztusi się dymem.

Kończąc: zabawa jest przednia i mam nadzieję, że nie zabraknie mi werwy, żeby zaliczyć 100%, chociaż przejście około 15 plansz w godzinę wydaje mi się na tę chwilę dość trudne, ale myślę, że to kwestia wprawy :)

Gramy na PC: na komputerku rytuał grania też mam dość wstrzemięźliwy, a to przede wszystkim ze względu na rosnącą bibliotekę Steam czy GOG. Na szczęście parę ładnych lat temu wyleczyłem się z wszystkich paczek i teraz gram/kupuje w to na co akurat mam ochotę. Ostatnio namiętnie ciąłem w Darkest Dungeon (z przerwami jakieś 1.5 roku), ale zniechęciłem się dość mocno, gdyż na ostatnich poziomach gra strasznie oszukuje – a ja nie lubię takich praktyk. Zapomniałem dodać, że raczej na kompie omijam gry, które można wrzucić do czytnika PS4 – tak już po prostu mam i w takiego Dooma chętniej zagram na padzie niż na PC, mimo tego, że kiedyś byłem w najlepszej dziesiątce drużyn w Counter-Strike 1.6 :) Kwestia przede wszystkim komfortu, a nie sprzętu. No ale znowu się rozgadałem o tym co nie trzeba…

Soldiers: Heroes of World War II (PC)

Oprócz tych wszystkich moich wcześniej wspomnianych dziwnych cech to jeszcze na dodatek jestem bardzo dużym fanem wszelakich strategii: (stąd pewnie te uwielbienie do Valkyria Chronicles) czy to turowych, czy to czasu rzeczywistego, czy to mieszanych – wszystko mi jedno byle się fajnie klikało. Jest to również jedyny gatunek, który dużo częściej pojawia się na moim monitorze niż telewizorze – z wiadomych przyczyn. Długo czaiłem się na Company of Heroes, bo nie miałem jeszcze okazji zagrać, ale cena zbyt nie spadała w ostatnim czasie to się zniechęciłem. Aż tu nagle przyszła wyprzedaż chyba jakaś jesienna i pojawiło się parę ciekawych RTSów, a wśród nich za całego pięcioka coś co kiedyś obiło mi się o oczy, ale nie miałem okazji zagrać: Soldiers: Heroes of World War II. Gameplay wyglądał ciekawie to wziąłem. No i muszę przyznać, że taki szpil jest wart znacznie, znacznie więcej, a ja cały czas nie dowierzam, że ta gra jest z 2004 roku! Już tłumaczę o co ten krzyk.

Pierwsze co rzuca nam się w oczy zaraz po odpaleniu to leciwa grafika, która dość mocno się zestarzała. Niestety wszelkie zabiegi podbijające jakość efektów piorunujących nie dają, ale grafika jeszcze mnie potrafiła zaskoczyć w innych kwestiach – o tym później. Szybkim krokiem wybieram pierwszą kampanię ruskich i zaczynam jazdę na Hardzie. Wprowadzenie fabularne, w którym to jesteśmy na przeddzień od przejęcia technologii związkowców w postaci wyrzutni Katiusza i wywiezienia jej do Niemiec przez szkopów (w czym mamy przeszkodzić), a także walk trwających na terenach dzisiejszej Ukrainy. Pierwsza misja z pięciu (odblokowujemy je po przejściu poprzedniej) polegała na przejęciu kontroli nad wioską oraz rozwaleniu wszystkich dział przeciwpancernych, które skutecznie odbijały wcześniejsze próby skutecznego ataku na osadę. Myślę: EASY! Pewnie dostanę z pięć czołgów, dwudziestu piechociarzy i zetrę ich w drobny mak w ciągu 15 minut, a Nikita Chruszczow to może mi buty czyścić! Jak ja się pomyliłem… Wyobraźcie sobie minę Dantego (Devil May Cry 1, 2, 3, 4), który widzi emo Dantego (DmC) – miałem dokładnie taki sam wyraz twarzy jak zobaczyłem:
- jedną tankietkę,

- jeden wóz opancerzony,

- dwóch piechociarzy.

Takim składem miałem do zniszczenia około: 10 czołgów niemieckich, 10 dział przeciwpancernych, setki dobrze ufortyfikowanych żołnierzy piechoty. Wyzwanie dla mnie godne i nawet się udało ze stratą zaledwie jednego zwiadowcy! Dokonałem tego, bo: gra jest genialna i nie oszukuje.

Najważniejszą cechą Soldiersów jest jej rewelacyjny zlepek dobrze przemyślanych mechanik. Zacznę od piechurów: każdy z nich ma własny plecak, w którym może trzymać amunicję, dodatkową broń czy granaty – tworzy to lekką RPGową naleciałość. Zaopatrzyć możemy naszych wojów w dedykowanych skrzyniach lub przeszukując truchła poległych. Oprócz standardowych komend jakie możemy wydawać naszym podwładnym, jak np.: padnij czy atakuj, nasz żołnierz może się schować za zasłoną, prowadzić ogień wychylając się zza winkla czy aranżować tzw. covering fire. Ciekawe, ale to dopiero początek. Co z maszynami? Czołg posiada załogę, w której każdy członek jest odpowiedzialny za inną funkcję, np. jeżeli mamy dostępnych trzech czołgistów to musimy zrezygnować z jednej aktywności: ruchu, przeładowania działa, celowania 360 stopni lub prowadzenia nieprzerwanego ostrzału CKMem. Dodatkowo każdy pojazd posiada swój „plecak”, w którym możemy przetrzymywać zestaw naprawczy, amunicję do karabinu lub pociski przeciwpancerne oraz odłamkowe. Mało? Gdy skończy się nam a w pojeździe ropa, a każdy ruch jej poziom redukuje, możemy znaleźć w ekwipunku czołgu beczkę, przekazać ją dla załoganta i spuścić paliwo z rozbitej, ale nie zniszczonej jednostki. Po napełnieniu możemy wrócić do naszego czołgu i go do tankować. Mało? Każdy pojazd ma „strefy bólu”. Trafiając w gąsienicę powodujemy unieruchomienie, ale nie wyklucza to prowadzenia stałego ostrzału – przecież lufa dalej działa. Trafiając w tył czołgu, gdzie znajdują się zbiornik ropy powodujemy wybuch maszyny i w tym przypadku pozostaje nam tylko używać wraku jako zasłony. W czołgu może wybuchnąć pożar, który trawi załogę, ale pozostawia dobra dostępne w „plecaku” możliwe do przechwycenia przez naszych żołnierzy. Mało? W grze zaimplementowano nawet różne długości i szerokości luf, dlatego nie da się strzelać jednym typem amunicji przez całą misję, bo po prostu pociski o innej średnicy z innego typu czołgu nie będą pasować. I to w grze z 2004 roku!

Takich smaczków jest znacznie więcej. Grafika mimo swojej brzydoty jest czasami nad wyraz szczegółowa np. na przystanku w jednej z misji widać dobrze odwzorowane propagandowe postacie Stalina czy trawa ugina się pod stopami naszych ruchów. A co z wybuchami? POEZJA! Piękne eksplozje, walące się budynki, pożary, które rozprzestrzeniają się na kolejne obiekty/drzewa/elementy infrastruktury. Nawet cholera strzał w zbiornik wodny powoduje, że zaczyna się z niego lać woda. I to w grze z 2004 roku! Muszę jeszcze dodać, że w produkcji jest niesamowicie klimatyczna muzyka co raz przyśpieszająca w ramach przeprowadzania naszych operacji. Kolejny aspekt na plus to sztuczna inteligencja, która została przede wszystkim przemyślana. W misji gdzie jesteśmy na terytorium wroga gęstsza akcja powoduje wezwanie posiłków, natomiast w operacji kiedy my bierzemy w kleszcze przeciwnika wsparcie nie przyjdzie, bo fabularnie nie ma skąd – oponent jest otoczony. Co za tym idzie gra sztucznie nie oszukuje gracza narzucając mu dodatkowych zastępów nieprzyjaciół przywoływanych z nieba. I to w grze z 2004 roku!

Na szybko: cieszę się, że na mojej drodze stanęło Soldiers: Heroes of World War II. Gra mnie urzekła, a w momencie kiedy Żoneczka przejmie kontrolę nad PS4 i Netflixem już wiem co będę robił, ale ciii… jak coś to piszę pracę magisterską :)

My tu gadu gadu, a to już wybiło po pierwszej w nocy! Mam nadzieję, że mój debiut zbyt bardzo Was nie wynudził przez swoją długość, a REAL jeszcze da mi szansę się kiedyś wypowiedzieć, jak wezmę na ruszt coś nowego. Jeszcze raz wielkie dzięki za tę okazję i trzymajcie się ciepło!

Oceń bloga:
29

Komentarze (114)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper