Baśń o trzech braciach #1 Ben

BLOG
487V
Sycho | 23.09.2013, 20:26
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Hej! Jako, że udało mi się skończyć drugą część mojej małej trylogii o nazwie "Baśń o trzech braciach", postanowiłem podzielić się z wami pierwszą częścią. Historia dzieje się w uniwersum cyberpunkowym wykreowanym na potrzeby opowiadania. Przygotujcie herbatkę/coś mocniejszego, coś do jedzenia i trochę czasu, bo tekst jest długaśny!

Ben

            Ben biegł najszybciej jak mógł. W głowie siedziała mu zasada: „Kto stoi, ten jest martwy.” Wiedział, że jeśli zacznie myśleć o czymś innym zdekoncentruje się, a wtedy zwolni, ograniczy czujność i spostrzegawczość. Biegł przez labirynt betonowych ścian, wszystkich takich samych, ubrany w swój szary kombinezon, dzięki temu kolorowi trudniej go było zauważyć. Nie po to dał za niego 150 kredytów, by teraz paść... W dłoni trzymał dwuręczny plazmowy karabin za 450 kredytów. Drogę mu wskazywał wizjer, który kosztował 80 kredytów i oczywiście pole siłowe – 200 kredytów. Tyle pieniędzy wydane, na bezwartościowe gadżety... DEKONCENTRACJA! Musi biec, myśleć o bieganiu, być czujnym. Rozgląda się uważnie, wszędzie widzi tylko szary beton. Biegnie. Nagle wizjer ruszył celownikiem w lewą stronę. To była kobieta, głupia, ubrana w różowy kombinezon, który podkreślał jej ładną talię. Na głowie miała różowy kask, z którego wychodziły długie blond włosy, a oczy zasłaniały jej zielone gogle, zajmujące pół twarzy. Ben rozejrzał się dookoła. Wszędzie pusto, to znaczy, że będzie miał czas na odrobinę przyjemności... Wycelował w nogę kobiety. Przycisnął spust i w mgnieniu oka uderzyła ją struga plazmy, przepalająca się przez kombinezon, skórę i mięso ofiary. Padła na ziemię. Nim zdążyła się obejrzeć, kto ją trafił, dostała w biceps. Bezwładna ręka upuściła pistolet laserowy i uderzyła o ziemię. Joker staną nad ofiarą z uśmiechem wynurzającym się spod niebieskich gogli.

- I co teraz?

- Dorwę cię i załatwię! Będziesz cierpiał, tak jak ja teraz!

-Chyba nie... – Ben przyłożył karabin do jej czoła.- Poproś ładnie, to skończę szybko...

-Pieprz się!!!

Chłopak zdjął jej kask karabinem. Ładna. Szkoda, że w tych okolicznościach nie ma co liczyć na jej numer... DEKONCENTRACJA!!!! Kończ to i uciekaj!!!! Strzelił. Strumień plazmy wypalił jej w twarzy dziurę, która teraz zastępowała czoło. Joker ruszył w dalszą drogę. W głowie siedziała mu blond włosa dziewczyna. Może gdyby poprosił? Chociaż, nie było w jej oczach zauroczenia... Nagle poczuł potężny zastrzyk bólu w plecy. Padł na ziemię. Zdekoncentrował się. Betonowy labirynt zaczął powoli rozpadać się na małe piksele, które unosiły się w powietrze i pękały. Po chwili otoczyła go ciemność. Przegrał. Poraził go ostry promień z światła idący od żarówki gazowej. Za długo grał. Gdy oczy przyzwyczaiły się do światła zobaczył uśmiechniętego Keya. Cały był w smarze. Po zniszczonych ogrodniczkach i czerwonej koszuli widać było, że grzebał w swoim ścigaczu. Ben spojrzał na szczerbate zęby Keya.

- Zapłacę ci, tylko wstaw sobie te dwójki!!!

- Nigdy, dzięki temu wyglądam, jak prawdziwy mechanik. – Key uśmiechnął się jeszcze bardziej – Frajer!

- W plecy dostałem!

- Bo nie byłeś czujny... Noob!

- Spadaj!

Ben rozejrzał się po pokoju. Większość miejsca zajmowały 3 kokony, do gry. Wszystkie wyłączone. Oprócz nich w pokoju stał jeszcze kokon do wypoczynku i małe żelazne biurko. Dziewiętnastolatek podszedł do niego i sięgnął po słuchawkę. Wsadził ją sobie do ucha i wydał komendę: „Poczta!”.  Trzy wiadomości od Iris, jedna od Davida i jedna od nieznanego kontaktu. Ben usunął wcześniejsze i włączył skanowanie nieznanej. Gdy dowiedział się o telefonicznych mordercach, wysyłających sygnały zdolne ugotować mózg, zaczął zwracać większą uwagę na bezpieczeństwo. Słuchawka pyknęła i szybką komendą włączył zapis.

„Witamy panie Joker. Doszły do nas słuchy o pana niezwykłym kunszcie hackerskim i postanowiliśmy wystąpić do pana ze specjalną ofertą. Obiecujemy duży zysk. Jeżeli jest pan zainteresowany, proszę przyjść do pokoju 15A w hotelu Casanova o godzinie 19. Pozdrawiamy i liczymy na spotkanie!”

            Ben szedł przez ciemne ulice Undercity. Dawno zapomnianego centrum górnictwa. Kiedyś podobno to miasto było pełne wesołych ludzi. Ale nastał czas kryzysu, minerały zaczęły się kończyć i w końcu korporacje porzuciły mieszkających tu pracowników, zostawiając po sobie tylko siedziby, świadczące o dawnej potędze. Gdyby nie te banki i ambasady zniknęłaby nawet policja. Po lewej przy rozpadającym się betonowym wieżowcu zobaczył grupkę biegających dzieci. Wszystkie były brudne, ubrane w stare i podarte ubrania, jednak śmiejące się. Tak nie wiele trzeba by uszczęśliwić dziecko. Pamięta jak sam cieszył się, gdy pierwszy raz zobaczył słońce. Ciekawe, czy te dzieciaki wierzą, że kiedyś zobaczą prawdziwe niebo? Wątpię. Zauważył hotel. „Casanova” jak reszta wieżowców był bez okien, ze ścian zdrapywała się warstwa betonu odkrywająca szkielet budynku. Jedyne, co go wyróżniało, to przechylony szyld, w którym świeciło się tylko obramowanie i litera „n”. Joker wszedł do środka. Od wewnątrz hotel wyglądał jeszcze gorzej. Żółta farba łuszczyła się ze ścian, po prawej stronie wejścia stały dwie żelazne kanapy, po lewej również żelazna lada ze śpiącym przy niej chińczykiem, z na przeciwka witały przybyszy drzwi do windy. Ben podszedł do chińczyka. Wyglądał na 23 lata, miał krótkie czarne włosy i czerwony garnitur na sobie, wyraźnie starszy od niego. Ben dotknął touchpada i po holu rozniósł się dźwięk dzwonka, zawsze chciał takie coś zobaczyć, ale w ostateczności przepadły one wraz ze instrumentami. Chińczyk podskoczył, prawie spadając z krzesła. Spojrzał na Jokera zaspanymi oczyma.

- Pan...

- Na piętnaste piętro.

Chińczyk wpatrywał się w gościa dwie sekundy, po czym przypomniał sobie o obowiązkach i szybko wezwał windę. Ben wszedł do środka i pojechał w górę. Pokój A był tuż przy wyjściu z windy. Korytarz był brudny i wyraźnie w nim śmierdziało, idealne miejsce na kryjówkę. Młodzieniec otworzył pordzewiałe drzwi i powoli wszedł do środka. Pomieszczenie, jak reszta hotelu, było od dawna niesprzątane. Ze ścian powoli odpadała oliwkowa farba, odsłaniając szary beton. Z prawej strony wejścia stał, a właściwie leżał stary stół, w którym rdza zeżarła już dwie nóżki i powoli dobierała się do trzeciej. Nad stołem wisiało lustro, czarne od zebranego brudu, wyglądało jak portal do innego, wypełnionego ciemnością wymiaru. Najważniejszy był jednak wielki okrągły stół, zasłany krwisto czerwonym materiałem, otoczony krzesłami, na których siedziało czterech mężczyzn. Pierwszy był niski i chudy, budową przypominał szczura, miał długi szpiczasty nos, długie zaczesane do tyłu, brązowe włosy, żółte zęby i metalowy implant oka, czerwone szkiełko, które co jakiś czas wysuwało się z twarzy, niczym matryca w starych aparatach. Ubrany był w długi biały fartuch lekarski, pod którym skrywały się stare wytarte dżinsy, brązowy sweter i kilku letnie czarne pantofle. Drugi mężczyzna... Nie to był android, Joker poznał go po braku powiek. Widać, maszyna była zwykłym niewolnikiem, wnioskując po kablu wychodzącym z tyłu głowy, mającym przekazywać czyjeś polecenia. Android ubrany był z tego grona najlepiej, czarny garnitur, krawat i biała koszula – ktoś lubi wydawać pieniądze, skoro postarał się o takie wdzianko dla maszyny. Włosy miał krótkie i czarne, twarz gładką, pękającą od botoksu i sztuczne niebieskie oczy. Trzeci był przeciwieństwem pierwszego. Młody, wyglądający na lekko ponad 20 lat, łysy azjata. Oczy miał zielone, implanty, delikatne rysy twarzy i tatuaż ze smokiem, wychodzącym spod obcisłego czarnego kombinezonu, wspinającym się wzdłuż szyi i osiadającym na szczycie łysej czaszki, kładącym powoli łeb na czole. Smok wlepiał iskrzące się ślepia w Bena, lecz gdy ten odwzajemnił spojrzenie, bestia schowała się za ucho azjaty. Na pierwszy rzut oka było widać, że mężczyzna nie lubi rozstawać się ze swoim kombinezonem. Czwarty, był wysoki z krótką blond grzywką, schowaną pod przezroczystymi goglami, o grubych policzkach i gęstym zaroście pokrywającym prawie połowę jego twarzy. Ubrany był w niebieski kombinezon mechanika samochodowego i grube skórzane rękawice.

- Witamy pana! – odezwał się android. – Nie ładnie jest się, spóźniać panie Joker!

- Powiedzmy, że wypadła mi bardzo ważna sprawa – odpowiedział Ben.

- Oczywiście. Proszę zająć miejsce. Panowie, oto Joker, największy haker w Undercity. Panie Joker, przedstawiam panu Doktora, Szkarłatnego Smoka i pana Crisa Westfielda. Na pewno pan o nich słyszał...

- Coś mogło mi się obić o uszy.

- Tak, więc, skoro mamy komplet zaczynamy prezentację. – Android spojrzał na pustą ścianę za nim i zaczął wyświetlać obraz z projektora w oku. – Oto nasz cel. Główny bank GreenWorld Inc. Przepełniony kosztownościami. Oferta jest prosta: pan Doktor daje nam swoją wiedzę, pan Smok swoją dyskrecję, pan Cris maszyny, pan Joker swoje umiejętności, a ja najważniejszą rzecz w naszym biznesie, swoje pieniądze.

- Wpadamy do środka bierzemy kasę i wychodzimy?- zwrócił się do maszyny Cris.

- Oczywiście, że nie, plan powstał na długo, przed tym spotkaniem. Brakowało mi tylko odpowiednich ludzi... Wracając do tematu, w tym banku GreenWorld trzyma wszystko, co ma dla nich jakąkolwiek wartość: plany budowlane, pieniądze, prototypy, najnowsze wirusy i wszystkie swoje sekrety... Każdy z tu zebranych będzie mógł się obłowić w pasujących dla niego materiałach.

Joker rozejrzał się po pomieszczeniu. Każdy z zebranych rozważał propozycję. Ben zwrócił się do maszyny.

- Jakieś szczegóły na temat planu?

- Szczegóły, tylko dla zainteresowanych. To jak wchodzą panowie w to?

- Ja wchodzę. – Wyszeptał Doktor, półgłosem przypominającym syczenie węża.

- Ja też! – Prawie, że krzyknął Cris.

- Z chęcią poznam szczegóły planu... – Dodał Smok.

- Cóż... Nie pozostaje mi nic innego, niż dołączyć do tego ciekawego grona. – Uśmiechnął się Joker.

- A więc mamy drużynę! – Odpowiedział radosnym tonem android. –Plan jest następujący...

Zdjęcie banku zmieniło się w wirtualną mapę, pokazującą przekrój wszystkich pomieszczeń.

- Na początek wprowadzimy pana Jokera do środka i pozwolimy mu połączyć się z siecią banku. Tam, mam nadzieję, że nie sprawi mu to problemu, nasz haker ściągnie wszystkie potrzebne hasła, zmiany stróżów i zajmie się kamerami. Następnie o dogodnej porze wprowadzimy naszych ludzi do środka, oczywiście tak by nikt nie zauważył ich obecności, zabieramy, co się da i przy wyjściu czeka pan Cris, który mam nadzieję przygotuje nam odpowiedni transport.

Plan nie był zły, widać było, że sponsor uwzględnił talenty grupy i każdego dokładnie dopasował do jego roli. Wszyscy zebrani, oprócz androida, mieli zamyślone miny, analizując swoją rolę. Ben spojrzał jeszcze raz na zebranych, potem na plan banku. „To może się udać...” - pomyślał.

            Piąta rano. Gdzieś wysoko, nad tą masą skał powoli wstaje słońce. Chłopakowi bardzo go brakowało. Spojrzał na swoje odbicie w szybie, był blady jak śnieg. Kiedyś wróci na powierzchnię! Jak tylko zarobi na tym napadzie, wybierze się w rodzinne strony do San Francisco. Powoli wrócił myślami do teraźniejszości. Jechał ze Smokiem, Doktorem i Crisem w jego srebrnym Audi X13c. Właśnie zatrzymywali się na parkingu, kilkadziesiąt metrów od banku. Budowla była niezwykła. Gigantyczna na kilkaset metrów, w całości z marmuru, ozdobiona malowidłami zielonych koniczyn. Stanowiła piękne przeciwieństwo szarych bloków, które ją otaczały. Ben spojrzał na Doktora. Staruszek dokładnie obserwował przechodniów czekając na swój cel.

- To ona! – nagle krzyknął.

Smok nałożył kaptur na głowę. Zapiął zamek idący wzdłuż twarzy. Kombinezon pokrył prawie całą jego sylwetkę, jedynie oczy zakryte były przez czerwone szkła, wszyte w kombinezon. Szybkim ruchem otworzył drzwi, wypłynął na zewnątrz i rozpłynął się w powietrzu. Ich cel został wybrany przez sponsora. Panna Kate Stone, dwudziestoletnia dziewczyna, pracująca jako sekretarka w banku GreenWorld. Ubrana była w czarny żakiet, pod którym miała białą koszulę, brązową marynarkę, spódnicę w tym samym kolorze i białe pięciocentymetrowe obcasy. Twarz miała ładną, piwne oczy, długie rzęsy, kościste policzki i grube czerwone usta. Na głowie miała biały kapelusz, pasujący do jej siwych, długich włosów. Dziewczyna szła powoli, krokiem modelki. Nagle potknęła się i upadła na chodnik. Leżała 2 sekundy, po czym wstała powoli i ruszyła w kierunku srebrnego Audi. Wokół było pusto, a całe zdarzenie wyglądało tak naturalnie, że gdyby Ben nie znał planu, nie uwierzyłby, że w tym momencie dziewczyna straciła przytomność i wszystkie jej ruchy są dziełem Smoka. Dziewczyna usiadła powoli na tylnie siedzenie samochodu, obok Jokera, a po chwili obok niej zmaterializował się Chińczyk. Zamknął drzwi i samochód ruszył w kierunku hotelu „Casanova”.

            Ben wszedł do pokoju, w którym była dziewczyna. Doktor przywiązał ją do zimnego stalowego krzesła, na oczach miała czarną opaskę przyklejoną do twarzy przy skroniach. Kate powoli uniosła głowę do góry, po czym zaczęła się rozglądać panicznie i krzyczeć.

- Gdzie ja jestem!

- Spokojnie, panno Kate! – Odparł Doktor.

- Kim jesteś? Kto tu jest? – Krzyczała przestraszona dziewczyna.

- Cisza! Ja mówię, a pani słucha! Nie na odwrót! – Podniósł głos Doktor.

- Czego ode mnie chcesz!

- Cisza!

Krzyknął staruszek, po czym wbił w kark dziewczyny strzykawkę z zielonym płynem. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Spod opaski wyciekły łzy.

- To, panno Stone, jest „Martyr”. Straszna trucizna, która wywołuje w organizmie, jak mogła pani się przekonać, uczucie przeraźliwego bólu. Straszna metoda. Nasza sytuacja wygląda tak. Ja mam w zanadrzu multum tego środka i jeśli pani odezwie się nieproszona, lub nie usłucha mojego rozkazu, będę zmuszony go użyć. Rozumiemy się?

Dziewczyna kiwnęła głową.

- Tak, więc teraz zadzwoni pani do domu – Doktor wsadził w jej ucho słuchawkę – i powie, że robi sobie miesiąc wakacji na powierzchni.

Kate bezdyskusyjnie wykręciła numer i powtórzyła słowa staruszka matce, po czym zadzwoniła do pracy i powtórzyła to samo szefowi.

- Dobra dziewczynka. – Uśmiechnął się Doktor, po czym wbił jej w szyję środek usypiający.

             Budowanie trwało miesiąc, ale majstersztyk Doktora był naprawdę zadziwiający. Joker stał jak wryty na środku Sali operacyjnej. Pomieszczenie było pełne krwi, na stoliku przy ścianie leżały narzędzia lekarskie, o których istnieniu Ben nie miał nawet pojęcia, ale nie to było najważniejsze. Na środku Sali stały dwa łóżka, na obu leżała naga Kate Stone. Chłopak nie był w stanie odróżnić, która Kate była prawdziwa, a która nie. Tak podobnego pierwowzorowi klona w życiu nie widział. Doktor uśmiechnął się widząc podziw w oczach Jokera.

- Ta po lewej to pani Kate. Po prawej to klon. – Pokazał Doktor, dumny ze swojego dzieła.

- A co z głową?

- Gotowa. Klon ma zakodowany zestaw wspomnień. Począwszy od tych skopiowanych od pani Kate, skończywszy na tych wspólnie spędzonych z tobą...

- Co? Rozkochałeś to coś we mnie?

- Tylko tak nasz plan się powiedzie... Te kilka dni wytrzymasz... – Uśmiechnął się staruszek, po czym złapał za wózek i wyciągnął klona z sali operacyjnej. W pokoju Doktor powoli ubrał klona w kupione na rynku czarne jeansy, pomarańczową, obcisłą bluzkę i żółte szpilki. Android powoli otworzył oczy, po czym rozejrzał się po pokoju.

- Ben? Co się stało?

- Zemdlałaś. Doktor Rose pomógł mi cię tu przynieść.

- Naprawdę? – Maszyna spojrzała na Doktora. – Dziękuję.

- Och to nic takiego – uśmiechnął się Doktor.

- Wszytko już w porządku? – Spytał androida Ben.

- Myślę, że tak. Możemy wracać do domu - odpowiedział klon.

- Do widzenia panie doktorze – dodał Joker, po czym wyszli.

            Bena obudził zapach pomarańczy. „Ukochana” przyrządziła mu grzane skórki. Chłopak uśmiechnął się na tą myśl. Przez całą noc durna maszyna zawracała mu głowę. Brzydził się całowaniem jej, a ona miała ochotę na seks... Pewnie Doktor myślał, że im bardziej android zauroczy się w Benie, tym bardziej przyłoży się do zadania... Joker wszedł do kuchni, z wszystkich pomieszczeń, w swoim domu, w tym bywał najrzadziej. Kuchnia była biedna jak całe mieszkanie, miała zielone ściany, wyłożone kafelkami, stalowy stół, dwa krzesła i jedną małą szafkę, na której stał odgrzewacz. Kiedyś mieszkanie Bena było lepiej umeblowane, ale coś trzeba było sprzedać, gdy młodzieńcowi zabrakło kredytów. Przy kuchence stał ubrany w czerwoną spódnicę, długie srebrne szpilki i niebieską bluzkę klon.

- Hej piękna! – Powiedział, udając uśmiech.

- Dzień dobry! Już wstałeś?

„ Nie, śpię dalej durna maszyno!” pomyślał Ben, ale odpowiedział po prostu „Tak”.

- Dzisiaj ciężki dzień, co?

- Nie przesadzasz? Wszystko, co masz zrobić, to wprowadzić mnie do środka i udawać, że nic się nie stało. Chyba dasz radę tyle zrobić?

- Oczywiście, że tak, po prostu… Mam złe przeczucia…

- Nie martw się, ze mną jesteś bezpieczna – zasymulował uśmiech.

„Prawie” Kate szła pewnie ulicą do wejścia GreenWorld Inc. Za nią najciszej, jak tylko potrafił podążał Ben w kombinezonie maskującym. Przy wejściu android przyłożył kartę do czytnika i wszedł do środka. Ben ledwo zdążył wpaść za maszyną nim drzwi się zamknęły. Wnętrze banku było, jak złoty pierścień wśród nakrętek od śrub. Idealny kontrast z szarymi brudnymi ulicami Undercity. podłogę głównego holu, większego niż cały blok Bena, wyścielał turkusowy dywan. Ściany budynku były czerwone, ozdobione przeróżnymi obrazami ruszających się w nich prezesów firmy, a sufit zdobił gigantyczny malunek prezesa GreenWorld Inc. Odzianego w złoty płaszcz, spoglądającego na swoich pracowników, niczym bóg na swoich wyznawców. Ben się delikatnie uśmiechnął widząc ten malunek: „Ludzie – tak dążą do boskości, aby zapomnieć, że są ludźmi…” Sobowtór skręcił w lewo. Zaczął iść w stronę swojego stanowiska pracy. Była to nie wielka skrytka z olbrzymim oknem dającym wgląd na całą zawartość pomieszczenia. Nie będzie łatwo. Ben ruszył po woli za maszyną i po chwili byli już w środku. Budka, tak jak hol, ściany miała czerwone. Przy szybie stał prosty projektor, który po usłyszeniu komendy „Start” rozbłysną feerią barw, prezentując kilkadziesiąt okien. Wszystko, co miał robić klon, to pracować. Ben miał o wiele gorsze zadanie, bo musiał delikatnie włamać się do projektora, manipulując wszystkimi zabezpieczeniami, pobierać odpowiednie dane na temat budynku, w międzyczasie usuwając wszystkie ślady swojej obecności, pilnując by nikt jego nie zauważył. „Nareszcie będę mógł opuścić tą norę! Wszystko, co muszę zrobić to tylko umożliwić wejście do skarbca Smokowi…” DEKONCENTRACJA! Ben od dziecka miał problemy z uwagą. Dla tego właśnie został hakerem. Hakerzy muszą być zawsze czujni, operując kilkoma czynnościami na raz… To pozwalało mu się czuć lepszym od maszyn. Taki klon panny Kate mógł operować tylko konkretnym zadaniem, wyślij, przekaż dalej, odbierz, zadzwoń – z perspektywy Bena to wszystko działo się strasznie wolno. Zamyślił się…

Zbliżała się dziewiętnasta. Idealna rozpiska, którą wysłał Fredowi mówiła, że o tej godzinie mają być pod bankiem. Ben powoli analizował plan, by o niczym nie zapomnieć. Osiemnasta pięćdziesiąt dziewięć. Jeszcze tylko minuta, i… Siódma wieczorem! Jak to śmiesznie brzmi w mieście bez słońca, wieczór… DEKONCENTRACJA! Właśnie następowała zmiana strażników. Kilka kliknięć i brzdęk. Pokój ochrony szczelnie zamknięty i nikt go dzisiaj nie opuści. Serią po kamerach: korytarze czyste. Smok już pewnie jest w środku. Ben podniósł z podłogi zesztywniałe ciało i rozpiął kaptur od skafandra. Maszyna widząc, że wstaje podniosła się z fotela i ruszyła za nim. Po chwili już byli na zewnątrz. Ben stanął obok Smoka, który podał mu słuchawkę.

- Jak tam sytuacja na zewnątrz? Nikt jeszcze nas nie zauważył?

- Czysto, bank funkcjonuje, jakby nigdy nic. Bardzo dobra robota, panie Joker. – Ben usłyszał w słuchawce głos Doktora.

- Bardzo dobrze. –Chłopak korzystając ze swojego projektora wygenerował mapę pomieszczenia. – Tak, więc plan jest prosty, tu znajduje się sejf z całym dorobkiem GreenWorld Inc. – Wskazał na ogromne pomieszczenie trzy piętra niżej. – Za chwilę wyłączę zasilanie w całym budynku, będziemy mieli dwadzieścia minut, by zabrać wszystko, co będziemy tylko chcieli.

- A co ja mam robić?

Ben obrócił głowę w lewą stronę. Zupełnie zapomniał o tej maszynie.

- Nic. Ty zostaniesz za chwilę usunięty…

- Usunięty? C-c-c-czemu tak dziwnie mówisz…

- Dobra, nie mam czasu! Już cię nie potrzebuję, od teraz jesteś tylko dowodem! Musimy się ciebie pozbyć, bo policja mogłaby pobrać wszystkie dowody z twojego rdzenia!

- Rdzenia? A-a-a-ale, ja jestem człowiekiem…

- Przestań, jesteś tylko klonem! Narzędziem! Spełniłeś swoje zadanie i zostajesz dezaktywowany…

-P-p-p-przecież, ja cię k-k-k-kocham!

Ben się wyraźnie zdenerwował.

-Skąd ty masz wiedzieć, czym jest miłość? Myślisz, że te twoje cyferki w rdzeniu, to miłość? To są tylko proste dane, ułuda, byś lepiej wypełnił swoje zadanie!

- A-a-ale, ja nie chcę być maszyną! Ja jestem człowiekiem…

-Dajcie mi broń! –Smok rzucił do Bena shotgun.

- Proszę, bądźmy razem, bądźmy ludź..

Joker strzelił maszynie w twarz. Tysiące podzespołów rozpadło się, wraz z wybuchającym rdzeniem. Jeden problem z głowy, czas przejść do dalszej części planu. Spojrzał w kierunku Smoka, jego twarz była pusta, pozbawiona emocji, skupiał się całkowicie na zadaniu. Całkowitym przeciwieństwem była bestia biegająca po jego głowie, widząc brutalność Bena zaczęła dziwnie krzywić głowę, gdyby mogła mówić, pewnie by syczała. Joker przyłożył palec do wirtualnego przycisku znajdującego się obok mapy.

- Za chwilę wyłączam zasilanie! Każdy zna swoje zadanie? – Smok kiwnął głową, a Doktor i Fred odpowiedzieli twierdząco – no to idziemy.

Młodzieniec odsunął dłoń od projektora i wokół nich zapadła ciemność. Pusta i zimna. Po chwili Ben i Smok włączyli okulary noktowizyjne i ruszyli w kierunku schodów.

Ruszyli. Wszystkie kolory zlepiły się w zieleń: czerwone ściany, blade –marmurowe schody, wygładziny i malowidła na suficie. Nagle cały „kościół prezydenta” zmienił się w kolejny slums, taki jak te zamieszkiwane przez tysiące bezrobotnych. Biegli przed siebie korytarzami. Skrytobójca co jakiś czas oblewał podłogę kwasami nawilżającymi beton, by Doktor i Fred mieli łatwą drogę do środka. Po dziesięciu minutach biegu doszli do ogromnych metalowych drzwi. Zatrzymali się w oczekiwaniu na resztę, ale nie musieli długo czekać, bo po chwili już słyszeli zbliżających się towarzyszy. Hałas powoli robił się coraz głośniejszy, aż w końcu sufit, dosłownie kilka metrów od nich się zawalił. Do środka wpadł ogromny, czarny Ford Bullhead. Maszyna była opancerzona kuloodporną zbroją, co jeszcze bardziej dodawało jej grozy. Z przodu w Bena wlepiały się, niczym ślepia, dwa okrągłe światła świecące białym kolorem. Pod nimi znajdował się gigantyczny zderzak, z końcówkami zawiniętymi obok kół, przez co naprawdę wyglądały jak rogi byka. Maszyna była imponująca. Ze środka wyszli Doktor w swoim białym, zaplamionym krwią fartuchu i Fred w typowych dla mechanika ogrodniczkach. Jego wielkie gogle zakrywały połowę twarzy. Uśmiechnął się, po czym otworzył ogromny stalowy bagażnik wyjmując z niego słoik Szarańczy – małych Nano botów żrących wszystko, nad czym unosi się woń Maelcytu… Doktor wyciągnął buteleczkę i popryskał ogromne wrota sejfu. Mechanik otworzył słój i cała chmara ruszyła w kierunku znacznika, wcinając kilogramy metalu, niczym papier. Po chwili wejście ugięło się pod ogromem zniszczeń i padło przed nimi. Benowi odjęło mowę… Ujrzał największe skarby GreenWorld Inc. Miliony kredytów; mechaniczne prototypy samochodów, motorów, maszyn wydobywczych; zahibernowanych ludzi, zapewne mieli w sobie wirusy, o których, nawet nie miał pojęcia. Obok cudów przyszłości stało wiele zabytków, instrumenty prawdziwe instrumenty! Każdy złapał się, za swoje „skarby”. Doktor pobierał próbki z zahibernowanych ciał, Fred cieszył się jak dziecko ze skanowanych modeli maszyn, o istnieniu których, mało kto miał pojęcie. Smok ruszył w głąb pomieszczenia, za pewne po przedmiot zlecony im przez klienta… Nazywał się „Malaria”, czy jakoś tak… Nie interesowało go to, był zafascynowany prawdziwymi instrumentami! Ruszył w kierunku kilku różnej wielkości pudeł. Każde miało czytnik ruchu, Ben przeciągnął ręką nad czujnikiem i w pomieszczeniu rozległ się niespotykany dotąd dźwięk. Odgłos w ogóle nie przypominał znanej przez chłopaka muzyki. Był delikatny, subtelny, powoli wlatywał do ucha, uspokajał, po czym wylatywał przez drugie. Jak mogło mu nigdy nie brakować czegoś takiego… Chciałby żyć w czasach wolności, kiedy ludzie czerpali przyjemność z muzyki, nie musieli podlegać tyranii korporacji i byli wolni, nie musieli pracować by żyć… Całą przyjemność popsuł mu inny, doniosły dźwięk, który nagle zakuł go w uszy. Dźwięk wył, powoli doprowadzając go do szału… DEKONCENTRACJA!!!! To był alarm! W tym samym momencie cała czwórka, ruszyła w kierunku samochodu. Zapewne policja była już w środku. Fred odpalił samochód, przyciskając z całej siły gaz ruszył po gruzach w górę. Ben nie spodziewał się, że tak wielka maszyna, może osiągnąć taką prędkość. Niestety jazda nie trwała długo i po chwili poczuł, że w coś uderzyli. Blokada spotkała ich na drugim piętrze. Wyskoczyli z pojazdu. Każdy zaczął biec w swoją stronę. Joker subtelnie rozejrzał się dookoła, Smok rozpłynął się w powietrzu trzymając swoją katanę. Fred wyciągnął dwa karabiny i zaczął strzelać pociskami w niebieskie, człekokształtne maszyny. To koniec! Ben padł na ziemię. Wiedział, że nie mają szans. Doktor zniknął z zasięgu wzroku, pewnie go już mają. Po lewej miał Freda, do którego roboty policyjne całą siłę ognia zwracały podwójnie. Olbrzym walczył przez trzydzieści sekund, po czym padł na miękki szafirowy dywan. Po prawej haker miał rozpadające się na kawałki maszyny. Tysiące części unosiło się w powietrzu, a wśród nich tańczył kurz i pociski elektryczne. Nagle jeden z nich się ustabilizował, trafił cel. Przed maszynami pojawił się tańczący Smok, który mimo ładunku elektryczne go nadal ciął wrogów. Dostał w nogę. Zachwiał się, ale walczył dalej. Po drugim uderzeniu nadal walczył, ale trzecie powaliło go na wygładzinę. Padł na ziemię z nadal otwartymi oczyma, a za nim lawina pocisków. Joker wiedział, że nie ma szans. Uklęknął na kolana, zakładając ręce za głowę. Poczuł się strasznie śpiący…

Gdy się obudził strasznie bolała go głowa. Właściwie, to obudzono go. Był w ogromnej, okrągłej Sali. Ściany i sufit miała puste, pokryte brązową farbą symulującą drewno. Stał na unoszącej się metalowej płycie, a obok niego stało dwóch strażników, niebieskich, przypominających metalowych ludzi bez twarzy. Wokół niego wisiały ławy przymocowane do ścian. Na nich zasiadała setka mężczyzn w czarnych płaszczach z kapturami naciągniętymi na twarz, pozostawiającymi odkryte tylko usta. Joker wiedział, że gdzieś tam siedzi jego brat. Spojrzał przed siebie. Jego wzrok skupił się na sędzi najwyższym GreenWorld Inc. Mężczyzna wyglądał na ponad 150 lat, był łysy, na twarzy miał srebrno – siwa brodę, długą na metr. Twarz miał starą, pomarszczoną. Odziany był w długą białą szatę, zdobioną niebieskimi plamami i fioletowymi rękawami. Staruszek uniósł wzrok i spojrzał Benowi w oczy.

- Benjaminie Tear! Za twoje zbrodnie wobec korporacji GreenWorld Inc. W skład, których wlicza się: zniszczenie mienia, wprowadzenie osób trzecich do siedziby korporacji, kradzież, porwanie i sklonowanie Kate Stone. Zostajesz skazany na wygnanie! Czy masz coś na swoją obronę?

- Nie… - Ben spojrzał jeszcze raz w tłum szukając brata.

- Tak, więc przygotuj się na karę!

Chłopak otworzył szeroko oczy, wpatrując się w sędziego. Zaczął znów rozglądać się panicznie po Sali, licząc, że zaraz jego brat krzyknie i przerwie tą straszną ceremonię. Nie krzyknął, siedział ukryty pod kapturem „Ciekawe, co teraz czuje?” Pomyślał Ben. „Może już te przeklęte korporacje tak mu wyprały mózg, że nie jest w stanie im się postawić?” Jego rozważania przerwał odgłos jadącej windy. Już czas. Jego kara jest coraz bliżej i nikt go nie uratuje. Może zasłużył na to? Winda przybyła. Wielki metalowy sześcian. Otworzyła się przednia ściana pokazując stojący wewnątrz kokon. Kokon inny, niż te, w których lubił sobie pogrywać u Keya. Komora, była okrągła, nowocześniejsza, metaliczna czerń mieniła się w świetle gazówek. Przód okręgu zaczął się powoli rozstępować i Ben ujrzał swoją karę. Zwykły, metalowy fotel. Strażnicy złapali go za ramiona prowadząc w stronę kokonu. Ostatni raz odwrócił wzrok rozglądając się po Sali. Mimo starań jego wielkie, przestraszone oczy nie ujrzały jakiejkolwiek reakcji w tłumie. Więc został sam. Strażnicy zatrzymali się przy kokonie puszczając jego ręce i wskazując fotel. Wiedział, że opór nie ma sensu. Usiadł na fotelu i poczuł ukłucie z tyłu głowy. Podłączył się. Po chwili otworzył oczy. Widział biel. Wszechobecną biel. Nie było głosów, cieni, świateł, ludzi, nic. Pustka. Usiadł na środku i zaczął nucić dźwięk instrumentu.

 

 

Dzięki każdemu, kto tu doszedł za przeczytanie! Mam nadzieję, że się podobało, a jeżeli nie, to wspomnijcie o tym w komentarzu (po co ma chłopak wierzyć, że ma talent...) :P  Przeszkadzają wam jakieś błędy? Chcecie więcej? Zapraszam do komentowania!

 

Oceń bloga:
-1

Może lepiej powinienem pisać kąciki muzyczne?

Tak
35%
Nie
35%
Jestę konto Xbox One!Power Play! i tak cię zminusuje!
35%
Pokaż wyniki Głosów: 35

Komentarze (1)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper