200!

BLOG
859V
200!
Lew Leon | 20.03.2014, 11:47
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

200 numerów minęło... jak jeden dzień. Dwusetny numer naszej branżowej encyklopedii gier i wszystkich bierze na wspominki. Melancholijny nastrój dopadł także mnie. Ciężko zapomnieć ciułane w trudzie siedem złotych od rodziców i podróże do kiosku, gdzie od pewnego momentu świeżutki numer czekał na mnie w specjalnie założonej na ten cel teczce. 

Rzut oka na okładkę, rumieniec na twarzy i walka z samym sobą by od razu nie powędrować na stronę z recenzją wyczekiwanego tytułu. Mniej oczytani kumple z boiska tylko czekali na kolejną dawkę świeżych informacji dotyczących konsolowych nowinek. Jakież to niezapomniane uczucie, kiedy kilka przeczytanych na prędce, choć ze zrozumieniem, artykułów czyniło ze mnie autorytet wśród znajomych. Teraz niestety wszyscy wiedzą wszystko, a nawet, kiedy nie wiedzą nic, to i tak mają rację. Tym bardziej krótki powrót do przeszłości budzi we mnie pozytywne emocje.
 
Poranek z pozoru nie wyróżniał się niczym konkretnym. Pobudka urastająca w mojej głowie do rozmiarów drogi krzyżowej, kanapki z serem żółtym przygotowanym przez zawsze czujną mamę, plecak doprowadzający mój kręgosłup do chronicznego bólu i perspektywa negatywnej oceny za brak zadania domowego z matmy. Każdy krok w stronę uczęszczanej przeze mnie placówki edukacyjnej, zwanej kolokwialnie „budą”, wymagał nadludzkiego wysiłku, jak gdyby ktoś włożył moje stopy w betonowe bloki. Kilka minut później mijam rozpadający się barak o dumnej nazwie „Ruch”, zwracam swoje spojrzenie na wystawę, gdzie tytuł jednej gazety przysłania tytuły trzech kolejnych. Nie dostrzegam niestety nic interesującego, więc powolnym krokiem zmierzam dalej do miejsca kaźni.

 
Siedem ciągnących się niemiłosiernie lekcji mija, wysysając przy tym niemalże całą energię, której już od rana i tak miałem niewiele. Jutro sprawdzian z historii, a moja motywacja sięga poziomu Rowu Mariańskiego. Jednak odruchowo ponownie obracam głowę w stronę przeładowanej wystawy w kiosku. Wrodzona spostrzegawczość podświadomie podpowiada mi, że coś się zmieniło.
 
Kolporter zadbał o to bym w klasie skupiał się na słowach belfrów, zamiast poszerzać wiedzę dotyczącą gier, dostarczając moje ulubione czasopismo, kiedy ze szkoły już wracam. Szybka rewizja budżetu - rezygnując z paczki chipsów i puszki czarnej, gazowanej ambrozji, może się udać. Ostatnie pięćdziesiąt groszy spłacam miłej pani miedzianymi monetami, na co kobieta reaguje wymownym prychnięciem. Kilkanaście minut później leżę wygodnie w łóżku, z najnowszym PSX Extreme na kolanach.
 
Wstępniak Ściery daje mi pogląd na zawartość numeru, chociaż rączki już świerzbią żeby przeskoczyć dalej. Powstrzymuję jednak pokusę i bodźce chłonę powoli, niczym dobre wino. Już przed konsolometrem, jako zagorzały swojego czasu fanboy, trzymam kciuki żeby to właśnie Playstation otrzymało najlepszą ocenę. Nie jestem zawiedziony. Po raz kolejny najważniejsze dla mnie urządzenie, jakim jest czarnej maści konsola, przoduje na rynku. Wiadomość przyjmuję bez popity, ślepo wierząc w obiektywizm i rzetelność redaktorów.

 
Ruszam do recenzji kolejnego wyczekiwanego tytułu, na myśl, o której pocą mi się dłonie, rozmazując jednocześnie tusz na papierze. GTA III?! Jakaś gra naprawdę może tak wyglądać? Gapię się na screeny, czując jak ślinianki pracują na pełnych obrotach. W głowie natychmiast rodzi się plan budżetowy, – jeśli zacznę zbierać teraz, to już za rok będzie mnie stać. A może dostanę na urodziny?
 
Emocje opadły, można ruszać dalej. Kolejne recenzje jednak ponownie pobudzają we mnie chęć posiadania. Odkładam pismaka, wyruszając na pertraktacje. Obiad to jedynie przykrywka pod negocjacje z rodzicielką. Pokrótce przedstawiam jej swój biznes plan. Niestety szybko wracam na ziemię, dowiadując się, że czerwony pasek na świadectwie byłby zdecydowanie bardziej wartościową kartą przetargową, aniżeli obietnice codziennego wyrzucania śmieci. Trudno, godzę się z porażką, planując skrupulatnie kolejny atak. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że na łóżku czeka na mnie przyjemna w dotyku, pachnąca i tylko moja gazeta.
 
Docierając do działu listów, przygotowuję swój brzuch na salwy śmiechu. Klasyka gatunku nie zawodzi. „Zachowano oryginalną pisownie” - podpis widniejący pod rubryką „rodzynów” cieszy moje oko. Ktoś naprawdę to napisał – myślę sobie. Dla pewności wypociny „geniuszy” przeglądam raz jeszcze. Powoli czuję, że zbliżam się do końca comiesięcznej wyprawy. Mimo to przede mną jeszcze kilka atrakcji.

 
I tak już na kolejnej stronie czeka na mnie komiks z serii Ktomaczas, spod ołówka Szanownego Kleja. Po głowie przebiega jedynie, „Też chciałbym tak rysować”. Na szczęście nie dopuszczam się profanacji i oddalam od siebie myśl o wyciągnięciu długopisu i kartki. Pod palcami prawej dłoni nie czuję już papieru, niechybnie dotarłem do końca.
 
Kiedy szykuję się by odłożyć gazetę na półkę, poszerzając swoją bogatą kolekcję, ostatnia strona atakuje mnie listą ofert ze sprzymierzonego sklepu. Ślina cieknie ponownie, a ja obchodzę się jak zwykle smakiem, mając nadzieję, że mama w końcu zmięknie.
 
Dziękuję. 
Oceń bloga:
62

Komentarze (48)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper