Aż wzejdzie słońce #2 - Jackal

BLOG
503V
Czarny Ivo | 01.12.2013, 22:18
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Ukończona dziś gra nie jest jakaś specjalnie trudna, ale że wcześniej nie udało mi się z nią uporać, a nadto jest to gra, może nie tyle nieznana co raczej zapomniana, postanowiłem, że jednak zrobię o niej wpis. Zapraszam.

O samej grze

Jackal oryginalnie został wydany w 1986 r. na automaty, a wersja na domowe konsole ukazała się 2 lata później w 1988 r. Zjawiskiem haniebnym jest, że ta perełka nie doczekała się premiery w Europie. W tym miejscu możemy po raz kolejny podziękować panu Wojdydzy i Jutkiewiczowi, że sprowadzili do nas tego "okropnego" pirata Pegasusa i umożliwili nam grę w regionalne klasyki.

W grze wcielamy się w postać czteroosobowej grupy żołnierzy (Bob, Deckart, Grey i Quint), która za sterami uzbrojonego w karabin maszynowy i wyrzutnik granatów Jeepa  ma zadanie odbić więzionych jeńców wojennych. Motyw chyba wcześniej nie wykorzystywany w innych grach i ciekaw jestem czy miało to jakiś wpływ na panów z SNK przy tworzeniu Metal Sluga.

Rozgrywka jest pokazana z "lotu ptaka", czyli scrollowana wertykalnie :P Do pokonania mamy 6 plansz, na których końcu oczywiście czeka na nas boss. Zabawę zaczynamy z 4 życiami ale po nabiciu odpowiedniej ilości punktów możemy zdobyć życia dodatkowe. Prawdę powiedziawszy gra nie jest zbyt trudna i średniozaawansowany gracz powinien poradzić sobie z obejrzeniem napisów końcowych. Największym problemem jest ostatni boss, który znacznie wykracza ponad to z czym walczyliśmy do tej pory. Jednak jak w każdej NESowej grze rozgryzając taktykę powinno się udać. Tym bardziej, że nasz samochodzik to nie byle co. Do dyspozycji dostajemy karabin maszynowy, który może strzelać tylko przed siebie, niezależnie od położenia pojazdu. Do tego granaty, które wystrzeliwujemy w kierunku w jaki akurat skierowana jest maska samochodu. Granat ma mały zasięg i daje mały wybuch, ale może przelatywać nad barierami. W trakcie rozgrywki możemy go ulepszyć do rakiet. Pierwsze ulepszenie zwiększa zasięg i szybkość, drugie większy zasięg wybuchu w poziomie, trzecie dodaje większy zasięg w pionie czyniąc naszą wyrzutnię naprawdę silną bronią. Ale skąd brać ulepszenia? Wiąże się to z jednym celów misji, ratowaniem "chłopaków". Na naszej drodze prócz hord przeciwników napotkamy również budynki, w których więzieni są jeńcy. Po porządnym trzepnięciu z granatu/rakiety puszczają mury i możemy zebrać uciekinierów na nasz "pokład". Niektórzy z nich migają - pewnie jacyś ważni oficerowie - i za nich dostajemy ulepszenia. Czasem idzie znaleźć migającą gwiazdkę, po której zebraniu dostajemy od razu najlepsze możliwe ulepszenie bez konieczności zdobywania poślednich.

Tuż przed bossem na każdej planszy znajduje się lotnisko z sojuszniczym helikopterem, na który transportujemy uratowanych żołnierzy. Wtedy też dopiero dostajemy punkty za ich uratowanie. Należy więc grać ostrożnie, gdyż każda skucha pochłania ze sobą kilka istnień. Tracimy wtedy również wszystkie "upgrade-y". Na szczęście w odróżnieniu od takich "shmupów" jak np. Gradius posiadanie najwyższego stopnia arsenału nie jest esencjonalne i ukończenie gry zupełnie na "surowo" jest jak najbardziej możliwe, trochę tylko utrudnione.

Na naszej drodze napotkamy czołgi, inne Jeepy, samoloty, helikoptery, statki, silosy rakietowe i wiele innych machin wojennych. Co najfajniejsze na przeciw wyjdzie nam również piechota i tutaj jeden z najfajniejszych smaczków. Normalnie w grach NESowych nasz bohater to, umówmy się, padaka bo rani go sam kontakt z przeciwnikiem. Musimy radzić sobie waląc mieczem, strzelając karabinem, skacząc mu na głowę przy czym on wystarczy, że nas dotknie swoim cielskiem. Byłoby idiotycznym gdyby kontakt piechura z samochodem uszkadzał nam pojazd i tu oto możemy bezkarnie rozjeżdżać wędrujących z buta :D Nie trzeba wystrzeliwać nawet jednego naboju, tylko hop na maskę:D Jest to równie rozkoszne co deptanie necromorfów w Dead Space.

Muzyka w grze jest pierwszorzędna, ale po Konami niczego innego nie można było się spodziewać. Wybuchy i wszelkiego rodzaju wystrzały również przyjemnie zgrzytają i od strony audio nic nie można zarzucić. Grafika nie jest jakoś bardzo rozbudowana. Jest nieco prosta ale dobrze wykonana. Jest raczej kolorowo, dzięki czemu pogodnie niczym w Cannon Fodder.

Podsumowując Jackal to prawdziwy majstersztyk i naprawdę zachodzę w głowę czemu nie doczekał się żadnej kontynuacji, gdyż bezapelacyjnie zdobywałby rynek ramię w ramię z Gradiusem. Jak ktoś nie grał gorąco polecam.

 

Jak hartowały się kciuki

Wczesnym rankiem po śniadaniu cóż mogłem zrobić innego niż, jeszcze w piżamie będąc, przysiąść przed Pegasusem i po raz kolejny uratować świat. Padło na Jackala, gdyż nigdy wcześniej nie udało mi się, ani też tak na poważnie nie próbowałem, przejść go uczciwie na konsoli. Więc do boju! Chłopaki chcą wrócić do domu.

 

http://img62.imageshack.us/img62/275/ayas.jpg

 

Muszę przyznać, że początki były tragiczne i zacząłem wątpić w siebie jako gracza. Zwykle 2 pierwsze plansze można było, odpowiednio się skupiając, przejść bez straty życia - ja straciłem 2, ale nie poddawajmy się, ku lepszemu dniu. Dalej niby było lepiej, ciężkie momenty mijane bez skuchy, manewrowanie pod ostrzałem wroga lecz i niestety partacko głupie zgony i utrata tak misternie zbieranych rakiet. Koniec końców ostatnie życie utracono w przedostatniej piątej planszy. Na ekranie zamigotało bezczelne "Continue? End?" Ech...kontynuować? Jaki to ma sens, może lepiej wyłączyć i wrócić na ratunek za jakiś czas. Znając życie następny raz może być za miesiąc albo i w ogóle, a chłopaki czekają. Czekają torturowani, a ja mam ich opuścić? To byłoby tchórzostwo! A wiecie kto jest tchórzem? Francuzi! A Czarny Ivo za cholerę nie jest Francuzem! Wrócimy do domu! A tam żony w ciepłej pościeli i mielone na gorącym półmisku! Kontynuujemy!

Dalej walka była zacięta mimo, że życia jakoś mimo wszystko szybko uciekały. Najpodlejsza była plansza szósta gdyż helikopter dla chłopaków był wyjątkowo wcześnie i za nic nie dało się ulepszyć wyrzutni. Ostatni boss samym granatem? Toż to wolne żarty, jednak nie należało się poddawać. W końcu z jednym życiem dotarłem do ostatniego bossa. Wielki czołg walący ze swego potężnego działa i wieżyczki maszynowej prującej szaleńczo we wszystkie strony. Opanowany zająłem strategiczne miejsce i uderzałem granatem, gdy nadarzała się okazja. Przez długi czas nie wiedziałem nawet czy przeciwnik obrywa, bo nie wydawał żadnego charakterystycznego dźwięku. Czy wszystko co robiłem było na marne? Po dłuższej chwili wróg poczerwieniał. HA! Zdradził swoje lewackie barwy! Atakować! Kilka granatów później było już po wszystkim. Dzielna załoga małego niepozornego Jeepa zwyciężyła przeważające siły wroga. Chłopaki wrócili jednak do domu, a ja mogłem spokojnie dopić poranne kakao.

 

http://img138.imageshack.us/img138/4082/cfk2.jpg

 

Czas: jakieś 40 min

Straconych żyć: około 17

Napoje: jedno gorące kakao bez kożucha

Poziom trudności: całość zjedzona na drugie śniadanie, dwa siniaki na kolanie

Oceń bloga:
2

Komentarze (7)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper