Obejrzałem wczoraj Robocopa

Ale nie tego sfeminizowanego, który ma dopiero wejść do kin. Nie tego przyjaznego rodzinie, którego będą mogli oglądać 13latkowie. Też nie tego napchanego grafiką komputerową i zapewne z płaczem blaszanego chłopca nad rozlanym człowieczeństwem. Obejrzałem tego z 1987 r. i chciałem oddać mały hołd kinu tamtych lat.
Od razu mówię, że zdradzę tu kluczowe elementy fabuły, ale to jest stare dobre kino akcji, fabuła więc jest marginalna, to nie jest ... Donnie Darko.
Film
Co mnie urzekło to prostota tego filmu, niczym grafika 8bitowa starych hitów. Tu nie ma miejsca na jakieś melodramaty i niepotrzebne historie, które tylko odciągają widza od tego, po co sięgnął po ten film. Wszystko zaczyna się od, może nie złej, ale od korporacji, w której szeregach znajdują się źli i bardzo chciwi ludzie. Odbywa się właśnie prezentacja nowego robota wojennego i niestety ma miejsce błąd systemu w wyniku, którego ginie jeden z pracowników. Pięknie wybuchają mu spodnie, marynarka, wszędzie bryzga krew. Projekt zostaje zamknięty do wyjaśnienia, inny wizjoner wykorzystuje sytuacje by wdrożyć w życie plan B - Robocopa.... i tyle. Żadnego dochodzenia, żadnej policji, żadnej odpowiedzialności za śmierć biznesmena. Rozpierdzieliło jakiegoś gościa w drobny mak i żadnych niepotrzebnych bzdur. Fabuła idzie przed siebie nie oglądając się na błahostki.
Potem poznajemy funkcjonariusza policji Murphiego...i właściwie tyle o nim wiemy. Nie ma jakiegoś super wprowadzenia, po prostu dobry glina. Nie musimy specjalnie poznawać jego historii, bo wiadomo, że każde życie to wartość. Udaje się on na akcje schwytania groźnego handlarza narkotyków i notorycznego zabójcę psów (znaczy się policjantów). Niestety nasz bohater o australijskiej urodzie ginie rozstrzelany dwururkami. W tym miejscu wkracza Korporacja z projektem Robocop.
Bardzo ciekawie jest ukazany proces transformacji resztek Murphiego w robo-niszczyciela złoczyńców i innych gałganów. Nie ma żadnych super efektów, laserów, bajerów, aut i samolotów, ani też jakiegoś pseudonaukowego bełkotu. Jest świat pokazany oczami naszego bohatera. Jego przebłyski pamięci jak przy nim majstrują, jakie twórcy mają do niego podejście. Tutaj ,wedle uznania, można znaleźć sobie czas na ewentualną refleksję. Nie ma wielkiego, świecącego napisu MYŚL MYŚL MASZ NA TO CZAS.
W końcu bez zbędnych wyjaśnień nasz blaszany stróż prawa rusza na ulicę. Ni z gruchy ni pietruchy prywatna firma wprowadza na komisariat policji swoją maszynkę i oznajmiają, że on teraz zwalcza przestępczość. Od tak. Kogo to obchodzi na jakiej zasadzie, jakie paragrafy co i jak. Po prostu dajcie mu wolny pokój, zapas "Gerberów", bo tym się żywi nasz robo-glina, i jazda! Sielanka trwa w najlepsze. Robocop jeździ po ulicach Detroit, zjawia się zawsze w odpowiednim momencie i pruje ostro do złoczyńców. Gwałcicielom odstrzeliwuje jaja - dosłownie!
Wszystko ma się bardzo dobrze. Przestępczość spada, kołnierzyki w Korporacji zadzierają nosa i jest ogólnie wporzo, aż pewnego dnia Murphy podczas sjesty ma sen. Sen o swoim poprzednim życiu, o rodzinie. Strasznie go to rusza i samowolnie wychodzi na ulicę trochę postrzelać do bandytów. W trakcie owego obchodu zatrzymuje rzezimieszka, który okazuje się być jednym z jego oprawców. Retrospekcje w głowie blaszaka wariują. Wraca na posterunek odszukuje w bazie danych twarz złoczyńcy i rzeczywiście był on podejrzany o morderstwo niejakiego Murhiego. Ot całe śledztwo bez zbędnego przedłużania. Bez 200 scen spoglądania w okno, bez krwawienia z nosa. Potem ma jednak miejsce najlepsze. Robocop odnajduje swój dom i zagląda do środka. Niestety rodziny dawno nie ma. Okazuje się, że od incydentu minął rok i zapłakana rodzina opuściła miasto. Spojrzenie na każdy kąt mieszkania przywołuje wspomnienia pięknej, kochającej żony i wesołego synka. Serce blaszaka pęka i rozbija pięścią monitor zmechanizowanego pośrednika nieruchomości. Innymi słowy katharsis. Dziękuję i wystarczy! Żadnych scen płaczu, żadnych scen biadolenia, żadnego objadania się "gerberami" w zaciszu własnego domu. Nic z tych rzeczy. To jest film akcji, nie melodramat. Odbiorca inteligentny już wszystko załapał. Co ma teraz nastąpić? Poszukiwanie utraconej rodziny? Chęć zjednoczenia z synem, kupno latawca i długi proces odzyskiwania utraconego dzieciństwa? Przekonanie żony, że mimo że jest teraz cybernetyczną puszką to wciąż może? NIEE! Najważniejszym elementem teraz jest rozpierducha! Plucie ołowiem! Tratatatata do oporu i tym podobne rzeczy!
Nie ma już za bardzo co dalej opowiadać, fabuła idzie do przyczepy odpocząć, choć jest jeszcze kilka ciekawych zwrotów akcji i przemyśleń, ale generalnie słychać dużo wystrzałów, wybuchów. Są karabiny, pistolety, wracają wojenne roboty prototypy z początku filmy, oprychy dostają strzelby, które chyba strzelają czystymi eksplozjami. No w co by nie walnęli, czy to samochód czy pusty kontener ze śmieciami, wszystko wybucha. Robocop strzela z gracją Kleryka pierwszej klasy Grammatonu, a gdzieś zaplątał się nawet Toxic Avenger. Ogółem cud, miód i orzeszki.
Klucz
...czyli o co mi właściwie chodzi. Wszystkie te momenty, w których zachwycam się filmem są przypieczętowane uśmiechem. Uśmiechem, który oznajmia, że ja widzę że to trochę głupie i naiwne, ale w tym jak najbardziej dobrym znaczeniu. To jest po prostu pożądany minimalizm zbędnych wątków, które inteligentny człowiek może sobie sam dopowiedzieć, ale którymi nie musi być bombardowany. Bombardowany jak w tym cholernym Ironmanie 3D.
Chciałem sobie z kolegą przy piwku wieczorem obejrzeć świetny film akcji, sięgnęliśmy po klasykę i ani trochę się nie zawiedliśmy. Było w nim wszystkiego po trochu, ale najwięcej dobrej akcji. Dodatkowo naprawdę bardzo lubię te stare efekty specjalne, kiedy pod koszulą wybuchają ładunki z czerwoną substancją. To jest dużo bardziej przekonujące niż to marne CGI. Hmm żeby być uczciwym dodam, że było dosłownie kilka rzeczy głupich w tym złym znaczeniu, ale to dosłownie kropla w morzu.
To tyle. Jako, że swoich blogach raczej zwykle narzekam, chciałem napisać coś pozytywnego i oddać hołd klasycznemu, dobremu kinu akcji tak uwielbianych przeze mnie lat 80/90.
Za przykładem Veteranusa dodam muzykę, której słuchałem pisząc i sprawdzając ten tekst.
Brad Fidel - Terminator Theme
W.A.S.P. - Wild Child
Eddie Money - Take Me Home Tonight
Ronie James Dio - Holy Diver
Flight Facilities - Stand Still