W co gracie w weekend? #205

BLOG
949V
W co gracie w weekend? #205
squaresofter | 07.06.2017, 21:07
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Cześć. W poprzedni weekend byłem tak zabsorbowany końcówką Okaryny Czasu, że nie znalazłem zbyt dużo czasu na inne gry. Oby tym razem było inaczej. W ten weekend postaram się włączyć, którąś z następujących gier: Horizon Zero Dawn, Hatsune Miku Future Tone, Bloodborne, Radiant Historia, Legend of Mana, TLoZ: Majora's Mask oraz Sonic & Knuckles.
[Wpis zawiera spoilery.]

Horizon Zero Dawn (PS4, Guerrilla Games, 2017r.)

Stało się. Rozgrywka w Horizon Zero Dawn trochę mi spowszedniała. Winowajcą takiego obrotu spraw jest ukończona przez mnie niedawno Okaryna Czasu. Gra brzydka jak noc, ale przynajmniej zmusza gracza do ruszenia głową, bo przecież nie mówi graczowi jak zdobyć konkretną ćwiartkę serca. I to w tym tkwi piękno jednej z najważniejszej serii gier firmy z Kioto.

Natomiast w holenderskiej piaskownicy też trzeba czymś ruszyć podczas poszukiwań kolejnych znajdziek. Czym? Analogiem, bo dojście z punktu A do punktu B na mapie nie stanowi żadnego wyzwania intelektualnego.

Wszystkie te kwiaty, figurki i inne duperele do zbierania dobrze maskują fakt niewielkiej ilości zadań pobocznych w blockbusterze Sony, no i stanowią element, który mnie irytuje dosłownie w każdej piaskownicy.

Przypuśćmy, że jednak chcę je zdobyć, tyle że przeszkadzają mi w tym pałętające się wszędzie roboty. W Asasynach w zbieractwie przeszkadzali strażnicy i templariusze, w serii Far Cry były to zwierzęta lub jacyś najemnicy a w GTA gangsterzy.

Niby każda z tych gier oferuje swobodę. Szkoda tylko, że nie posiadają one też jakiegoś przycisku wyłączającego niechciane walki przeszkadzające w poszukiwaniu skarbów.

No, ok, w FC3 i HZD za pokonywanie wrogów zdobywamy doświadczenie potrzebne do rozwoju postaci, ale gdy osiągniemy już maksymalny poziom, zdobędziemy każdą broń i rozwiniemy kieszenie na każdy typ przedmiotu to walka w grze staje się bezcelowa.

Wiem, że to szukanie dziury w całym, ale z grami tak to już jest. Każda ma jakieś wady i zalety. Przejmowanie obozu pełnego bandytów potrafi dostarczyć nie lada emocji w holenderskiej produkcji, tyle, że wolę jednak, gdy sposobem na zdobycie czegoś wartościowego w grze jest jakaś minigra lub zagadka środowiskowa polegająca na wykorzystaniu kury w celu dotarcia do jakiegoś trudno dostępnego miejsca a nie robienie dziesiątki razy tego samego.

Nie dałbym maksymalnej noty HZD tylko za jej świetną grafikę, która wyrywa z kapci, skoro oprócz niej dostaje też schematyczność rozgrywki, za którą krytykowana jest prawie każda produkcja Ubisoftu.

Zresztą największą zaletą tytułu ekskluzywnego Sony i tak nie jest dla mnie grafika. Jest nią specyficzna wizja post-apokaliptycznego świata i roboty zachowujące się jak żywe zwierzęta. Wolałbym chyba nawet, żeby wyrzucono z niej ludzkich przeciwników i zrobiono więcej typów maszyn, ale coś przeczuwam, że ich agresywne zachowanie wobec bezbronnych ludzi zostanie jakoś powiązane z bandytami. 

Czas pokaże co jest prawdą. Wcześniej w HZD grałem codziennie. Teraz robię sobie od niego przerwy, więc jeszcze sporo czasu upłynie zanim wyjaśnią się wszystkie niewiadome. 


Hatsune Miku: Project DIVA Future Tone (PS4, Crypton Future Media + Sega, 2016r.)

Meteor zaczyna się bardzo spokojnie. Jest niczym kołysanka śpiewana na dobranoc, w której wskazówki zegara odmierzają czas do zaśnięcia dziecka.

Wideoklip do tej piosenki jest oszczędny w formę. Tak naprawdę, to Miku opowiada w nim nam swoją historię za pomocą zmieniających się co jakiś czas obrazów. Można powiedzieć, że silnik graficzny Future Tone nie jest w tym wypadku należycie wykorzystany. Faktem jednak jest to, że to jest i nie będzie tytuł przeznaczony do podziwiania grafiki a gra rytmiczna, w której gracz musi walczyć ze swoim wyczuciem rytmu lub raczej z jego brakiem. 

Żeby zaliczyć ten utwór na trudnym poziomie wystarczy trafić 60% spadających nutek. Dawno temu zdobyłem w nim 80% bez zbytniego wysiłku, ale postanowiłem, że skoro zamierzam napisać o nim to i tamto we w co gracie w weekend, to poprawię ten wynik.

Zacząłem spokojnie. Ponad 30 błędów na blisko 550 nutek to coś czym nie warto się chwalić. Musiałem to zmienić.

Meteor przyśpiesza, gdy Miku budzi się ze snu i leci niczym spadająca gwiazda. Dopiero wtedy można usłyszeć jego całe piękno. Uwielbiam muzykę elektroniczną, więc ciągłe poprawianie swojego wyniku przy takich melodiach i pomniejszanie liczby nietrafionych nutek daje mi potrzebnego kopa adrenaliny do tego, żebym nabrał ochoty do życia na kolejny dzień.

Po wielu nieudanych próbach doszedłem do takiej wprawy, że raz za razem kończyłem tą piosenkę z wynikiem 92-99%, robiąc od jednego do raptem kilku błędów. To najbardziej ekscytująca chwila z tym tytułem, kiedy już wiem, że kolejny perfect jest na wyciągnięcie ręki. Żeby go zdobyć, muszę jedynie bardzo się skoncentrować i poprawić błędy przy najtrudniejszych częściach utworu .

W tej piosence są dwa takie momenty.

Pierwszy z nich jest wtedy, gdy melodia w Meteorze już się rozpędzi i Miku zaczyna śpiewać podczas lotu. Wtedy trzeba nacisnąć wybrane klawisze ponad stokrotnie praktycznie za jednym ciągiem. 

Drugi moment jest pod koniec, gdy 'nanana' wokaloidki stapia się z melodią w jedną całość, tworząc efekt coraz głośniejszego echa. Wtedy w dwóch punktach ekranu nutki spadają praktycznie jednocześnie. Wszystko dzieje się tak szybko, że gracz musi zapomnieć na chwilę o swoich oczach, zdając się na uszy. Przynajmniej ja tak robię, jak trafiam na jakiś perfidny moment kawałka, który wydaje mi się niemożliwy do bezbłędnego przejścia.

Jednak gdy po tym wszystkim widzę w końcu pozytywny efekt swojego dwugodzinnego wysiłku, to jestem w siódmym niebie. Nic nie daje takiej satysfakcji w grze jak sukces poprzedzony tytanicznym wysiłkiem, chwilami zwątpienia i przekleństwami po zaliczeniu piosenki z jednym cholernym błędem.

Wtedy sam czuję się jak meteoryt, który poleciał razem z moim ego hen wysoko, aż do kosmosu, tam gdzie lubią latać wirtualne gwiazdy i spełniać nasze marzenia. Każdy z nas ma inne marzenie. Moje jest bardzo proste. Jest nim dążenie do perfekcji.


Bloodborne (PS4, From Software, 2015r.)

Wciąż szwendam się w lochach kielicha w Bloodborne. Udało mi się już rozwalić wszystkich kelnerów w drugim typie lochów kielicha, wykupując przy okazji kompletnie nieprzydatne bronie, które kosztowały mnie ponad 850 000 tętnień krwi.

Następnie postawiłem trzeci typ lochu kielicha, w którym panuje coś na kształt zamieci piaskowej potęgowanej przez wyładowania elektryczne. Byłem trochę zbyt pewny siebie, pokonując raz po raz kolejne hordy bestii i pierwszy boss w lochu napędził mi nawet stracha, ale kontrolowałem przebieg naszej rywalizacji, chowając się za kolumnami w celu uleczenia się, gdy obrywałem za bardzo, więc jakoś sobie z nim poradziłem. Ten loch jest o tyle istotny, że znajduje się w nim Szpona Bestii, która jest prawdopodobnie liczona do trofeum za wszystkie bronie w grze. Skoro ją mam, to wystarczy, że dojdę na sam dół tego lochu i zobaczę co będzie dalej. 


Radiant Historia (NDS, Atlus, 2011r.)

Udało mi się pomyślnie pokonać wrogie oddziały Granorgu stacjonujące w Piaskowej Fortecy i ruszyłem dalej do wrogiej stolicy. Po drodze w dziczy trafiłem na posterunek żołnierzy i już miałem coś zrobić z tym fantem, ale z rozmyślań na ten temat wyrwał mnie jakiś krzyk. Okazało się, że tygrysy szablo-zębne chciały pożreć jakąś dziewczynę, więc niezwłocznie ruszyłem jej na ratunek.

Aht, bo tak jej na imię, okazała się przedstawicielką rasy bestio-ludzi, która należy do trupy satyrosów występujących na scenie. W ramach wdzięczności za uratowanie dziewczyny z rogami jej kompani zaproponowali mi pomoc w przedostaniu się przez ów posterunek, w czym miało nam pomóc przebranie. 

Wszystko szło gładko aż jeden ze strażników stał się podejrzliwy i zaczął zadawać niewygodne pytania Stocke'owi dotyczące jego przynależności do trupy. Zastanawiałem się już nawet nad siłowym rozwiązaniem tej sytuacji, ale ostatecznie zdecydowałem się na pokazanie mu sztuczki z mieczem, której nauczyłem się od Kiela z Brygady Roscha, co wystarczyło do uspokojenia rzeczonego wojaka.

Po tym wszystkim postanowiliśmy rozbić obóz z moimi nowymi towarzyszami. Zostałem też poproszony o zebranie drzewa na opał, w czym pomagała także Aht posiadająca tajemniczą umiejętność Wzroku Many umożliwiającego jej dostrzeganie przedmiotów niewidzialnych dla ludzkiego oka. Po zebraniu materiału potrzebnego do rozpalenia ogniska zaatakował nas jakiś dziki zwierz, ale młoda dziewczyna ani myślała przed nim uciekać. Spraliśmy go na kwaśne jabłko a jego mięso posłużyło nam za kolację.

Następnego dnia udaliśmy się do paszczy lwa, lecz zanim tam dotarłem, Aht popisała się kolejnym swoim talentem i wysłała do nieba zwłoki jakiegoś żołnierza.

Po dotarciu do stolicy pożegnaliśmy się ze sobą, ale zanim Stocke udał się z Raynie i Marco na spotkanie z informatorem zapłakana Aht uciekła gdzieś z płaczem, wykrzykując, że nie chce się żegnać z protagonistą.

Co było dalej dowiecie się innym razem. Tymczasem zapraszam do przesłuchania kolejnych melodii Yoko Shimomury, które pozwoliłem sobie dodać do niniejszej playlisty.


Legend of Mana (PSone, Squaresoft, 2000r.)

Miałem nie pisać o tym klasyku Squaresoftu w tym odcinku w co gracie, bo tak zaciąłem się w misji na wysypisku śmieci, że omal nie straciłem poczytalności.

Miałem za zadanie odnaleźć jedną przeklętą lalkę, przez którą znajdującym się tutaj zabawkom wydawało się, że ich celem jest jest oddanie życia w wojnie z wróżkami.

Dojście do miejsca docelowego było utrudnione przez walające się wszędzie śmiecie a rozwiązaniem tego problemu miało być znalezienie właściwej drogi, którą miały mi wskazać zabawki. Błąkałem się tak od jednej zabawki do drugiej, zastanawiając się nad tym, co robię nie tak. Zajęło mi to aż cztery godziny a okazało się, że nie mogę znaleźć właściwej drogi, bo nie zauważyłem jednego bujanego konika.

Myślałem, że mnie szlag trafi, ale udało mi się w końcu zakończyć to przeklęte zadanie i zdobyłem kolejny artefakt, którego nie omieszkam w przyszłości użyć.


The Legend of Zelda: Majora's Mask (N64, Nintendo EAD, 2000r.)

No i stało się. Mam Okarynę Czasu za sobą. Nie przejechałem się w niej ani razu na Eponie, co niezbyt dobrze świadczy o mojej pamięci, ale dzięki nieustępliwości i zaangażowaniu w tytuł przez wielu uznawany za grę wszech czasów pobiłem o jedno serce swój wcześniejszy rekord zdobytych serc, a że grałem w japońską produkcję bez żadnej pomocy uważam to za wielki sukces.

Okaryna Czasu to był jednak tylko wstęp przed spełnieniem się mojego wielkiego marzenia sprzed czterech lat, gdy opisywałem, a raczej wklejałem screeny z TLoZ: Skyward Sword goszczącego na łamach w co gracie.

Grałem w tytuł ekskluzywny na Wii jednocześnie tęskniąc na swoją pierwszą ukończoną grą z serii The Legend of Zelda w życiu. 

Cieszę się niezmiernie z tego, że mogę w końcu opisać ten niemal katastroficzny tytuł.

Maksa Majory jest bardzo bliska mojemu sercu.

Pokazuje jak ohydnie wyglądają ludzie, którzy grają na konsolach jednej firmy.

Spójrzcie na obrazek obok. Co za smutas.

Naprawdę chcecie tak wyglądać do końca życia?

Ja nie chciałem, więc już wiele lat temu postanowiłem coś z tym zrobić.

Teraz Wasza kolej.

Ok, żarty na bok.

Maska Majory jest bezpośrednią kontynuacją Okaryny Czasu, ale jej akcja nie odbywa się w Hyrule, tak jak większość gier z tej serii. Deku Kid kradnie Linkowi jego konia, Eponę, a leśny elf przeistacza się brzydkiego deku-chłopca. Wróżka Tatl, która rozdzieliła się ze swoim bratem, postanawia mu pomóc z tym problemem. 

W ten sposób Bohater Czasu trafia do Terminy (nie mylić z Terminą z Chrono Cross), czyli alternatywnej wersji Hyrule. Możemy w niej spotkać znajome rasy z tego cyklu oraz całą masę zrecyklingowanych postaci z poprzedniej Zeldy z N64, ale pomińmy to i przejdźmy dalej do najciekawszej rzeczy.

Światu nie zagraża tym razem Ganondorf, który chce posiąść Trójsiłę a Księżyc, który za trzy dni całkowicie go zniszczy, spadając nań z całym impetem. Całe to zamieszanie jest sprawką Skull Kida, a dokładniej rzec ujmując, noszonej przez niego maski, która uczyniła z niego szaleńca lubującego się w patrzeniu jak świat płonie.

Mieszkańcy miasteczka z wieżą zegarową starają się przygotować do karnawału, ale burmistrz, organizatorzy zabawy oraz straż miejska kłócą się za plecami wszystkich o to, czy warto robić w ogóle jakąś imprezę masową, skoro większość ludzi i tak uciekła z miasta w obawie przez niechybną katastrofą.

Tymczasem tylko Link wie, że wszyscy zginą, jeśli czegoś z tym nie zrobi. Kradnie zamaskowanemu psotnikowi pamiątkę po Zeldzie, Księżniczce Przeznaczenia, odgrywa na niej Pieśń Czasu i przedłuża istnienie świata o trzy doby.

W ten sposób rozpoczyna się jedna z najciekawszych i zarazem najkoszmarniejszych pętli czasowych w historii gier wideo, zaraz obok Steins;Gate, w którym Okarin musi co chwila patrzeć na śmierć swojej przyjaciółki z dzieciństwa i nie potrafił uciec z więzienia czasu mimo swoich starań. 

Pętle czasowe zawsze stanowiły dla mnie ciekawe zjawisko fabularne i nawet w filmie pt. Dniu Świstaka z Billem Murrayem występującą tam pętlę czasową możemy potraktować jako alegorię dotyczącą rutyny w życiu codziennym. Tamten film starał się dać odpowiedź na pytanie co może odmienić nasze życie i zrobił to kapitalnie. Jeśli czegoś naprawdę pragniemy, to musimy wziąć się w garść i zrobić najpierw coś z naszym życiem. 

Maska Majory tez porusza kwestię uciekającego nam stale czasu, ale robi to w bardzo okrutny i tragiczny sposób, bo daje nam do zrozumienia, że nasze wysiłki spełzną na niczym, jeśli zrobimy coś zbyt późno. Ma bardzo ponury wydźwięk, bo pokazuje, że działania jednostki i jego skutki mogą pozostać niedostrzeżone przez innych.

Rodzi to kolejne pytanie. Czy warto się starać, żeby coś zmienić? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Wystarczy raz cofnąć czas okaryną a oczywistym staje się fakt, że nasze wspomnienia stanowią motor napędowy, pewnego rodzaju perpetuum mobile, które sprawia, że choć cały świat może uważać, że stoimy w miejscu, prawda będzie zupełnie inna. 

I na tym zakończę swój wpis dotyczący Maski Majory. Minie jeszcze mnóstwo czasu, aż dotrę do świątyni odwróconej do góry nogami, która jest moim zdaniem jednym z najciekawiej zaprojektowanych lochów w historii serii stanowiącej wizytówkę Nintendo. Myśl, że kiedyś tam jeszcze zajrzę budzi we mnie uczucie silnej ekscytacji.


Sonic & Knuckles (SMD, Sonic Team, 1994r.)

W ubiegły weekend niezbyt dużo pograłem w Sonica, ale tym razem mam zamiar do niego przysiąść. Chcę ukończyć kolejną grę z Segi Mega Drive jak najszybciej, żeby mieć świadomość, że kończę jeszcze jakieś gry a nie tylko włączam kilka z nich, gram po godzinkę dziennie a i tak nie skończę żadnej przez kilka najbliższych miesięcy.

Obecnie jestem w Sandopolis i nie mam bladego pojęcia co tu na mnie czeka, ale wiem, że lekko nie będzie, bo już na Baterii Powietrznej trochę zabawiłem. Próbowałem nawet bawić się w bonusy, ale jednoręki bandyta uruchomiany Knucklesem lub pinball, w którym robił za bilę są chyba poza moim zasięgiem, więc sobie je daruję i skupię się na przechodzeniu kolejnych stref i sub-bossów.

Gra byłym rywalem jeża naddźwiękowego bardzo mi się spodobała, bo wykorzystując jego umiejętność szybowania bardzo łatwo unikałem maszyny Robotnika wyposażonej w miotacz ognia a gdy zbliżała się w moim kierunku, to przelatywałem w przeciwną stronę i czekałem tylko aż podniesie się na chwilę do góry, dzięki czemu będę mógł ją trafić. 

Wcześniej walczyłem też z bossem drugorzędnym, który był wyposażony w dwie ogromne kule z kolcami przymocowane do niego łańcuchami. Z początku nie wiedziałem jak zadać mu obrażenia, ale koniec końców domyśliłem się, że muszę na niego wskakiwać, co stanowiło świetną prowokację, bo mój oponent zaczął po tym wszystkim trafiać sam siebie.

Walki z bossami w tej grze są naprawdę dobrze przemyślane. Na całe szczęście każdy boss wygląda i zachowuje się inaczej, więc na nudę do końca tego klasycznego platformera Segi raczej narzekać nie powinienem. 


To by było na tyle w tym tygodniu. Życzę Wam udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach.

Oceń bloga:
32

Lubisz patrzyć jak świat płonie?

Nie
61%
No ba. Przeszedłem/przeszłam Maskę Majory bez zagrania choćby raz na Okarynie Czasu
61%
Pokaż wyniki Głosów: 61

Komentarze (103)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper