W co gracie w weekend? #160

Dziś opowiem Wam historię o tym, jak pokochałem na nowo serię mojego życia, Final Fantasy. [Wpis zawiera spoilery.]
Final Fantasy VI (Psone, Squaresoft, 2002r.)
Stało się. Nie mam ochoty grac w nic innego poza Final Fntasy VI. Z każdą kolejną sekundą, minutą i godziną z klasykiem Squaresoftu wracało do mnie powoli wszystko to, o czym miałem zapomnieć. Na przestrzeni ostatnich lat rozum i niepamięć wyparły wielką radość z mojego serca.
Dziś jest inaczej.
Nigdy bym się nie spodziewał, że po Chrono Triggerze jeszcze coś mnie tak zachwyci w tym roku, tymczasem dwudziestodwuletnia gra sprawiła, że pustka, którą czuję od pięciu lat zginęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Przez tez czas ukończyłem naprawdę wiele wspaniałych produkcji. Były ich setki. Najlepiej wspominam zaś te:
- Vagrant Story
- Chrono Trigger
- Chrono Cross
- Xenogears
- Banjo-Kazooie
- Spyro 2
- Okami
- The World Ends With You
- Castlevania: Symphony of the Night
- Eternal Darkness
- Psychonauts
- GTAV
- Red Dead Redemption
- Crash Team Racing
- Super Mario Galaxy 2
- Metroid Prime 3: Corruption
- Persona 3 FES
- Xenoblade Chronicles
- Steins;Gate.
Pozostałe sobie daruję, bo długo by je wszystkie wymieniać.
I co z tego? Nie było w niej ani jednego tytułu z serii Final Fantasy. Na całe szczęście nie byłem na tyle szalony, aby zakupić kontynuacje Final Fantasy XIII. Po ukończeniu Trzynastki pogodziłem się z tym, że nie zagram już w świetnego Finala do końca życia. Pocieszała mnie jedynie myśl, że nie znam jeszcze dorobku Squaresoftu w takim stopniu, w jakim bym chciał, więc sprawdzę jeszcze jakieś ich tytuły.
Los tak chciał, że po ukończeniu Chrono Triggera przypomniałem sobie o Squaresofcie, a że gracze toczą od przeszło dwudziestu lat nieprzerwane spory o to, czy to gra o podróżach w czasie lest lepsza od Final Fantasy VI lub na odwrót i nic nie ustalili w tej kwestii, więc sam postanowiłem przyjrzeć się tej sprawie.
Jeśli chodzi o CT, to nawet bez podróżowania po różnych epokach w czasie uważam go za wspaniałego jrpga za samą postać Żaby i jego historię, natomiast jeśli chodzi o FFVI, to widziałem w nim do tej pory przede wszystkim zalążki systemu, którego najlepsze elementy rozprzestrzeniły się na kolejne części tego cyklu.
Wyjątkowe zdolności poszczególnych bohaterów mógłbym porównać przykładowo do Limit Break'ów z Final Fantasy VII lub do Overdrive'ów z Final Fantasy X. Uczenie się czarów z klejnotów, które były niegdyś Esperami bez problemu można zaklasyfikować jak pomysł do skonstruowania systemu materii znanego z Final Fantasy VII.
A co do historii zawartej w grze, to walka ze złym Imperium pojawia się jeszcze w Final Fantasy XII i to właśnie w Szóstce szukałbym inspiracji dla scenariusza Dwunastki a nie w Gwiezdnych Wojnach, jak to niektórzy przede mną sugerowali.
Czegoś mi jednak w Szóstce brakowało. Niebawem miałem zrozumieć czego.
Przyznam się, że fuzja Terry z jednym z esperów to dosyć ciekawy koncept i to właśnie poszukiwania tej spłoszonej ptaszyny zawiodły mnie do miejsca, które zaczarowało mnie swoją magią do takiego stopnia, że nie pozwolę na to, by to Final Fantasy XIII był ostatnią grą z tej serii, jaką ukończę. Trzynastka nie jest tego warta.
Kierowana przeze mnie drużyna postanowiła podzielić się na dwie grupy. Jedna z nich miała bronić miasta Narshe, druga zaś miała udać się do jednego z ośrodków Imperium. Problem w tym, że to drugie było możliwe tylko z powietrza.
Jedyny pojazd latający na świecie był w rękach hazardzisty Setzera, który nie przystałby na prośbę naszych bohaterów. Miał on jednak jedną słabość. Była nią pewna śpiewaczka operowa, którą postanowił porwać. Los chciał, że Celes była łudząco podobna do owej śpiewaczki. Locke wpadł na pomysł, że to właśnie ona powinna wystąpić na scenie zamiast słynnej gwiazdy. W tak zręcznie zastawione sidła miał wpaść hazardzista a kontrolowane porwanie miało posłużyć jako okazja na dostanie się na jego latający statek.
Celes nie chciała nawet o tym słyszeć. W końcu jest Generałem a nie jakąś operową zdzirą! Jak to dobrze, że kobieta zmienną jest. Bez Celes w tej scenie nie poczułbym tych wszystkich pozytywnych emocji, na które nie byłem gotów.
Zachód i Wschód
toczyły ze sobą wojnę...
Draco, wielki bohater ze Wschodu,
myśli o swojej miłości, Marii.
Czy jest bezpieczna? Czy wciąż czeka?
O, Mario
O, Mario
Proszę, wysłuchaj mojego głosu!
Tak bardzo pragnę z Tobą być!
Locke: A ja jaj!
Czy to...ty!?
Celes: Locke.
Dlaczego pomogłeś mi wtedy uciec?
Locke: Kiedyś...kiedyś porzuciłem kogoś,
gdy mnie potrzebowała...
Locke: Ta wstążka ci pasuje!
Celes: Niech przedstawienie trwa dalej.
To wielka scena, w której Maria wyczuwa, że coś stało się Draco!
Locke: Lepiej sprawdź
partyturę ostatni raz.
Siły Zachodu przegrały,
a zamek Marii został zdobyty.
Książe Ralse, ze Wschodu, zdobył jej rękę za pomocą siły.
Ale ona nigdy nie przestała pragnąć Draco...
O, mój bohaterze,
który jesteś tak daleko.
Czy zobaczę kiedyś twój uśmiech?
Miłość zanika,
jak noc w dzień.
To tylko znikający sen...
Jestem mrokiem,
ty jesteś gwiazdami.
Nasza miłość jest jaśniejsza niż słońce.
Na wieki,
dla mnie możesz być
tylko ty, mój wybranek...
Czy muszę o tobie zapomnieć?
Czy muszę zapomnieć o naszej uroczystej przysiędze?
Czy jesień zastąpi
wiosnę?
Co powinnam uczynić?
Jestem zagubiona bez ciebie.
Przemów do mnie jeszcze raz!
Draco: Chodź, Mario!
Rób to co ja...
Draco: Ha ha ha
Musimy się teraz rozstać.
Moje życie trwa dalej.
Lecz moje serce nigdy
z ciebie nie zrezygnuje.
Odchodzę,
pozwól mi cię usłyszeć.
Że znaczę dla ciebie tyle samo...
Tak delikatnie,
poruszyłeś moje serce.
Będę na zawsze twoja.
Cokolwiek będzie,
Nie zestarzeję się nawet o dzień,
Będę na ciebie czekać, zawsze...
Kanclerz: Książę Ralse czeka na partnerkę do tańca.
Zostaw przeszłość za sobą!
Nasze królestwo przyjmie ducha Wschodu...!
Locke: Dobra robota,
Celes.
Jestem coś wam winien, więc
załatwię waszą operę!
Ultros
Impressario: Co?
Mieszkańcy ze Wschodu, którym udało się przeżyć atakują!
Ralse: Niemożliwe!
Do ataku!!
Czekajcie!!
Mario
Draco,
tak długo czkekałam.
Wiedziałam, że przybędziesz.
Maria w końcu
zostanie moją królową!
Do końca mojego życia
Zatrzymam cię blisko...
Pojedynek!
W poniższej playliście znajdziecie kilkanaście powodów, dzięki którym uwielbiam cykl Final Fantasy oraz Squaresoft. Dowiecie się także tego, że Nobuo Uematsu wielkim kompozytorem jest oraz tego, że jedna z najpiękniejszych melodii z FFVII ma swój początek nie w siódmej a w szóstej części tej fantastycznej niegdyś sagi
W chwili, gdy ujrzałem widowisko w operze pokochałem Final Fantasy na nowo. Oryginał ma już dwadzieścia dwa lata a teraz wyjaśnię Wam co znaczy dla mnie ta jedna niepozorna scena.
Uwielbiam gry, których treścią jest miłość.
Pierwszy tytuł w moim życiu, który zrobił to nieśmiało, Metal Gear Solid, pod przykrywką opowieści o ratowaniu świata pytał nas czy miłość może zakwitnąć na polu walki?
To było jednak zbyt mało.
Dopiero, gdy zagrałem w Final Fantasy X zrozumiałem, że czasem warto grać w jakąś opowieść do samego końca, byle tylko usłyszeć jak jedna osoba wyznaje drugiej miłość, wiedząc, że już nigdy więcej się nie spotkają.
Nawet i to było jednak zbyt mało.
Gdy zagrałem w Final Fantasy VIII zrozumiałem jaką można być niezdarą, gdy chcesz kogoś zdobyć a potem, gdy stracisz tego kogoś, to zostają ci jedynie kwiaty, które możesz zanieść temu komuś na grób.
Jednak Ósemka to bardzo pozytywna gra, więc pierwsze skrzypce gra w niej także ktoś, kto głośno nie powie, że kocha, ale w sytuacji bez wyjścia zrobi dla swej ukochanej wszystko. Uda się w tym celu nawet w kosmos.
Chciałem więcej.
Gdy grałem w Final Fantasy IV, zrozumiałem, że wystarczy stworzyć trójkąt miłosny, aby z serii o wiecznym zdobywaniu kryształów uczynić coś więcej.
Dzięki Final Fantasy IX zrozumiałem, że nawet przyzwyczajenia i pochodzenie nie są w stanie przeszkodzić parze, która chce być po prostu ze sobą szczęśliwa.
Myślałem, że to koniec. Tymczasem odpuszczenie sobie kiedyś Szóstki było chyba jednym z najlepszych moich pomysłów.
To co Square Enix zrobił z serią mojego życia woła o pomstę do nieba, jednak nawet oni nie są w stanie zniszczyć piękna tej wspaniałej sceny, sceny na której mało który gracz się poznał.
Mało kto kupił SNESa, żeby ograć Final Fantasy VI. Mało kto potrafił docenić kunszt muzyczny Nobuo Uematsu, gdy gracze mogli mieć wtedy Saturna i PlayStation z 'fotorealistyczną' grafiką w 3d.
Squaresoft zrobił to co najlepiej potrafił. Nikt jednak tego nie docenił. To był praktycznie ich koniec. Jednak ktoś mądry ruszył tam głową u kwadratowych i postanowił, że dla nich Nintendo nie jest przyszłością. Dzięki temu ta jedna scena rozprzestrzeniła się na potem na ich inne gry.
Na SNESie może i taniec dwuwymiarowych pikseli nie zachwycał, ale gdy ci sami ludzi pokazali potem jedną z pierwszych scen z Carnegie Hall z płonącymi ludźmi w Parasite Eve, walc Rinoy i Squalla z Final Fantasy VIII, nie mówiąc już o łzach, które płynęły mi po policzkach, gdy byłem zmuszony do walki z Jenovą po śmierci wspaniałej przyjaciółki, której już nigdy miałem nie spotkać, ani nie zobaczyć więcej jej uśmiechu. Wtedy było jasne, że ich wybór o zadomowieniu się kwadratowych na PlayStation był słuszny.
Odejście Squaresoftu od Nintendo doprowadziło do powstania nieśmiertelnych momentów w grach wideo, o których przypomniał mi Final Fantasy VI. Dlatego też wszystko inne schodzi teraz na dalszy plan. Nie zagram w nic, dopóki nie skończę Szóstki.
Mogę liczyć teraflopy w setkach tysięcy, milionach a nawet w miliardach, tylko po co, skoro tak pięknie opowiadać o miłości umieli jedynie kwadratowi. Mogę skończyć setki wspaniałych gier w przyszłości. Nic jednak nie zastąpi mi wspomnień, które przeżyłem z serią mojego życia.