Za moich czasów fajnale były fajnalami, a zombiak miał trzy piksele, czyli piwnych wynurzeń czas.

BLOG
317V
Andrew Ryan | 29.04.2013, 12:30
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.


Z serią Final Fantasy spiknąłem się na samym początku mojej przygody z konsolami. Część ósma była pierwszą grą jaką zakupiłem i mówiąc szczerze przy zakupie kierowałem się jedynie okładką…

 

Pamiętam – wchodzę do sklepu i wymieniam cycatej kobitce z obsługi około piętnastu tytułów na psx-a które każdy powinien znać i jedyne co słyszę to: „nie ma…”. Jako, że byłem wtedy szczeniakiem z podstawówki, którego  bardziej od obfitego biustu interesowały gierki wpadłem w desperacje i wybrałem rzucające się w oczy pudełko.

- A to o czym, bo nie znam dobrze angielskiego?

- Takie… No fantazyjna gra. Świetna sprawa…

I tak zapoznałem się z serią, która owładnęła mnie na następne parę lat… Jest coś z młodością, że tęsknimy do niej i przez pryzmat intensywności doświadczeń widzimy ją nieco lepiej niż była w rzeczywistości. Czy jest tak i z grami? Czy nasz obraz jest nieco wypaczony i czy rzeczywiście serie pokroju Final Fantasy  czy Resident Evil były lepsze kiedyś niż, są dzisiaj? 

 

                            

 

 

Przede wszystkim na przestrzeni lat zmieniło się podejście producentów do konsumentów gier. Poziom rozgrywki wymagał od nas o wiele więcej niż dzisiaj. Każdy kto grał w pierwsze części Resident Evil wie co znaczy brak amunicji czy ziół. Wtedy musieliśmy liczyć każdy nabój i starannie obmyślać każde posuniecie i to nie na poziomie very hard… Pokonanie ostatecznego bossa, choćby w VIII też nie należało do najłatwiejszych rzeczy. Mi udało się to tylko dzięki Edenowi…  Dzisiaj rynek jest nastawiony raczej na gracza odświętnego, który nie ma zbyt wyszukanego gustu i szuka szybkiej rozrywki z małą ilością myślenia.

 

Szacun!

 

Co czyniło z serii FF niezapomniany produkt? Najważniejszą cechą jest szacunek do gracza. Stare części dawały nam solidną fabułę z wyrazistymi, ale nie przerysowanymi postaciami. Było to koniecznością z powodu niedogodności spowodowanych kiepska grafiką i ograniczoną pamięcią. Komu chciałoby się śledzić na ekranie parę zlepionych ze sobą sześcianów, gdyby nie wciągające teksty w małych, szarych okienkach? Dziś na pięknej, upudrowanej buzi chłopaczka w z blond włosami o wyraźnych metroseksualnych cechach ujrzeć możemy najdrobniejszy grymas emocji. Niestety zazwyczaj nie ma on wiele do powiedzenia (np: Snow z XIII).  Skok technologiczny tylko zaszkodził temu elementowi serii.

Dziś fabuła stanowi jedynie zbędny dodatek do ciągłych walk. W części XIII autorzy właściwe zerwali z hipokryzja i poprowadzili nas po szynach od początku do końca historii. Skoro fabuła to mrzonka to po co masz się dręczyć z pustym, bezpłciowym światem i prymitywnymi postaciami? Nabijaj doświadczenie i wal po psykach te same potwory z innymi teksturami.  Zaraz zobaczysz napis the end i w nagrodę możesz kupić kolejne ciuszki dla bohaterów, którzy są ci obojętni.

 

                                    

 

 

Muzyka?

 

Muzyka Uematsu i jej doskonałość polega na… Talencie i dobrym guście. W utworach starego mistrza słychać wyraźne inspiracje Strawińskim („święto wiosny”) czy innymi klasykami. Wprawdzie i jemu zdarzały się potknięcia w postaci muzyki do części dziewiątej to zawszę trzyma ona poziom. Części po XI posiadają nierówne soundtraki. Mamy tu i podniosłe i pełne patosu utwory orkiestrowe jak i jarmarczne techniawy dla solidnie opieczonych nastolatek. Miejscami zdarzają się utwory dobre, ale szybko się o nich zapomina. Ja już chyba nigdy nie zapomnie traków jak  „Blue fields”, czy „Phantoms”.

 

 

 

                            - But... it's been Nearly...

 

No to panowie się patrzymy na siebie czy się ze sobą bijemy?

 

Jedynym elementem którzy skorzystał na rozwoju techniki jest system walki, choć i tu po części VIII, X czy XII niewiele można powiedzieć nowego. Mamy już tylko wariacje na temat poprzednich systemów opierające się na patencie „pozornej swobody”. Lataj podczas walki gdzie chcesz, skacz, ale i tak musisz wybrać polecenie z paska zadań, i poczekać by załadował się na nowo. W miedzy czasie z nudów zmień kostium i rzuć srutu-pitu-paku-haste który da ci ochronę lub powiększy to i owo… Swoją droga, co oni z tymi ciuchami? Czyżby w tą grę przestali grać faceci, a zaczęły głównie niewiasty? Część dwunasta przyniosła nam rewolucje w postaci zredukowania roli gracza do widza dzięki systemowi gambitów, czyli automatycznych poleceń jakie ustalamy na każda ewentualność mogąca zaistnieć podczas walki. 

 

Rozwój grafiki o której wcześniej już wspomniałem wyraźnie zaszkodziła serii FF. To co miało nas zachęcać do gry i stanowić jej sedno  czyli fabuła i klimat zostało zredukowane do minimum bo i sama potrzeba została zastąpiona potrzebą efektownej grafiki.

 

Czy jest jakaś nadzieja?

 

Po fuzji square i enix miałem nadziej, że może ona jeszcze bardziej pomóc serii jednak nic bardziej mylnego… Firma zmieniła taktykę i tareget. Już wtedy seria FF była seria kultową a na sam dźwięk dwóch wyrazów składających się na jej tytułu wielu graczy dostawała szybszego bicia serca. Wykorzystano nas i to w dosyć nieciekawy sposób.

 

Recepta na dzisiejszego Fajnala…

 

Świetna grafika z multum efektami specjalnymi, paru kolorowych bohaterów z prostymi celami i charakterami, ciekawy system walk i bestseler gotowy. Czy zostaniemy jeszcze jakiś dobry erpeg z logiem FF? Być może, ale będzie to raczej przypadek niż zasada. Firma skupia się na wyciskaniu pieniędzy i terminach, a nie jakości. Najlepiej świadczyć może o tym afera z częścią XIV. Wydano grę w której nie ma co robić, a świat jest ciekawy jak zeznanie podatkowe. Poziom produkcji by tak żenujący, że trzeba było ja zrobić na nowo, by ktokolwiek chciał ją kupić. Czy taka sytuacja mogłaby się wydarzyć za mistrza Sakaguchiego? 

 

                                 

 

Celem prywatnej firmy jest zapewnienie jej właścicielom zysku tyle, że z serwującego wykwintne dania na plastikowych talerzach dewelopera ostał się już tylko ślepy kucharz sprzedający nam hot dogi w super kolorowych opakowaniach. Podobna sprawa ma się z seria Resident Evil. Z tą różnicą, iż w capcomie nie doszło do tak dużych czystek i rotacji jak w przypadku squareenix. O tym, że firma ta umie stworzyć jeszcze solidną, oldskulową porce softu świadczyć może choćby dodatek do części 5 Lost in Nightmares. Twórcy tej serii popadli w słodkie lenistwo. Po, w moim mniemaniu, najlepszej części czwartej skopiowali całkowicie system walki i doprowadzili go do skrajności w części 6. Zamiast składanki z elementami strzelanki otrzymaliśmy strzelanke na szynach  bez klimatu z elementami strzelnanki i strzelanki. Z niecierpliwością oczekuję „nowej” części tej serii na konsole stacjonarne. Ponoć jest ona zbliżona jakością do starszych odsłon serii w których to klimat a nie ciągła młócka stanowiły o setnie miodności. Skupiłem się tu jedynie na paru problemach i dwóch seriach, ale z ciekawością zapoznam się z waszą opinią na temat rynku. Jednym słowem – zapraszam do dyskusji! 

Oceń bloga:
0

Komentarze (7)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper