Piątkowa GROmada #9

BLOG O GRZE
4125V
Piątkowa GROmada #9
Daaku | 25.11.2016, 23:25
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Rzutem na taśmę, ale jesteśmy!

Dzisiaj Czarny Piątek, czyli taki rodzaj konsumenckiego święta, w którym bardzo łatwo wyrwać jest coś z pogranicza elektroniki w naprawdę niskiej cenie... i jeszcze łatwiej doprowadzić swój portfel do stanu upadłości. Podobnie sprawa będzie się mieć w Cybernetyczny Poniedziałek, podczas którego przecenione zostają zwykle gry video.

Ale między piątkiem a poniedziałkiem jest jeszcze Piątkowa GROmada. W przerwie między sprawdzaniem stanu konta a koczowaniem pod sklepami polecam więc lekturę naszego wpisu, gdzie tym razem bardzo dopisali goście - @Retro-ojciec, @Guile oraz @hienamas podzielili się z nami tytułami gier, z którymi rozpoczną weekend!

AKTUALIZACJA: Otrzymałem właśnie mewą pocztową list w butelce od pewnego reportera z bardzo, bardzo daleka. Redakcja SRAKTa ma swojego wysłannika na Czarnym Lądzie, a tymczasem GROmada doczekała się tekstu, który przebył drogę aż z... A zresztą zobaczcie sami!

 

Roland Ninja

 

W tym tygodniu zostałem zaszczycony zaproszeniem do "Piątkowej GROmady", nie wiem czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt, ale na pewno nie była to moja nieskazitelna opinia na portalu, bo takowej nie mam;-) Po dłuższym zastanowieniu to domyślam się że chodzi o gry w które aktualnie gram, no bo w końcu o tym jest ten blog prawda? Jako że Daaku zauważył że na portalu, oprócz niego oczywiście, jest jeszcze jedna osoba która poznała tak "egzotyczny" tytuł jakim bez wątpienia jest Hyperdimension Neptunia, posunęło go ochoczo do wysłania do mnie zaproszenia, a ja je z przyjemnością przyjąłem. No co? W końcu jest nas dwóch co nie stary? No bo kto inny byłby na tyle szalony żeby grać w takie gry;-P I powiem ci Daak, że od teraz chyba częściej będe  przeglądał te twoje wszystkie "stworki-potworki" z KKW bo powiem ci że się pozytywnie zaskoczyłem Neptunią!

No ale dobra do rzeczy, koniec lizania otworów wszelakich, trza coś sklecić na kolanie i wysłać to w świat, bo nadmienię tak nieskromnie że piszę z kotwicowiska w Hong Kongu, wywiało mnie znowu na kolejny statek i jakoś muszę sobie tutaj zająć czas w wolnej chwili, a co może być lepszego niż "klikanie dla PPE?

 

Hyperdimension Neptunia (PSV, Compile Heart 2014)


Wyobraźcie sobie panowie i panie, no głównie panowie ekhem, że wasze ukochane konsole to tak na prawdę schowane pod postacią plastikowych pudełek, seksowne, długonogie, obficie obdarzone, potrafiące się transformować techno-piękności z innego wymiaru, które są wielbione niczym boginie przez miliony na całej planecie! Tak po namyśli to chyba nie ma co sobie tego wyobrażać no be przecież tak jest w rzeczywistości co nie NERDY?;-P U mnie ostatnio na tapecie taka jedna z seksowną niebieską linią przecinającą jej zgrabne, ostre kształty... co to ja miałem? Zadacie pytanie co ten koleś brał i o czym o tutaj do nasa rozmawia? A no rozprawiam na temat głównych założeń tej "animkowej" produkcji z dalekiego wschodu.

Na pierwszy rzut oka gra może zrazić chyba każdego który dostaje konwulsji na widok tego typu japońskich dziwactw, no bo nie oszukujmy się większość tych gier i podobnych im anime, jest pisane przez że tak powiem, bardzo specyficzne osoby, które poprzez skośne oczy chyba inaczej postrzegają świat. Wooooo zawiało "rasiolem" będzie ban!;-D No ale wśród tego całego napływu gier wszelakich z KKW, można na prawdę wyłapać perełki które mogą się podobać. Hyperdimension: Neptunia w wersji na PSV, z podtytułem Re:Birth 1, którą właśnie ogrywam jest właśnie taką perełką. No a czym się wyróżnia i z czym to się je, służę wyjaśnieniem.

 

Neptunia to całkowicie prześmiewcza opowieść, która w całkowicie ironiczny sposób przedstawia całą naszą ukochaną branżę. Opowiada historię tytułowej fioletowo-włosej Bogini Neptunii znanej też jako Lady Purple Heart, która w trakcie "Wojen Konsol" toczących od tysiącleci świat Gaminustri, zostaje przebiegle pokonana i zrzucona do świata śmiertelników przez jednoczące się panie Vert, Noire i Blanc, tych co francuskiego nie znają podpowiem że to kolory Zielony, Czarny i Biały. Does it ring a bell?;-) Wtajemniczeni już pewnie wyłapali pewną analogię, bo tak się składa że Neptune było nazwą kodową konsoli pewnej japońskiej firmy o niebieskim logo, która nigdy nie ujrzała światła dziennego. Tak więc "Złe Trio" pozbyło się czwartej graczki i podzieliło sobie świat między siebie. Typowym pastiszem tej produkcji jest to że Neptunia budzi się z amnezią w krainie w której dotychczas była bóstwem i zostaje odnaleziona jak że by inaczej, przez seksowną "bufiastą" pielęgniarkę z... tak! Wielką strzykawką! Owa "piguła" oczywiście ofiarowuje swoją pomoc w poszukiwaniu zaginionej tożsamości dziewczyny z gwiazd. Można by powiedzieć że co to za kolejna głupota, o tym samym co sto innych gier, tak z tą różnicą że w tej grze wszystko jest zamierzone, tylko i wyłącznie po to żeby wyśmiać standardy panujące w gaming'u od jakiejś skostaniałej dekady. 

 

Tyle w kwestii nad wyraz oczywistej fabuły, której nie ma co wiecej zdradzać bo by się tylko spojlery posypały. Gameplay'owo jest to typowy jRPG z gatunku Dungeon Crawler'ów, czyli płaska mapka świata z której przeskakujemy pomiędzy stopniowo odblokowującymi się czterema regionami świata. I tak mamy domowy świat Neptunii Planeptune, jest pełna zielonych pastwisk i posępnych zamczysk, konserwatywna kraina o nazwie LeanBox (Tak bo ci to zawsze wychylają się przed szereg, a później jest jak jest;-), potem mamy usłane fabrykami i buchającymi dymem kominami, zanieczyszczone Lastation (Pocisk w krocze Kaza jak się patrzy;-) no i jest zasypane śniegiem, pełne "grzybkowych" domków, bardzo inwazyjne Lowee (Bo tym to na LOW, prawie zawsze uda się ugrać wór złotych "coins'ów";-) Cała narracja odbywa się za pomocą ślicznych, jednak nieco statycznych grafik 2D i tony przewijającego się tekstu. Na mapie świata możemy oczywiście porobić zakupy, pogadać z NPC'ami czy upgrade'ować ekwipunek, w tej kwestii to jest rewelacja związana z wypalaniem kolejnych nośników nadających specjalnych umiejętności naszym bohaterkom czy realizowane swoistych blueprint'ów w celu uzyskania nowego uzbrojenia czy otwarcia nowych lochów. W tej grze kreowanie postaci nabiera nowego znaczenia, gdyż tytuł stawia nas na pozycji niemal że developera. 

Wspomniałem o lochach, więc powinienem rozwinąć ten temat bo jest to kwintesencja całej Neptunii. Gdy po świecie poruszamy się za pomocą kliknięć i pierdnięć, tak w dungeon'ach zaczyna się prawdziwa, pełna rozbłysków, rozpierduchy i krągłych kobiecych atrybutów zabawa na poziomie HYPER! Wchodząc do przysłowiowego lochu, bo trudno nazwać taką np. zieloną polankę lochem, przechodzimy z dwuwymiarowych teł do pełnego, kolorowego, ubarwionego cellshading'iem 3D. Jak to w tego typu tytułach bywa cała zabawa polega nie bezkresnym, niekończącym się farmingu postaci i craftingu nowych popierdółek wypadających z ubijanych w tysiącach potworków różnego rozmiaru i rodzaju. Teraz każdy myśli "Kurde kolejna turówka, w której "non toper" oglądamy te same animacje tłuczenia monstrów, tylko po to żeby posunąć fabułkę do przodu" I nie mylicie, tylko z tą różnicą że tutaj pomiędzy turami dzieję się istny festiwal, pełnej rozbłysków japońskiej rozpierduchy na którą mamy pełny wpływ gdyż system walki opiera się o całkowicie aktywne działania na polu walki. Wszystkie szlagi posyłamy własnoręcznie i łączymi w kolejne combo, które dodatkowo można zakończyć finisherami, do tego każda z postaci posiada umiejętności specjalne odblokowywane wraz level'owaniem, na tym nie koniec! Wszystkie nasze CPU boginki potrafią wchodzić w tryb HDD (tutaj te wszystkie skrótowce znaczą zupełnie coś innego) który jest po prostu transformacją z sexy cycatej lali, w jeszcze bardziej odjechaną, cyber-sexy lalę! Gdyby umiejętności specjalne nie wystarczyły każda postać posiada jeszcze odpalane za pomocą naładowanego paska, umiejętności EXE, czyli swoiste limity po prostu miażdżące wrogów w 100 ciosowych combo o damage za poziomie 100.000! To wciąż mało, to czemu by tych wszystkich fruwających cycków nie sparować? Nie w tym sensie;-P Nasze heroiny zdolne są też do wspólnych ataków EXE, czy to w duecie czy to w trójkącie, nic nie stoi na przeszkodzie, wszystko zależy od współczynnika zażyłości pomiędzy pannami, który wpływa na coraz to mocniejsze odmiany tej psychodelicznej miazgi. 

 

Nie ma co, dla mnie ta gra to na prawdę miłe zaskoczenie, całkowicie sceptycznie nastawiony, drań o kamiennym sercu zmiękł na widok przesłodkich "cycatek";-P Bawię się na prawdę bardzo dobrze, podoba mi się ta cała prześmiewcza pełna parodii fabuła, wszystkie te aluzje do świata rzeczywistego i cały system walki oraz rozwoju postaci który jest po prostu HY... MEGA znaczy się, żeby się nie powtarzać. Mnie osobiście nie podoba się to że mapa świata jest płaska, wolę większą imersję w instytucję podróży w stylu Dragon Quest, Final Fantasy czy obłędnego Bravely Default. Drażni też trochę to ciągłe przewalanie ton tekstu na statycznych art'ach, no ale humor dziewuch i ciągłe aluzje co do walorów niektórych panień, ubarwia tą monotonię. Sceptycy obejdą ten tytuł szerokim łukiem, ci co dadzą szansę bedą się świetnie bawić, a gdy zaczną ubijać takie potworki jak wyglądający niczym PS4 na czterech łapach kotek o nazwie Purr4 (Mruczek4) od razu banan  wskoczy im na oblicza.

 


 

Drugą aktualnie ogrywaną przeze mnie produkcją jest kolejne RPG, tylko tym razem takie prawdziwe huehue;-) To znaczy ogólnie jestem fanem RPG'olców w każdej postaci i z każdego regionu, ale nie ma to jak dobry, klasyczny cRPG z otwartym światem, opowiadający historię dzielnego bohatera, który stawia czoła wszystkim przeciwnościom losu, łamie serca białogłów i mknie dumnie przed siebie w celu zdetronizowania złego pana ciemności. W ostatnich latach obrodziło nam w gry tego typu, jedne mniej lub bardziej mroczne, dziejące się w wielkich otwartych światach vel. Wiedźmin III: Dziki Gon, The Elder Scrolls V: Skyrim, czy w trochę bardziej pociętych jednak nic gorszych vel. seria Dragon Age czy Risen. Jest jednak seria, która jak widać dzięki swoim ojcom zaczyna powoli popadać w zapomnienie. Gra z czasów kiedy marka XBox szczyciła się masą, ale to MASĄ ekskluzywnych gier na swoim sprzęcie, który jako jedyny potrafił uciągnąć iście PC'towe produkcje. Gdy na pierwszym "Zielonym oczku" rządziły takie tuzy gatunku jak The Elder Scrolls III: Morrowind, Knights of The Old Republic czy równie zapomniane Jade Empire, pewien wesoły francuz zapowiedział światu grę która miała zrewolucjonizować gatunek, grę która miała nam dać prawdziwe poczucie bycia w grze! Było to znane, niesławne Fable, które zyskało sobie takie same rzesze wrogów jak i entuzjastów.

 

Fable Anniversary (X360, Lionhead Studios 2014)


Jako że w owy tytuł grałem dawno temu na PC w wersji rozszerzonej, o podtytule The Lost Chapters, nigdy nie miałem okazji ku temu że tą grę przebyć do końca. Po wielu latach, gdy uwielbiany przeze mnie X360 zaczął powoli konać, ustępując miejsca temu opasłemu brzydalowi, ja najwiekszy fan remake'ów i HD reedycji wszelakich, dostałem w swoje spocone łapska odświeżone Fable, które teraz zowie się Fable Anniversary, gdyż gdzieś tam była 10 rocznica powstania tytułu czy jakoś tak, tzn. było to już ponad dwa lata temu;-) Tak się składa że ostatnio jestem na etapie przepraszania 360-tki, bo od kiedy w moim domu pojawił się duet PS4/3DS to bardzo ten sprzęt zaniedbałem i prawie dwa lata na nim nie grałem. Na pierwszy ogień po tej długiej przerwie poszło Gears of War: Judgement, pograłem, poczułem stary klimat, był fun, szybko skończyłem i trzeba było wybrać kolejny tytuł, najlepiej EX, padło na Fable Anniversary które wyłapałem za 25 zł w folii! 

Powiem tak, po ostatnim ponad trzy miesięcznym tułaniu się na pustyni gamingu, na której posucha obradzająca tylko w ciągle takie samie wyschnięte produkcje potrafi zdeprawować, potrzebowałem właśnie takiego, klasycznego, tworzonego z sercem tytułu pełnego staroszkolnych ograniczeń, uświadamiających mnie w tym że gram w GRĘ a nie kolejny oczojebny FILM na 100h! Fable od samego odpalenia po prostu urzeka. Ten niesamowicie wykreowany klimat brytyjskiej baśni nakreślonej równie niesamowitą ścieżką dzwiękową narzucającą skojarzenia z uniwersum Harry'ego Pottera czy takimi klasycznymi produkcjami jak The Bard's Tale , King's Bounty czy TES II: Daggerfall. W tym można się tylko zakochać od samego początku, albo znienawidzić i wyłączyć po 10 minutach. Trzeba dodać że gra jest takim remake'iem jakie lubię najbardziej, czyli wszystko po staremu z nową oprawą graficzną i usprawnionym sterowaniem, tyle i aż tyle! Jak to wychodzi w praniu?

 

A no tak że praktycznie cała gra to stare dobre Fable, które pamiętamy z czasów panowania pierwszego XBoxa tylko wzorem poprzedniego Halo: Combat Evolved Anniversary, oklejone całkowicie nowoczesnymi teksturami, wzbogacone o high-endowe oświetlenie i refleksy oraz usprawnione o dynamiczne sterowanie znane z kolejnych odsłon serii. Złośliwcy narzekali i narzekają że gra oprócz wyżej wymienionych nic nowego nie oferuje i tą nową oprawą też szału nie robi. Fakt że grafika to nie ten sam poziom co np. Fable II, które bogatą roślinnością i specyficznym efektem bloom jeszcze bardziej zbliżyło się do wyśnionej opowieści z marzeń młokosa marzącego o wielkości. To Fable pomimo że wyszło jako trzecie na X360, zdecydowanie wygląda najgorzej, ale nie tak źle żeby na to psioczyć, ot dobra rzemieślnicza, spełniająca swoje zadanie robota, wykonana na Unreal Engine 3 tyle!  Jasne że animacje to poprzednia generacja, że grzebanie w ekwipunku trwa wieki i że w oczy rzuca się pewna toporność, no ale to właśnie jest fajne! Przynajmniej wie człowiek że gra w grę z najlepszych czasów dla gaming'u w ogóle, czasów VI generacji, czasów kiedy to na premierę dostawaliśmy tytuł kompletny z jego zaletami i niedoskonałościami, na które nie zważaliśmy, tylko graliśmy, bo kochaliśmy grać tak po prostu. 

Ta baśniowa opowieść o zwykłym wiejskim chłopku, który w dość standardowy, brutalny sposób dowiaduje się że jest kimś więcej niż myślał dotychczas, nadal ma moc! Praktycznie na całkowitym luzie chłonie się to historyjkę i mknie dalej i dalej w głąb ociekającego kolorami Albionu. Gra w swoim czasie była dość rewolucyjna, bo zawierała bardzo ważny element którego próżno było szukać w innych RPG'ach, mianowicie mieliśmy dość duży wpływ na kreację głównego bohatera, jego zależności z innymi mieszkańcami świata oraz na to jak będziemy postrzegani przez tłuszczę. Gra była pełna wyborów moralnych które popychały nas w kierunku świętości symbolizowanej przez aureolę nad naszą głową, lub całkowitego upadku poprzez który na czole wyrastały nam rogi, a ciało pokrywały demoniczne tatuaże. A propos tatuaży to można było sobie je nakładać kiedy się miało na to ochotę to samo z krztałtem fryzury czy brody, wszystko to wspólnie z dobrymi czy złymi uczynkami wpływało na naszą reputację i atrakcyjność. Oba współczynniki mogliśmy później wykorzystać po to żeby na przykład poderwać lokalne wieśniaczki i stanąć z nimi na ślubnym kobiercu, lub wyżebrać rabaty u lokalnych kupców. Dodatkową pomocą była też cała baza gestów kierowanych do innych NPC, od zwykłego śmiechu przez tańce, puszczanie bąków, straszenie, przepraszanie czy rzucanie "faków" i "bełtów" na lewo i prawo;-P Kolejnym bajerem była możliwość kupienia domu, w którym mieszkało się z żonką, przyozdabiało w trofea z pokonanych monstrów i po prostu spało. Bardzo rozbudowane jak na tytuł sprzed ponad dekady, prawda? To co nie za grało, że aż wszyscy o tym gadali? A no to że to wszystko było opcjonalne i totalnie spłycone. Można było te elementy całkowicie pominąć, a jak już ktoś się w to wszystko bawił to wystarczyło np. natłuc trochę złota, pobajerować laskę przez 5 min, zasypać ją prezentami z lokalnych "markietów" i żona jak się patrzy, bez żadnych emocji, całkowita "mechanika". A chyba nie tak miało być, choć warto docenić takie dodatkowe urozmaicenia prawda? 

 

Jeśli chodzi o czysto RPG'owe zacięcie Fable, to było już dużo ale to dużo lepiej. System rozwoju postaci oraz system walki to moc w swojej prostocie! Tłuczemy robale i "łobdartusów", zbieramy wypadające z nich różnokolorowe orby, wpadamy co jakiś czas do naszych pracodawców z Gildii Bohaterów, w specjalnym miejscu mocy podnosimy statystyki i zakupujemy za określoną ilość orbów, dodatkowe czary i umięjętności tyle. A walka? To czysta dynamiczna kwintesecja pełna uników, roll'ów, parowania, ładowanych i szybkich szlagów oraz jarania zadków czarami obszarowymi lub celowanymi. Nic nie stało też na przeszkodzie w zasadzeniu headshota z łuku czy kuszy. Po prostu czysty fun, szkoda tylko że całkowicie bez jakiegokolwiek wyzwania. W Fable bardzo szybko można stać się bardzo potężnym i praktycznie trudno jest w tej grze umrzeć w jakimkolwiek momencie!? No ale co tam fajnie jest pograć od czasu do czasu w coś bezstresowego, w coś co nie wyzwala agresji i chęci wyswatania pada ze ścianą;-)

Mógłbym o tej grze pisać i pisać bo jestem nią strasznie zafascynowany, tym specyficznym czarnym humorem, klimatem który można ciąć nożem i muzyką dzięki której można się rozmarzyć. No ale niestety chyba jest jakiś limit na tym blogu więc nie będe przesadzał i odbierał miejsca innym, chociaż pewnie już moja "ściana" idzie do podziału na dwa tygodnie;-) Fajnie było, ale "srutu tutu" się skończyło, mam nadzieje że moje rozwleczone jak flaki "Bishopa" z Aliens (takie tam z dupy porównanie;-) wypociny, nastroją czytelników tego raczkującego jeszcze felietonu, do ogrania wymienionych wyżej tytułów i że Daaku da mi jeszcze kiedyś możliwość popisania się dosłownie i w przenośni na łamach tego szmatławca. Tak więc pozdro z dalekiej Azji, grajcie chopy i dziewczyny i nie zwarzajcie na to czy ktoś krytykuje was za to że gracie w kolorowe "fistaszki" o wielkookich dziewuszkach czy symulator glebogryzarki, po prostu grajcie. A ja teraz idę chociaż zachować pozory tego że jestem w robocie;-) Pozdro.

 

 

 

Retro-ojciec

 

Kącik kitajski retro-ojca.

W poprzedniej gromadzie była mowa o Devil May Cry Special Edition, że niby to mają tak ze 3 osoby w Polsce. Ja mogę pochwalić się tym, że od niedawna jestem posiadaczem jako jedna z trzech osób w Polsce, gry Katamari Forever na PS3. Zakupić przyszło mi wersję US gdyż ta trafiła się o połowę taniej od wersji europejskiej.  

 

Katamari Forever (PS3, Namco Bandai Games 2009)

Dla nieświadomych tej marki graczy napiszę tylko tyle, że chodzi o rolowanie – rolowanie wszystkiego co znajduje się na planszy tak aby zadowolić Króla Kosmosu. Jest coś hipnotycznego w tej całej zabawie. Coś hipnotycznego i specyficznego.

Dlatego właśnie gra ma grono wiernych fanów i sama w sobie nie sprzedała się jakoś wybitnie.

Graficznie to właściwie to samo co na Pieseł2 tylko w wersji full HD śmiga. A całość ma swój własny skośnooki styl graficzny zupełnie niestrawny dla przeciętnego gracza z Europy.

Obiekty jakie przyjdzie nam rolować to poziom graficzny dojrzałej Amigi. Jest kanciasto i prymitywnie ale właśnie za to lubię tą grę. Najbardziej rozwaliły mnie koty pływające pod wodą w maskach do nurkowania. To co się wyprawia na ekranie to istne wariactwo istna japońszczyzna w najczystszym wydaniu.

 

Katamari jest dodatkowo dość trudne i wymaga wręcz poznania układu całej planszy na pamięć.

Wadą i to zasadniczą jest długość zabawy, która nie przekroczy 20 godzin, ale co to jest wobec wszechobecnego replayablity. Rolowanie śmieci na każdym poziomie trwa kilka minut ale są to minuty bardzo intensywne powodujące u mnie pocenie rąk. Bo nie ma to jak, na dwie sekundy przed końcem zrolować kulę o wymaganej wielkości.

Cholerny Król Kosmosu jest bezlitosny i za każdy fail bez skrupułów usmaży nam jajca.

Jeśli ktoś z Was posiada Katamari obojętnie jakie niech walnie foto w komentarzach ale zaraz potem cycki obowiązkowo.

 


Guile

 

Witam, serdecznie. Dzisiaj ponownie zostałem zaproszony na najbardziej poczytny blog na PPE i miło mi, że mogę Wam coś dzisiaj zaproponować. Nie przedłużając zatem zbytnio, zaczynamy.

 

 

Corpse Party: Blood Covered (3DS, Team GrisGris 2016)

Na tę grę trafiłem zupełnym przypadkiem. Kilka lat temu kumpel mi podrzucił wersję na PSP i zacząłem grać. Pierwsze wrażenie było takie sobie. Grafika jak z RPG Makera, w sumie cała gra wyglądała jak prosta produkcja w niej stworzona, a i sama otoczka nie wywoływała ciar na plecach jak na rzekomy horror. Niemniej jednak grałem dalej i nie żałuję tej decyzji. Okazało się, że ta produkcja ma znacznie więcej do zaoferowania niż początkowo mi się zdawało. Doskonałe udźwiękowienie, które potrafiło przyśpieszyć bicie serca, genialna zabawa konwencją i grafika, która ma w sobie coś więcej niż pierwsza lepsza gra spod programu firmy Enterbrain. Prawdziwy horror z krwi i kości (hehe).

Śledzenie losów kilku przyjaciół, przeniesionych do nawiedzonej Szkoły Podstawowej im. Niebiańskiego Gospodarza stoi na pograniczu sadystycznej, a faktycznym przejmowaniem się ich losami. Z jednej strony ciężka atmosfera potrafi przytłoczyć i można się dzięki niej nabawić lekkiej paranoi, żeby w jednej chwili zacząć się śmiać z powodu jakiegoś głupiego żartu, który właśnie został rzucony przez daną postać w celu rozluźnienia atmosfery. Wbrew pozorom jest to wszystko bardzo dobrze wyważone i bynajmniej nie psuje klimatu. 

Ostatnio wyszła wersja tej gry na 3DS-a, więc postanowiłem ją sobie odświeżyć. Co ważne została ona wzbogacona o kilka dodatkowych rozdziałów historii, a co za tym idzie pojawił się kolejny powód, by pobawić się z Sachiko. Na przenośnej konsolce Nintendo gra nic, a nic nie straciła ze swojej magii, choć może poprawniejszym byłoby określenie "chorej rzeźni". Jeśli planujecie w ten weekend zarywać nocki, to zdecydowanie warto rozważyć sięgnięcie po ten tytuł. Tylko koniecznie grajcie ze słuchawkami na uszach. ;) [O tak, udźwiekowienie gra ma bardzo... mięsiste - dop. Daaka]

 

 

Resident Evil 0 (PS4, Capcom 2016)

Nigdy wcześniej nie grałem w tę grę. Zbyt późno sobie sprawiłem GameCube'a, by zdobyć tę grę w przyzwoitej cenie. Niemniej jednak zawsze miałem ochotę po nią sięgnąć i poznać tę część serii żółto-niebieskich. Tak też się ostatnio stało. W Capcomowym Humble Bundle pokusiłem się na cały zestaw mimo tego, że sporą już jego część miałem wcześniej kupioną, ale najważniejsze dla mnie były remastery pierwszego i zerowego Residenta, w które wcześniej nie grałem ze względu na mój spóźniony zapłon, no ale hej, z drugiej strony PS2 miało jednak priorytet, a i gry były "tańsze". ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Gram na PS4 i w sumie całkiem nieźle się bawię, ale kilka rzeczy mnie jednak denerwuje. "Przyklejona" pozycja kamery, choć klimatyczna to szalenie niewygodna. Też ciągłe loadingi przy przechodzeniu z jednego pokoju do drugiego są dość męczące, tym bardziej, że w dzisiejszych czasach spokojnie można ich uniknąć, ba, powiem więcej, sama gra jest wystarczająco dobrze zoptymalizowana, by ich uniknąć, ale w końcu trzeba było zostawić animacje otwieranych drzwi i wchodzenia po schodach. Gdyby tylko istniał jakiś nieinwazyjny sposób, który mógłby pogodzić tradycję z nowoczesnością... hm... a jeśli istnieje i był już nawet wcześniej wykorzystany w grze Capcomu?

[creaking intensifies]

 

Pierwszy Resident Evil, w którego grałem to była trójka, w dodatku w wersji na PC. Dobra gra i całkiem nieźle wykonany pirat, chyba nawet gdzieś jeszcze u mnie jest. Niemniej jednak w tej wersji był jeden fajny myk, a mianowicie pomijanie animacji otwieranych drzwi. Fajna rzecz, która znacznie przyśpieszała rozgrywkę i pewnie jest to jeden z powodów, dla których ten element ukrywania ładowania kolejnego pomieszczenia bardziej mnie irytuje niż wywołuje nostalgię i wprowadza fajny klimat. Zatem czemu nie dali takiej możliwości? Pewnie dla tego, że o tym nie pomyśleli, a szkoda, bo byłoby znacznie przyjemniej.

Jednak wracając do tematu zerowej części i pomijając jej mankamenty, to nadal jest kawał całkiem porządnej gry. Jest fajny klimat, brak przekombinowanych zombiaków i całkiem niezły duet bohaterów, a przynajmniej taki się póki co zdaje, bo prawdę mówiąc dopiero zacząłem grać i ledwie mi się pociąg wykoleił. Nie zmienia to faktu, że zamierzam grać dalej i pewnie jeszcze w ten weekend do niej wrócę. Miłej gry. :)

 

hienamas

Osu! (PC, Peppy 2007)

 

Gra która jest wybitna w swojej prostocie i wciągająca tak jak kiedyś Guitar Hero. Tylko w tym przypadku głównie dla fanów anime lub gier ale też fani rocka czy metalu znajdą coś dla siebie. 

Jest to gra rytmiczna polegająca na wciskaniu przycisku w dany punkt (w tym przypadku kółeczko - jak ktoś grał w Elite Beat Agents na NDS to od razu się odnajdzie). Opis gry może i jest prosty ale sama gra już taka nie jest - żeby grać na poziomie Expert trzeba naprawdę wielu, bardzo wielu godzin. Zasada jest podobna jak w Guitar Hero - "easy to learn, hard to master". Najważniejsze w tej grze jest to, że jest zupełnie darmowa (nie jest to free-to-play gra nie posiada też reklam) i nie ma takich ograniczeń jak Guitar Hero, tzn. można ściągnąć sobie co się chcę z listy tysięcy tytułów i poznać muzykę której wcześniej nie znaliście. Minusem niestety może być dosyć wysoki próg wejścia, bo nie wszystkie piosenki posiadają tryb Easy a niektóre nawet na Easy są bardzo ciężkie dla początkującego. Oczywiście są dostępne ułatwiacze, więc można zawsze skończyć piosenkę przed Game Over-em. Drugą sprawą jest jeszcze cięższy poziom trudności wejścia w tryb multiplayer, gdzie inni gracze najczęściej wybierają tryb Hard. Jest to poziom gdzie trzeba już mieć wiele godzin gry za sobą, zanim podejmie się próbę zbliżenia się do innych graczy, ale sama rywalizacja jak i chęć zostania DJem (jako gospodarz wybierasz piosenki) to wynagradza. Poza tym satysfakcja z opanowania poziomu Hard jest niesamowita jak zdajesz sobie sprawę, że wcześniej poziom Easy sprawiał ci problemy. W grze znajdują się jeszcze 3 inne tryby gry: (taiko) uderzanie w bębny za pomocą klawiatury (1:1 jak w grze taiko no tatsujin), tryb osu mania (bardzo podobne do dance dance revolution) i catch the beat (podobnie jak w grze Arkanoid łapiesz owoce na talerzyk).

Podsumowując, jeśli podobają ci się gry rytmiczne i lubisz anime i muzykę z gier, ta gra jest dla Ciebie, ale nawet dla tych co nie przepadają za japońszczyzną powinni jej spróbować.

 

Darmowa gra

Mnóstwo utworów!

+ Bardzo wciąga, czyli "jeszcze jeden utwór i wyłączam"

+ Kilka trybów rozgrywki

 

- Nie dla każdego (głównie dla fanów anime i muzyki z gier)

- Wysoki próg wejścia poprzez brak trybu Easy w niektórych piosenkach

- Multiplayer dla elity

 

Tu jest link do ściągnięcia osu + trzeba się zarejestrować by ściągnąć piosenki. Wszystko oczywiście wszystko za darmo - żeby coś ściągnąć wystarczy wejść w wyszukiwarkę albo napisać tytuł z dopiskiem "osu". 

 

 

Popularne piosenki

 

 

 

 

Piosenki dla nie lubiących anime

 

 

 

Moje ulubione

 

 

 

 

I na koniec perełka :D

 

 

Daaku

Moja partia będzie w tym tygodniu nieduża, ponieważ po pracowitym tygodniu wracam do rozpoczętych uprzednio tytułów. Plany mam jednak ambitne, postanowiłem bowiem złapać kilka srok za ogon i do poniedziałkowego poranka obrobić się z większością poniższych wyzwań. Czy uda mi się ta sztuka? Mam nadzieję, że tak - miejsce pod przyszłe PS4 samo się przecież nie zrobi!

 

 

Killzone 3 (PS3, Guerilla Games 2011)

O ile zwykle staram się podchodzić do serii gier w miarę chronologicznie, tak w przypadku głównej marki Guerilla Games bardziej od dupy strony chyba wbić nie mogłem. Pierwszy kontakt? Killzone: Najemnik na Vitę. Drugi kontakt? Killzone 3 za pośrednictwem prezentu od @banzaia (że niby w multi mieliśmy grać czy coś). Na półce - Killzone: Shadow Fall czekający na PS4. Killzone 1? Killzone 2? Może kiedyś...

Wyjaśniałoby to moje nieogarnięcie fabularne, albowiem Killzone 3 rozpoczyna się dokładnie po końcówce części drugiej i nie mam pojęcia, kim byli Sev oraz Rico - dwójka głównych bohaterów. Wiem jednak, że Visari nie żyje (a żyć powinien), a skoro nie żyje, to do władzy zaraz spróbuje się dopchać ktoś inny. Pada na Jorhana Stahla - potentata zbrojeniowego, którego pierwszą zachcianką jest usunięcie z powierzchni Helghan ludzkiej grupy uderzeniowej Mandrake. Udaje mu się, a w konsekwencji do niewoli dostaje się nasz kumpel Sev - nie mamy więc innego wyboru, jak dostać się do bazy wroga i wyzwolić naszego jeńca, prawda?

Do gry wracam po ponad półrocznej przerwie, ale o ile dobrze pamiętam, za mną dobrze ponad połowa kampanii, nie powinienem więc mieć problemu z szybkim dokończeniem tej historii. Na drodze stanie mi najprędzej sterowanie (nieco inne od schematu zwykle stosowanego w strzelaninach) oraz ewentualne parcie na trofea, ale oba elementy powinienem wystarczająco załagodzić.


 

Syndicate (PS3, Starbreeze Studios 2012)

Kiedy po raz ostatni pisałem o tej cyberpunkowej przygodzie, na względzie miałem głównie bardzo przyjemny tryb kooperacji, w którym to ostrzeliwaliśmy się wspólnie wraz z @Komą i @banzaiem. Tryb kampanii dosłownie musnąłem pomiędzy kolejnymi misjami w multi, dlatego też nie byłem w stanie wypowiedzieć się na temat fabuły czy rozwiązań systemowych. Teraz jednak, mając za sobą 10 z 20 planowanych sekwencji, mogę powiedzieć, że...

...jest po prostu poprawnie. Klimat CP w sosie szpiegostwa przemysłowego robi wrażenie, to samo nakładka AR oznaczająca nam tagami zdecydowaną większość elementów otoczenia, samo wykorzystanie breachingu w walce cieszy, ale widać, że pod względem mechaniki Syndicate to typowa, niewyróżniajaca się niczym szczególnym strzelanina z naciskiem na sceny akcji. Jest szybko, jest widowisko i jest różnorodnie, nie jest natomiast na tyle interesująco, żeby ten czy inny segment pozostał nam na dłużej w pamięci. Ot, pobawiłem się w multi, dla przyzwoitości zaliczę i główny scenariusz, żeby potem bez żalu odstawić grę na półkę lub pchnąć gdzieś dalej. 


 

Yomawari: Night Alone (PSV, Nippon Ichi 2016)

Ten niepozorny tytuł okazał się dla mnie jednym z najprzyjemniejszych zaskoczeń ostatnich miesięcy - a także powodem, dla którego zacząłem zarywać nocki, nieraz do piątej-szóstej nad ranem przemierzając okolice sennego miasteczka i napotykając kolejne rodzaje równie fantastycznych, co zabójczych, zjaw. Po opisanym wcześniej, pierwszym rozdziale sześć kolejnych zaliczyłem w zasadzie w ciągu jednej nocy, wciągając za jednym zamachem całość przestawionej opowieści oraz przechodząc do trybu free-roam, w którym skupić mogłem się na wypełnianiu questów i szukaniu specjalnych przedmiotów. W obu przypadkach problemem (ale również motywacją) jest fakt, że nie są one w żaden sposób opisane ani komunikowane graczowi - zdarzenia aktywujące misje aktywują się też losowo, nigdy więc nie można być pewnym, czy na coś się trafi, choć akurat ich lokacje pozostają jednoznaczne. 

Po wielu, wielu momentach, w których serce zaczyna mocniej bić, a włosy stawać dęba, pozostałem z tylko jednym brakującym przedmiotem - prawdopodobnie jajkiem, które otrzymam za odnalezienie wszystkich pięciu rozpierzchniętych po dzielnicy kurczaków i doprowadzeniu ich do szkolnego kurnika bez zgonu. Co samo w sobie potrafi być wyzwaniem, a zadania nie ułatwia czający się w mroku Mr. Yomawari - atakujący znienacka potwór, porywający nas do położonej na obrzeżach miasteczka fabryki. Pozostaje więc uzbroić się w cierpliwość, wyuczyć optymalnej trasy przejścia i zebrać opierzone eskorty tak, aby obyło się bez backtrackingu.

Aha, i trofeum za nabicie 50 godzin czasu gry. W horrorze. Takim na 10, góra 12 godzin. Oby ten, który wpadł na pomysł zrobienia z tego pucharka wymaganego do platyny wdepnął na przeklęte lego...

W galerii znajdziecie kilka zrzutów z moich nocnych przechadzek.

 


 

Udało się Wam wyhaczyć coś dobrego na piątkowych promocjach? Pochwalcie się tym w komentarzach, po to tu jesteśmy!

 

 

Przeczuwasz, że w piątek będzie grubo? Chcesz napisać coś do następnej GROmady albo nawet ją poprowadzić?
Pisz, pisz, pisz! Tu chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę!

Oceń bloga:
26

Komentarze (80)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper