To lis! Nie, to kangur! Nie! To Bandicoot!
PSP to świetna konsolka. Dziwnie może brzmieć takie stwierdzenie, zwłaszcza, że przecież Crash Bandicoot został wydany przez Universal w 1996 roku na pierwsze Playstation. Pewnie zdajesz sobie z tego sprawę, ale znajdą się i tacy, co nie mają o tym pojęcia, więc zacznijmy od początku. Otóż, na PSP można śmiało grać we wszystkie, ściągnięte z PSN gry na "szaraka". I tak oto moi drodzy, Crash Bandicoot przeżywa drugą młodość!
W 1994 roku panowie Andy Gavin i Jason Rubin postanowili zrobić platformową gierkę 3D łączącą w sobie najlepsze elementy serii takich jak Mario, czy Sonic. Swój projekt nazwali wstępnie "Sonic's ass" (nie muszę chyba tłumaczyć co to znaczy ;), ponieważ przez większość gry gracz miał gapić się na tyłek głównego bohatera, a zanim stworzyli postać Crasha, korzystali z prostego modelu jeża Sonica z gier Segi. Pomysł na bohatera był prosty - wziąć mało znanego zwierzaka, ubrać go w ludzkie ciuchy i do przodu! Tak oto, w 1996 roku na pułkach sklepowych pojawił się pierwszy Crash Bandicoot.
Fabuła jest prosta jak budowa cepa, ale to nie ona gra pierwsze skrzypce w tym tytule. Ot, zły, pragnący panowania nad światem Doktor Cortex (kto daje tym wszystkim świrom doktoraty), tworzy armię zmutowanych zwierząt, które pomogą mu osiągnąć ten cel. Jednym z rzeczonych mutantów jest właśnie Crash Bandicoot. Lecz niestety doktorek nie przewidział, że nasz bandicoot, czy też po polsku jamraj, posiada mózg wielkości fistaszka i robi z niego użytek w najlepiej znany sobie sposób - demolując laboratorium i wychodząc z budynku razem z oknem... Niestety Cortex więzi nadal dziewczynę Crasha. Naszemu bohaterowi nie pozostaje więc nic innego, jak wrócić się do zamku doktorka i obić ukochaną... Mówiłem, że prosta jak budowa cepa :)
Gra podzielona jest na zróżnicowane poziomy - mamy bieganie wgłąb ekranu, uciekanie w stronę ekranu, klasyczne ujęcie z platformówek 2d, a także walki z bossami. Wydawać by się mogło, że gierka jest prosta, w końcu jedyne co trzeba zrobić, to dojść do końca poziomu, albo ewentualnie pokonać jednego z raczej niezbyt wymagających bossów. Na upartego można by się z tym zgodzić, ale panowie i panie z Naughty Dog dorzucili nam (zupełnie przypadkiem zresztą) wspaniały utrudniacz rozgrywki, a jednocześnie jeden ze znaków rozpoznawczych serii - skrzynki. Co w tym takiego znowu utrudniającego rozgrywkę? Ano to, że za zebranie wszystkich skrzynek w danym levelu dostaniemy bonusowo piękny klejnot. Z kolei zebranie wszystkich klejnotów zaowocuje alternatywnym zakończeniem historii, więc gra jest warta świeczki. Lecz, żeby nie było nam za łatwo, to skrzynki często ustawione są w sposób wymagający od nas stuprocentowej precyzji w kierowaniu postacią, albo jeszcze lepiej, nie da się do nich w ogóle dostać bez wcześniejszego zdobycia kryształu w innym levelu. Mało? Czy wspominałem, że zbierając skrzynki w danym levelu nie możemy pozwolić sobie na stratę życia? No! I wszystko jasne.
Poziomy są należycie zróżnicowane, nie więcej jak dwa levele w tej samej stylistyce i to też nigdy nie bezpośrednio jeden po drugim. Jak na 1996, czyli ten sam rok, w którym ukazały się Final Doom, Resident Evil, czy Tomb Raider, to grafika urywa łeb przy samej dupie. Otoczenie jest bardzo ładnie oteksturowane, a wyraziste, pastelowe kolory w połączeniu z wesołą "dukającą" muzyką sprawiają, że banan sam wskakuje na twarz. Pewnie, na dzień dzisiejszy na widok modelu Crasha z głównego menu można się co najwyżej uśmiechnąć z politowaniem, ale nie zapominajmy, że już w przyszłym roku Crash Bandicoot będzie obchodził osiemnaste urodziny! :)
A teraz wyobraź sobie to wszystko, te 32 poziomy, te 26 klejnotów, tych 6 bossów i ładnych parę pokitranych po kątach sekretów, ten fun płynący z szarpania, te godziny miodnej jak siemasz rozgrywki. Masz? Ok, to teraz zamknij to wszystko w PSP, dokładnie wymieszaj i wybuchowy drink gotowy. Smacznego.