Gra o Tron - The Iron Throne

BLOG
530V
Gra o Tron - The Iron Throne
Darek | 22.05.2019, 12:25
Dziękuję wszystkim za wspólną podróż! Miło się te ostatnie cztery sezony z wami komentowało!

Tydzień temu napisałem coś takiego:

"Mówię od razu - Jon zabije Dankę, ale sam nie zasiądzie na tronie, bo albo też umrze, albo stwierdzi, że jak ktoś, kto przed chwilą zabił swoją królową może być królem i odjedzie na północ. Jeśli na koniec serialu wciąż będzie istniał jeszcze tron, na którym ktoś mógłby usiąść, to najpewniej będzie to Sansa"

 

Normalnie w życiu bym czegoś tak oczywistego nie napisał, bo jak nic okazałoby się, że dzielę się jedynie marnym fanfikiem, który nijak się ma do faktycznego odcinka. Tymczasem jedyne w czym nie miałem racji to szczegóły - Sansa siedzi na tronie, tyle, że nie tym o który mi chodziło, a Jon poszedł na północ, tyle, że nie z własnej woli. Zakończenie serialu było zatem do bólu przewidywalne... Ale czy to źle? Wolelibyśmy żeby nagle Arya wyskoczyła z dupy i zabiła Dankę? Albo żeby nagle Brann wstał, pozabijał wszystkich, wyjął soczewki kontaktowe ukazując swoje niebieskie oczy i powiedział, że wszystko potoczyło się tak jak zaplanował? Bo ja chyba bym nie wolał.

 

Co nie oznacza, że podoba mi się to co dostaliśmy. Zwłaszcza w kontekście całego serialu. Ciężko będzie teraz oglądać całość od początku skoro wiemy już, że część wątków nie zmierza absolutnie do niczego. Tak myślę.

Pamiętasz jeszcze jak okazało się, że Brann może wpływać na przeszłość w swoich zielonych snach? Jak przez przypadek zrobił Hodorowi lobotomię? Byłem przekonany, że to do czegoś prowadzi. Że to przez niego Aerys Targaryen oszalał, albo, że cała historia od zawsze musiała zakończyć się tragicznie, bo Nocny Król to tak naprawdę jaźń Branna w ciele tego człowieka. Samo dopełniające się przeznaczenie. Ale nie! Chodziło tylko o tą jedną scenę z Hodorem, przynajmniej w serialu, bo sądzę, że Martin do czegoś z tym jednak zmierza.

A co z Azorem Ahai i wskrzeszeniem Jona? Był to przecież tak często wspominany wątek. Do tego nie raz przekonaliśmy się, że pan światła jest prawdziwy, bo tyle razy ożywił Berrica, a ostatnio i Jona. Dondarion, jak się okazało, musiał uratować Aryę aby ta mogła zgładzić Nocnego Króla - spoko. Ale czemu w takim razie ożywiony został i Jon? Bo widzowie go lubili, więc trzeba było go trzymać przy życiu? A może po to aby mogło okazać się kim jest naprawdę, co uratowałoby świat w jakiś inny sposób? Odpowiedz mi proszę na jedno pytanie - jakie było znaczenie faktu, że Jon jest tak naprawdę synem Rhaegara i Lyanny? Jasne, pozwoliło to scenarzystom sztucznie zbudować konflikt, który nie powinien był zaistnieć, gdyby postacie miały wciąż mózgi, ale i bez tej rewelacji można było uzyskać dokładnie ten sam efekt - Dance wali palma, Król Północy byłby lepszym władcą. Więc pytam raz jeszcze - co z tego, że Jon to tak naprawdę Aegon?

A pamiętasz o Zatoce Niewolników? Danka zostawiła tam Daario żeby władał w jej imieniu. Ciekawe co się wydarzy, kiedy dotrze do niego informacja, że jego dawna kochanka została zamordowana przez swojego obecnego kochanka. Może nic. A może będzie to początek kolejnej wojny? Ciężko powiedzieć, bo scenarzyści stwierdzili, że wystarczy już o tym Meereen i nawet nam go w ostatnich dwóch sezonach nie pokazali.

Miło za to wiedzieć, że Westeros wciąż zamieszkuje ktoś poza ludźmi z północy i mieszkańcami Królewskiej Przystani. Szkoda tylko, że przez pierwszych pięć odcinków tego i większość poprzedniego sezonu próżno było ich szukać choćby gdzieś w tle.

A pamiętasz jak tydzień temu Varys spędził cały dzień pisząc wiadomości o tym, że Jon jest prawowitym dziedzicem tronu? Zima w tym roku musi być bardzo ciężka, bo najwyraźniej ani jeden z wysłanych przez niego ptaków nie dotarł na miejsce.

A właśnie, zima. Podobno nadeszła cały sezon temu. Pamiętasz jak pierwsze płatki śniegu spadły na Królewską Przystań w finale siódmego sezonu? Benioff i Weiss nie pamiętali. Dobrze za to, że pamiętali aby dodać scenę w której dziewczyny opowiadają o tym co stało się z Edem Sheeranem usługując jednocześnie Bronnowi.

A pamiętasz o najwierniejszym człowieku Neda Starka, Howlandzie Reedzie? Jego wierność ograniczyła się do wysłania swoich nastoletnich dzieci do Winterfell. Gdzie był, kiedy Theon podbił Winterfell? Kiedy to samo zrobił Ramsey? Kiedy Jon walczył, aby odbić zamek? Kiedy został obwołany królem? Kiedy trzeba było walczyć z Innymi? Mówię ci, z takimi przyjaciółmi wrogowie są już niepotrzebni.

A pamiętasz o Bliźniakach, Harrenhall, Dorne, Riverrun? Fajnie byłoby wiedzieć co tam się dzieje i jak ich sytuacja ma się do reszty królestwa, prawda?

Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo, stopniowo przechodząc do coraz to bardziej błahych spraw, ale myślę, że tyle wystarczy. Ludzie narzekają na zakończenie we Władcy Pierścieni, które upiera się aby pokazać nam co stało później z każdą ważniejszą postacią trylogii, ale ja takie zakończenie dla Gry o Tron przyjąłbym z pocałowaniem ręki. Byłaby to zdecydowanie lepsza opcja niż po prostu zostawienie spraw niedopowiedzianymi. Rozumiem, że autor nie zawsze musi wszystko powiedzieć wprost, ale w tym wypadku nie mówi nic nawet między wierszami. Słabe to jest i pozostawia niedosyt.

 

No dobrze, ale jak wypadł sam odcinek?

 

Raczej płasko. Pierwsze minuty to po prostu pochód kolejnych postaci przez spalone miasto - patrzą na to w zrobieniu czego pomogli, ciężko im wyjść z szoku, ale to nie tak, że wszystkich tych bitów nie dostaliśmy też w poprzednim odcinku. Arya - która chyba zapomniała, że wyjeżdżała z miasta na koniu - patrzy na otaczające ją ruiny dokładnie tak samo jak w poprzednim odcinku. Jon nie może znieść brutalności Szarego Robaka dokładnie tak samo jak w poprzednim odcinku. Tyrion czuje, że trzeba było posłuchać Varysa dokładnie jak w poprzednim odcinku. Jakby tego było mało to Jon zostawia Robaka w tyle, bo idzie rozmówić się z Danką, po czym pod schodami wiodącymi do Czerwonej Twierdzy spotyka... Szarego Robaka. Widziałem w komentarzach pod recenzją Jędrzeja, że przecież nie jest powiedziane, że Jon poszedł do królowej od razu. Prawda. Nie jest też powiedziane, że nie poszedł do niej od razu, przez co cała scena wygląda dosyć absurdalnie. Tak naprawdę pierwszym faktycznie ciekawym, poruszającym momentem odcinka jest ten, w którym załącza się muzyka - a więc odkopanie przez Tyriona swoich brata i siostry. Gdyby cały odcinek mógł wyglądać jak ta sekwencja! Najpierw poszukiwania w miejscach, w których wiedział, że mogą być, później odkrycie, że przejście zostało zasypane, zauważenie złotej ręki, resztka nadziei, że to tylko ręka - bez ciała - i, w końcu, druzgocąca, łamiąca duszę realizacja, że sprawdził się najgorszy scenariusz. Peter Dinklage w każdym kolejnym sezonie udowadniał, że jest geniuszem w przekazywaniu emocji bez słów. Bałem się, że ósmy sezon może zniszczyć tą reputację- zwłaszcza, że pierwsze co w nim powiedział, to żart o eunuchach - lecz, na szczęście, dostaliśmy aż dwa fenomenalne pożegnania braci Lannisterów i, tak jak mówiłem, to pierwsze zupełnie straciłoby na znaczeniu, gdyby przy drugim jeden z nich nie był już martwy. Piękna scena.

 

Szkoda, że kolejne nie miały już takiej mocy. Spodobał mi się jeszcze kontrast między tym przemówieniem Daenerys do jej ludzi i wszystkimi poprzednimi. Była  to, zasadniczo, ta sama mowa. To okoliczności były tym, co uległo zmianie. Do tej pory zawsze kibicowaliśmy Smoczej Królowej, bo nie lubiliśmy ludzi z którymi walczyła. Tym razem wiemy, że co najmniej Winterfell może zostać doszczętnie spalone. I co? I nagle Danka wygląda jak Hitler. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Niby zawsze zdawałem sobie z tego sprawę, ale aż boję się pomyśleć ile sytuacji oceniłem jako pozytywne, bądź negatywne, ponieważ tak się złożyło, że znajdowałem się po tej, a nie innej stronie konfliktu. Warto się zastanowić.

Aż szkoda, że to co nastąpiło później, a więc bardzo, bardzo, bardzo spodziewana śmierć Danny, była tak bardzo pozbawiona emocji. Jeden z głównych bohaterów zabił drugiego głównego bohatera w imię większego dobra (ludzie w czarnych szatach: "The greater good"), a jedyne co okazuje na wieść o tym jakiekolwiek emocje to wielki, komputerowy gad. I było mi go naprawdę szkoda. Zachowywał się jak pies, który szturcha swojego pana żeby ten się ruszył, a kiedy to nic nie dało, pokazał, że jest albo najmądrzejszym, albo najgłupszym żywym stworzeniem w całym serialu. Najmądrzejszym jeśli specjalnie spalił stołek, dla którego tyle osób straciło życie. Najgłupszym, jeśli myślał, że to ostre coś wystające z jego mamy wzięło się z tego metalowego stołka. Zawsze jest też trzecia opcja, że po prostu musiał upuścić gdzieś gniew, a nie chciał palić Jona, którego Daenerys szczerze kochała, ale nie wiem... Skoro ta scena nie zrobiła wielkiego wrażenia, to dobrze, że chociaż poprzedzająca ją rozmowa Tyriona z Jonem tego dokonała. Dwie sprawy. Po pierwsze, była doskonałą paralelą rozmowy Neda z Varysem z pierwszego sezonu - jeśli nie zrobisz tego, o co cię proszę, Sansa i Arya umrą. I Jon, czyli najbliższy ideałom Neda Stark, który nawet nie jest zasadniczo Starkiem, godzi się poświęcić swój honor, to na czym zależało mu najbardziej, aby ratować dziewczyny. I po drugie, czy to nie niesamowite, że wszystkie te zeszłotygodniowe rozmowy o tym jak to Danka od zawsze miała w sobie ten pierwiastek szaleństwa, ale kibicowaliśmy jej, bo walczyła "z tymi złymi" pojawiły się i w serialu? Mam wrażenie, że Benioff i Weiss dostają teraz bardzo mocno po dupie od wszystkich oburzonych tym, że serial za szybko doszedł do pewnych konkluzji, ale mało kto chwali ich za to, że, mimo wszystko, całkiem zgrabne są te konkluzje. Nie mam problemu z tym, że Jon wrócił na mur, a Dance odbiło. Szkoda po prostu, że stało się to tak nagle, szybko. Same pomysły nie są wcale złe (może poza zgwałceniem Nocnego Króla) i tą właśnie sceną David i Dan pokazali, że kombinują w sposób bardzo podobny do naszego. Wydaje mi się, że warto ich za to pochwalić.

 

Dalej leci już z górki i znowu daje o sobie znać ta skrótowość. Mija kilka dnia - swoją drogą, takie tabliczki informujące o upływie czasu całkiem skutecznie zamknęłyby jadaczki wszystkim malkontentom narzekającym na "teleportacje" postaci - Jon siedzi uwięziony w Czerwonej Twierdzy, ponieważ żądny krwi Szary Robak najwyraźniej stwierdził, że akurat tą jedną postać, która dopuściła się jednego z najgorszych czynów w całym jego życiu, weźmie w niewolę, a nie zamorduje na miejscu. Zebrała się szlachta -razem z przedstawicielem Dorne, co jeszcze bardziej denerwuje i każe się zastanowić gdzie oni do tej pory byli - i będzie dyskutować na temat przyszłości królestwa. Sam proponuje demokrację - coś, co zawsze zakładałem, że wydarzy się na koniec serialu - i zostaje pięknie wyśmiany. Co ciekawe, Andrzej Sapkowski napisał dokładnie taką samą scenę dobrych dwadzieścia lat temu dla swojej sagi o Wiedźminie. Łatwo znaleźć online, ja natknąłem się przypadkiem gdzieś na facebooku. Miło też było przekonać się, że największa miernota Siedmiu Królestw - Edmure Tully - wciąż jest równie bezużyteczny, jak zawsze. Ostatecznie królem zostaje Brann. Ten sam który stwierdził, że nie może być lordem Winterfell, bo jest trójoką wroną i nie interesują go sprawy ludzi. Ale być królem to już inny temat, co Brann? "Myślisz, że po co tu przyjechałem?" może brzmieć całkiem zabawnie i uroczo, ale jest w tych słowach również coś mrocznego. Skoro Brann wiedział, że zostanie królem, to wiedział również ile osób musiało zginąć żeby mogło się to stać. I co zrobił aby powstrzymać rzeź? Nic. Czekałem tylko aż mu się oczy zaświecą na niebiesko. Ale nie! Brann po prostu będzie teraz królem, wszystko po staremu z tą tylko różnicą, że tytuł będzie nadawany, a nie dziedziczony. To jest dopóki ktoś nie stwierdzi, że wolałby, aby jego syn odziedziczył koronę i dojdzie do kolejnej brutalnej wojny. Osiem sezonów, aby sytuacja mogła ulec marginalnej poprawie. Super.

Jon za zabicie królowej został skazany na spędzenie reszty życia w domu, z przyjaciółmi i piesełem, którego wreszcie pogłaskał! Co oni, czytają te nasze posty i dogrywają odpowiednie sceny, czy jak? Tak, czy siak, okrutna kara. Nie wiem jak ten Jon to zniesie.

Sansa została królową - spoko (chociaż wciąż jej nie lubię). Arya pojechała zobaczyć co jest na zachód od Westeros - też spoko, chociaż to trochę zabawne, że nikt do tej pory tego nie sprawdził.

I ostatnia sprawa! Bronn. Z jednej strony cieszę się, że w końcu doczłapał się do wielkości. Od prostego najemnika, przez pomagiera Tyriona, pomagiera Jaime'ego i Cersei, aż do lorda Wysogrodu i starszego nad monetą. Zawsze mu kibicowałem. To znaczy prawie zawsze, bo po tym co odwalił w czwartym odcinku powinni byli powiesić go za jaja i wbić parę bełtów w łeb. A wystarczyło dobrze nagrać tamtą scenę i wszystko byłoby okej. A tak to, niestety, niesmak pozostaje.

 

Nie jestem zachwycony sposobem w jaki doszliśmy tu gdzie doszliśmy, ale sam finał tej opowieści nawet mi się podobał. Gra o Tron była niezwykłym serialem, który otworzył na fantasy nawet ludzi, którzy takimi tematami wcześniej gardzili. Mówi się, że od celu ważniejsza jest droga, którą wspólnie przebyliśmy aby tam dotrzeć, ale nie jestem pewien, czy w przypadku seriali i w ogóle kina również można tak na to spojrzeć. Bawiłem się świetnie spisując swoje spostrzeżenia na temat ostatnich czterech sezonów, dzieląc się nimi z Tobą, dyskutując, śmiejąc się i wkurzając. Mam nadzieję, że Ty też. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy te wypociny czytali, komentowali, albo po prostu po cichu sprawdzali co tym razem strzeliło mi do głowy. Do przeczytania przy następnej okazji, a tymczasem pora sprawdzić, czy finał faktycznie zepsuł cały serial. Odcinek pierwszy, "Winter is Coming"...

Oceń bloga:
17

Komentarze (52)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper