The Last Story - recenzja gracza, który kiedyś kochał jRPG.

BLOG RECENZJA GRY
806V
The Last Story - recenzja gracza, który kiedyś kochał jRPG.
your_tapeworm | 01.02.2019, 22:40
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

The Last Story to gra, która urzeka od pierwszych sekund. Muzyczny motyw przewodni wraz z oszczędnym, skąpanym w bieli ekranem startowym zaszczepia w nas uczucie, że oto mamy przed sobą tytuł wyjątkowy – grę, która nas wzruszy i zmusi do refleksji. Jak bowiem sugeruje tytuł mamy przed sobą ostatnia opowieść, a przecież nawet najtwardsi z nas, którzy na codzień mogą pochwalić się gruboskórnoscią godną kamiennego golema, nie lubią pożegnań. Bo nagle może okazać się, że ów golem wcale nie jest pusty w srodku...

Jak na początku każdej recezji chciałbym w kilku słowach opsiać mój punkt widzenia odnosnie gatunku, który recenzuje, zeby każdy mógł sobie naniesć poprawki i zdecydować czy to co zachwyciło lub rozgoryczyło mnie, będzie miało swoje odbicie w tym jak on sam będzie się bawił z danym tytułem. JRPG to gatunek, który zawsze był blisko mojemu sercu. W czasach gdy grałem na Ps One to praktycznie nie było miesiąca, żeby pod paszczą szaraka nie kręciła się płytka z jakąs częscią Final Fantasy. Oczywiscie nie ograniczałem się tylko do gier z tej serii, bo ukończyłem też takie tytuły jak Breath Of Fire IV, dwie częsci Suikoden czy mój ukochany Chrono Cross. Z czasem jednak mój zapał do tego typu pozycji wyraźnie osłabł. W ostatnich latach wielokrotnie robiłem podchody do różnych gier z tego gatunku – starszych i nowszych – ale z miernym skutkiem. Męczyły mnie przegadane dialogi, żenowała infantylosć, ale przede wszystkim brakowało mi cierpliwosci na losowe starcia. Szukałem więc tytułu, który da mi to, za co pokochałem ten gatunek, eleminując przy okazji wszystkie jego wady. I jak się zapewne domyslacie, własnie go znalazłem. 
     W The Last Story przydzie nam pokierować losami chłopaczyny o imieniu Zael. Należy on do grupy najemników, którzy aktualnie wykonują jakies mało znaczące zadania dla jeszcze mniej znaczących ludzi. Ponieważ najemnicy wykonują tak zwaną ‘czarną robotę’ to nie cieszą się szacunkiem w społeczeństwie – mało tego – częsć ludzi patrzy nich pogardą. Nic więc dziwnego, że ekipa chce isć na przód i przekwalifikować się na rycerzy, którzy budzą szacunek i reprezentują najszlachetniejsze cechy. Na szczęscie dla naszego protagonisty i jego grupki przyjaciół, nagle pojawia się okazja, żeby zaplusować u lokalnego władcy i tym samym otworzyć sobie wrota do bezwględnego uznania i wiecznej chwały...
 

     Tak zaczyna się nasza historia. Wspomniana akapit wyżej ekipa to nie tylko postacie, które pomagają nam w walce. Każda z nich ma swój mniej lub bardziej wyraźny charakter i historię do opowiedzenia. Na główny plan wysuwa się relacja głównego bohatera z Dagranem – liderem najemników, ale nie tylko on dostał od scenarzystów tożsamosć w prezencie. Na przykład ognistowłosa Syrenne zachowuje się jak typowa dziewiętnastoletnia brytyjka na Ibizie – w głowie tylko alkohol i dobra zabawa. Brzydzi się dobrymi manierami i potrafi przyłożyć na zawołanie, gdy tylko cos jej nie pasuje. Nie chcę tu opisywać każdej z postaci i relacji między nimi bo to jest cos, co fajnie się odkrywa samemu i obserwuje na własną rękę. Powiem tylko, że autorzy odwalili w tym temacie kawał dobrej roboty, bo naszych towarzyszy po prostu da się lubić – jednych mniej, drugich bardziej – ale mimo wszystko budzą w nas poczucie bycia częscią drużyny. I tak jak w prawdziwej rodzinie – nie jest idealnie, bo zgrzytów nie brakuje - ale dzięki temu nasza ekipa jest po prostu wiarygodna.
Sama historia opowiedziana w grze nie urzekła mnie tak bardzo jakby sugerował to jej wyniosły tytuł. Skłamałbym, gdybym powiedział, że w grze brakuje ckliwych scenek czy zwrotów akcji. Po prostu nie zrobiły na mnie aż tak dużego wrażenia jak się spodziewałem. Jesli chodzi o wydarzenia, które grają na naszych emocjach to w dużej mierze jest to zasługa pięknej muzyki, ale nie zamierzam narzekać na kwestię fabuły – do geniuszu trochę zabrakło, ale jest dobrze. Niestety nie mogę powiedzieć tego o samych zwrotach fabularnych – zwłaszcza tym, który miał za zadanie strzelić nam z liscia w odpowiednim momecie. Problem w tym, że zamach ręką widzimy z kilometra i chyba tylko slepiec lub dziecko dało by się na to nabrać. A nie jestem osobą, która lubi rozkminiać co się stało i snuć teorię co do przyszłych wydarzeń. Po prostu chłonąłem tą historię, a gdy szydło wyszło z worka na mojej twarzy nawet nie drgnął pojedyńczy mięsień. 
 

     Jak jednak doskonale wiecie – fabuła to tylko jedna z wielu składowych sukcesu gry z gatunku jrpg. Kolejną z nich jest walka oraz systemy. Zanim jednak do nich przejdę, pozwole sobię opisać w jaki sposób zbudowany jest świat w The Last Story. Otóż gra studia Mistwalker jest całkowicie liniowa. Jest liniowa na tyle, że w produkcji tej nie ma mapy swiata, gdyż nie jest nam ona potrzebna. Czy to dobrze? Dla mnie tak, choć niektórych może ten fakt zaboleć, bo nawet w takim Final Fantasy można było swobodnie chodzić / latać od lokacji do lokacji. Tutaj tego nie ma. Jedyna swoboda jaką dostajemy to możliwosć przemieszczania się po miescie, gdzie robimy zakupy, odpoczywamy  w tavernie czy rozmawiamy z ludzmi, żeby wykonać jakies zadania poboczne. Wszelkie jaskinie, wyspy czy zamki, które odwiedzamy – czyli w których toczą sie pojednki – to korytarze z jedną drogą do celu i kilkoma gałęziami opcjonalnymi, w których można zgarnąć jakiś skarb. Dzięki temu całosć jest mocno skompresowana i nie ma w niej miejsca na bezsensowne bieganie, a za razem ciężej jest się zgubić. Osobiscie nie mam z tym problemu, bo taki zabieg eleminuje irytujące elementy, które z czasem prowadzą do znużenia.
     

     Ale miało być o walce. Jaka jest walka w The Last Story? Jednym słowem: zajebista. W kilku słowach: połączenie zręcznosciowych starć z taktyką oraz elementami skradanki. A cos więcej? Proszę bardzo. Starcia to nasze główne zajęcie w grze, więc nic dziwnego, że deweloper kombinował tak, żeby wyszło z tego cos satysfakcjonującego i za razem swieżego. I powiem Wam, że się udało. Walka może rozpocząć się na dwa sposoby. Wchodzimy do lokacji, w której czekają na nas przeciwnicy i zaczyna się rzeź, albo mamy przewagę, bo potwory nie zdążyły nas zauważyć i możemy rozegrać sprawę trochę inaczej. W przypadku gdy dochodzi do otwartego konfliktu kierujemy poczynianami naszego protagonisty Zael’a. Na początku gry potrafi tylko ciachać mieczem, zrobić unik, zablokować cios i chować się za osłoną, ale z czasem wachlarz jego narzędzi ofensywnych ulega powiększeniu – niezbyt wielkiemu muszę przyznać - ale walka jest na tyle satysfakcjonująca, że nie jest to wielki problem. Zdziwiłem się, kiedy okazało się, że nasza postać atakuje automatycznie gdy w jej zasięgu znajduje się przeciwnik. Na szczęscie da się to przełączyć w opcjach. Co prawda gra uprzedza nas, że zadawane manualnie obrażenia będą mniejsze niż gdybysmy atakowali na automacie, ale jako miłosnik Dark Souls nie mogłem pozwolić, żeby cięcia mieczem wyprowadzała za mnie konsola.
     Nasi towarzysze atakują własnowolnie do momentu, aż załadujemy pasek znajdujący się w lewym, górnym rogu ekranu. Zazwyczaj trwa to kilkanascie sekund, a gdy do tego dojdzie jestesmy w stanie wydawac naszym kompanom polecenia. Do wyboru mamy zaklęcia defensywne, ofensywne, ochronne, leczenie ze statusów, odawianie życia, buffy itp, itd. Jak wspomniałem na początku , pierwsze walki to proste siekanie jednym przyciskiem oraz uniki, ale pod koniec gry na polu walki panuje istny chaos kontrolowany – biegamy po scianach, zeskakując na znajdujących się pod nami rywali, tniemy wyskakując zza osłony, zamrażamy, paraliżujemy i rzucamy dewastujace zaklęcia. Jest efektownie i satysfakcjonująco. 
W przypadkach, gdy nasz przeciwnik nie jest swiadomi naszej obecnosci, możemy zmniejszyć liczebnosc wrogich oddziałów ‘zaczepiając’ jednego z potworków strzałem z kuszy, którą dzierży nasz protagonista, a później chlastnąć go z zaskoczenia gdy podejdzie bliżej. Istnieje też opcja wydania komend naszym towarzyszom i powitanie przeciwników z pełnym impetem – rzucając im na głowy ogniste kule ognia i tnąc toporem zanim zorietują się co się dzieje. Jest tak tylko w wybranych momentach i tylko od nas zależy czy chcemy się bawić w skradanie – nie jest to nic wielkiego – ale w jakis sposób przynajmmniej  urozmaica nam starcia. Oczywiście wraz z postępem nasi wrogowie są coraz bardziej cwani i częsć z nich będzie odporna na konkretne żywioły, więc trzeba będzie kombinować jak zrobić, zeby się nie namachać żelastwem, a wygrać. 
 

     A propo żelastwa. Większosć naszych towarzyszy może nosić tylko jeden rodzaj broni. Generalnie podział jest taki, że wojownicy używają ciężkiej broni typu miecze czy topory, a magicy mają swoje różczki czy zaczarowane sztylety. Rynsztunek – zarówno bronie jak i zbroje – mozemy ulepszać za pieniądze, a w późniejszej fazie także potrzeba nam specjalncyh przedmiotów. W głównym Mieście znajdującym się w grze jest masa sklepów, ale asortyment sprzedawców robi wrażenie tylko podczas pierwszej wizyty. Ich towar praktycznie się nie zmienia i zdecydowanie lepszy oręż znajdziemy w skrzyniach (zawartosć skrzyń to losowanie z pewnej puli przedmiotów w niej zawartej), które pochowane są po lokacjach w których walczymy lub zbierzemy z truchła pokonanego przeciwnika. O ile orężu dla naszego protagonisty jest sporo ( dodatkowo różne miecze posiadają różne własciwosci magiczne ) tak wybór zbroi jest bardzo skromny i jedyne co możemy robić to inwestować w ich ulepszanie. Na pocieszenie - dla tych, co lubią przebierać swoje postacie - zaimplementowano w grze możliwosć zmiany koloru uzbrojenia lub zachowanie statystyk np. kurtki a uczynienie jej niewidocznej na postaci. Dzięki takiemu zabiegowi, żeńska częsć drużyny (Lub męska, gdyby  w The Last Story zagrała Lady Diesel czy Elie94) może całą grę biegać z tak zwaną gołą klatą (oczywiscie babki będą w stanikach). 

     Tak więc walka jest satysfakcjonująca, ale czy jest wymagająca? Przez jakies 80% gry odpowiedź brzmi – nie. Każda z naszych postaci posiada pasek życia, ale oprócz tego posiada także ‘życia’. Oznacza to tyle, że gdy nasza żywotnosć spadnie do zera, tracimy jedno ‘oczko’, po czym nasz bohater wstaje, otrzepuje się i walczy dalej. Jako, że takich ‘oczek’ jest pięć wydaje się, że smierć w The Last Story jest równie prawdopodobna jak fala tsunami w Polsce.  Game over ujrzymy dopiero, gdy nasz bohater straci wszystkie ‘życia’, bo gdy zginą nasi kompani to gramy dalej. Przez lwią czesć gry faktycznie nie umieramy. Pierwszy raz zginąłem gdzies dopiero w połowie przygody. Potem jeszcze gdzies się tam zdarzyło, ale końcówka gry pod tym względem wydaje się być z innej planety. Wpływ mają na to dwie rzeczy. Po pierwsze, ostatnie kilka godzin to mnóstwo pojedynków z szefami. Po drugie, czesć z nich ma kilka form (cos co ‘kocham’ w jrpg) a w przypadku zgonu trzeba znów ubić gadzinę od początkowej formy. Nawet nie będę próbował przekazać Wam ile frustracji sie przeze mnie przelało przez ostatnie 5h gry (całosć skończyłem w 25h). To wiem tylko ja i na samą mysl o tym, tylko kiwam głową. Ilosć ‘łaciny’ jaka płynęła z moich ust zawstydziłaby niejedną, doswiadczoną ulicznicę. 
     I żeby było jasne – nie mam problemu z trudnymi grami – nawet je preferuje, ale gdy jest to dobrze zbalansowane. Tymczasem pierwsze cztery rundy w walce, The Last Story wystawia przeciw nam dwuletnie dziecko w gorączce, a na piątą i szóstą wychodzi Klischko u szczytu formy. Szanse możecie sobie obliczyć sami, zwłaszcza, że jestesmy zupełnie nieprzygotowani. Owszem, gra udostępnia nam arene w miescie, gdzie możemy walczyć z kolejnymi falami przeciwników, a przy okazji zgarnąc niezłe fanty. Czasem też po pokonaniu przeciwników w jakiejs lokacji mamy możliwosc ‘resetu’ i ponownej walki, dzięki której zgarniemy cennego expa. Problem w tym, że skoro przez ¾ gry praktycznie nie umieramy, to po co tracić na to czas, prawda? No to teraz już wiecie po co. Szkoda, że jestem mądry dopiero po szkodzie, jaka dokonała się na mojej psychice. 
 

     Przejdźmy może do trochę przyjemniejszych tematów. Linowy swiat to na pierwszy rzut oka spore ograniczenie, ale oprócz tego, że dzięki takiemu zabiegowi gra jest spójna i skondensowana fabularnie, to również udało się zachować klimat przygody. Ma na to też oczywiscie wpływ to jak wyglądają lokcje, a wyglądają znakomicie. Tętniące życiem, podzielone na małe dzielnice miasto, wypełniona ludzmi tawerna, ogromny zamek, tropikalna wyspa – każda lokacja jest swietnie wykonana i pełna szczegółów, a z jednej do drugiej przenosimy się błyskawicznie . Uczucie uczestniczenia w tych wszystkich  wydarzeniach jest silne i pozytywnie wpływa na odbiór całosci. 
     Muzyka zdecydowanie zasługuje tu na osobny akapit, ale jako, że nie potrafię pisać o muzyce to powiem tylko, że jest znakomicie dopasowana do sytuacji i spełnia swoją rolę. W widowiskowych walkach z bossami galopują gitary elektryczne i klawisze, a w kluczowych scenach przygrywa nam między innymi motyw przewodni znany z ekranu tytułowego gry, który od czasu ukończenia gry wciąż mam w głowie i  zdarza mi się go nucić pod prysznicem. Nie mam też uwag do angielskojęzycznych aktorów, którzy podkładali głosy postaciom z gry. Scieżka dzwiękowa to klasa światowa.

     I to tyle co mam do powiedzenia na temat The Last Story. Tytuł, który wyciąga to co najlepsze z klasycznych JRPG, zapakowany w swietną oprawę audiowizualną i podany z prostym w założeniach, ale swieżo pachnącym i satysfakcjonujacym systemem walki. Aż szkoda, że Mistwalker robi teraz gry na smartfony. 

 

Ps. Screeny są mojego autorstwa. Ogrywałem na emulatorze Wii z podpiętym padem od X1. W orginale gra obsługuje classic controller.
 

Oceń bloga:
3

Atuty

  • System walki
  • Oprawa audio oraz video
  • Klimat przygody
  • Ekipa z krwi i kosci

Wady

  • Źle zbalansowany poziom trudnosci
  • Zbyt przewidywalny scenariusz
your_tapeworm

your_tapeworm

Kawał znakomitej przygody dla entuzjastów gatunku. Wciąga jak klasyki, ale posiada ciekawsze i mniej upierdliwe mechaniki. Połączenie action rpg z Japońszczyzną w najlepszym możliwym wydaniu.

8,5

Komentarze (3)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper