Sly Raccoon

BLOG RECENZJA GRY
1383V
Sly Raccoon
Sephirothek | 16.04.2014, 13:27
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Szop w cieniu gigantów

Sprzedaż w mln egzemplarzy: 1,21

Średnia na Metacritic: 86/100

 

Studio związane z trzecim najważniejszym platformerem PlayStation 2 miało zdecydowanie trudniejszą drogę do pokonania od swoich „konkurentów”. Naughty Dog już pierwszym Bandicootem okazywało przebłyski przyszłego geniuszu, a panie i panowie z Insomniac zawsze dreptali mu ze swoim Spyro po piętach, więc podczas przesiadki na nową generację, po wydaniu kultowych do dziś trylogii i kontrowersyjnym opchnięciu gorących licencji, rzesza fanów gotowa była nowe tytuły skonsumować w ciemno, wybaczając nawet porzucenie pierwotnych, kochanych serii. Wszak dzięki takiemu rozwiązaniu otrzymaliśmy kolejne dwa obiekty kultu – Jaka oraz Ratcheta. Na szczęście tej parady gigantów nie przestraszono się w Sucker Punch, studiu wcześniej niemal niszowym (na koncie mieli zaledwie zapomniane Rocket: Robot on Wheels na Nintendo 64). Podeszli z flanki, uderzyli w trochę inny standard, innymi metodami, zapronowali ciekawą mieszankę graficzno-gameplayową i – co bardzo istotne – mieli odrobinę farta trafić na swój czas i swoje miejsce w historii, dzięki czemu dzisiaj, ponad dekadę później, historię tę współtworzą, odpowiadając chociażby za najbardziej wyczekiwany tytuł pierwszego kwartału roku na PlayStation 4 – Infamous: Second Son.

 

 

To the time machine! Sucker Punch anno Domini 2002 w niczym jeszcze nie przypomina swego współczesnego odpowiednika. Ba, nawet Sly Cooper przegrywa w przedbiegach z… samym sobą, czyli wielkimi, eklektycznymi sequelami, za które dopiero serię tak mocno pokochaliśmy. Jego pierwsza przygoda to pokłon starej szkole, platformer 3D w duchu Spyro oraz Crasha, który ponad wszelkie kombinowanie z formą stawia setki wymierzonych skoków. Nie uświadczysz tutaj rozbudowanego ekwipunku, elementów RPG, pojazdów, gigantycznych światów do eksploracji lub artystycznego zacięcia świadczącego o podszytej metaforyce. Tak, były to jeszcze czasy stałego pulsu życia gatunku. Gdy miałem ochotę pobrykać, brykałem i tyla; dziś muszę kombinować niczym koń pod górkę, by rocznie zaliczyć choć kilka przyzwoitych platformerów.

 

Czym zatem Sly Cooper and the Thievius Raccoonus (znany w Europie jako Sly Raccoon) wyróżniał się na barwnym tle mniej lub bardziej zapomnianej konkurencji? Bo przecież czymś musiał. Nie było żadnych innowacji w ścisłej definicji tego słowa, ale element charakterystyczny – owszem. Wiele tytułów w tamtych latach posiadało segment skradankowy (zazwyczaj kończący się smrodliwie), który u szarmanckiego szopa pięknie wyrósł na rdzeń całej zabawy. Przemykanie za plecami strażników, omijanie laserów (akcje z Toma Cruise’a included), pełzanie po gzymsach, rozmowy przez „metalgearowy” Codec i szpiegowskie motywy muzyczne. Fabuła (przedstawiona w typowych dla Sucker Punch komiksowych wstawkach) zresztą zobowiązuje. Sly jest potomkiem ogromnego drzewa genealogicznego wybitnych złodziei, ciągnącego się od najdawniejszych epok cywilizacji (o związkach z serią Assassin’s Creed już kiedyś wspominałem!). Dziadkowie, pradziadkowie i praprapra(…)dziadkowie – wzorem Barneya Stinsona – wszystkie swoje najlepsze sztuczki spisali w wielkiej księdze, tytułowej Thievius Raccoonus. Ta została podwędzona wraz z życiem ojca Sly’a przez Złowieszczą Piątkę (bossów). Szop, przy niewielkiej pomocy swego kumpelskiego gangu (żółw-nerd Bentley i hipcio-mięśniak Murray), musi pomścić papę i odzyskać rodzinny skarb. Możliwie najciszej i z otrzymaną w DNA klasą.

 

 

W gruncie rzeczy, gdy do Sly’a zdecyduje się poważnie zasiąść, na gracza czeka pięć zróżnicowanych światów, każdy z kilkoma parominutowymi poziomami do obskoczenia. Jak zapewne już podejrzewasz, drogi Czytelniku, gra ulatnia się niczym papieros po czteropaku, pozostawiając w serduchu spory niedosyt. Po prostu nigdy tak na dobre nie przepadamy w jakiejś baśniowej krainie, którą nam zaserwowano (Jak and Daxter, choć również krótki, pozwalał od czasu do czasu całkowicie zejść z trasy i uprawiać bezcelowy sightseeing), zamiast czego tniemy niczym przecinak, nabijając drastycznie procenty postępu. Sucker Punch chciało mieć najwyraźniej swojego Bandicoota, zostawiając nadganianie standardów na kontynuację. Konotacje z pierwszą serią Naughty Dog budzą również trzyturowe pojedynki z bossami (bujająca sadłem krokodylica zgarnia zwycięski puchar) oraz nabijanie czasu gry nieobowiązkowymi znajdźkami (butelki z szyfrem – w każdym świecie odnaleźć możemy „butelkowy radar”, dzięki czemu zbieractwo idzie szybko i bezstresowo) czy zapiętymi na ostatni guzik czasówkami. To tak, jak gdy zamawiasz z kumplami megawypasioną pizzę na czterech – dodatków dużo, zapaszek kuszący, ale najeść – to nie naje się żaden. Dobrze przynajmniej, że cztery z pięciu światów rzeczywiście zapadają w pamięć, budząc podczas zabawy nieznaczny uśmieszek.

 

 

„Toon-shading”, gdyż tak developerzy określili styl graficzny Sly’a Coopera, to nic innego jak cel-shadowane postaci i obiekty nałożone na klasycznie oteksturowane, acz kreskówkowo powyginane tła. Tęsknię za cel-shadingiem, na pewno nie jestem jedyny. Kiedyś otrzymywaliśmy takich produkcji o wiele więcej, dziś każda sprytna jednostka, której udało się jakoś umknąć przed cenzurą cieniowania (Borderlands!), wzbudza u mnie niezdrowe podniecenie. Sly Cooper, korzystając z zakazanego najwyraźniej chwytu, starzeje się odrobinę wolniej niż - dla przykładu - taki pierwszy Ratchet, chociaż prezencję ma zdecydowanie najsłabszą w całej pierwotnej trylogii (rozpaćkane tekstury). Nie jest to jednak poziom, którego nie zdzierżyłaby jednostka kształtująca swoje gamingowe „ja” na konsolach siódmej generacji. Takim, w ramach terapii szokowej, polecam Spyro the Dragon albo Gex: Enter the Gecko. Trzeba uczyć szacunku!

 

Czas obszedł się ze Sly’em i tak łaskawiej niż z uszatym dzieckiem ND. Trylogia po sześciu latach otrzymała swoją kontynuację (choć nie tworzoną już przez Sucker Punch, to i tak prawdziwie „sly’ową”), w powietrzu wisi „piątka”, a oficjalnie zapowiedziany film animowany na podstawie przygód złodziejskiego szopa trafi do kin w pierwszym kwartale 2016 roku, zwiększając zapewne popularność postaci co najmniej dwukrotnie. Nie jest to jeszcze poziom Ratchet & Clank (dupylion odsłon i spin-offów), ale dobrze wiedzieć, że marka żyje i nie przepadnie w otchłani przeszłości. Czy zaliczenie „jedynki” to obowiązek skaczących po generacyjnych kwiatkach graczy? Raczej nie, ale skoro i tak dostajemy ją w ramach The Sly Trilogy… Dobrze także znać z własnego doświadczenia pierwowzór, by w pełni docenić molocha go kontynuującego. A i zwyczajnie poskakać można, jeżeli ktoś tęskni za czasami, gdy ten gatunek naprawdę żył. Poniższą ocenę minimalnie naciągam ze względu na sentyment – jedna z najlepszych serii odpowiedzialnych za legendę PlayStation 2 zapracowała sobie na tak drobny gest.

Oceń bloga:
0

Atuty

  • - prawdziwa platformówka
  • - stealth na wesoło
  • - urocza niewinność

Wady

  • - pęka zbyt szybko, pozostawiając spory niedosyt
  • - ssie kciuka w porównaniu z kontynuacjami
Sephirothek

Adam Piechota

Dziś już zapomniany początek świetnej serii. "Zaledwie" niezło-dobry i odczuwalnie za krótki. Szop rozwinie swoje skrzydła później. "Jedynkę" polecam raczej w zestawie The Sly Trilogy. Jako zachętę.

7,0

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper