Fatal frame 2: Deep Crimson Butterfly

BLOG RECENZJA GRY
2450V
Fatal frame 2: Deep Crimson Butterfly
Bioter | 05.07.2013, 06:51
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Czym powinien cechować się dobry Horror? Przede wszystkim strachem.

Fatal Frame 2: Deep Crimson Butterfly” wydane tylko i wyłącznie na Wii to wzbogacona edycja „Fatal Frame 2: Crimson Butterfly” wydanego lata temu na PS2 i Xbox’a.

I tak wiem, że u nas gra nazywa się Project Zero 2: Wii Edition, i mimo że właśnie w europejską wersję gry grałem to po prostu bardziej wolę nazwę

„Fatal Frame”, jakoś zwyczajnie bardziej mi się podoba.

 

 

Recenzję tradycyjnie zacznę od krótkiego wspomnienia fabuły. Z grubsza chodzi o to że bliźniaczki Mio i Mayu trafiają do… wydawać by się mogło opuszczonej wioski. Szybko jednak okaże się, że Wioska ta jest w rzeczywistości całkiem dobrze zamieszkana, i to bynajmniej nie przez ludzi w typowym rozumieniu. Przez całą grę sukcesywnie poznajemy historię wioski i odprawianych w niej barbarzyńskich rytuałów. Historię tą poznajemy nie tylko ze znakomicie zrealizowanych cut-scenek ale też dzięki licznym notatkom, pamiętnikom i innym rzeczom, które warto czytać przechodząc FF2.To co najważniejsze to fakt, że fabuła trzyma przez cały czas doprawdy wysoki poziom, i co ważne trzyma ten poziom do samego końca( o czym też wspomnę w dalszej części recenzji).

 

Jeżeli o Fatal Frame/Project Zero czytasz pierwszy raz w życiu, to na pewno zastanawiasz się co jest nie tak z mieszkańcami wioski. Właściwie są to już od dawna byli mieszkańcy wioski, gdyż zwyczajnie od dawna nie żyją. Kolokwialnie mówiąc są duchami. To właśnie złe duchy będą próbowały uprzykrzyć nam życie. Ale co ciekawe spotkamy też duchy neutralne i te przyjaźnie nastawione. Podstawowe pytanie: Jak bronić się przed tymi złymi? Jak już pewnie zdążyliście się zorientować w grze nie sterujemy komandosem, który omyłkowo wylądował nie tam gdzie trzeba, mało tego, wieśniacy wcale nie byli producentami broni palnej. Lipa? No niekoniecznie gdyż jak nie trudno się domyślić nawet bazooka nic nie zrobi istotom niematerialnym. Naszym(a raczej Mio) orężem jest pradawny aparat fotograficzny. Brzmi dziwnie? No właśnie tylko brzmi bo w praktyce jest to genialne rozwiązanie przynoszące  wymagające pojedynki z przeciwnikami. Ale może po kolei. Po pierwsze i najważniejsze  zapomnijcie o seryjnych fotkach strzelanych jak z karabinu, na nic się to zda. Zdjęcia robione ot tak co prawda zabierają minimalną ilość energii ducha ale kompletnie go nie zatrzymują, a to jest dla Mio bardzo zła opcja, gdyż duch który ją dorwie, lekko zabiera połowę jej energii życiowej. Kluczowe w walce ze zjawami są Zero Shoty i tytułowe Fatal Frame’y. Te pierwsze możemy wykonać po naładowaniu się specjalnego okręgu(mocy?), skutkiem Zero shota są jako takie obrażenia dla ducha i chwilowe go zatrzymanie. Fatal Frame z kolei polega na zrobieniu zdjęcia dosłownie ułamek sekundy przed dotykiem nie żyjącego od dawna wieśniaka. Ryzykowne ale też bardzo pomocne jeśli się uda.


 

Mio mimo, że jest dość urodziwą japonką, to jednak nie spotyka się z tłumami przenikających wielbicieli. Gra nie polega na zawaleniu gracza przytłaczającą ilością wroga, co to, to nie.

Przez większość gry jednorazowo zaatakuje nas zazwyczaj jeden lub dwa duchy, sporadycznie będą to małe trzy lub czteroosobowe grupy. Chociaż w pewnym momencie gry pojawia się opcjonalna możliwość wejścia do pomieszczenia, gdzie ilość złowrogich zjaw jest mocno nieregularna( w sensie, że „chętnych na fotkę” jest dużo ). Pomieszczenie te ma na szczęście podłoże fabularne i nie jest zwyczajnym kaprysem „patrzcie jakbyście w dupę dostali gdyby atakujących było więcej”. No i właśnie pomimo, że duchy atakują stosunkowo rzadko, to tak jak już wcześniej wspominałem spotkania te nie należą do najłatwiejszych.

Przede wszystkim ładowanie Zero Shota trwa, a zjawy nie czekają biernie aż go sobie załadujesz. Oczywiście w przypadku pierwszych duchów nie ma większych problemów ale z czasem będą one coraz lepiej wykorzystywać umiejętność znikania i pojawiania się w innym miejscu , ataków z zaskoczenia i takich tam innych sztuczek. W każdym razie walka z duchem przy pomocy aparatu trwa dużo dłużej niż walka z zombie przy pomocy shotguna.

Nasz aparat to na szczęście bardzo rozbudowane narzędzie. Raz że możemy stosować różne rodzaje filmów(odpowiednik gorszej lub lepszej amunicji) to jeszcze możemy go sukcesywnie upgrade’ować (znamienne są tu też opcjonalne części, takie jak soczewki czy inne dodatki ulepszające skuteczność aparatu, a nawet dodają takie możliwości jak chociażby stunowanie czy nawet zwiększają szansę na pstryk fatal frejma), co pozwali na jeszcze skuteczniejszą walkę potępionymi zwyrodnialcami. Warto zwrócić uwagę na to że, te lepsze filmy są mocno ograniczone, tak więc fotografowanie nimi ściany nie jest wskazane( żeby potem nie było płaczu że trzeba się bronić tym lipnym nieograniczonym filmem, co to nawet przy zasadzeniu fatal frame’ów zabiera duchom tyle co zdechły kot napłakał). W każdym razie warto szanować odnajdywaną „amunicję”, a także warto rozglądać się i to porządnie aby nie przegapić wartościowych rzeczy. Ja niestety coś tam przegapiłem i w efekcie musiałem toczyć bój z jednym z ostatnich bossów przy pomocy najsłabszego filmu. Całe szczęście miałem trochę medykamentów. Tak płynnie udało mi się przejść do przedmiotów leczniczych, że aż musze coś o nich napomknąć. W wiosce znajdujemy dwa rodzaje takich przedmiotów, jeden leczy połowę energii(czyli właściwe to co traci zazwyczaj przy jednorazowym dopuszczeniu do siebie wroga), drugi zaś uzupełnią ją w całości. Na początku wydawało się, że Herbal Medicine i Sacred Water jest aż za dużo, dlatego właśnie nie miałem oporów przed ich pożytkowaniem i nawet dawałem zjawom fory.. Jednakże, jak się okazało doprowadziło to do sytuacji kiedy sięgając po jakiś przedmiot, modliłem się aby to było coś czym mógłbym się podleczyć. Oczywiście potem już szanowałem medykamenty i bardziej przykładałem się do eksterminacji zmarłych wieśniaków.

 

Historia w grze dzieli się na rozdziały. Rzecz jasna taki podział teoretycznie sprzyja zasadzie „jeden dzień - jeden rozdział”, ale w praktyce wygląda to tak, że gra wciąga na tyle, że zamiast planowanych przykładowo dwóch godzin wychodziło, że grywałem całą noc, noc strachu, co wypada podkreślić. Klimat w Fatal Frame/Project Zero cechuje się tym czym cechować powinien się każdy survival horror, uczuciem niepewności. Osobiście klimat spotęgowałem podkręconym głosem na słuchawkach i ciemnym pokojem. I nie chodzi tu tylko o pojawiające się z zaskoczenia zjawy(wyobraźcie sobie reakcje na pojawiająca się nagle na ekranie twarz kobiety nie pierwszej świeżości) czy spadające tu i owdzie kamyki, patyki czy inne elementy otoczenia. Wyobraźcie sobie jak genialnie rozwiązano motyw sięganie po przedmiot, tutaj nie chodzi tylko o naciśnięcie przycisku. Czynności tej  dokonuje się w interaktywnie i nigdy niewiadomo kiedy zaatakuje nas ręka ducha. Wierzcie lub nie ale jest to jeden z najbardziej klimatycznych elementów w horrorach, czego niestety nie da opisać się słowem pisanym. W to trzeba zagrać. Przy czym warto pamiętać, że motyw ten pojawił się dopiero w wersji na Wii. Mało tego, całość potęgują wszelkie szmery i szepty wypowiadane przez zbłąkane dusze, co przyprawia o ciary i wahanie w momencie stania przed drzwiami.

Im większa szansa, że spotkanie z duchem będzie tragiczne w skutkach tym bardziej niepokoją dziwne odgłosy. Wypada wspomnieć, ze Fatal Frame 2 to iście japoński horror, w którym, aż czuć inspiracje takimi filmami jak „The Ring” czy „Ju-on”, z czym też nie kryją się twórcy gry. Osoba grająca bez problemu natrafi na stosowne easter eggi. Seria Fatal Frame jest powszechnie uznawana za jedną z najstraszniejszych serii survival horrorów, walczącą o koronę z pierwszymi Silent Hillami. Ja twierdzę, że SH co prawda ma bardziej rozbudowaną fabułę ale właśnie Fatal Frame skuteczniej przytrafia o niekontrolowane skoki ciśnienia. Reasumując jest zwyczajnie straszniejszy.

 

Mayu czyli siostra protagonistki odgrywa w produkcji bardzo ważną rolę często gracz(jako Mio) będzie musiał ratować ją z opresji(aparat jest tylko jeden więc wiadomo). W teorii wygląda to na całkiem ciekawe urozmaicenie. Niestety w praktyce w ogóle się to nie sprawdza. Mayu w ogóle nie jest pomocna(no chyba że za pomoc uznamy to, że zmarli mężczyźni wolą ją), a na domiar złego jest jakoś bardzo odporna i nawet po kilku atakach świetnie trzyma się na nogach. Lepiej jest na odblokowanych  z czasem wyższych poziomach trudności co wcale nie pociesza bo jednak za pierwszym razem można grać góra na normalu.

Pocieszać się natomiast można tym, iż można doszukać się całkiem logicznego wytłumaczenia odporności Mayu (Ale do tego każdy dojdzie lub nie z gry). Niestety koniec końców Mayu nie jest ani pomocna, ani nie trzeba jej jakoś specjalnie bronić.

Jest to dość duży błąd bo ja jako gracz nie czułem się ani trochę odpowiedzialny za siostrę Mio, a przecież dla fabuły i dla Mio właśnie jest ona bardzo ważna.

 

Jest jeszcze jedna rzecz, która niezbyt mi podeszła. Tyczy się to elementu eksploracji jakim są klucze, a dokładniej tego, że po znalezieniu klucza gra pokazuje nam do których drzwi on jest. Owszem rozumiem że twórcy, chcieli aby co niektórzy nie błądzili. Ale właśnie testy na pamięć są tu znakomitym elementem eksploracji. gra wymaga od nas częstego kojarzenia faktów i tego co widzieliśmy (np. na zdjęciu widzimy studnie, logiczne że musimy tam iść, jednak nikt nas do tej studni nie zaprowadzi, tu trzeba skorzystać z kojarzenia faktów i pamięci właśnie, no ewentualnie szukać po omacku). Dość dyskusyjna sprawą są zagadki. Jest ich mało i nie są szczególnie wymagające, ale powiedzmy sobie szczerze, czy w takiej wiosce powinno być ich więcej i powinny stanowić wielkie wyzwanie. Przecież ich konstruktorami byli jacyś prości wieśniacy nadający się na oddzielenie od świata.

Osobną kwestią jest też sprawa wyboru języka w jakim przemawiają postacie w grze.W Project Zero 2 nie znalazłem opcji wyboru japońskich głosów. Początkowo myślałem że to lipa ale na szczęście podczas gry okazało się, że nagrany na nowo angielski dubbing wypadł fantastycznie, mało tego granie w zrozumiałym(lub w miarę zrozumiałym) języku ma pewien ogromny plus. Otóż w grze często słyszymy szepty i słowa duchów, pomaga to wbić się w klimat bo jednak lepiej kiedy rozumie się te teksty niż gdyby miało to być na zasadzie „Co ty kurwa pierdolisz?”. Znaczący jest też wysoki poziom voice actingu, który nie brzmi już sztucznie jak w oryginale. Szczególnie brylują tu wszelkiej maści zjawy. Tak tym razem brytyjskie głosy można uznać za zdecydowany plus.


 

„Fatal Frame 2: Deep Crimson Butterfly” doczekało się wielu usprawnień względem oryginału. Na pierwszy rzut oka widać, że postacie i otoczenie zostały potraktowane stosownymi szlifami, nagrano na nowo cut-scenki, przeprojektowano też menusy i wizjer aparatu oraz dodano minimapę. Zastosowano nową kamerę tpp, przywodząca na myśl tą będącą w Resident Evil 4, dodano nowy tryb, o nowym i ciekawym systemie podnoszenia itemów oraz ulepszonym voice actingu już wspominałem. Duchy zdobyły umiejętność wchodzenia w „tryb furii”, niektóre duchy po pozornym pokonaniu odradzają się w silniejszej wersji.

 

Ulepszona grafika prezentuje się okazale, jednak z oczywistych względów nie znajdziemy tu wielu zróżnicowanych lokacji. Nie mniej jednak te które Mio zwiedza są wystarczająco posępne i przyprawiające o uczucie osamotnienia. Do tego dochodzi klimatyczna muzyka, nie posiada ona melodii, które można by sobie nucić przy obiadku ale ma poważniejsza cechę, jest jak na horror przystało bardzo klimatyczna. W połączeniu z odgłosami otoczenia powoduje wyjątkowe przeżycia.

 

Remake Fatal Frame na Wii to najwyższa półka konsolowych survival Horrorow.

Na próżno szukać tu hektolitrów krwi, nie mniej jednak brutalnych scen jest tu pod dostatkiem. Klimat i poziom produkcji utrzymano aż do kanonicznego zakończenia, które jak najbardziej zaliczam na plus. Gra rzecz jasna ma też 5(dwa z nich tylko na wii) innych alternatywnych zakończeń dostępnych przy kolejnych podejściach, ale co cieszy to pierwsze, które się widzi wypada bardzo fajnie.

 

Warto zagłębić się w historię ze zbiorowym antagonistą, a ja tym czasem będę czekał na jakieś Fatal Frame na Wii U, ta konsola wydaje się być teraz stworzona dla tej serii.    

 

     

 

 

 

 

 

Gameplayu nie daję bo na YT ani w jednym procencie nie czuć tego jak gra się w nocy na słuchawkach. zamiast tego pewien klimatyczny utworek:

 

Oceń bloga:
1

Atuty

  • KLIMAT
  • Usprawnienia względem oryginału
  • Nowy voice acting
  • Potrafi przestraszyć
  • Wciąga

Wady

  • „Opieka nad Mayu” nie jest taka jak być powinna
  • Mimo wszystko gra mogła by być dłuższa
Bioter

Bioter

Wciągająca historia w grze, która potrafi konkretnie przestraszyć. W czasach kiedy Silent Hill nie ma takiej formy jak kiedyś a Resident Evil stało się strzelanką, warto sprawdzić Project Zero/Fatal Frame.

9,0

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper