Strefa zGniotu #3 – Terminator: Genisys (Film)

Ten dział miał być o grach. Mnie miało tu nie być przez dłuższy czas. Wylądowałem w kinie na filmie Terminator: Genisys. Z kina wyszedłem wkurwiony…
Witam. To już trzeci odcinek Strefy zGniotu. Tym razem niespodziewanie jednak konkretnie zirytowałem się nie pod wpływem gry, a filmu z serii której jestem, może nie tyle miłośnikiem i fanatykiem, ale takim mini-fanem już na pewno.
Terminator – seria którą bardzo lubię. Pierwsza część to taki techno-thriller zrobiony za niewielkie pieniądze, który (przyznajmy) bardzo się zestarzał. O ile na mnie jego magia nadal działa, tak na młodszych stażem kinomanów już nie bardzo. Dwójka – Terminator 2: Dzień Sądu – to jeszcze większy klasyk. Dla mnie blocbuster idealny, który do dzisiaj prezentuje się niezwykle okazale. T3: Bunt Maszyn – powrót po latach, dużo mniej spektakularny. Forma spadła, ale nie było dziadostwa. T4: Ocalenie – technicznie bardzo dobrze zrobiony i zagrany film. Niestety miałki okazał się scenariusz, który nie wydawał się zbyt ważną historią dla całego uniwersum.
Tyle słowem wstępu. Teraz pora na Terminatora Część 5 : Genysis. Mógłbym napisać klasyczną recenzję, ale tego nie zrobię. Recenzja w ideale powinna być obiektywna, ale że nie jest to suma składowych dodawania która zawsze jest taka sama (bo każdy ma swoje zdanie i swój gust) to w „realu” „tylko” dąży do obiektywizmu. Nie umiem po prostu podążać w stronę obiektywnej oceny tego filmu, bo ten mnie po prostu wkurwił. Gdy wychodziłem z kina to czułem jakby ktoś nieźle skopał mnie po jajach (i jeszcze za to zapłaciłem).
Oto kilka powodów dlaczego ten film jest taki wkurwiający.
1. Deva Vu
W grach lubimy czuć się w komfortowej sytuacji, gdy mechanika gry jest nam znana i podąża ścieżką innych produkcji. Narzekamy że nie ma nowych rozwiązań, ale gdy te się już pojawią to i tak inwestujemy w te nam znane. Taki paradoks.
W filmach ta powtarzalność i schematyczność akcji już nie jest tak mile widziana. Przynajmniej w moim przypadku…
Terminator: Genisys wygląda w wielu scenach akcji jak kopia innych filmów akcji. Przykłady?
Scena w której Arnie Terminator „Pops” trzyma autobus z bohaterami, a później go puszcza. Całość skopiowana z Zaginiony Świat: Park Jurajski.
Autobus podbity w powietrze. Kopia scen z X-Men 3 oraz Mrocznego Rycerza.
Jest też scena żywcem wyciągnięta z Matrix: Reaktywacja (oczywiście aktorów podmieniono).
Takich kopii kropka w kropkę jest jeszcze kilka. Oczywiście są też sceny sklonowane z pierwszego Terminatora, ale w tym przypadku po prostu „tak miało być”. Każdy o tym wiedział i każdy na to czekał. Te sceny to także jeden z najjaśniejszych punktów filmu. Jednak w tej reszcie scen akcji widać kompletny brak kreatywności, a klonowanie scen zamiast wzorowanie się na nich to już lekko żenująca sprawa.
2. Doborowe towarzystwo.
To już mocno subiektywny punkt. Dobór aktorów woła tutaj o pomstę do nieba. Jason Clarke może i dobrym aktorem jest ale na tak ważną pierwszoligową postać nie pasuje i wśród wszystkich odtwórców Johna Connora wydaje się najsłabszym. Charakterologicznie to całkiem inny facet niż ten w wykonaniu ostatnio Christiana Bale’a.
Emilia Clarke tak zacięcie przez wszystkich krytykowana akurat mi podeszła. Jest całkiem podobna do Sary Connor z przed lat. Z twarzy, bo do oryginalnego charakteru brakuje jej jeszcze odrobiny talentu.
Złota malina leci jednak do odtwórcy Kyle’a Reese’a - Jaia Courtney’a. Co się dzieje w tym HoliŁudzie? Jakaś czarna magia. Facet kładzie na łopatki każdy film w jakim wystąpi. Najbardziej spektakularnie położył Szklaną Pułapkę 5, a teraz wziął się za Terminatora. Jego anty-talent mnie przeraża i nadaje się raczej do ról jakiś kilkostrzałowych osiłków, a nie pierwszoplanowej postaci. Chyba musiał ostro „zadowolić” Panie Producentki swoich filmów (a może i Panów) żeby dostać te role. Innego wytłumaczenia nie widzę.
Całe szczęście jest jeszcze Arnold – gwiazda która trzyma w ryzach całe towarzystwo. Nie jest to występ na poziomie dwóch pierwszych części, ale nie ma się czego wstydzić. Arnie trzyma na barkach resztę ekipy.
3. Efekty (nie)specjalne.
Wytłumaczy mi ktoś jakim cudem dzisiejsze wysokobudżetowe produkcje wyglądają gorzej niż 20 lat temu. To jest po prostu żenujące.
Porównując taki Jurassic World do Jurrassic Park z 1993 roku łatwiej uwierzyć w dinozaury z przed ponad 20 lat ! Wyglądają dużo naturalniej niż dzisiejsze komputerowe wytwory wyobraźni.
Również Terminator cierpi na te gorszą jakość względem pierwowzoru. Porównując go z takim T2: Dniem Sądu, nie ma co zbierać z Genisys. Płynny Terminator = facepalm.
Oby ta klątwa nie dopadła nowych Gwiezdnych Wojen.
4. Wehikuł czasu, czyli kompletna zmiana teorii o podróżach w czasie.
Oto punkt kulminacyjny.
Wiecie dlaczego powstają kolejne filmy z Terminatorem?
Dzięki widzom. Przecież gdyby nie oni, gdyby nie to że fani chodzą na kolejne filmy z serii, kupują DvD, Blu-Ray i gadżety filmowe to nie było by kolejnych filmów z tej serii. Nikt za darmo nie wyłoży milionów na produkcje filmu, który nie przyniesie mu jeszcze większej kasy.
Dla wszystkich fanów serii, którzy przez 30 lat wspierali markę, twórcy Terminator: Genysis mają klarowną informacje:
Pierdolcie się ! Mamy was głęboko w dupie! Idźcie do piachu! Nam zależy na nowej, młodej widowni. Spierdalajcie!
Tę piękną w przekazie wiadomość można wychwycić między wierszami piątej części Terminatora. Taki jest morał tej historii.
Ba, przez to co tu się wyrabia trudno to nazwać nawet Piąta Częścią serii. Już pierwsze minuty filmu mówią nam dobitnie że coś tu nie gra. Dla obeznanych w temacie jedna z pierwszych scen z Connorem i młodym Reesem utwierdza w przekonaniu że poprzednia część Teminator: Ocalenie została olana, pominięta, czy jak to tam chcecie nazwać.
Kolejne dziesiątki minut przynoszą kolejną wiadomość – Terminator 3: Bunt Maszyn idzie do piachu. Ba, można nawet wysnuć przypuszczenia że twórcy mają wyjebane również na T2. Wydaje się więc że Terminator: Genysis to tylko i wyłącznie kontynuacja pierwszej części sagi.
W całym tym burdelu jest jeden wielki zgrzyt, którym są…PODRÓŻE W CZASIE.
Cała seria Terminator mówiła między wierszami że całe te podróże w czasie to niezmienny cykl. Jest jedna wersja historii, której nie można zmienić. Historia zatacza koło. Postacie są wysyłane w kółko by nie zaburzyć kontinuum. Takim morałem raczy nas ostatecznie Terminator 3.
Złowrogi Skynet ma odmienne zdanie, teorię która była nas karmiona przez część 1, 2 i również częściowo 3. Jakakolwiek ingerencja w przeszłość, zmieni przyszłość. Stąd wysyłanie Teminaotrów by zabiły Connorów. Ich usuniecie działało by na korzyść Skynetu w przyszłości. Dowódcy ruchu oporu by nie było. Skynetowi poszłoby gładko z likwidacją ludzkości. Jak jednak się okazuje do niczego takiego nie dojdzie. Historia zatacza koło.
I tutaj wkracza sobie niepozorny Terminator: Genysis. Wysyłamy kogoś w czasie, ten zmienia przeszłość, przyszłość z której został wysłany się nie zmienia. W momencie zmiany w przeszłości historia się rozwarstwia. Już są dwie linie czasowe. W filmie postacie skaczą sobie kilka razy ochoczo po czasoprzestrzeni. Cofają się i lecą do przodu. Zmieniają bieg czasu w tym momencie i w tym „wymiarze” gdzie są aktualnie. W tych rzeczywistościach z których uciekli nic się nie zmieniło poza tym że nie ma tych osób. Kumacie to? Mam nadzieję że jakoś to ogarniacie, bo morał jest jeszcze konkretniejszy. Otóż podróże w czasie w nowym Terminatorze nie mają sensu dla bohaterów. Ludzkość danej rzeczywistości nie ma żadnej korzyści z tego że bohaterowie skaczą sobie w czasie, bo te postacie ingerują w inny świat, a nie w ich.
Ta teoria podróży w czasie jest kompletnym zaprzeczeniem całej serii Jamesa Camerona. Co więcej, „dzięki” temu pomysłowi każdą historię serii można wyrzucić do kosza, także te z nowego Genysis. Jakże szlachetna perspektywa, w której wszystko co jest można przepisywać w nieskończoność aż w końcu wypali. I przecież to cały czas będzie dalszy ciąg. Jak się nie podoba, to zmienimy.
CO ZA SYF!
Głównym faktem jest że przez ten spierdolony pomysł ten film, każdy poprzedni i następny nie ma jakiejkolwiek wartości. To tylko koncept który zaraz możesz zmienić.
Twórcy tego „dzieła” pokazali kompletny brak szacunku do fanów serii. Pomyśleli sobie dokładnie to co powyżej zacytowałem. Zależy im tylko na nowych widzach, głęboko w dupie mają starych. Ludzie wychowani na serii poczują się wydymani, a nowi którzy wchodzą w serię i szybko nadrobili poprzednie odcinki stwierdzą że stracili czas. To nie jest Star Trek z 2009 roku czy X-Men: Przeszłosć, która nadejdzie gdzie perfekcyjnie połączono stare z nowym.
Pewnie ten film jest dobry jako widowisko, ale ja tego nie zauważyłem bo cały seans siedziałem z kwaśną miną jakby ktoś lał na mnie ciepłym moczem. Dlatego nie wystawie oceny tej końskiej spierdolinie.
PS. Ponoć w filmie niektórzy doliczyli się nawet 10 różnych rzeczywistości.