Recenzja Endless Ocean na Nintendo Wii

Endless Ocean – czy to naprawdę taka bezkresna przygoda?
Endless Ocean to gra wydana ekskluzywnie na konsolę Wii, stworzona przez studio Arika. Choć tytuł sugeruje niekończącą się przygodę, rzeczywistość jest nieco inna. To dość krótka produkcja (5–10 godzin), w której wcielamy się w nurka eksplorującego faunę i florę fikcyjnego morza Manuarai. Jeśli komuś przypadnie do gustu spokojny gameplay i nie będzie mu przeszkadzać pewna powtarzalność, to zapewne wciągnie się na dłużej, odkrywając każdy zakamarek podwodnego świata.
Gra przywodzi na myśl Abzû, choć Endless Ocean stawia większy nacisk na wykonywanie zadań zlecanych przez naszą współpracowniczkę Kat – kobietę, która sama boi się nurkowania. Poza eksploracją wykonujemy zdjęcia, katalogujemy napotkane gatunki ryb, odblokowujemy (nieliczne) narzędzia i nowe skórki dla naszego kombinezonu, a także organizujemy jednoosobowe wycieczki.
Tytuł został zaprojektowany jako gra relaksacyjna – i rzeczywiście, podczas wypraw nic nam nie zagraża. Nie ma tu limitu czasu ani irytujących QTE (z wyjątkiem jednej minigry, o której za chwilę). Podwodne wojaże potrafią być naprawdę przyjemne i kojące. Niestety, eksplorację ogranicza dość mały zasięg obszaru wokół łodzi. Często jesteśmy zmuszeni do powrotu na statek, by „zaparkować” w innym miejscu. Najprawdopodobniej to efekt ograniczeń technicznych Wii, jednak rozwiązanie to negatywnie wpływa na immersję. Zdarzyło mi się po prostu chcieć odpłynąć przed siebie, w pełni zanurzyć się w atmosferze relaksu – i niestety zostałem brutalnie zawrócony, bo interesujący mnie obiekt był zbyt daleko.
Fabuła gra tutaj trzecie skrzypce – ot, Kat potrzebuje pomocy w badaniach prowadzonych w regionie. Dialogi są nijakie i trudno się nimi przejąć. Z czasem historia nabiera odrobiny głębi, lecz zanim cokolwiek zdąży się rozwinąć... pojawiają się napisy końcowe.
Na osobną wzmiankę zasługuje oprawa dźwiękowa. Soundtrack budzi skojarzenia z Céline Dion – taki był mój pierwszy odruch po włączeniu gry. Główny motyw towarzyszy nam w kluczowych momentach, podkreślając ich „epickość”. Na plus wypadają też dźwięki bąbelków i oddechu nurka, które wspierają relaksacyjny klimat. Brak dubbingu działa na korzyść – jesteśmy tylko my, ocean i Celina D.
Jeśli fascynują Cię ryby, katalogowanie gatunków może stanowić dodatkowy magnes. Mnie jednak brakowało systemu nagród – np. waluty za zdjęcia lub wykonane zlecenia. Możliwość rozbudowy statku i zwiększenia zasięgu eksploracji byłaby świetnym dodatkiem. Tymczasem większość postaci po prostu nam dziękuje albo... irytuje się, gdy po dwóch minutach nie znajdujemy ich ulubionej rybki. Serio? Dajcie spokój – człowiek stara się macać rafę koralową dla ich zadowolenia, a oni chcą wracać, ledwie zamoczywszy nogi. Pokolenie TikToka? A może to właśnie oni są mini-bossami testującymi naszą cierpliwość? Koral im w ucho!
Gra nie ustrzegła się powtarzalności, a nawet możliwość zaprzyjaźnienia się i trenowania delfina nie zdołała mnie przekonać. Problemy z rozpoznawaniem komend przez Wiimote skutecznie zniechęciły mnie do tego elementu. Przez blisko 10 minut próbowałem zakończyć trening, bez powodzenia – mimo że, moim zdaniem, wszystko robiłem dobrze. Co gorsza, bez ukończenia treningu nie dało się grać dalej. Przypomniał mi się wtedy tutorial z Drivera na PSX, gdzie gra nie pozwalała na progres, dopóki nie opanowało się jazdy po garażu...
Graficznie Endless Ocean jest poprawne. Kolory są stonowane, lokacje miejscami dość puste. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie fakt, że brakuje tu poczucia głębi oceanu.