Templariuszem być, czyli Assassin’s Creed: Rogue | GameFrame #32

BLOG O GRZE
48V
user-2102278 main blog image
FenixThePlayer | Dzisiaj, 07:08
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Powoli przechodzę sobie ponownie przez wszystkie części serii Assassin’s Creed. Można mieć różne zdania na temat tej franczyzy, bo nie brakuje zarówno jej zwolenników, jak i krytyków, ale ja od zawsze byłem jej fanem. Oczywiście, nie wszystkie odsłony podobają mi się jednakowo. Są takie, które uwielbiam, inne mniej, a niektóre w ogóle mnie wcześniej ominęły.

Tak właśnie było z AC: Rogue. W momencie jego premiery na rynku pojawiło się również Unity, które przenosiło graczy do Paryża w czasach rewolucji, więc naturalnie zdecydowałem się wtedy na tę właśnie część. Historia Shaya Cormaca całkowicie mnie ominęła. Wiedziałem tylko, że wcielamy się tam w templariusza i to właściwie było wszystko. Dopiero niedawno sięgnąłem po Rogue, przeszedłem grę i, ku mojemu zaskoczeniu, spodobała mi się na tyle, że właśnie kończę ją platynować. Nie wszystko wyszło idealnie, ale gra ma naprawdę sporo do zaoferowania i właśnie o tym chciałem z Wami porozmawiać. Zapraszam do bloga!

(Pierwszy akapit zawiera lekkie spoilery z początkowych fragmentów gry.)

">

Historia Shaya

Historię Shaya poznajemy w momencie, gdy zostaje wysłany na misję odnalezienia potężnego artefaktu, którego nie chcą dopuścić w ręce templariuszy. Po drodze spotykamy kilka znanych postaci, między innymi Achillesa, mistrza asasynów w tym regionie, który później będzie również mentorem Connora w Assassin’s Creed III. Dość szybko okazuje się, że Shay staje się nieumyślnym sprawcą ogromnych zniszczeń i śmierci wielu ludzi w Lizbonie. Artefakt, który miał odnaleźć, doprowadza do katastrofalnego trzęsienia ziemi.

Wstrząśnięty tym wydarzeniem i przekonany, że nie może dopuścić, by artefakt wpadł w ręce asasynów, Shay decyduje się na zdradę swojego bractwa. Kradnie manuskrypt, co jednocześnie oznacza dla niego wyrok śmierci z rąk dawnych towarzyszy.

W tym momencie tak naprawdę zaczyna się właściwa część gry. Shay trafia pod opiekę generała Monroe’a, który pomaga mu i oddaje go pod skrzydła jednej z rzemieślniczych rodzin w Nowym Jorku. Tam rozpoczyna się jego droga w strukturach templariuszy. Wspiera lokalną społeczność, oferuje pomoc i pomaga w zapewnieniu porządku, poznaje również Haythama Kenwaya, mistrza templariuszy i jedną z kluczowych postaci Assassin’s Creed III.

Wraz z nowymi sojusznikami Shay poluje na swoich dawnych braci, przejmuje kolejne siedziby asasynów i konsekwentnie dąży do uzyskania pełnej kontroli nad regionem. Wątek fabularny bardzo mi się spodobał. Historia jest interesująca i świetnie uzupełnia wydarzenia znane z choćby AC3, AC4: Black Flag oraz... AC: Unity :)

Niestety, tutaj pojawia się pierwszy minus. Gra fabularnie jest po prostu zbyt krótka. Wszystko zostało dobrze opowiedziane, ale potencjał był zdecydowanie większy. Brakuje kilku sekwencji, które mogłyby wypełnić luki fabularne i lepiej pokazać rozwój Shaya na przestrzeni kilku przeskoczonych przez grę lat.

Mimo to, Rogue jest fabularnie bardzo solidne. Może nie dorównuje kultowym historiom z Ezio, ale według mnie plasuje się na poziomie przygód Connora i Edwarda.

Jak wypada gameplay?

Gameplayowo Assassin’s Creed: Rogue nie oferuje niczego, czego byśmy wcześniej nie znali. Do dyspozycji mamy pistolety, miecze, sztylety oraz oczywiście ukryte ostrza. Pojawia się jednak również nowa broń, czyli strzelba, która niestety trochę mnie zawiodła.

Strzelba to tak naprawdę rozwinięta wersja dmuchawki znanej z AC4, używanej przez Edwarda. Możemy dzięki niej usypiać przeciwników, wprawiać ich w stan berserkera, czyli sprawiać, że atakują swoich towarzyszy, oraz używać rozpraszających petard. Po chwili rozgrywki otrzymujemy ulepszenie, które zamienia strzelbę w coś na kształt granatnika. Nadal możemy wywoływać te same efekty, ale zamiast petard używamy granatów odłamkowych.

Strzałki same w sobie działają całkiem dobrze, ale zwiastun gry dał mi zupełnie inne oczekiwania. W jednej ze scen Shay celuje z tej broni w głowę asasyna, co sprawiło, że liczyłem na coś znacznie ciekawszego, na przykład eksperymentalny karabin wyborowy w wersji osadzonej w realiach XVIII wieku. Niestety, rzeczywistość okazała się znacznie bardziej przyziemna. To był dla mnie drugi zawód. Mimo to sama strzelba jako element rozgrywki sprawdza się nieźle i stanowi pewne urozmaicenie.

Jednym z elementów, który irytował mnie najbardziej, byli tak zwani prześladowcy. To specjalna jednostka wrogiego gangu, działającego dla assasynów która ukrywa się w krzakach, na dachach lub za rogiem i atakuje nas znienacka, gdy tylko przejdziemy obok. Sam pomysł jeszcze nie byłby problemem. Wystarczy wciśniecie przycisku kontry i wróg zostaje pokonany. Problem polega na tym, że gra ostrzega nas o ich obecności specyficznym dźwiękiem i zmianą kolorów ekranu.

">

Dźwięk ten to szepty, które stopniowo się nasilają. Grając na słuchawkach, potrafi to być naprawdę uciążliwe. Szczerze mówiąc, momentami czułem się jak w horrorze. Jeśli ktoś szuka klimatu rodem z psychologicznego thrillera, to nie musi sięgać po Hellblade, wystarczy uruchomić Rogue. (Oczywiście tutaj opowiedziałem troche nad wyraz, ale nadal było to dość irytujące doświadczenie)

Zadania i aktywności poboczne to w większości rzeczy dobrze nam znane z poprzednich odsłon serii. Nie wyróżniają się ani szczególnie na plus, ani na minus. To, co jednak osobiście bardzo lubię i na co szczególnie czekałem, to Morrigan, czyli nasz statek, oraz bitwy morskie.

Bitwy na morzu są stosunkowo łatwe, zwłaszcza gdy systematycznie ulepszamy nasz okręt, ale mimo to nadal sprawiają dużo radości. Na końcu gry czeka nas kilka bitew legendarnych, a ostatnia z nich to naprawdę wymagające starcie, które dobrze podsumowuje to, czego nauczyliśmy się przez całą grę. W momencie pisania tego tekstu, czyli w poniedziałek nadal nie pokonałem tych jednak 3 statków..

">

Świat przedstawiony w grze również zasługuje na kilka słów. Jako Shay zwiedzamy głównie tereny Ameryki Północnej, pobliskie wyspy oraz Nowy Jork. Na chwilę trafiamy też do Lizbony i Paryża. Sam Nowy Jork nie robi większego wrażenia (znamy go już bardzo dobrze), ale za to ocean Atlantycki prezentuje się świetnie. Klimat jest wyczuwalny na każdym kroku, a dodatkowym smaczkiem było dla mnie wprowadzenie obrażeń podczas pływania w lodowatej wodzie. Gdy zbyt długo przebywamy w wodzie z dala od statku, tracimy zdrowie, co bardzo dobrze oddaje surowość klimatu i wymusza ostrożność. Ten element naprawdę przypadł mi do gustu.

Świat gry został zaprojektowany z dużą dbałością o szczegóły, chociaż kilka lokacji to niestety recykling z poprzednich części, głównie z Assassin’s Creed III. Siedziba asasynów to miejsce znane już z przygód Connora, podobnie jak sam Nowy Jork. Mimo tego całość prezentuje się bardzo dobrze i sprawia, że chce się eksplorować każdy zakątek.

Ścieżka dźwiękowa

Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową, to jak zawsze w serii AC stoi ona na bardzo wysokim poziomie. Dodatkową robotę robią tutaj szanty, które zdecydowanie wzbogacają wrażenia z podróży. Spędzamy sporo czasu na morzu, więc wsłuchiwanie się w przyśpiewki naszych kamratów nieraz umilało mi rejsy przez bezkres oceanu i rzek. To drobny, ale bardzo klimatyczny akcent, który świetnie buduje atmosferę i przypomina to, co bardzo lubiłem w Black Flagu.

">

">

Podsumowanie

To byłoby na tyle. Gra naprawdę mi się spodobała, chociaż nie ukrywam, że jest to pozycja głównie dla fanów serii. Dla osób, które nie polubiły rozgrywki w czwartym assasynie (numeracyjnie oczywiście), Rouge również może okazać się rozczarowaniem, ponieważ spędzamy tutaj sporo czasu na wodzie. Jednak mimo wszystko warto dać tej grze szansę, chociażby po to, by spojrzeć na konflikt asasynów i templariuszy z zupełnie innej perspektywy. Patrzenie na świat oczami templariusza to coś świeżego i ciekawego, nawet jeśli nie chce się przechodzić całej gry, warto obejrzeć przynajmniej streszczenie fabuły.

W przyszłości planuję stworzyć własny ranking gier tej serii, ale zanim się za to zabiorę, muszę jeszcze nadrobić Mirage, Shadows i Unity. Na pewno kiedyś taki blog powstanie!

Na razie życzę wszystkim udanego dnia i cóż, bywajcie!

„Stać na straży zasad naszego zakonu i wszystkiego, o co walczymy. Nigdy nie zdradzić naszych tajemnic ani nie ujawniać prawdziwego oblicza naszej pracy. I czynić tak aż do śmierci – bez względu na cenę. Oto moje nowe kredo. Jestem Shay Patrick Cormac. Templariusz rytu kolonialnego… rytu amerykańskiego. Jestem teraz starszy, może nawet mądrzejszy. Wojna i rewolucja dobiegły końca, ale zaraz zaczną się następne. Niech Ojciec Zrozumienia prowadzi nas wszystkich.”

~Shay Cormac          

(Wszystkie zdjęcia zostały zarejestrowane przeze mnie na plarformie Playstation 5)

Oceń bloga:
4

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper