Nie mam w co grać!

BLOG
2816V
Rayos | 25.05.2014, 19:03
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Na półkach czeka na swoją kolej pokaźna ilość gier, na Steamie zaczynam się gubić w tym co już grałem a co jeszcze nawet nie zostało choć raz odpalone, na dysku PS3 piętrzy się stos gier z Plusa... Ale ja przecież nie mam w co grać! 

Scenariusz opisany powyżej pewnie dotyczy niejednego z was. Mnóstwo gier do przejścia, jednak wszyscy jednogłośnie orzekają, że nie ma w co grać, nie chce się w nic grać, nie ma czasu, ochoty, motywacji. Dlaczego się tak dzieje? Przecież MAMY w co grać. dlaczego więc twierdzimy inaczej?

 

Warto zastanowić się nad samą genezą powyższego stwierdzenia. Jasne, zaraz ktoś się pojawi z tekstem, że to tzw. Syndrom Pirata. Dla tych co urodzili się wczoraj i nie wiedzą: Syndrom Pirata, to właśnie wyżej wymieniona sytuacja, z tą różnicą, że nasz delikwent ma tyle spiraconych gier we własnej kolekcji, że aż.... Nie ma najmniejszej ochoty w nie grać. Co pirat wtedy robi? Ściąga kolejne gry, bo a nuż mu się zachce grać. Ale to nie następuje, przez co znowu ściąga i mamy błędne koło. Klasyczna definicja Syndromu Pirata.

No dobrze, ale nadal nie znamy odpowiedzi na pytanie: Skąd się to bierze? Mam na myśli, jaki czynnik PSYCHOLOGICZNY sprawia, że pomimo tego, że mamy tyle świetnych tytułów do ogrania, nasz mózg wysyła do nas informację o tym, że nie mamy co ze sobą zrobić, nie ma czego wrzucić do napędu naszej konsoli? Dlaczego zamiast pograć w to co mamy, robimy podobnie jak rzeczony Pirat i idziemy do sklepu by kupić kolejną grę, której nie ruszymy...? A potem kolejną i kolejną i kolejną przez co, faktycznie, rośnie nam pokaźnie kolekcja tytułów, ale co z tego, jak w nie nie gramy...? Z drugiej strony, czy tylko gracze mają takie problemy? Skąd!

Nie chcę tutaj być szowinistyczny, ale ta kuriozalna sytuacja bardzo przypomina mi odwieczny lament kobiet: 

"Nie mam co na siebie włożyć!"

Ile razy już to słyszeliśmy, podczas gdy przed zrozpaczoną dziewczyną jawi się pękająca w szwach szafa pełna ciuchów? Czy one idą po rozum do głowy i ubierają to co mają, czy idą do sklepu i kupują kolejne "bezwartościowe" ciuchy. 

Odpowiedź na te sytuacje może być zarówno prosta, jak i dość szokująca dla niektórych. Poszperałem trochę w Internecie, żeby odnaleźć jakiekolwiek psychologiczne aspekty naszej potrzeby kupowania i kolekcjonowania. Oto co udało mi się znaleźć: Zakupoholizm, zwany inaczej Kupowaniem Kompulsywnym oraz  Patologiczne Zbieractwo, czyli Syllogomania.

Kupowanie kompulsywne jest to zachowanie odbiegające od normy, lekkomyślne, a nawet chorobliwe. Charakteryzuje się nieodpartą chęcią robienia zakupów. To rodzaj postępowania, które określa się mianem uzależnienia, jest związane z sytuacją kiedy zachowanie przestaje być dowolne, a staje się przymusowe. Kupowanie kompulsywne można leczyć, podobnie jak inne uzależnienia, za pomocą terapii. Istotna w tym wypadku jest właściwa diagnoza przyczyn, które spowodowały występowanie tego rodzaju zachowania. (def. z Wikipedii)

Syllogomania (zespół zbieractwa, patologiczne zbieractwo) – nabywanie lub trudności z pozbywaniem się rzeczy nieużytecznych bądź o małej dla innych osób wartości. Powoduje dezorganizację życia społecznego i zawodowego bądź obniżenie ich poziomu, a także ograniczenie przestrzeni życiowej chorego. W konsekwencji nie może on korzystać z pomieszczeń mieszkalnych zgodnie z ich przeznaczeniem. (def. z Wikipedii)

Zakupoholizm. Czy my jesteśmy uzależnieni od zakupów i posiadania przedmiotów? W pewnym sensie tak. Uprzedzając krytyczne głosy pełnych oburzenia czytających, nie mówię tutaj o typowej chorobie, gdzie po prostu MUSIMY kupować, posiadać, żeby być... szczęśliwym. Nie, mówię tutaj właśnie o "potrzebie" kupowania nowych gier, nowych ciuchów, dla samego faktu posiadana, co idealnie pasuje do Syllogomanii... Ale na nie tak radykalnym poziomie. Według Wikipedii, jednym z powodów wystąpienia patologicznego zbieractwa jest stosunek emocjonalny do posiadanych przedmiotów. Kolekcjonerzy, czy "zwykli" gracze doskonale wiedzą o czym tutaj mówię. Bardzo ciężko jest się rozstać z jakąkolwiek grą, która ma dla nas ogromną wartość sentymentalną. Sam wczoraj zostałem zmuszony przez sytuację życiową do sprzedania mojej Zeldy Minish Cap, co uczyniłem z ogromnym żalem. Z mniejszym pewnie bym rodzoną matkę sprzedał handlarzom niewolników... 

Wracając do tematu. Znamy już dwa pojęcia, Zakupoholizm i Syllogomanię. W gruncie rzeczy one dość jasno opisują swoje znaczenie i pokazują, dlaczego większość z nas ciągle kupuje nowe gry, kolekcjonuje je, dba jak o świętość najważniejszą. Ale nie wyjaśniają, dlaczego w te gry nie gramy... Gdzie szukać rozwiązania? 

Ludzie od zarania wieków kochają rywalizować. Kochają chwalić się osiągnięciami, sukcesami, być dominującą postacią w danej grupie. Co to ma wspólnego z Syndromem Pirata? Myślę, że niektórzy gracze zatracili ideę tego, na czym granie polega. Dla niektórych granie samo w sobie stało się zbyteczną rozrywką, ich umysł  wyparł to prawie całkowicie, na rzecz rywalizacji na innym poziomie. Rywalizacji w sferze ilości posiadanych oryginalnych (bądź nie) tytułów. Jak wspomniałem, ludzie uwielbiają być zauważonymi w tłumie, lubią się wybijać. Tak więc można założyć, że "jedna część mózgu" dąży do zadowolenia, poprzez ciągle kupowanie najnowszych tytułów, albo po prostu, kupowanie czegokolwiek na wyprzedażach (Pozdrawiam Gabe'a, już szykuję portfel), a druga część chciałaby być zaspokojona poprzez zwykłe pogranie w jakąś grę. Problem pojawia się wtedy, gdy obie części po potrafią się ze sobą dogadać i mamy to, co nazywamy Syndromem Pirata. Jak znaleźć złoty środek? Czy jest na to jakiekolwiek lekarstwo?

Lekarstwo... Brzmi to jakbym określał cały temat tego monologu jako chorobę. Czy tak jest? Po części tak. Zaburzenia, które wymieniłem wyżej są jawnie określone jako zaburzenia psychiczne, które są leczone w specjalnych ośrodkach. Wspomniałem również, że te choroby, choć nas dotyczą, to w znacznie mniejszym stopniu (a przynajmniej taką mam nadzieję...). Podsumowując, Syndrom Pirata jest CHOROBĄ. Ale czy bardzo szkodliwą? Skądże! Dopóki sprowadza się to tylko do kupowania gier i braku chęci do grania, to nie ma aż takiego wielkiego problemu, "chorego" omijają po prostu świetne tytuły w które nigdy nie zagra. Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy przestajemy panować nad kompulsywnym kupowaniem... 

Tak naprawdę nie widzę lekarstwa. Symptomy pojawiają się w momencie, kiedy faktycznie mamy już za dużo gier w kolekcji. Wtedy już najczęściej jest za późno... Najłatwiejszym sposobem jest kupowanie jednej, może dwóch, trzech gier na miesiąc i spokojne ich ogrywanie, żeby potem z czystym sercem kupić nową sztukę po ukończeniu poprzednich. Co jednak, kiedy ktoś już ma 200 gier na Steamie? Trzeba zrobić trudną rzecz - PRZESTAĆ KUPOWAĆ i docenić to, co się już ma. Trudne? Dla niektórych bardzo. Ale możliwe do wykonania, wystarczy odrobina samozaparcia. I tak indyk po indyku, gra AAA po grze AAA, lista ukończonych tytułów będzie stopniowo rosnąć, psychika się oczyści i BYĆ MOŻE, denat zostanie wyleczony. Wystarczy próbować, wystarczy chcieć.

 

Zakupoholizm. Syllogomamia. Rywalizacja. Te trzy czynniki sprowadzają się do zdefiniowania naszej choroby. Przez nie jesteśmy niewolnikami własnych celów, żądz, których nie jesteśmy w stanie pogodzić.  Uważajcie tylko, żeby Syndrom Pirata nie poszedł w złą stronę...

Cheers

 

PS Nie wiem czy ktoś już na ten temat pisał. Wszelakie podobieństwa do ewentualnych artykułów są niezamierzone.

Oceń bloga:
15

Komentarze (24)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper