Robo-mariany po raz setny
Nigdy nie mogłem się przekonać do gier logicznych za wyjątkiem paru tytułów. Przez te kilka lat wydawania serii Mario vs. Donkey Kong nigdy nie zagrałem w żadną odsłonę i wiecie co? W zasadzie nie żałuję.
Mario vs. DK to gra logiczna. Naszym celem jest bezpieczne przetransportowanie małych Mario-robotów (są inne postacie) do wyjścia, po drodze unikając przeszkód, wrogów, pułapek. Gra wywiera bardzo silne skojarzenia z serią Lemmings, gdyż podobnie jak tam – nasi podopieczni bezmyślnie mkną przed siebie, nie zważając na niebezpieczeństwa. Jak możemy eskortować nasze robociki? Poprzez stawianie kładek, sprężyn, pasów transmisyjnych, „wind”, rur, sporo tego, a każdy kolejny świat oferuje nam nowy przedmiot do użycia.
Gra składa się z 6 podstawowych światów, 2 do odblokowania i dodatkowego bonusowego. Przechodząc poszczególne poziomy możemy zbierać po drodze monety, które podniosą nasz ogólny wynik. Ten reprezentowany jest przez typowy system oceniania – trzy gwiazdki to najlepszy wynik jaki możemy uzyskać, dwie to ciut gorszy, a 1 dostaje się zazwyczaj za samo przejście levela (choć nie zawsze!). Każdy świat jest dość charakterystyczny dla fanów Mario – tradycyjna „polana”, pustynia, podziemia, itd. Całość wygląda całkiem w porządku, gdzie mamy pseudo trójwymiarowe modele robotów nałożone na dwuwymiarowe, dość ładne, tła. Małym nieporozumieniem dla mnie jest to, że gra NIE WYKORZYSTUJE efektu 3D. Całość rozgrywa się na dolnym ekranie, grę operujemy tylko stylusem, nie licząc fizycznych przycisków do przesuwania kamery. Na górnym ekranie mamy wyświetlone informacje o zdobytych aktualnie punktach, pozostałym czasie i bardzo brzydko skompresowaną całą planszę. Wygląda to paskudnie i nie wiem kto wpadł na tak szalony pomysł. Jasne – wyświetlanie całego levela jest bardzo pomocne, ale gdyby chociaż delikatnie powiększyli ten obraz na górnym ekranie… Zamiast tego dostaliśmy małe, rozpikselowane okienko.
Dźwiękowo również jest tak sobie – zanim uruchomimy robocika (poprzez stuknięcie), w tle delikatnie plumka muzyka pasująca do danego świata, a gdy maszyna ruszy – dostajemy średniej jakości remiks znanych nam utworów z uniwersum Mario.
Gra jest idealna na krótkie rozgrywki. Poziom trudności rośnie stosunkowo powoli, a objawia się tym, że coraz trudniej zebrać wszystkie monety niż przejść planszę. Dodawanie co chwila nowych przedmiotów sprawia, że Mario vs. Donkey Kong nie nuży się aż tak szybko, jednak od gry skutecznie odrzuca parę rzeczy. Po pierwsze: O ile przed samym rozpoczęciem rozgrywki tj. przed uruchomieniem robota, możemy dowolnie długo sprawdzać układ planszy, tak po rozpoczęciu rozgrywki, nie mamy możliwości zatrzymania gry i ponownej analizy poziomu. Jest to o tyle męczące, że praktycznie musimy nauczyć się na pamięć całego levelu ew. metodą prób i błędów w końcu wymyśleć upragnione rozwiązanie. Często łapałem się na tym, że zaczynałem dodawać jakiś przedmiot i wtedy przesuwałem kamerę, by rozejrzeć się po planszy, gdyż w momencie dodawania czegoś – rozgrywka się zatrzymuje (ale nie timer!).
Kolejnym minusem dla mnie jest to, że musimy zbierać sami przedmioty z planszy, by następnie je używać. Okej, takie rozwiązanie gameplayowe, ale na dłuższą metę męczące, zdecydowanie bardziej wolałbym bym miał z góry przypisaną ilość itemów i ją jakoś w sprytny sposób wykorzystał, a nie żonglował nimi w trakcie rozgrywki, zbierając z jednego miejsca i przenosząc do drugiego. Tym bardziej, kiedy nie ma aktywnej pauzy.
Tipping Stars oddaje nam w ręce dość rozbudowany edytor poziomów i możliwość dzielenia się nimi z innymi. Za te dzieła możemy płacić „napiwki” w postaci gwiazdek (stąd podtytuł gry) oraz sami je zbierac. Ot taka forma lajkowania konstrukcji. Póki co sporo ludzi tworzy nowe, coraz to bardziej wymyślne konstrukcje i nie wygląda na to, by szybko stracili ochotę na robienie nowych. Gdyby nie to, to bardzo szybko można by zapomnieć o grze, gdyż oprócz podstawowej kampanii, nie oferuje nic innego.