Obejrzane - kwiecień 2019 #365challenge

BLOG
982V
Obejrzane - kwiecień 2019 #365challenge
dKc | 01.05.2019, 09:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W tym miesiącu będzie dużo nazwisk reżyserów, więc będzie można mi wytknąć więcej błędów :)

Witam stałych czytelników oraz gości, który zechcieli zapoznać się z podsumowaniem czwartego miesiąca #365challenge. Przypomnijmy, postawiłem sobie za cel obejrzenie 365 filmów w rok. Na początku każdego miesiąca tworzę podsumowanie co udało się obejrzeć w miesiącu poprzedzającym. Link do poprzedniego wpisu:

https://www.ppe.pl/blog/14947/12678/obejrzane-marzec-2019-polish-film-edition-gosc-jackoo.html

Zaczynamy.

Kwiecień. Kwiecień poza tym, że to istotny dla mnie miesiąc i prawa cyfra w wieku ponownie się zresetowała to przede wszystkim miesiąc premiery Avengersów zamykających pewien okres w MCU. Sam nie omieszkałem sprawdzić, wrażenia niżej. Jest to premiera w dziale Blogi, bo nikt wcześniej o tym nie pisał. Miesiąc rozpoczął się od prima aprilis, zatem można było go zacząć w żartobliwy sposób, do czego zastosowało się parę osób na portalu. I ja uczciłem to na swój sposób - nadrabiając kultową komedię Chaplina. Poza tym to miesiąc świąteczny, więc była chwila oddechu.

Czwarty miesiąc za mną. Coraz bliżej celu. W tym miesiącu musiałem na siłę szukać wolnego czasu, jednak dzięki przerwie świątecznej udało się trochę go odnaleźć. Odnoszę wrażenie, że ten bogaty w amerykańskie produkcje (nadrobiłem m.in. dwa Jurassic Parki puszczane często w telewizji) miesiąc nie był zbyt pomyślny, choć zdarzały się pozycje, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Korzystając z okazji wspomnę, że szukałem na świecie osoby, która też ma taki sam cel i muszę powiedzieć, że znalazł się ktoś taki, po drugiej stronie globu, ktoś, kto chwalił się tym na twitterze.

Czy miałem w tym miesiącu jakieś refleksje nad kinem? Nie za bardzo, aczkolwiek jedną z najgłębszych miałem przy okazji filmu Hugo Martina Scorsese nawiązującego tematyką do początków kina. Pierwsze taśmy filmowe nie miały ścieżki dźwiękowej, był to sam czarno-biały obraz. W 1927 nastąpił przełom w Śpiewaku Jazzbandu (pierwszy dźwiękowy film), w 1960 roku pierwszym polskim kolorowym filmem byli Krzyżacy, a w Hollywood takie filmy produkowano już wcześniej (np Przeminęło z wiatrem zostało nakręcone w 1939 roku). Okazuje się, że filmy kolorowano już przy początkach kina. Używano do tego kredek i kolorowało się je w żmudny sposób - klatka po klatce. Coś niesamowitego. Dziś kolor i dźwięk są standardem i naturalnym sposobem kręcenia, a ciekawym jest fakt, że dziś często stosuje się czarno-biały sposób kręcenia i to nie tylko przy scenach, które miały miejsce w przeszłości, ale przy całych filmach tłumacząc to tym, że ma wtedy większe walory artystyczne. Każdy z nas może dziś nakręcić taki film i żeby czegoś takiego dokonać należy użyć czarno-białego filtru. Czyli żeby osiągnąć efekt jaki był na początku kina musimy na natywnym kolorowym filmie nałożyć tak jakby kolejną warstwę - robimy to samo co na początku kina tylko, że naokoło. To fascynujące jak historia zatoczyła koło i pozorny rozwój wcale nie znaczy, że z dobrodziejstw tego rozwoju każdy chce korzystać.

W tym miesiącu znów zakupiłem HBO na playerze i podtrzymuje swoje zdanie, że dobre filmy na ich trzech kanałach to nie kwestia dni, a czasem wręcz godzin. Często pojawiają się filmy Scorsese (głównie starsze pozycje), HBO widocznie ma sztamę z reżyserem. Podejrzewam, że gdyby Netflix miał swój kanał telewizyjny to często puszczałby na nim filmy Finchera. Ale zaraz, w tym roku przecież wychodzi Irlandczyk w reżyserii Scorsese nakręcony dla Netflixa... To by tłumaczyło dlaczego HBO nie dopuszcza się seansów na przykład Kasyna. Aha, kiedyś po każdym seanie filmu na stacji HBO widniała informacja, że Gra o tron już w kwietniu, a teraz jest info, że w poniedziałek kolejny odcinek. Strasznie frustrujące są te reklamy w TV i HBO niestety nie jest wyjątkiem.

Złapałem się na tym dlaczego nie lubię czytać recenzji przed obejrzeniem filmu. Zazwyczaj przy opisie fabuły historia jest opowiedziana przynajmniej trzema sekwencjami, które sumarycznie trwają gdzieś 30 minut. Czasem jest opowiedziana pierwsza godzina filmu. To zdecydowanie za dużo i dlatego staram się unikać jak ognia opisów filmów. Czy nie dałoby się streścić tylko pierwszych pięciu minut i zawrzec tego w jednym zdaniu? Jest oczywiście wyjątek kiedy czytam recenzje, opisy i analizy (analizy lubię z tego wszystkiego najbardziej, ale paradoksalnie bardzo ciężko je znaleźć na internecie, jak ktoś ma jakieś dobre źródło to poproszę), mianowicie wtedy, gdy film ogląda mi się ciężko i potrzebuję jakiegoś bodźca, który mnie wybudzi, zainteresuje, bądź wytłumaczy "co ja właściwie pacze". Wtedy wiem, gdzie szukać - w dowolnej recenzji spoilującej pół filmu.

Filmweb skutecznie zaczął mnie odpychać od siebie reklamami i niemożnością ich zablokowania AdBlockiem, że bardziej przychylnie spoglądałem w kierunku innych wortali, np imdb (przy okazji, wiedzieliście, że imdb ma własną platformę streamingową? nazywa się imdb freedive i jest dostępna na razie tylko w USA, można to próbować obejść i jak komuś nie przeszkadza brak napisów to ta DARMOWA opcja jest bardzo ciekawa), ale jest jeszcze nasza rodzima strona, którą w zastępstwie czasem używam, mianowicie mediakrytyk.pl - strona-agregat z recenzjami filmów, ale i gier, tak skojarzenia z mediacriticiem, jak najbardziej na miejscu. Prostsza, niż filmweb, a do tego bez reklam i można tworzyć własne listy filmów (społeczność już trochę stworzyła,  np filmy nagrodzone Oscarami albo filmy o kosmitach itd etc).

Tak jak mówiłem, miesiąc do najbardziej udanych nie należał, ale jest parę perełek. W sumie nie widziałem filmów strasznie dla mnie złych, a lwia część to były po prostu filmy średnie. W tym miesiącu dodałem reżysera przy okazji opisu każdego z filmów. Przyznam, ze największy problem miałem z miejscem trzecim i do ostatniej chwili nie byłem pewien jaki film tu wyląduje.

TOP 3 KWIETNIA

1. Ajka (2018)

Rosja/Kazachstan, reż. Siergiej Dworstewoj

Brudny - to pierwszy przymiotnik, który przychodzi na myśl podczas seansu. Zaledwie drugi fabularny film nakręcony po 10-letniej przerwie w karierze tego reżysera. Główna aktorka przypominająca naturszczyka daje tu nieziemski popis aktorski, tak realistyczny, że myślimy, ze mamy do czynienia z dokumentem, a nie filmem fabularnym. Podobnie zresztą działa bogaty w mastershoty sposób kręcenia i kamera, która praktycznie nie opuszcza głównej bohaterki na metr. Reżyser zmusza nas do empatii robiąc niejednokrotnie najazdy na twarz i mimikę aktorki, której jest to rola życiowa i zastanawiam się czy będzie w stanie jeszcze zagrać w ogóle w innych filmach. Obraz otarł się o nagrody filmowe, m.in. o Oscary, jednak dostał ich bardzo niewiele, a mimo to warto nagłośnić ten film, dlatego ląduje w tym miesiącu na pierwszym miejscu. Nie polecam patrzenia informacji o filmie na imdb, bo w oczy rzuca się spoiler.

2. Najpierw strzelaj potem zwiedzaj (2008)

USA, reż. Martin McDonagh

Dwóch zabójców. Ech, co za niewdzięczny zawód. Jak można polubić dwóch morderców? Okazuje się, że dzięki dobrze i zabawnie napisanym dialogom można. Jakiś czas temu stwierdzono, że "Trzy bilboardy..." zostały nakręcone tak, żeby nie lubić głównych bohaterów i żeby wypowiadali się tak, by swoją zgryźliwością całkiem tracili na swoim uroku. Jak widać kogoś, kogo z definicji nie powinno się dać lubieć można przedstawić w filmie, tak, żeby go jednak polubić. I takich bohaterów właśnie powinny mieć "Trzy billboardy...". Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że Martin McDonagh nakręcił obydwa filmy. "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj" które jest wymysłem polskich tłumaczy zupełnie innego tytułu zwiastuje, że w filmie ciągle strzelają, biegają, skaczą i nie wiadomo co się dzieje, tymczasem "In bruges", bo tak powinno się o nim mówić jest dość spokojną, dziejącą się głównie w rozmowach między bohaterami alegoryczną historią, której dialogów nie powstydziłby się sam Tarantino. To i Lobster to prawdopodobnie dwie najlepsze role Colina Farrela. Ale nie tylko on błyszczy w tym filmie. Absolutnie jedna z najlepszych rzeczy kwietnia.

3. Ghost in the shell (1995)

Japonia, reż. Mamoru Oshii

Muszę przyznać się do strasznej rzeczy. Widziałem wcześniej hollywoodzką wersję z 2017 roku przed obejrzeniem opisywanego oryginału. Różni się od wersji amerykańskiej długością, paroma drobnymi zmianami w historii, niektórymi zmienionymi wątkami i chronologią. Ogląda się to przyjemniej, niż wersję ze Scarlett Johanson, ale warto obejrzeć obydwa filmy, żeby mieć ogląd na całość, zwłaszcza jeśli lubiło się któryś z filmów. Konstrukcyjnie to pełnometrażowe anime przypomina polski serial. Dzieje się pozornie niewiele, jest bardzo dużo gadania i praktycznie same dialogi z bardzo oszczędną dawką emocji pchają fabułę do przodu. Jednakże tematyka, która jest tu poruszana wraz ze sposobem wykonania sprawiają, że jest to arcydzieło, które wypada znać.

 

 

 

 

 

PEŁNA LISTA

  1. Ajka
  2. Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj
  3. Ghost in the shell
  4. Psychoza
  5. Pianista
  6. Dyktator
  7. Klient
  8. Hugo i magiczny wynalazek
  9. To my
  10. Super
  11. W pogoni za szczęściem
  12. Spacer po linie
  13. Pluton
  14. Poza prawem
  15. Koniec z Hollywood
  16. Basen
  17. Trzy twarze
  18. Kotka na gorącym blaszanym dachu
  19. Jesus Christ Superstar
  20. Artysta
  21. Terminator: Genisys
  22. Powrót Idioty
  23. Droga Sławy
  24. Grindhouse: Death Proof
  25. Avengers: Koniec gry
  26. Free Solo: ekstremalna wspinaczka
  27. Grindhouse: Planet Terror
  28. Kosmiczne jaja
  29. Body/ciało
  30. Zaginiony świat: Jurassic Park
  31. Krzyk
  32. Krzyk 2
  33. Armia Ciemności
  34. Hanna
  35. Aladyn
  36. Czarna Dalia
  37. Terminator: Ocalenie
  38. Martwe Zło 2
  39. Martwe Zło
  40. Baby są jakieś inne
  41. Ballada o Jacku i Rose
  42. Królestwo niebieskie
  43. Park Jurajski III
  44. Tajemnice Brokeback Mountain
  45. Strażnicy galaktyki vol. 2
  46. Hardcore Henry

 

Psychoza (1960)

USA, reż. Alfred Hitchock

Psychoza uznawana za jedno z najwybitniejszych osiągnięć kinematografii jest dziełem, a scena pod prysznicem jest uznawana za kamień milowy budowaniu atmosfery. Historia pokazana tutaj wbrew pozorom nie zestarzała się praktycznie wcale i z zaciekawieniem śledzi się perypetie bohaterów. Ten film jest świetny również jeśli chodzi o wykonanie. Dźwięk z offu imitujący myśli bohaterów, pointa czy centralny najazd na twarz jakiego się dziś już nie robi pasują tutaj wyśmienicie. Oczywiście, dodajmy do tego bardzo wyraziste wypowiedzi aktorów, jak gdyby mówili do upośledzonego, ale wtedy po prostu tak się mówiło. Wszystko oglądało mi się bardzo dobrze, poza... sceną pod prysznicem, którą byłem zwyczajnie rozczarowany. Scena była niestety zbyt często wychwalana i może fakt, że znałem nazwiska postaci i wiedziałem kto jest kim wpłynął na odbiór tejże sceny, ale muszę niestety powiedzieć, że scena ta nie przetrwała próby czasu. Choć z drugiej strony widząc tą scenę (i otwierającą) uśmiechamy się na myśl tego jak kino kiedyś było pruderyjne do bezdusznych czasów dzisiejszych kiedy w produkcji telewizyjnej widzimy podżynane gardło tuż przed naszymi oczami. Niemniej jednak, początek, rozwinięcie i zakończenie naprawdę potrafi zaspokoić gusta nawet współczesnego widza. Zwłaszcza ostatnie 10 minut, w których niby nie zdarza się przecież nic takiego można zapisać jako jedne z najlepszych zwieńczeń filmów w historii kina. To zdumiewające, że tyle czasu minęło, a film nadal się nie zestarzał. Mistrz suspensu zapoznaje nas ze swoim montażem, inscenizacją i dialogami. Film miał być na trzecim miejscu, ale uznałem, że i tak juz dostał tyle nagród i tyle się o nim mówi, że ten twist, który miał być twistem już tak nie szokuje, więc uznaję, że czas, żeby nie mówić o tym filmie tyle (a przynajmniej nie w taki sposób) minął.

 

Pianista (2002)

Polska/Francja/Wlk Brytania, reż. Roman Polański

Zanim Polański złoży pozew za niesłuzne wydalenie z Akademii i zanim Adrien Brody namiętnie ucałuje Halle Berry po odebraniu Oscara powstanie ten ważny dla nurtu tematyki drugowojennej film. O Włodzimierzu Szpilmanie raczej mało kto słyszał przed Pianistą, ale warto zapoznać się z tą historią, bo ciekawie się ogląda anglojęzyczny film dziejący się w polskiej scenografii, na której zostały zachowany m.in. oryginalne, polskie nazwy sklepów czy przeróżnych tabliczek informacyjnych. Co chwila mamy tu występy cameo w postaci polskich aktorów, którzy towarzyszą Szpilmanowi, którego gra Adrien Brody podczas jego podróży w głąb siebie i po ulicach Warszawy. W filmie pojawia się książka, która pojawiła się już we wpisie - "Idiota" Dostojewskiego. Jest sprzedawana za 3 złote. Film zdobył Złotą Palmę w Cannes w 2002 roku.

Dyktator (1940)

USA, reż. Charlie Chaplin

Dyktator jest tylko jeden i nie jest nim  to coś stworzone przez Sashę B. Coena, jak niektórzy mogą błędnie przypuszczać. Dyktator Chaplina powstał rok po wywołaniu drugiej wojny światowej i jest to satyra głównie na osobę będącą dzisiaj ulubieńcem wielu memów - Hitlera. Nie jest to film niemy, nawet Chaplin rzuca parę kwestii. Humor już dziś trochę może zardzewiały, ale to nie przeszkadza w zaśmianiu się w głos, np podczas sceny z maszyną do pisania. Dla fanów gier, będzie tutaj kawałek znany z Valiant Hearts, Taniec Węgierski Brahmsa. Ma tu miejsce przemowa Chaplina uważana przez wielu za ponadczasową i najlepszą przemowę w historii kina.

Klient (2016)

Iran, reż. Asghar Farhadi

Pierwotnie film miał znaleźć się w TOP3 najlepszych filmów i ładnie by wyglądał irański film na podium, ale niestety konkurencja była silna. Poza tym film podobno jest gorszy od innego filmu reżysera p.t. "Rozstanie", a niektórzy w ogóle twierdzą, że Klient to najgorsze jego dokonanie. Jak można się spodziewać jakiś niszowy kraj nie jest w stanie opowiedzieć dynamicznej historii, ale w filmie naprawdę dużo się dzieje i fabuła potrafi naprawdę wciągnąć. Na deskach teatru w kinie jest grana sztuka "Śmierć komiwojażera". Film nagrodzony Złotą Palmą za najlepszego aktora i scenariusz oraz Oscarem za film nieanglojęzyczny.

Hugo (2011)

USA, reż. Martin Scorsese

Hołd złożony początkom kina. Podobnie jak w Pianiście, aktorzy porozumiewają się po angielsku, a jako, że akcja rozgrywa się we Francji w tle towarzyszą nam francuskie napisy. Większość filmów rozgrywa się na francuskim PKS-ie. Gra tu Sasha "Borat" Cohen, to jego niepierwsza zresztą rola w normalnym filmie, wcześniej grał u Burtona w filmie o krwiożerczym golibrodzie. Polecam fanom kina zainteresowanych jej początkami. Warto wcześniej poczytać o historii, np. Płażewskiego lub Katafiasz.

To my (2019)

USA, reż. Jordan Peele

Nie lubię horrorów, ale ten film mi się podobał. "Us" jest lepsze, niż "Get out", choć nie jest pozbawione absurdalno-komediowych elementów tak charakterystycznych dla rzemiosła, z którego słynie reżyser. Scena, kiedy ta ciemniejsza główna bohaterka odzywa się po raz pierwszy. Scena, w której twarz zostaje przyciskana do szklanego stolika... Bardzo sprawnie nakręcony horror. Końcowa scena walki, którą należy oglądać w kinie albo na dobrym nagłośnieniu. To wszystko wpływa na to, że To my wpisuje się na dobre w historię kina grozy. Aha, będzie też smaczek dla graczy w Heavy Rain. W ogóle jest trochę smaczków dla znawców lat 80. czy innych horrorów. Czuję, że to będzie czołówka najlepszych filmów tego roku.

 

Super (2010)

USA, reż. James Gunn

Najlepsze kino bohaterskie jakie widziałem w tym miesiącu. James Gunn, reżyser Strażników Galaktyki przedstawia film o superbohaterze, który jest zwykłym człowiekiem. Ellen Page znana z Umbrella Academy w jednej z najlepszych ról, jakie zagrała. Scena seksu, obok której nie przejdzie obojętnie żaden nerd.

 

W pogoni za szczęściem (2006)

USA, reż. Gabriele Muccino

W pogoni za szczęściem można odbierać jako prequel opisywanego miesiąc temu Collateral beauty. Will Smith z synem w pokrzepiającej historii.

Spacer po linie (2005)

USA, reż. James Mangold

Film muzyczny. Lata 50-te. USA. Historia Johny'ego Casha. To pierwszy film w tym roku jaki widziałem z Reese Witherspoon! I rola, którą tu zagrała jest bardzo fajna i napisana wręcz dla niej. Film ten ostatnio bardzo mocno wałkują w tv. Oglądając miałem skojarzenia z Narodzinacmi gwiazdy, ale i z... Zimną wojną. Dotarło do mnie dlaczego ten polski film dostał tyle nominacji. Otóż, ten film to po prostu musical, a musicale są kochanym gatunkiem w Akademiii.

Pluton (1987)
USA, reż. Oliver Stone

Najbardziej pożądane są rzeczy, których nie mamy. Zazwyczaj filmy przedstawiają bohaterów, którzy nie mają nic, a chcą mieć wiele. Tutaj jest odwrotnie, swoisty antybohater mówi, że "zawsze traktowano mnie jako kogoś wyjątkowego, a ja chciałem być jednym z wielu". Warto zobaczyć w akcji Charlie Sheena w czasach, kiedy jeszcze mógł grać. Rola grana przez niego może być odczytywana jako element biografii aktora, który jest potomkiem uznanej osoby pełniącej ten sam zawód. Oliver Stone, uczeń Marcina Scorsese słynie z poważnych obrazów, przeważnie pozbawionych artystycznych walorów, nie inaczej jest i tu. Pluton traktuje o wojnie w Wietnamie wprowadzając widza w piekło wojny, które spotkało ludzi tam będących.

Poza Prawem (1986)

reż. Jim Jarmusch

Poza prawem brzmi jak jakiś film akcji ze strzelaninami, pościgami i mordobiciem. Tymczasem to film Jarmuscha. W tamtym roku widziałem tylko jeden film Jarmuscha. W tym niestety nie pobiłem tego rekordu. Kino Jarmuscha jest specyficzne z jednego powodu. Otóż, nic się w nim nie dzieje. Poważnie! I dokładnie takie jest Ponad prawem. Makabrycznie długie sceny są jednym z elementów jego kina. Scena trwa 2 minuty, a aktorzy przez ten czas wymienią cztery zdania. I nie, nie są to długie zdania. Sam reżyser tłumaczy, że boli go gdy w filmie słyszy sztuczne dialogi, samemu dążąc do tego, żeby rozmowy w jego filmach przypominały jak najbardziej te z życia. Długie ujęcia w filmie, podczas których nic się nie dzieje sprawiają, że się nudzimy...? Nie. To nie jest tak, że patrzymy na to co się dzieje na ekranie i się nudzimy. To postacie się nudzą w tym filmie, a my razem z nimi. Jarmusch jest absolutnym geniuszem, który jest oszczędny w wypowiedziach wkładanych w usta swoich aktorów. Postacie nie mają dużo do powiedzenia, mimiki też jakoś nie nadużywają (no, może poza Włochem), więc dlaczego ten film się tak dobrze ogląda?! Dwie przeplatające się historie prezentera i alfonsa. Będzie tu i pościg, i ucieczka z więzienia, i granie w karty, i prostytutki, cycki, miłość, zdrada, zbrodnia. To wszystko tu jest! Brzmi jak dynamiczny film, w którym sporo się dzieje? To teraz przekręć przekrętło prędkości i zmniejsz czterokrotnie... W jednej z ról głównych Tom Waits i Roberto Benigni.

Koniec z Hollywood (2002)

USA, reż. Woody Allen

Hollywood Ending jest najlepszym filmem Allena nie wychodząc przy tym z konwencji komedii. Wyobraź sobie, że ślepy reżyser kręci film. Co ja  co, ale taką historię oglądałem po raz pierwszy.

Basen (2003)

Francja/Wielka Brytania, reż. Fraçois Ozon

Charlotte Rampling grała w wysoko ocenionym miesiąc temu filmie Nigdy mnie nie opuszczaj. Tutaj wciela się w pisarkę Sarę. Ciekawe jest to, że we francuskich filmach główni bohaterowie często podróżują z Francji do Wielkiej Brytanii i spowrotem, czasem jest to uzasadnione subtelnym wyrażeniem opinii Francji na temat Wielkiej Brytanii. Niespieszne kino o samotności z umiejętnie skonstruowanymi kadrami. Gdy młodsza koleżanka Sary biega z gołymi cyckami przez pół filmu wydaje sie to być bezcelowe, ale tylko z pozoru, bo okazuje się potem, że służy to opowiedzeniu głębszej historii i pokazaniu niełatwych relacji między bohaterami. Ostatnie 20 minut filmu jest fascynująco dobre. Tempo, które z początku przypominało wyprawę żółwia z z zachodu Europy na wschód Azji nagle zaczęło przypominać zająca kicającego z jednej strony łąki na drugą, a przecież w sposobie opowiadania nic się nie zmieniło. Film można odbierać na przynajmniej dwóch płaszczyznach, znając kontekst kulturowo-historyczny.

goła baba

Trzy twarze (2018)

Iran, reż. Jafar Panahi

Kino drogi. Szumowska nakręciła Twarz, a irański Panahi Trzy twarze. He, he, he. Taki suchar. Reżyser w pierwszych chwilach testuje horyzontalne (pionowe) kręcenie smartfonem i wokół tej sceny rozbrzmiewa cała intryga filmu. Z jednej strony mamy tu popis aktorski i długie sceny bez cięcia, a z drugiej długie ujęcia prezentujące np panoramę jakiegoś miejsca (egzotyczne, bo egzotyczne, ale jednak za długie). Film jest czymś na podobieństwo opowieści kryminalnej, z tajemnicą, która krok po kroku jest odsłaniana przed widzem. Ogląda się to wszystko z zaciekawieniem. Warto po seansie sprawdzić obsadę i kim te osoby są.

 

Kotka na gorącym blaszanym dachu (1958)

USA, reż. Richard Brooks

Elizabeth Taylor i Paul Newman w przegadanym filmie. Jest to opowieść o miłości, rodzinie, pieniądzach i spektrum innych emocji. W tym filmie rozmowa nie ma końca. Dialogi są rozpisane w taki sposób, że nie nudzą ani przez moment. Bardziej przypomina to sztukę teatralną, niż kino pełne akcji.

 

Jesus Christ Superstar (1973)

USA, reż.Norman Jewison

Musical, który w dobie dzisiejszego hejtu na wiarę chrześcijańską powinien przynajmniej w jakimś stopniu zainteresować ludzi postacią Jezusa. Utwory przedstawione tutaj w rock'n'rollowy sposób charakterystyczny dla lat '70 naprawdę wpadają w ucho. Brawa za odwagę. To film reżysera podobno najlepszego musicalu wszechczasów - Skrzypka na dachu (ciągle na liście nieobejrzanych). Ciekawa sprawa, że w Polsce puszczają na deskach teatrów musical o tym samym tytule i to głównie do niego prowadzi wszelkie wyszukiwanie w google i platformach streamingowych.

 

Artysta (2011)

USA, reż. Michel Hazanavicius
W sumie nie wiem czemu ten film dostał... A nie, wiem! To bardzo dobra historia. Posłuchajcie tego. Jest taka wytwórnia jak Miramax założona m.in. przez Harveya Weinsteina. Postać ta jest znana z tego, ze to od niej zaczęła się w roku 2018 afera związana z gwałtami i seksskandalami w Hollywood. Sam Miramax produkował w dużej mierze kino artystyczne. Oprócz tego firma słynęła z ogromnych kampanii marketingowych swoich filmów, które były nominowane do Oscara. W okresie, gdy członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej mieli oddawać głosy na filmy oscarowe pracownicy Miramaxa dzwonili do członków Akademii nawet po cztery razy dziennie - pierwszy raz, żeby się upewnić czy nośnik z filmem został dostarczony do członka, drugi, żeby upewnić się czy osoba obejrzała, a trzeci i czwarty, żeby przekonać, że ów film jest na pewno lepszy, niż inne nominowane i że to on powinien dostać nagrodę. Nie oznacza to oczywiście, że w istocie tak było. Tym sposobem chociażby w 1998 roku komedia romantyczna Zakochany Szekspir zwyciężyła w kategorii Najlepszy film z takimi obrazami jak Szeregowiec Ryan Spielberga, Życie jest piękne Roberto Benigniego i Cienką czerwoną linią Terrence'a Malicka. Członkowie akademii (w dużej mierze aktorzy) zostali po prostu przekonani, że warto nagrodzić film o innych aktorach, zamiast filmu o jakichś tam wojakach. Słowem w zarządzie Miramaxa znajdowali się geniusze marketingu. Bracia Weinstein byli w zarządzie swojej firmy do roku 2005, kiedy odeszli. Założyli wówczas The Weinstein Company, działającej do roku 2018, czyli rok później od czasu, kiedy to zarzuty o molestowanie seksualne usłyszał Harvey. Wytwórnia zdążyła wydystrybuować w Stanach Zjednoczonych Artystę. Artysta zdobył Oscara za najlepszy film. A sam film jest po prostu filmem z 2011 roku zrobionym w technice niemej, jakby był zrobiony w latach, które przedstawia czyli w 1927 roku i w którym gra John Goodman. Marketing był na tyle duży i wymowny, że w opisach na stronach internetowych język filmu jest opisywany jako niemy, a przecież wyraźnie widać, że w napisach jest używany angielski. Przyjemne kino, ale nic specjalnego. Tym, którzy lubili siedzieć w Starym Kinie. Fanom kina niemego.

 

Terminator: Genisys (2015)

USA, reż. Alan Taylor

Słysząc dialogi z początku filmu przecierałem oczy ze zdumienia. Ale to co się potem dzieje... ZAPOMNIJCIE O TERMINATOR 3, ZAPOMNIJCIE O TERMINATOR: SALVATION, TO JEST PRAWDZIWY TERMINATOR 3, a przynajmniej tak powinien być traktowany. Czuć inspirację z amerykańskiego kina akcji klasy B lat 80., a do tego jest współczesny. Film ten ma tyle dobrego, co miały dwie pierwsze oryginalne części, że ogląda się to przecudownie, przynajmniej z początku, bo wraz z rozwojem akcji film dryfuje w jakimś dziwnym kierunku (winowajcą moim zdaniem są dwie poprzednie części zabierające trochę pomysłów, które mogły być lepiej przedstawione w tej części; ale to tez nie jest takie proste, bo pamiętajmy, że Arnie za rolę w Terminatorze 3 dostał rekordową sumę 30 milionów dolarów). Brakuje tylko jednego... konkretnie jednego aktora. No dobra, dwóch, ale Emilia Clarke... mimo, że przez cały film się wytrzeszcza to też od biedy może być. Ta Emilia Clarke jest trochę jak ciocia May z najnowszego Spidermana. Ot, laleczka. Laleczka z alternatywnej rzeczywistości. Pamiętajmy też, że Arnie w tym roku nie był już gubernatorem i grał w filmach. Reżyser Alan Taylor słynie głównie z filmu Thor: Mroczny świat, którego nie widziałem i wielu seriali (Gra o tron, Siostra Jackie, Rzym, Rodzina Soprano). Jeśli oglądało się dwie pierwsze części to pewnie interesuje Was trochę jaki etap w czasie ów film reprezentuje i moim zdaniem warto obejrzeć, żeby się dowiedzieć, że  źródło po którym może dryfować seria nie jest źródłem, a oceanem... Mam nadzieję, że nie zaspoilowałem za bardzo. Pod koniec roku kolejna część Terminatora.

tej to już nie trzeba zooma w celowniku

Powrót Idioty (1997)

Czechy, reż. Saša Gedeon

Czeski film. Nikt nic nie wie.

 

Droga sławy (2006)
USA, reż. James Gartner

Jeszcze odnośnie tego "Powrotu Idioty". Podchodzi do Ciebie obcy facet, którego widzisz pierwszy raz na oczy i pyta "Z iloma kobietami romansowałeś?". I co odpowiadasz? Dziwne, nie? No właśnie. W takiej sytuacji staje główny bohater Powrotu Idioty. Ile takich filmów widziałeś? Żadnego? Ano właśnie, bo takie właśnie potrafi być czeskie kino. Powrót Idioty to kino zrealizowane na podstawie powieści Dostojewskiego, pod tytułem "Idiota". Momentami byłem zafascynowany tym, co tu widziałem i tym jak niby niedaleko nas są nasi sąsiedzi, a jak ich światopogląd wpływa inaczej, niż u nas na tworzenie filmów przez rodaków. Niby tacy sami, a jak dziwacznie inni. I niby ten film się wyróżnia na tle polskich spokojnych filmów, ale przecież mamy też swoje kino o wariatach. Tak jest, mowa o sadze o Adasiu Miauczyńskim. Powrót idioty jest jednak na tle np. Dnia świra kinem bardzo spokojnym i zrównoważonym. Ale trzeba przyznać, że to film z ciekawymi historiami i postaciami, tak charakterystycznymi dla kina naszych południowych sąsiadów. OK, wyszło na to, że opis filmu z Czech został opisany tutaj i to jest celowe z mojej strony, bo chciałem dać tam dokładnie taki opis. Ot, mam takie specyficzne poczucie humoru. Tak bardzo specyficzne, że nie zacznę nowego akapitu pisząc o "Glory road", czyli "Drodze sławy". Ciekawe ile osób to przeczyta. Droga do sławy to film ze stajni Disney'a o spełnianiu marzeń. James Gartner wyreżyserował tylko jeden film. Nie wiadomo dlaczego tylko ten, bo jako motywująca historia do działania sprawdza się znakomicie. Każdy z nas czasem potrzebuje takiego kopa. Rasowo, to film z przełomu wieków. Główna para wygląda jak podróba Kevina Costnera i Katy Perry.

 

Grindhouse: Death Proof (2007)

USA, reż. Quentin Tarantino

Tarantino jest postacią, która godzi kulturę wyższą z kulturą popularną. Często osoby pytane o ulubionego rezysera odpowiadają, że to Tarantino. Mówią tak, bo jego filmy są fajne i cool (a może po prostu nie znają innego reżysera). Tarantino spotyka się też z sympatią krytyków. Quentin ma ucho do dialogów i zawsze dialogów spod jego ręki przyjemnie się słucha. Nie inaczej jest też i tu. Postacie rozmawiają między sobią w sposób lekki i fascynujacy na tyle, że gdy pierwszy raz akcja staje się mniej ciekawa patrzysz na zegarek, a tu minęło 40 minut. Dla niektórych może być to szokiem, ale ja sam nie lubię Quentina Tarantino, to znaczy lubię go połowicznie. O ile ma faktycznie dryg do dialogów to gdy opowieść wkracza w moment, w którym występują hektolitry juchy (a to dotyczy praktycznie każdego z jego filmów) i dawna nieuzasadnionej przemocy momentalnie przestaje mi się to podobać. Death Proof jest właśnie takim filmem? Oczywiście, w końcu to Tarantino. Sama ideologia jednak powstania tego filmu jest ciekawa, bo dylogia stworzona w 2007 z Rodriguezem, czyli wydanie dwóch filmów w podobnej konwencji jest hołdem dla kina grindhouse, czyli tzw. kina eksplatacyjnego (pokazującego dużo krwi i seksu). Co ciekawe. Prefix Grindhouse w tytułach został dodany przez polskich tłumaczy i nie występuje on w oryginale. Co najmniej dwa razy mówią o Vanishing Point. Film jest jakby podzielony na dwa akty. Gdyby Tarantino chciał mógłby zrobić takich aktów więcej i zrobiłby z tego serial na Netfliksa i mógłby takich odcinków porobić sobie więcej.

 

Avengers: Koniec gry (2019)

USA, reż. Bracia Russo

Film trwa 3 godziny 2 minuty. Zawiera kilka niepotrzebnych scen, kilka dialogów, które możnaby spokojnie usunąć ze scenariusza, więc film jest za długi. Jest to stanowczy minus. Oczywiście, gdyby film był krótszy to pewnie nie napisałbym, że to, że nie ma paru dodatkowych scen jest na plus, ale mogę o tym wspomnieć, więc wspominam i mam złudną nadzieję, że inni twórcy kina popcornowego nie pójdą tropem robienia tak długich filmów. Przed seansem miałem obawy, że jeśli film się przyjmie to niedługo będzie zalew blockbusterów trzymających nas w kinie na prawie 4 godziny (tym razem w kinie się zlitowali i nie było pół godziny reklam tylko jakieś 16 minut). Tym bardziej jest to zabawne, że film ten nie wnosi absolutnie nic nowego do kina superbohaterskiego. Tak naprawdę jest jedna większa scena walki. Poprzednia część miała dość specyficzną końcówkę, a toco mamy tutaj to taki zwykły film superbohaterski. Miło, że film jest podróżą przez poprzednie filmy z uniwersum. Miło, że dzieje się tu parę istotnych rzeczy i miło, że jest kilka easter eggów (jeden nawet wychwyciłem zanim powiedzieli dwa zdanie później z jakiego filmu to jest). Miło, że próbuje swojego podejścia do fizyki kwantowej (i myślę, że właśnie przy tym filmie mamy początek końca wydojenia krowy zwanej "mechaniką kwantową w filmach z box office'u"). Fajne zwieńczenie serii, niezła rola Hemswortha tylko bawią mnie te 10-ki dane filmowi. Skoro ten film zasługuje na takie noty to co - The Dark Knight zasługuje na 11 czy może 12, hm?

 

Free Solo (2018)

USA, reż. Jimmy Chin, Elizabeth Chai Vasarhelyi

Tegoroczny zwycięzca Oscara z film dokumentalny. Jeśli opisywany w poprzednich miesiącach "Pokot" Agnieszki Holland pod kątem zdjęć zasługuje na 10 to "Free Solo" zasługuje na 20, a co najmniej na 15. Dla fanów wspinaczki.

 

Grindhouse: Planet Terror (2007)

USA, reż. Robert Rodirguez

Druga część dylogii Rodrigueza i Tarantino. Robert Rodriguez zrobił też do tego muzykę.  Film o zombie. Obrzydliwy jak wyciskanie pryszczy. Gra tu Sayid z Losta, a akcja dzieje sie w kwietniu.

Czym się wyróżnia Planet Terror na tle Death Proof?

- Lepsza scena seksu (której nie ma).

- Więcej wybuchów.

Ale generalnie film nie jest tak wciągający jak poprzedni (co nie znaczy, że to inna liga).

Podobieństwa?

- W obydwu częściach gra Quentin Tarantino.

- Pojawiają się samochody i liczby je opisujące (w koniach mechanicznych)

- W obydwu dziewczyny tańczą dla mężczyzn (to akurat element kina grindhouse'owego)

- Obydwa filmy wyglądają w pewnym momencie jakby były nakręcone dawno, ponieważ są hołdem dla kina eksploatacyjnego z lat 70.-80. (przykładem Evil Dead Sama Raimiego).

To, z czego ten film słynie pojawia się dopiero 19 minut przed końcem. To kolejny dowód na to, że nie należy czytać recenzji, ani wiedziec nic o filmie przed seansem. Pada kilka ciekawych mądrości jak: "W pewnym etapie swojego życia znajdujemy zastosowanie do swoich umiejętności. To jak łączenie kropek." czy "Bezużyteczny jak penis u księdza". Solidne kino, w którym usłyszymy po raz pierwszy o Maczecie.

 

Kosmiczne jaja (1987)

USA, reż. Mel Brooks

Parodia Gwiezdnych wojen. Film rozkręca się powoli i na prawdziwy, śmieszny dowcip trzeba trochę poczekać, ale jak się już pojawi to jest zdecydowanie warto. Występuje tu Michael Winslow, czyli beatboxer z Akademii policyjnej. Chyba nie muszę polecać fanom Gwiezdnych wojen, bo i tak pewnie to znają. Historia skupia się na parodii paru osób z pierwotnej trylogii i brakuje paru osób, ale nie będę spoilował o kogo dokładnie chodzi.

 

Body/ciało (2015)

Polska, reż. Małgorzata Szumowska

Gra tu Gajos (świetnie, speca od trupów) i Maja Ostaszewska (jako medium, fajna rola). Najlepszy film Szumowskiej (o to akurat nie trudno). No i rzecz dzieje się w okolicach świąt wielkanocnych.

 

Zaginiony świat: Jurassic Park (1997)
USA, reż. Steven Spielberg

Sequel kultowego filmu sci-fi o dinozaurach. O ile w jedynce (ciekawe) wprowadzenie trwało pół filmu, tak tutaj już od pierwszej sceny daje się nam do zrozumienia, że więcej tu będzie straszenia dinozaurami, niż fabuły i budowania klimatu (choć w sumie po co go budować ponownie). The Lost world jest o tyle ciekawy, że do akcji wchodzą ekolodzy. Sam Neill nie wystąpił, miejsce Laury Dern zajęła bardziej żywiołowa Juliette Binoche, a Jeff Goldblum pozostał w obsadzie. W filmie gra też Abruzzi z Prison Breaka. Pojawiają się też dzieci, które Spielberg obowiązkowo umieszcza w swoich filmach. Plusem Jurassic Parków jest to, że są ogólnodostępne. W telewizji dość często na różnych kanałach ostatnio lecą różne części, a 3 części są na Netfliksie.

 

Krzyk (1996)

USA, reż. Wes Craven

Wes Craven w 1996 nakręcił ikonę kina, którą nawet dziś ogląda się nieźle. Prawdopodobnie największa filmowa rola Courtney Cox (Monica z Przyjaciół). Neve Campbell znana głównie ze starego familijnego serialu Ich pięcioro gra tu ofiarę na którą poluje fascynat noży i rozmów telefonicznych. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana kina grozy. Dziś już praktycznie nie straszy, a poza tym podejrzewam, że ci, którzy chcieli obejrzeć już dawno to zrobili.

Krzyk 2 (1997)

USA, reż. Wes Craven

Ciekawy autoopis w fabule. Fabuła Krzyku 2 traktuje o ekranizacji filmu na podstawie wydarzeń przedstawionych w pierwszym Krzyku. To plus kilka wtrąceń popkulturowych, już nie tylko kina grozy sprawia, że nie jest to po prostu kolejny horror czy thriller, a film zdający się być stworzonym przez osobę kochającą kino.

Hanna (2011)
USA, reż. Joe Wright

Film reklamowany jako ten z muzyką Chemical Brothers. "Chłyt materkindody" jak w orzypadku Tron 2? Jest bardzo dobra, choć niezawsze dopasowana, czasem ma sie wrażenie jakby montaż nie nadążał, ale często trzyma w napięciu. Główny duet gra tu Eric Bana (Hulk, ale nie ten z Avengersów tylko ten poprzedni) i Saoirse Ronan (Lady Bird). Cate Blanchett specjalizuje się ostatnio w rolach mających związek ze sprawami rządowymi, tutaj też gra coś w tym stylu. Fabuła? Młoda dziewczyna jest przetrzymywana z daleka od świata i szkolona na agentkę specjalną. Będziemy w Sri Lance (ciekawe w świetle ostatnich wydarzeń, choć film oglądałem przed świętami), pooglądamy wielbłądy, będziemy w Berlinie, zwiedzimy dworzec autobusowy i kafejkę internetową. Akcja dzieje się w maju. Drugi film z zestawienia w którym pojawia sie Taniec Węgierski Brahmsa. Dodam jeszcze, że coś ta Wielka Brytania często spogląda w przyszłość i dzieci z próbówek... Jest również jakiś serial z 2019 zatytułowany tak samo, z opisu fabuły wynika, że to to samo, ale nie sprawdzałem, bo film, aż tak mnie nie oczarował, choć nie był zły.

 

Aladyn (1992)

USA, reż. Disney :) no dobra, John Musker, Ron Clements

Bajka nie zestarzała się aż tak bardzo i jest możliwa do oglądania. Oglądając widzi się levele, które miały miejsce w grze z Super Nintendo bazującej na podstawie filmu.

Czarna Dalia (2006)

USA, reż. Brian De Palma

Kryminalny. Lata '40. John Hartnett, Aaron Eckhart, Hilary Swank i Scarlett Johanson w filmie Briana De Palmy. Oglądajac ma się ochotę zagrać w LA Noire. W grze zresztą pojawia się wątek Czarnej Dalii. Przepiękny filtr sepii działa dodatnio na walory wizualne filmu. Odnoszę wrażenie, że gdyby film nakręcono w latatch, w których dzieje się akcja nie pokazanoby tyle co dzisiaj. W filmie są sceny wulgarne, erotyczne czy obdarzone bezpośrednią dawką przemocy. Można obejrzeć dla historii zainspirowanej prawdziwymi wydarzeniami i dla przygasych już dziś gwiazd, z których tylko Scarlett udało się zachować do dziś. Należy jednak pamiętać, że widowie narzekaja na nudę. Moim zdaniem film jest troszkę za długi. Konwencją nazwiązuje do kina noir, a ja podczas seansu miałem przynajmniej dwa skojarzenia z Batmanem. Jeśli ktoś ma w telewizji kanał FilmBox to często film ten na nim się pojawia, głównie w godzinach nocnych.

Terminator: Ocalenie (2009)

USA, reż. McG

Pewnego dnia zrobiłem sobie maraton Terminatora. Miałem za sobą trylogię Terminatora, na szczęście nie narobili tych części w cholerę i można spokojnie nadrobić od częście czwartej czyli opisywane Salvation. Reżyser McG zasłynął tylko z filmów o Aniołkach Charliego, a ostatnim jego dokonaniem z 2017 roku jest horroro-komedia Opiekunka, która nie spotkała się z uznaniem krytyków, ale za to z przychylnością widzów. Wcześniej była czwarta część Terminatora. Historia zna takie przypadki, że wybitni aktorzy nie unosili najprostszej roli. Edward Norton nie uniósł roli Hulka, a Christian Bale nie sprawdza się dobrze tutaj w roli Johna Connora (jedyne co przetrwało z kręcenia filmu to to, że wyszedł na buca, bo krzyczał na zdjęciowca). Na szczęście na ekranie nie widzimy tylko jego, a sam film ogląda się... średnio. Na pewno jest to cięższy film, niż bardzo lekkie Genisys. Mamy tu do czynienia z tym samym co w przypadku Jurassic Park III, mogę odradzać, ale fani i tak obejrzą. To czwarta część z serii i... co się robi jak chce się dodać, żeby nie powtarzać się po poprzednikach, żeby było to świeże, a przy tym nie wychodząc z konwencji uniwersum? Otóż, miksujemy co się da: dobrych ze złymi, złych z dobrymi i robimy tego różne kombinacje. Wystarczy spojrzeć na Gwiezdne Wojny, zwłaszcza ostatnią trylogię. Nie inaczej jest i w "Terminatorze Cztery". Myślę (myślałem, bo Ocalenie widziałem wcześniej, niż Genisys, update), że seria spokojnie mogła skończyć się na dwójce, ale jeśli ktoś jest fanem wojen ludzi z robotami, nawet tak momentami naiwnie pokazanych jak w tym filmie to i tak to obejrzy. Można obejrzeć, jak się nie ma nic ważnego do roboty. Pamiętajcie także, że w roku 2009 Arnie był gubernatorem i nie bawił się w filmy. Miło się patrzy na Blair Williams, czyli Moon Bloodgood. Film tak naprawdę możnaby streścić do 30-minutowego filmu krótkometrrażowego i nic by na tym nie stracił. W kontekście całego uniwersum to film nie wnosi za wiele, można byłoby go nawet spokojnie wyjąć z kanonu i nikt by się nawet nie zorientował. Ogromne wyróżnienie za to, że w napisach końcowych w pierwszej kolejności wymienia się specjalistów od efektów specjalnych, a nie obsadę. Duży props.

Evil Dead 2 (1987)

USA, reż. Sam Raimi

Miałem skończyć na jedynce, ale przy okazji szukania grafiki w google do Mrocznego Zła wpadł mi w oczy pewien znajomy screen podpisany Evil Dead 2... Gdzie ja to widziałem... Ach, tak! Okazuje się, że był to kadr, który jeden z użytkowników @Look-e ppe ustawił sobie jako avatar. To i opinie, że dwójka jest minimalnie lepsza zdały egzamin. Uznałem wtedy, że trzeba nadrobić i dwójkę tego klasyka gore. Wydany 6 lat później sequel jakieś sensownej fabuły nie ma, ale raczej nie o nią w tym filmie chodzi. Główna postać wyglądająca jak Antoni Pawlicki powraca. Wyraźnie widać większy budżet, zdjęcia wydają się nie mieć tylu błędów, a całość wydaje się iść w stronę autoparodii i czarnej komedii co sprawia, że ogląda się to nie minimalnie lepiej, a o wiele lepiej i przyjemniej od jedynki. Czy mi się wydaje czy w Matriksie scena w której Trinity mówi "Dodge this" jest nawiązaniem do tej części Martwego Zła? Zabawne, że w jedynce będącej bardziej poważną częścią w napisach mamy wesołą muzyczkę, a w dwójce będącej częścią luźniejszą mamy poważny utwór podczas napisów końcowych. Groovy!

PS. Jak ktoś zna jakieś inne filmowe avatary użytkowników i skąd one są to proszę mówić. Może warto je obejrzeć. :)

 

Martwe zło (1981)

USA, reż. Sam Raimi

"The Evil Dead" to klasyka kina grindhouse'owego. Uroczo się patrzy na tą sztampową już dziś do bólu historię: grupka znajomych jedzie do domku na odludzi, w którym czekają na nich demony.  Sam Raimi przed nakręceniem Spider-mana (od którego tak naprawdę zaczął się boom na Marvela) czy Szybkich i martwych zajmował się takim kinem. W 2013 powstał remake filmu Fede'a Alvareza (reżysera bardzo słabego Nie oddychaj), który chyba się nie przyjął, bo nie słychać o sequelu.

 

Baby są jakieś inne (2011)

Polska, reż. Marek Koterski

Film obejrzany głównie dzięki Jackoo, który gościł na łamach miesiąc temu. Dwóch gości jedzie samochodem i narzeka na kobiety. Film nazywany polską odpowiedzią na "Porozmawiajmy o kobietach". Raczej facetom.

Ballada o Jacku i Rose (2005)

USA, reż. Rebecca Miller

Niespieszne tempo przypomina mi taki film sprzed paru lat Into The Wild. Kto w obsadzie? Daniel Day Lewis ze szkockim akcentem. Paul Dano w jednej ze swoich pierwszych ról, który pokazuje, że specjalizuje się w produkcjach mniejszych, choć z dużym ładunkiem emocjonalnym. Szukacie chłopaka odmawiającego seksu dziewczynie? To tutaj. Szukacie gościnnego występu głównego bohatera serialu "Na imię mi Earl"? To tutaj. Szukacie podziału na dwa typy kobiet? To właśnie tutaj. Film wyreżyserowała dama i widzę w nim wspólne cechy filmów wyreżyserowanych przez kobiety - filmy takie posiadają bowiem swój umoralniający kodeks, przedstawiaja jakąś ideę, zbiór nakazów i zakazów. Okazuje się, że Leni Riefenstahl odcisnęła znaczne piętno na późniejszych pokoleniach reżyserek. Niby to niedobrze, ale z drugiej strony - na kim miałyby się wzorować?

 

Królestwo niebieskie (2005)

USA, reż. Ridley Scott

Gra tu Edward Norton, ale nie widać jego twarzy, a jak już widać to nie jest to twarz Edwarda Nortona. Epicki po Gladiatorze film o krucjatach za 130 milionów dolarów. Sceny batalistyczne lepsze, niż w Grze o tron. Mówią, że Orlando Bloom nie pasuje do tej roli, a moim zdaniem jak najbardziej tak.

 

Tajemnice Brokeback Mountain (2005)

USA, reż. Ang Lee

Ang Lee wpisuje się w swój nurt, czyli kina nudnego. Cytując Cartmana z "South Parka" to "film o kowbojach-gejach jedzących pudding". To nie jest tak, że to są pedały i koniec. Sprawa tożsamości seksualnej jest tu dość bardziej złożona niż można byłoby się spodziewać. Nie jest to najlepszy film Anga Lee, bo po Ukrytym smoku.. nie zrobił nic lepszego, ale nie jest to też jego najgorszy film.

 

Jurassic Park 3 (2001)

USA, reż. Joe Johnston

Seria Parku Jurajskiego słynęła z tego, że pokazywała niektóre wynalazki zanim weszły do użytku codziennego. W pierwszej części były ekrany dotykowe, a w tej z 2001 roku została pokazana drukarka 3D. Gra tu William H. Macy, Tea Leoni, do obsady wraca Sam Neill, powraca też Laura Dern, której niestety jest zbyt mało. To prawda, że trójka to trochę gwałt na serii i facepalm podczas seansu zostanie wykonany pewnie niejednokrotnie i o ile pierwsza część (druga trochę mniej) była próbą refleksji nad naturą i ludzkiej ingerencji w nią, o tyle trójka jest już zwykłą bieganiną z dinozaurami. Niemniej jednak nie mogę powiedzieć, że nie polecam fanom dinozaurów, bo ci i tak obejrzą, żeby ewentualnie się przekonać jak bardzo ten filmy jest słaby (a może akurat nie jest?).

Strażnicy galaktyki vol. 2 (2017)

USA, reż. James Gunn

Postanowiłem sobie obejrzeć przed Avengersami zaległą część tylko po to, by się przekonać, że jedynka była lepsza. Pod koniec już takie absurdy odchodzą, że nawet ja wymiękam, a jak ja widze, że w blockbusterze jest absurd to jest już źle... #jedynkaByłaLepsza

Hardcore Henry (2015)

Rosja/USA, reż. Ilya Naishuller
Stawkę zamyka Hardcore Henry. Czym jest Hardcore Henry? Był kiedyś taki pięciominutowy filmik nakręcony z pierwszej osoby, w którym non stop była akcja, a to jest pełnometrażowa werja tego filmiku. Spodziewałem się akcji przez cały film, a ta zaczyna się dopiero od 16 minuty. Obraz trochę nierówny jak na film akcji. W pewnym momencie akcja tak zwalnia, że człowiek się nudzi przez 10 minut, by potem ponownie zacząć sobą zaciekawiać. Świetna ścieżka dźwiękowa to ścisły top tego co widziałem w filmach w ogóle. Niestety, sceny jakichkolwiek walk zostały zrobione tak, ze rzadko kiedyś coś widać, a ciągłe trzesienie się kamery tylko to utrudnia. Te półtorej godziny filmu nie przedstawia niestety historii w czasie rzeczywistym, jest bardzo dużo cięć. Jest czołg, są cycki, jest czarny charakter, są rosyjskie ulice. I w sumie tyle. Fabuły jest tu szczątkowa ilość, praktycznie jej nie ma. Wiemy kim główny bohater od początku jest. Wiemy, że jest ktoś zły. Gdyby jeszcze akcja była pokazana w jakiś interesujący sposób... To wszystko razem sprawia, że jest to jeden z najgorszych filmów jakie widziałem w tym miesiącu. Przepraszam, to najgorszy film miesiąca (pisząc to nie sądziłem, że jest aż tak źle).

 

Czytam ostatnio książkę o Oscarach i w każdej przemowie są podziękowania. Jest co prawda kwiecień i takie rzeczy powinno robić się na końcu, ale korzystając z okazji, że mi się chce i pamiętam, że należy to chciałbym podziękować przede wszystkim grupce wiernych użytkowników, którzy odwiedzają regularnie tą serię. Zauważyłem, że w komentarzach powstała nowa tradycja wypisywania filmów, które się oglądało. I ja to szanuję. Cieszy mnie fakt, że grupa czytająca ten kącik ma takie rytuały, ale może za wcześnie o tym mówię i zapeszę obracając wspominany rytuał w niwecz. Ale moim ulubioną formą komentarzy są takie, które są jak najdokładniejszą odpowiedzią na wpis (tutaj patrzę na konkretnego użytkownika). Lubię to, bo... sam tak niegdyś robiłem udzielając się w innych wpisach. Są też komentarze czy wiadomości zwracające uwagę na literówki czy błędy. Takie rzeczy też są potrzebne. Osobiście przekładam w takich sytuacjach PW nad komentarze, ale rozumiem, że nie każdemu chce się więcej razy klikać. Zauważyliście może, że w marcowym podsumowaniu nie ingerowałem w moją mini-społeczność z komentarzy (chyba można o niej... o Was tak mówić?) z jednego powodu. Miesiąc temu nie komentowałem, bo chciałem, żeby pod moim wpisem każdy miał po co najmniej jednym plusie, a jeśli ja komuś odpowiadam to tego plusa często nie dostaję, ale i tak uznałem, że zrobię sobie miesiąc w którym każdy komentarz będzie miał przynajmniej zielone +1 i żeby to zrobić nie komentowałem sam, a bo sam sobie plusa dać nie mogę, a innych userom oczywiście, że dam.:) Mógłbym oczywiście usuwać komentarze bez plusów, ale chyba nie o to tu chodzi, prawda? Tak czy siak, jeśli ktoś poczuł się pominięty czy zaniedbany to uspokajam, że w tym miesiącu interakcja powinna już być większa.

W tym miesiącu udało się obejrzeć 46 filmy, co daje 167 tytuły w ogólnym rozrachunku. To z kolei oznacza, że za 16 tytułów będziemy na półmetku. Zachowując obecne tempo jestem dobrej myśli, bo połowa roku nastaje wraz z końcem czerwca.

W maju czeka nas największe święto kina w roku, festiwal w Cannes. Celowo w tym miesiącu zakupiłem sobie HBO, żeby w następnym zakupić Canal+, które jest najbliżej Francji i zdarza się im transmitować rozdanie nagród. Teraz HBO, w maju Canal+. Jak dobrze jest mieć wybór.

Wybór jest pięknem czasów, w jakich przyszło nam żyć. W świecie filmów trwającym już ponad wiek możemy sięgnąć po filmy z różnych epok, filmy z nowszych epok, współczesne, nawiązujących do poprzednich epok; kolorowe, czarno-białe, czarno-białe oryginalnie tworzone z przymusu i braku innej technologii, czarno-białe  tworzone z wyboru, sensacyjne, komedie, dramaty, dokumenty. Jest wiele podziałów według, których możemy dzielić filmy, a przed nami otwarta biblioteka dokonań filmowych wielu ludzi opowiadających wiele ciekawych historii. To wszystko stoi przed nami otworem. Należy tylko wiedzieć gdzie szukać.

Oceń bloga:
12

Komentarze (16)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper