Wielkiego Ptaka Growe Podboje w 2017

BLOG
1544V
Wielkiego Ptaka Growe Podboje w 2017
bigbird | 03.01.2018, 18:45
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Rok 2017 to moim zdaniem jeden z najlepszych okresów w obecnej generacji sprzętu.

Oprócz premier nowych maszynek do grania (Switch i Xone X) dostaliśmy masę wspaniałych i dopracowanych gier.

W tym wpisie chciałbym przedstawić moją przygodę z grami w roku 2017.

Cycki będą, na koniec wpisu, więc jak ktoś tylko dla golizny to zapraszam na dół J

 

 

Zaczynając od statystyk:

Przez cały rok zdobyłem 887 achievementów o łącznej wartości 19365 punktów GS więc znacznie powyżej mojej średniej liczonej od czasów Xboksa 360 która wynosiła około 1000 punktów na miesiąc.

Zagrałem łącznie w 54 gry, ukończyłem z nich 47, a sześć z nich zakończyło się calakiem.

Na Ps4 ograłem siedem gier, ale nie wiem gdzie szukać jakichkolwiek statystyk dotyczących mojego konta na PSN i dodatkowo system trofeów nadal do mnie nie przemawia więc nie będę o nich się rozpisywał.

 

Rok zacząłem od kontynuacji gry online w Battlefieldzie 1. Licznik na Xbox Live pokazuje prawie 459 godzin. Trochę to dziwne bo statystyki w Battlelogu pokazują nieco ponad 302 godziny, ale nie zmienia to faktu że jest to moja trzecia gra w życiu której poświęciłem tyle czasu z mojego życia (więcej ma tylko Final Fantasy 7 – ponad 500 godzin oraz Counter-Strike w wersji 1.6 i Source gdzie przegranych godzin mam łącznie ponad 2500).

Kolejną grą było rozgrzebane w 2016 Lego Batman 3, które zaczęte 25 grudnia 2016 ukończyłem calakiem 15 stycznia 2017. Oczywiście gra w co-opie z moim synem, który pomimo młodego wieku (teraz ma 7 lat) w temacie gier jest ogarnięty chyba lepiej niż ja jak byłem w jego wieku J Łącznie w Lego Batmana 3 graliśmy 40 godzin i 13 minut.

 

Do 28 stycznia umilałem sobie czas Battlefieldem 1 kiedy to w napędzie żyletki pojawił się The Last Guardian. Gra-legenda dla której kupiłem dawno temu Playstation 3. I pewnie nie tylko ja bo autorzy gry chyba chcieli udobruchać czekających na ich nowe dzieło i uraczyli nas grą z oprawą godną Playstation 3 właśnie. Oczywiście nie zmienia to faktu, że gra jest bardzo dobra, chociaż nie wiem jak przeszła jakiekolwiek testy z takim zwalonym sterowaniem i beznadziejną pracą kamery.  Grę ratuje klimat, wizja artystyczna i postać „psa” Trico z którym faktycznie można się zżyć.  Dla wrażliwszych person łzy w końcówce gwarantowane.

Następnym tytułem za jaki się zabrałem,9 lutego, było Final Fantasy XV i w skrócie jest to po prostu 30 godzinne napieprzanie w jeden przycisk. Serio. Co z tego, że fabuła może i nawet jest spoko, widoczki też, muzyka cieszy ucho jak jedyne co w tej grze się robi to nawalasz jak debil w jeden przycisk na padzie (czasem drugi odpowiedzialny za unik). Co to miało być? Mega epickie jrpgi czy bieda-slasher? Niestety wyszło to drugie. Męczarnia z tym gunwem zajęła mi 30 godzin i 6 minut.

Po niestrawnym japońskim daniu zasiadłem do amerykańskiego stołu i za sprawą Call Of Duty Infinite Warfare 19 lutego zacząłem ratować galaktykę przed terrorystami J 13 godzin później kiedy emocje opadły doszedłem do wniosku, że danie było nawet zjadliwe.

Osiem dni później, 27 lutego, odwiedził mnie stary znajomy. Mowa tutaj o ostatniej odsłonie survival horroru – Resident Evil 7. Początkowo faktycznie, jest trochę strasznie, zawsze jest mroczno, ale po paru godzinach uświadamiamy sobie, że jest to po prostu zwykły Resident. Zwykły to moim zdaniem dobry Resident. Liczysz każdy nabój, kombinujesz z ekwipunkiem, jak możesz to unikasz walki, czasem podskoczysz z siedzenia przy mocniejszym momencie, a kamera FPP pozwala z bliska zapoznawać się ze światem gry. Jest OK. RE7 zabrał z mojego życia 10 godzin i 33 minuty i ani jednej nie żałuję.

W marcu na moim Xboksie One ogrywałem aż cztery gry. Od 4 do 12 marca było to Dead Rising 4, które moim zdaniem było o wiele słabsze niż część trzecia chociaż nie przeszkodziło mi to na spędzeniu w Willamette 15 godzin i 5 minut. Prosta siekanina ze świątecznym klimatem. Coś jak Kevin Sam w domu na Polsacie J

Piątego marca zacząłem grać w dwie gry nastawione na narrację. Było to Firewatch oraz The Walking Dead A New Frontier. Firewatch pękło tego samego dnia po czterech godzinach I 13 minutach, natomiast Żywe Trupy padły finalnie 30 maja po łącznie 10 godzinach i sześciu minutach gry. Oba tytuły wspominam całkiem miło, chociaż Firewatch bardziej mi się spodobał z racji na prześliczne widoczki, które można podziwiać podczas górskich spacerów.

17 marca 2017 nadszedł dzień w którym w napędzie klocka znalazła się płyta z chyba najlepszą grą wyścigową tej generacji t.j. Forzą Horizon 3. Te emocje, te auta, ta grafika, dźwięki silników, model jazdy. Po prostu miód-malina. Dla tej gry warto mieć One’a albo chociaż w miarę dobrego peceta. W Australii spędziłem łącznie 20 godzin i 59 minut.

W maju, a konkretnie 2 maja wróciłem na dłużej do Playstation 4. A to za sprawą dwóch gier ekskluzywnych – Yakuzy 0 i Horizon Zero Dawn. Tutaj w kilku zdaniach – HzD to mega ładna i grywalna fabularna wydmuszka. Sorry, taki mamy klimat. I nie zmienią tego głosy, że „czytaj znalezione dokumenty”. Nie. Gra action-adventure ma mieć i action i adventure, a nie zabawę w bibliotekarza. Jakbym chciał czytać ściany tekstu to bym sobie kupił encyklopedię i spędzał przy niej miło czas. A Yakuza 0 ? No cóż, była to moja pierwsza przygoda z tą serią…. i będzie ostatnią J

Dobrze, że w międzyczasie za psie pieniądze nabyłem w wersji na Xone Darksiders 2 w wersji Deathinitive.  Nie wiem jakim cudem ominęła mnie ta gra w poprzedniej generacji (jedyneczka to jedna z moich ulubionych gier na X360) ale dzięki erze remastera miałem okazję przeżyć naprawdę fajną przygodę połączoną z eksploracją, walką i rozwiązywaniem (prostych) zagadek. Zbieractwa też trochę było, ale to nie poziom Ubisoftu J 23 godziny pyknęły bardzo przyjemnie.

Miesiąc maj zakończyłem grając w Rime. Niedoszły ex na Ps4 okazał się niezłą przygodą we wspaniałym i świetnie zaprojektowanym świecie. Jedyną wadą tej gry jest to że bardzo podobna jest do serii od Fumito Uedy i pewnie dlatego tak nie zapada w pamięć jak produkcje od Team ICO. Czas na przejście Rime to 4 godziny i 48 minut.

Niedługo potem, 3 czerwca,  chcąc wrócić do dawnych lat, kiedy platformówki rządziły na konsolach zacząłem grać w Yooka-Layle. Niestety po sześciu godzinach odpadłem. Gra jest po prosty zbyt normalna, przeciętna, nic jej nie wyróżnia z tłumu, nawet trochę nudna. Można pograć z braku laku, ale czy warto? Raczej nie.

Na przełomie maja i czerwca sprzedałem mojego  Xboxa One z Kinectem i zakupiłem w jego miejsce eSkę w kolorze białym oraz wymieniłem leciwy już telewizor od LG na nówkę 4k HDR od SONY (55xe9005). Po zobaczeniu Forzy Horizon 3  i Horizon Zero Dawn z HDR’em wiedziałem, że postąpiłem słusznie.

Kolejne godziny w Battelfieldzie 1 leciały niczym woda z dziurawego wiadra kiedy to  15 czerwca zacząłem z synem grę w Lego City Undercover. Pomimo spędzenia w Lego mieście ponad 41 godzin uważam, że jest to jedna ze słabszych gier z Lego w tytule. Nie dlatego, że jest zła, nic z tych rzeczy, ale ilość znajdziek przyprawił mnie o palpitację serca i jak z reguły gry Lego calakuję to tak tutaj odpuściłem po przejściu fabuły.

Dwa tygodnie później przeniosłem się do San Francisco za sprawą Watch Dogs 2. W jedynkę nie grałem więc nie mam porównania ale ten ziomalski klimat i luźna opowieść o hakerach wciągnęła mnie na 28 godzin i na serio mi się spodobała.

 

Nadeszło lato, czas urlopów i odpoczynku, ale nawet wtedy znalazłem parę chwil na granie.

16 lipca Injustice 2 które skradło mi prawie 9 godzin (fabuła plus parę walk online) oraz Micro Machines World Tour które wyjebałem z konsoli po 15 minutach gry (tak, ta gra jest TAKA słaba), a na Ps4 pojawił się kotlet w postaci Wipeout Omego Collection. I jak samej grze niczego nie mogę zarzucić bo jeździ się fajnie a grafika pieści oczy tak soundtrack położył ten tytuł po całości. To jest chyba pierwsza gra w moim życiu gdzie muzyka zadecydowała o tym, że grę odłożyłem na półkę przez jej skończeniem. Szkoda.

Druga połowa wakacji to między innymi Tekken 7 który po 9 godzinach gry uświadomił mi, że jednak bijatyki to gra która wymaga partnera na kanapie obok a nie po drugiej stronie kabla. Niby fajny tytuł, ale bez żywego przeciwnika obok to jednak nie ma sensu. Na dysku klocka pojawił się dobry Sonic czyli Sonic Mania, który nadal czeka na ukończenie, na Ps4 ogrywane było Nier:Automata które zupełnie do mnie nie trafiło (poza gołą dupą głównej bohaterki) oraz genialna trylogia z PSX’a czyli Crash Bandicoot N’sane Trilogy. O Crashu w sumie nie ma co pisać bo każdy wie, że jest super-duper i bez konkurencji więc i ode mnie dostaje okejkę.

W sierpniu odkryłem także jedną z najlepszych gier tej generacji i chyba jedną z najlepszych w swoim gatunku czyli The Evil Within. Grę kupiłem lata po premierze za kilkanaście złotych i żałuję ,że słuchałem opinii z netu, że jest słaba i brzydka. Brzydka może jest (widziałem gorsze) ale słaba? Nigdy. Ojciec serii Resident Evil przeszedł samego siebie i stworzył idealnego przedstawiciela survival horrorów. Gra jest brudna, brutalna, krwawa i niepokojąca. Może nie do końca jakaś super straszna, ale ma momenty kiedy to słaba psychika z automatu wysyła maila do kupy informując o nieuchronnym spotkaniu w gaciach J

Kiedy mój syn stawiał pierwsze kroki w szkole podstawowej ja we wrześniu bawiłem się przednio przy Uncharted : Zaginione Dziewictwo Dziedzictwo na Ps4 oraz na Xone w zakupione za cenę dwóch tanich win Mortal Kombat X w wersji XL. To był najsłabszy pod względem ilości ogranych gier miesiąc w całym roku.

 

Październik był już ciekawszy – pojawiło się Lego Ninjago The Movie The Game (o jeżu) oraz Cuphead. Przy Lego Ninjago dostałem szału bo spotkał mnie glitch który uniemożliwiał odblokowanie ostatniego złotego klocka i przez to ostatniej postaci co finalnie nie pozwalało ukończenia gry w 100%. Błąd znany w sieci i dosyć popularny, na szczęście w grudniu załatany i gra już zcalakowana wróciła na półkę po łącznie 21 godzinach i 37 minutach. A Cuphead zachwycił mnie grafiką oraz wspaniałym soundtrackiem. Gra jest trudna, więc przyjemność grania w nią dozuję sobie na spokojnie przez co do dzisiaj jeszcze jest nieukończona J

 

Na dokładkę 17 października wróciłem do South Parku za sprawą Fractured but Whole gdzie jako superbohater napierdziałem się za wszystkie czasy – walczyłem pierdami, pierdami cofałem czas, pierdami leczyłem ludzi i po ludzku pierdziałem w twarz każdemu napotkanemu na ulicy porzechodniowi. Tydzień później skuszony promocją zakupiłem Forzę Motorsport 7 w wersji Deluxe, żeby po 34 godzinach stwierdzić, że nadal nie przepadam za wyścigami torowymi J

Od listopada zaczął się istny szał macicy bo gier było tyle, ze nie wiedziałem za co najpierw się brać. Zaczynałem jedną grę, a chwilę potem dostawałem sms’a, że paczka z kolejną czeka już w paczkomacie. Z reguły nie kupuję gier w dniu premiery i nie robię pre-orderów ale ten rok był wyjątkowy. Znając orientacyjną cenę Xboxa One X od czasu prezentacji na E3 zacząłem sumiennie odkładać na niego pieniądze. Odłożyłem na bok dziwki i narkotyki i mając na uwadze dziwne przeliczniki dolara do euro założyłem, że nowa konsola Microsoftu w Polsce przekroczy cenę 3 tysięcy złotych. Ostatecznie przez te cztery miesiące odłożyłem ponad 4 tysiące złotych, gdzie Xboxa One X w wersji Project Scorpio zamówiłem za 2099zł to zostało mi wolne prawie dwa kolejne tysiaki. Nie myśląc wiele pozamawiałem przedpremierowo całą kolekcję gorących jesienno-zimowych premier.

Już cztery dni po odebraniu konsoli czyli 7 listopada zacząłem zabijanie nazistów Niemców w Wolfenstein II The New Colossus. Gra moim zdaniem to perfekcyjny przedstawiciel swojego gatunku. Ze świetną oprawą AV, dosyć długą kampanią singlową i masą pierdół do zebrania. Walka o niepodległość zajęła mi nieco powyżej 18 godzin.

14 listopada wróciłem w objęcia koszmaru za sprawą The Evil Within 2. Gra, podobnie jak jedynka, zachwyca atmosferą i pomysłami w gameplayu ale nie powoduje już tego uczucia zaszczucia co pierwowzór. Może dlatego, że nie jest tak wymagająca jak jedynka, a dodatkowo quasi otwarty świat trochę rozmywa poczucie niebezpieczeństwa. W Union City i okolicach spędziłem miło 16 godzin.

Jednocześnie z TEW2 od 17 listopada zacząłem zabawę ze Star Wars Batlefront 2, gdzie na początku skupiłem się odrobinę na multi, a po skończeniu przygody z horrorem zabrałem się za kampanię dla jednego gracza. O Battlefroncie 2 każdy ma już wyrobioną opinię dlatego napiszę tylko, że singiel nawet mi się spodobał, chociaż był za krótki. Wystarczyło nieco ponad 6 godzin aby ukończyć tą opowieść.

Kolejną grą którą zacząłem w listopadzie było najnowsze Call of Duty WW II. Doceniam powrót do klimatu Drugiej Wojny Światowej i niektórych mechanik sprzed dekady (brak auto regeneracji zdrowia itp.).  Do tego multiplayer, który wieje sandałem ale wciąga jak bagno. Z grą spędziłem łącznie 35 godzin i 10 minut.

Nadszedł grudzień, czas przygotowań do świąt, a ja zamiast myć okna wsiąknąłem w starożytnym Egipcie na dobre. Tak, mowa tutaj o najnowszej odsłonie Assasin’s Creed czyli Origins. Dwuletnia przerwa dobrze zrobiła serii bo gra jest po prostu fantastyczna. Zaczynając od oprawy po konstrukcję questów, które nawet jak są typu wynieś-przynieś-pozamiataj, to zawsze okraszone są fajną opowieścią i czasami niespodziewanymi zwrotami akcji czy niezłym humorem. Pod egipskim słońcem spędziłem 62 godziny i 25 minut.

Końcówka roku to już spokój i relaks przy wbijaniu kolejnych poziomów w Battlefieldzie 1, chwila zabawy przy Super Lucky’s Tale (9 godzin i 31 minut) oraz od 29 grudnia co-opowe granie z synem w Lego Marvel Superheroes 2 (na liczniku na razie 6 godzin i 50 minut i 9% ukończenia gry).

Ufff…

Tekstu wyszło sporo (i tak pewnie nikt nie przeczyta tego od deski do deski), a i tak ominąłem parę gier – Turing Test (łatwy calak), Gone Home (spoko indor na 20 minut) czy innych klasyków jak Earthworm Jim HD czy Dragon’s Lair. Nie chce mi się też pisać o grach z peceta gdzie tak naprawdę to spędziłem kilkanaście godzin w Car Mechanic Simulator 2018 czy parędziesiąt godzin w Minecrafta z synem po LANie. Między graniem na konsolach czy pececie nie odmawiałem sobie także pykania na moim Raspberry Pie (Retro Pie) które już na stałe podpięte jest pod telewizor i za pomocą pada od Ps4 mogę w każdej chwili oddać się retro przyjemnościom.

Jaki był ten rok poza graniem? Nawet spoko. Dostałem skromną podwyżkę, spłaciłem kolejne parę tysięcy złotych kredytu hipotecznego, spędziłem z rodziną udane wakacje, syn w szkole kończy semestr z samymi piątkami i nawet udało mi się schudnąć 19 kilogramów (hyhyhy).

Rok 2018 zapowiada się dosyć skromnie. Nawet pomimo tych kilku killerów zapowiedzianych na Ps4 czy multiplatform jak Far Cry 5 czy Metro:Exodus nie widzę w zapowiedziach tylu potencjalnych hitów jak w minionym 2017 roku. Obym się mylił.

Na koniec chciałbym życzyć wszystkim wszystkiego dobrego w nowym roku oraz spełnienia marzeń, wszystkich marzeń, nie tylko tych związanych z grami J

Aha, poniżej wcześniej obiecane cycki J enjoy

 

Oceń bloga:
28

Komentarze (18)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper