Hyde Park. Twoja najlepsza kooperacyjna przygoda w grach?

Hyde Park. Twoja najlepsza kooperacyjna przygoda w grach?

Rozbo | 06.10.2018, 09:00

Choć dziś kooperacja w grach wideo kojarzy się nam z sieciowymi zmaganiami, to przecież nie zawsze tak było. Kiedyś były kanapowe, wspólne posiadówy nad jedną grą, dzięki którym pewne gry zapadały nam w pamięci na lata. Niezależnie jednak od czasu i sposobu kooperacji, bywa ona źródłem niezapomnianych wrażeń. Czy macie takowe? Jeśli tak, to z kim i w jakiej grze. Dajcie znać w komentarzach, a my życzymy Wam udanego weekendu.

Rozbo: Praca dziennikarza "od giereczek" sprawia czasem, że mamy dostęp do pewnych produkcji na długo przed innymi. To bardzo fajne, wręcz nobilitujące uczucie. Ale jest też druga strona medalu. Bardzo duży natłok gier, konieczność robienia playtestów, recenzji, poradników itp. sprawia, że czasem człowiek traci przyjemność z grania. Skupia się na pracy, wyrobieniem się z danym tytułem w terminie, szukaniem wad, analizowaniem... słowem, rzeczami, które nie mają nic wspólnego z czystą zabawą. Przez to wiele gier w pamięci zostaje mi tylko jako odhaczone zadanie, wykonana robota. Wielu znajomych mówi mi, że chciałoby być na moim miejscu, ale nie zdaje sobie sprawy z tego, że w naszej codziennej pracy poświęcamy na ołtarzu obowiązków jedną z najbardziej dla gracza cennych rzeczy - czerpania przyjemności ze swojego hobby. A to o tyle smutne i ironiczne, że to właśnie był główny czynnik, który skłonił nas do wykonywania tego zawodu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pytanie tygodnia: Najlepsza kooperacyjna przygoda wiązała się ze schyłkiem kanapowego grania. Jedna z ostatnich posiadówek z kumplami w moim domu, przy piwie, kiedy odpaliliśmy Castle Crashers na X360 i we czwórkę przeszliśmy jednego wieczora niemal całą grę. Nie pamiętam, kiedy było więcej śmiechu, rywalizacji z jednoczesną kooperacją, szturchania się łokciami oraz okrzyków radości po położonym bossie. Ale z czasów bardziej współczesnych też mam świetne wspomnienia, jak scementowanie nowo zebranej grupy (która później przerodziła się w klan) w trakcie pierwszego udanego przejścia Raidu Crota's End w Destiny. To były emocje do ostatniej sekundy, kiedy wszyscy nauczyli się po wielu godzinach prób i błędów, co robić i jak idealnie ze sobą współpracować. Piękne chwile...


Daaku: Co za dużo, to niezdrowo - patrząc na październikową rozpiskę nie pozostaje mi nic innego, jak złapać się za głowę. W aktualny weekend, czyli dzisiaj i jutro, Warszawski Festiwal Fantasyki w Domu Towarowym Bracia Jabłkowscy. Tydzień później, w dniach 12-14.10, targi Poznań Game Arena połączone z kolejnym portalowym minizlotem, na którym po prostu muszę być, bo pojawi się masa dawno niewidzianych twarzy z tego regionu kraju. Odliczamy kilka dni i znowu wyjazd, tym razem czysto turystyczny, z dziewczyną do Krakowa. A pod koniec miesiąca swoiste super combo w postaci Warsaw Comic Conu oraz Warsaw Games Show odbywającymi się pod jedną strzechą Ptak Warsaw Expo [Warsaw intensifies]. Jak ja to wszystko ogarnę? Czas będzie chyba najmniejszym problemem, bo imprezy są dwudniowe, a wyskoczyć na parę godzinek zawsze się uda - gorzej z energią i portfelem, mocno już przecież w tym miesiącu uszczuplonym przez zakup Switcha. Choć w sumie może to i lepiej, bo nie będzie mnie tak mocno kusić przy stoiskach handlowych, czego owocem są zwykle naręcza growej merczandyzy, której nie mam potem gdzie upchnąć na półkach... 

W poniedziałek minie mi pierwszy tydzień użytkowania wspomnianego wyżej Switcha. Myślicie pewnie, że już pierwszego dnia porozkładałem co się dało, popodłączałem, posprawdzałem wszystkie opcje i sprawdziłem wszystkie dema, jakie oferował eShop? A guzik - stacka dokująca pozostaje nieruszona w kartonie, podobnie stripsy do joyconów i kabel wizyjny, a konsoli w trybie handhelda używam póki co tylko do grania w Monster Huntera. Moje pierwsze odczucia z użytkowania nowego sprzętu? Jest parę przyjemnych udogodnień, ale leci także sporo brzydkich słów, przede wszystkich w kierunku niedorobionego systemu operacyjnego, będącego mocno "barebones" już nie tylko w porównaniu z PS4/XO, co nawet z wysłużonym przecież 3DSem... Ale to już kwestia osobnego, grubszego bloga, który postaram się złożyć z okazji miesięcznicy posiadania Switcha na stanie. W międzyczasie rozglądam się za innymi grami na tę platformę - priorytetem są teraz dla mnie tak rozpoznawalne i identyfikujące duszę konsoli tytuły, jak... Banner Saga Trilogy czy Yomawari: The Long Night Collection. Z Zeldą poczekam sobie do czasu wprowadzenia jakiejś oferty Selects, bo nie widzi mi się płacenie prawie trzech stów za grę sprzed prawie półtora roku.

Pytanie tygodnia: Choć mocno mi podchodzi tryb kooperacji w różnych grach sieciowych, to trudno jest mi wskazać jakąś naprawdę epicką, pompującą adrenalinę przygodę, na podstawie której John Woo nakręciłby kasowego blockbustera z półtoragodzinną sekwencją strzelaną. Spektrum doświadczeń mam dość szerokie: wspólne łowy w Monster Hunterze, gdzie we czwórkę rozprawialiśmy się ze zwierzyną w parę minut, jolly cooperation w pierwszych Soulsach, rajdy w Final Fantasy XIV: ARR, tacticool af akcje w Ghost Recon: Wildlands - a jednak zawsze brakowało tego pierwiastka spoconych z nerwów dłoni, kołatającego serca i desperackiej walki o każdą wydłużającą życie sekundę. No, ale to pewnie dlatego, że nie grałem jeszcze w Destiny 2 ;)


drPain: Wielkimi krokami zbliża się smutny dla mnie dzień. Koniec urlopu! 16 dni pięknego nicnierobienia już prawie za mną. Poniedziałek z pewnością będzie ciężki. Mam tylko nadzieję, że powrót do pracy nie będzie aż tak bolesny. Czy ponad dwa tygodnie wolnego było udane? Oj tak. Może i nie udało mi się zaliczyć switchowej Zeldy (ledwo ją zacząłem), ale przynajmniej zreanimowałem swoje życie towarzyskie. Pierwszy tydzień minął mi na niemal codziennych spotkaniach ze znajomymi. Przedpremierowa zabawa z Fifą 19, ogarnianie pewnego projektu, czy spontaniczny wypad do Katowic, który skończył się morderczym kacem... Pozdro Mumin, Nadol :D 

Udało mi się w końcu dobić do tysiąca konsolowych gier w kolekcji. Zakup tego ostatniego, tysięcznego tytułu był dla mnie szalenie emocjonującym przeżyciem. Płacąc za Street Fighter Alpha Anthology autentycznie się wzruszyłem. Coś do czego od dłuższego czasu dążyłem, moje marzenie, w końcu stało się faktem. Po odpowiednim poprzestawianiu gratów w pokoju, udało mi się zdobyć troszkę wolnego miejsca. Jako, iż teraz zwalniam z kupowaniem kolejnych gier, o problemie zapełnionych półek mogę na jakiś czas zapomnieć. Tysiąc gier... Dopiero teraz doszło do mnie ile dobra znajduje się wokół mnie. 

Troszkę nieplanowanych wydatków ostatnio mnie spotkało. Wii U z kilkoma gierkami (raz jeszcze pozdro Mumin, dobrodzieju), nowy laptop (stary już nie nadawał się do jakiejkolwiek pracy) oraz malutkie, sympatyczne spotkanko, które trwało od 20 do niemal 7 rano dnia następnego. Zabawa przednia, lecz zawartość portfela smuci mnie okrutnie. Dobrze, że za wspomniane wyżej Wii U płacę dopiero pod koniec roku. 

Pytanie tygodnia: Mortal Kombat: Shaolin Monks. Pamiętna nocka, podczas której razem z bratem zaliczyliśmy ten tytuł. Emocje były ogromne. Presja czasu (braciszek z samego rana musiał opuścić nasze domostwo w celu zdążenia na powrotny samolot do Islandii) tylko podkręcała napiętą już atmosferę. Walka z grą (momentami było ciężko), jak i ze zmęczeniem. Litry energetyków, batoniki, chipsy... Jakikolwiek zastrzyk cukru dawał nam odrobinę przerwy od samoczynnie zamykających się powiek. Całość udało się nam skończyć na chwilę przed jego wyjściem. Finałowa walka wymagała od nas niesamowitego skupienia. Skupienia, które było możliwe dopiero po około dwugodzinnej drzemce. No ale udało się. Było ciężko, acz mega satysfakcjonująco. Gra jest fenomenalna. Jeśli szukacie czegoś do pogrania z drugą osobą, to MK: Shaolin Monks jest jednym z lepszych wyborów. Jest to również niesamowicie tania pozycja. Wersję na PS2 spokojnie można dostać w okolicach 20-25zł.


mashi: "Złota jesień". Przyznacie, że ten rok jest dla nas wyjątkowo łaskawy. Nie - wcale nie gadam o pogodzie, a o tegorocznych premierach. Wiele można powiedzieć o 8 generacji konsol, począwszy od wszelkiej maści DLC, płatnych dodatków, skrzynek z fantami, czy innymi bzdetami pasującymi do rozgrywki jak pies do jeża, ale chyba nie można odmówić - zarówno PlayStation 4, jak i Xboxowi (choć w mniejszym stopniu) - różnorodności i obfitości dostępnych gier. Obecny okres jest tego najlepszym dowodem. Czy akurat najdzie nas ochota na ściganie, strzelanie, bujanie po mieście, horror, czy przygodę - wystarczy głęboko sięgnąć do portfela.

Wracając na chwilę do jesieni - dla mnie to też taka przenośnia aktualnego statusu gracza. Pamiętacie starsze reklamy jednego z towarzystw ubezpieczeniowych, gdzie hasłem przewodnim była właśnie wspomniana przeze mnie na początku "złota jesień"? Jako gracz - właśnie w tym momencie - tak się czuje. Jestem w - nazwijmy to - "pewnym wieku", gdzie pieniądze na gry nie są problemem, gdzie zakup każdej nowej konsoli nie stanowi większego wyzwania. To taki złoty czas o którym marzyłem za dzieciaka. Sęk w tym, że pomimo tego wszystkiego, radość z samego obcowania z grami niestety gdzieś tam przemija i aktualnie jest właśnie na etapie tej "jesieni". Zdaję sobie pomału sprawę, że kolejna generacja może być dla mnie już tą ostatnią i pewien etap w życiu zostanie zamknięty na dobre. Oczywiście, to nie jest tak, że nagle wszystko trafi szlag. To raczej powolny okres wygaszania "pieca", w którym kiedyś buchał niesamowity i gorący ogień. Cóż - życie biegnie dalej i jak doskonale wiecie - wszystko co dobre kiedyś się zakończy. Na całe szczęście pamięć mam w miarę dobrą, więc wszystkie te miłe chwile i niezapomniane przygody, jakich doświadczyłem na ekranie telewizora, zostaną ze mną na zawsze.

Pytanie tygodnia: Pojadę klasykiem - Destiny. I mam na myśli pierwszą część tej wspaniałej gry. Wspaniałej, bo właśnie dzięki kooperacji dzieło Bungie pokazywało swoje prawdziwe oblicze. Niesamowite Raidy w sześcioosobowym klanie, gdzie panowała błoga cisza, ponieważ każdy z nas doskonale wiedział co ma robić. Pamiętam jedną noc i polowanie na trofeum, w którym należało zaliczyć właśnie taki Raid bez śmierci choćby jednego strażnika. Godzina 23:30 - wszyscy się meldują. Podczas rozgrywki każdy z nas działał w pełnym skupieniu - Ja, Alien, Xray, Nazu, Don Janusz i Desperado. Ależ to był zespół, ależ to była drużyna! Oczywiście minęło trochę czasu, zanim nam się udało, ale ostatecznie trofeum padło naszym łupem i po dziś dzień jest najważniejszym, jakie kiedykolwiek udało mi się zdobyć.

Źródło: własne
cropper