Legendy Gamingu - Crash Team Racing. Najlepsze arcade'owe wyścigi kartów wszech czasów

Legendy Gamingu - Crash Team Racing. Najlepsze arcade'owe wyścigi kartów wszech czasów

3man | 18.02.2018, 13:00

Pewnie narażę się fanom Nintendo, ale dla mnie i zresztą dla wielu osób najlepszymi wyścigami kartów w historii jest Crash Team Racing, choć obiektywnie to pewnie któraś część Mario Kart powinna nosić ten tytuł. Być może wzięło się to stąd, że pod koniec lat 90. polscy gracze nie mieli zbyt dużego dostępu do konsol Big N, za to pierwsza PlayStacja była w „masowym” użyciu. Co nie zmienia faktu, że CTR to niesamowicie mocna i miodna ścigałka arcade’owa, która po dziś dzień nie ma sobie równych w wielu aspektach.

Ogromna popularność i łatwość dostępu do Szaraka w Polsce w drugiej połowie lat 90. przy jednoczesnym braku odpowiedniej reprezentacji innych konsol sprawiła, że pewne marki były u nas znacznie popularniejsze niż na Zachodzie (i na odwrót - inne nie zyskały takiej sławy). Widać to zresztą dobrze po wynikach naszych Debeściaków 2017, gdzie Crash Bandicoot N-Sane Trilogy zostało wybrane przez naszych Czytelników najlepszą platformówką (48,2% głosów), dość zdecydowanie pokonując takiego giganta jak Super Mario Odyssey (40,3%), chociaż obiektywnie rzecz biorąc nowe Mario jest lepsze. Taką sama sytuację mamy z CTR: tak jak pisałem we wstępie, uczciwie do tego podchodząc to któreś, zapewne jedno z nowszych, Mario Kart jest najlepszymi wyścigami kartów, ale w naszym kraju ten tytuł będzie długo dzierżony przez produkcję z Crashem za kółkiem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Ileż tu zabawy!

Pierwszym co się rzuca w oczy po odpaleniu CTR jest mnogość dostępnych trybów gry. Rzecz jasna instynktownym i oczywistym wyborem jest, jakby to powiedzieć, kampania, tryb „fabularny”, w którym na drodze do grożącego zagładą szaleńca zwącego się Nitros Oxide stają postacie znane z trylogii Crasha z sympatycznym jamrajem pasiastym na czele. W celu dotarcia do Nitrosa należy zaliczyć szesnaście tras rozsianych po kilku obszarach. W momencie wygrania czterech wyścigów na danym levelu stajemy przed zadaniem zmierzenia się z sub-bossem w specjalnym rajdzie. Dopiero po zwycięstwie możemy jechać dalej, dosłownie i w przenośni, bo levele są ze sobą połączone tunelami, których wrota są zamknięte aż do momentu zdobycia odpowiedniej liczby kluczy, które są nagrodą za kolejne zwycięstwa, w tym najważniejszego (sub-boss). Wygląda to wszystko dość prosto, jednak aktywności, jakie może wykonywać gracz, jest dużo więcej. To nie jest tak, że dana trasa po wygraniu na niej wyścigu staje się bezużyteczna. Dopiero wtedy można powiedzieć, że właściwie ożywa, gdyż stają się dla nas dostępne nowe rodzaje wyścigów. Jednym z najważniejszych jest specjalny rajd odbywający się bez przeciwników, w którym walczymy jedynie z upływającym czasem, na co mamy jednak wpływ: wjechanie w specjalne skrzynki zamraża bowiem licznik. Innym rodzajem dodatkowego wyścigu jest CTR, gdzie musimy nie tylko wygrać z oponentami tak jak w normalnym, „fabularnym” ściganiu, ale i zebrać trzy litery: C, T i R. Samo to wcale nie jest łatwe, a jeszcze są one często dość dobrze poukrywane. Tego typu dodatkowych wyścigów jest więcej i nie są one jedynie kosmetycznym dodatkiem. Albowiem zbierane za każdy rajd nagrody zawsze są do czegoś potrzebne, np. odblokowują dodatkowe (czasem wręcz ukryte) trasy.

Rakietą go!

Są też, jak wspomniałem wcześniej, inne tryby rozgrywki będące wariacją na temat kampanii. W Arcade po prostu wybieramy trasę i warunki zabawy, decydujemy czy chcemy rozegrać pojedynczy wyścig czy puchar i gotowe, można to też rozegrać z kolegą. Time Trial umożliwia spokojne pokonywanie kolejnych tras i ustanawianie nań jak najlepszych czasów bez konieczności ścigania się z innymi. Wyścig można zapisać jako „ducha” i potem się z nim „ścigać”, by poprawić swój osiąg. W trybie zaś Versus ścigamy się z nawet trzema innymi ludzkimi graczami. No i wreszcie tryb Battle, gdzie walczy się z graczami na specjalnych arenach. Oczywiście najwięcej czasu spędzimy z trybem Adventure, czyli fabularnym. Rzecz jasna w sensie indywidualnej sesji, rozumianej jako single player, bo CTR najbardziej pokazuje pazurki dopiero podczas zabawy z co najmniej jeszcze jednym graczem, ale zaraz do tego wrócę. Albowiem teraz wypadałoby napisać co nieco o samym gameplayu.

Oczywiście mamy tu do czynienia z totalnie arcade’owym modelem jazdy. Co nie znaczy, że jest źle albo prosto. Wprost przeciwnie – choćby sprawne pokonywanie zakrętów wymaga niezłego wczucia i po prostu praktyki. Istotna jest tu zresztą technika zwana power slide, której choć nie trzeba stosować obowiązkowo, to jednak opanowanie jej w stopniu choćby podstawowym znacznie ułatwia życie. Manewr ten wykonuje się właśnie na zakrętach poprzez przytrzymanie jednego z przycisków. Kolejną ważną sprawą, mogącą zadecydować o rezultacie wyścigu, a właściwie to często-gęsto mającą decydujący wpływ na końcowy wynik, są power-upy i ich właściwe użycie. Dzielą się one na trzy rodzaje: ofensywne, defensywne i przyspieszające prędkość. Każdy z tych trzech rodzajów jest bardzo ważny, jednak szkopuł w tym, że naraz da się dysponować tylko jednym z nich. A że są one poukrywane w skrzynkach porozrzucanych na trasie, w które co chwila wjeżdża któryś z zawodników, to nigdy nie wiadomo, jakie i czy w ogóle dostaniemy je w swoje ręce. Gdy już jednak je mamy, rozpoczyna się prawdziwa zabawa. Nie ma to jak przyfasolić rakietą w upierdliwego rywala, który jest wciąż jakimś cudem przed nami i nie możemy za nic go wyprzedzić. Jeszcze lepsza (ale też rzadsza) jest specjalna kula antymaterii (?), która ominie zawodników będących bezpośrednio przed nami i zawsze uderzy w lidera wyścigu. Rzecz jasna taką samą bronią dysponują przeciwnicy, toteż warto używać power-upów defensywnych, takich jak tarcza energetyczna, którą można też „zrzucić” i w postaci kuli wystrzelić w rywala albo, co jest w sumie najfajniejszą znajdźką, znana już z oryginalnej trylogii Crasha specjalna gadająca maska, która tutaj nie dość, że daje nam ochronę, to jeszcze przyspiesza znacząco naszego karta i taranuje wszystko po drodze. Jak się rzekło, ostatnim rodzajem dopalaczy są te, które dają zwiększoną prędkość. Może być to zwykłe nitro albo rzadki zegar, który „zakrzywia” czasoprzestrzeń i w mgnieniu oka przenosi nas niemały kawałek drogi wprzód. Odpowiednie wykorzystanie power-upów w odpowiednim momencie to obok umiejętnego stosowania power slide’ów klucz do zwycięstwa.

We dwóch zawsze raźniej, a w sumie to w czterech

Jeżeli czytają ten tekst osoby pamiętające CTR, to z pewnością przyznacie mi rację, że gra pokazywała swoje prawdziwe oblicze dopiero na split screenie z kumplem, a najlepiej to trzema (młodsi gracze być może nie wiedzą, że do Szaraka można było podłączyć specjalny rozgałęźnik, tzw. multitap, który umożliwiał podpięcie trzech padów, co łącznie pozwalało na udział w grze czterech graczy). Jak już wspominałem, z kumplami rywalizuje się na kanapie, poprzez spilt screen, w trybach Arcade (max. dwóch graczy) lub Versus (do czterech). Śmiem twierdzić, że dopiero ci, którzy ciorali w tytuły takie jak np. właśnie CTR, wiedzą co to jest prawdziwy multiplayer. W ogóle nie ma porównania z graniem po sieci. Te emocje, wybuchy radości, szału, gniewu, przekleństwa, żarty i złorzeczenia, czasem nawet i kuksańce w kierunku kumpla – takie coś jest nie do podrobnienia przez sieć, zwłaszcza w tytułach, które pozwalają się „jedynie” ścigać (nie mają power-upów, czyli nie pozwalają walczyć bardziej bezpośrednio). Geniusz CTR polega nie tylko na świetnym arcade’owym modelu jazdy, który sprawia masę frajdy i jest łatwy do nauczenia przez każdego, przez co można zaprosić na kanapę właściwie dowolną osobę i wciągnąć ją w świat gier. To także, a raczej przede wszystkim, nieziemska wręcz grywalność i wwiercająca się w mózg czysta przyjemność. Potwierdzają to wyniki finansowe – jeszcze przed wydaniem CTR w seriach Greatest Hits i Platinum, czwarta produkcja Naughty Dog osadzona w świecie Crasha Bandicoota osiągnęła wynik 5 milionów sprzedanych egzemplarzy. Dziwi więc, że w wydanym w tamtym roku remake’u platformówkowej trylogii zabrakło tak zacnego szpila jak CTR. Czyżby to tak naprawdę sygnał, że zostanie on wydany jako zupełnie osobna, samodzielna produkcja? Oby, bo wiedzcie, o ile nigdy w to nie graliście, że mało jest gier tak grywalnych jak CTR, z takim miodem wprost wylewającym się z ekranu i będących po prostu kwintesencją grania. Kto nie sprawdził ten trąba!

Źródło: własne
cropper