Medal of Honor - jak Steven Spielberg chciał gry zawojować

Medal of Honor - jak Steven Spielberg chciał gry zawojować

Roger Żochowski | 29.12.2017, 15:00

Steven Spielberg - według Wikipedii "amerykański reżyser, scenarzysta i producent filmowy". Niewielu jednak pamięta, że ta nietuzinkowa postać powołała także do życia jedną z najbardziej znanych serii growych w czasach pierwszego PlayStation - Medal of Honor.

Przygoda Spielberga z grami wideo rozpoczęła się w roku 1995, kiedy to swoje pierwsze kroki stawiało DreamWorks Interactive. Fakt, że jedna z największych wytwórni filmowych otwiera oddział mający zająć się grami nie był wielkim zaskoczeniem, zwłaszcza iż konkurencja ze strony Paramount Universal czy Disneya również podążyła tą drogą. Początkowo firma miała zająć się tworzeniem gier na pecety i w tym właśnie celu zatrudniono byłych pracowników firmy Microsoft zwabionych wystawnym życiem w Hollywood. Rewolucja nastąpiła w momencie, gdy biznesem na poważnie zainteresował się Steven Spielberg.

Dalsza część tekstu pod wideo


"Szeregowiec Ryan" - od tego wszystko się zaczęło.

Pomysł na Medal of Honor zakwitł w jego głowie w roku 1997 podczas kręcenia zdjęć do "Szeregowca Ryana". Słynny reżyser przedstawił swój projekt na grę pracownikom DreamWorks Interactive, w czym niebagatelną rolę odegrał też Max, jego nastoletni syn zafascynowany grą GoldenEye. Widząc jak rozwija się rynek elektronicznej rozrywki i obserwując pasję swojego potomka, Spielberg chciał za pomocą gier wideo podzielić się swoimi zainteresowaniami skupionymi wokół II wojny światowej z młodszymi widzami. Gra początkowo miała być swoistym spin-offem "Szeregowca Ryana", zaś sama nazwa Medal of Honor to nic innego jak najwyższe amerykańskie odznaczenie wojskowe. Mimo iż za projektem stał człowiek, który w kinematografii osiągnął ogromne sukcesy, jego koncepcja na grę wideo przyjęta została dość chłodno. "Pomysł Spielberga nie wywołał jakiegoś wielkiego entuzjazmu w szeregach firmy. Wielu powątpiewało w sukces tego rodzaju produkcji. Uważano, że temat historii II wojny światowej jest niemodny, a gracze wolą zabawę ray gunami i karabinami laserowymi" - wspomina Peter Hirschmann, producent pierwszej części Medal of Honor.

PlayStation nie lubi się z FPSami


Steven Spielberg... scenarzysta Medal of Honor.

Druga strona medalu to platforma docelowa. Spielberg zabiegał oto, by gra tworzona była z myślą o PlayStation, a każdy kto znał się trochę na naszej branży wiedział, że gatunek ten nie był zbyt popularny na konsoli Sony. Mimo to zespół postanowił zaryzykować tworząc coś praktycznie z niczego. "Przez prawie siedem dni staraliśmy się zrobić demo, używając do tego silnika z Jurassic Park: The Lost World - naszej poprzedniej gry wydanej na PlayStation. To był zwariowany tydzień. Wzięliśmy render i skleciliśmy demo przy pomocy drutu i gumy do żucia" - żartuje Hirschmann. O dziwo wersja demonstracyjna, w której można było już zabijać nazistów wypadła bardzo przyzwoicie. Spielberg postanowił więc, że czas zrobić kolejny krok.

Wykorzystując swoje znajomości kazał Hirschmannowi skontaktować się z Dalem Dye'em, emerytowanym oficerem US Marine (przeżył niejedno w Wietnamie), z którym współpracował przy produkcji "Szeregowca Ryana". Wiadomość ta postawiła na nogi całe studio. "W pierwszym momencie to było coś w stylu: O nie, przecież on pomyśli o nas, jak o bandzie nerdów, którzy nie wiedzą nic o wojnie" - wspomina Hirschmann. "Okazuje się, że faktycznie tak o nas myślał. Ostatnią rzeczą na jaką miał ochotę to nas niańczyć" - dodaje po chwili. Pierwsze godziny spędzone w studiu z Dalem, który gotowy był zrobić pracownikom musztrę, nie były więc zbyt przyjemne. Jednak gdy wojenny weteran zobaczył, że ich intencje są szczytne, a Medal of Honor uchodziło w ich oczach za coś więcej niż tylko "kolejny, durny FPS", okazał się bardzo pomocny wspierając członków studia swoją wiedzą.

Historyczna autentyczność

Musicie bowiem wiedzieć, że Spielberg był zdeterminowany, by gra oddawała realia II wojny światowej w najdrobniejszych szczegółach. "Zaangażował się całym sercem w ten projekt! Często grywał w gry razem ze swoim synem. On naprawdę chciał, by rozgrywka była tak realistyczna jak to tylko możliwe. Gra w każdym niemal aspekcie miała nawiązywać do materiałów źródłowych. Marzył o tym, by Medal of Honor charakteryzowała głębia, której próżno było szukać w każdym innym FPS-ie" - wspomina Michael Giacchino, autor ścieżki dźwiękowej do gry, który w kolejnych latach pracował także przy Call of Duty. Sztuka ta poniekąd mu się udała. Gra kipiała wręcz historyczną autentycznością i dbałością o detale. Naziści dysponowali szerokim spektrum zachować - postrzeleni w stopę kuleli, potrafili chować się za osłonami, przykryć ciałem rzucony przez nas granat, "zawyć" z bólu gdy dostali kulkę miedzy nogi, zaś celny strzał w czerep skutkował często straceniem hełmu. "Można powiedzieć, że za każdym razem gry oddawałeś strzał w stronę wroga coś fajnego się działo" - tłumaczy Hirschmann. A co powiecie na owczarki niemieckie, które potrafiły omyłkowo aportować rzucony granat? Spielberg jako filmowiec chciał sprawdzić możliwości interaktywnej rozrywki. Momenty, w których gracz wymachuje przed Hitlerowcami fałszywymi dokumentami tożsamości, zamiast inicjować wymianę ognia, to niejako próba przeniesienia pewnych wzorców z kina na nasze poletko.

Co ciekawe, na ten brudny, przygnębiający klimat wylewający się z ekranu, miały także wpływ... ograniczenia sprzętowe pierwszego PlayStation. "Nie byliśmy w stanie pokazać walk w trakcie dnia" - śmieje się dyrektor artystyczny Matt Hall - "więc każda misja rozgrywana była w nocy". Dzięki temu ekipie udało się ukryć pewne niedociągnięcia. "Wrogowie składali się z maksymalnie 250 wielokątów, co dzisiaj wywołuje uśmiech na twarzy" - dodaje od siebie Hirschmann. Jednak w roku 1999 było to nie lada osiągniecie. Gdy wersja demo trafiła na stół włodarzy Electronic Arts, Ci z miejsca skontaktował się z DreamWorks Interactive podpisując umowę partnerską. Nie obyło się jednak bez kontrowersji. Gdy Paul Bucha, wojenny weteran odznaczony Medalem Honoru, usłyszał o grze, napisał list do Spielberga zwracając się do niego słowami: "To, co robisz jest straszne. Hańbisz instytucję Medal of Honor. Proszę zmień nazwę gry." Spielberg gotów był wprowadzić zmiany, całe szczęście Hirschmann wpadł na inny pomysł. Zaprosił krewkiego dziadka do studia, pokazał grę i przekonał, że jednym z jej zadań jest uhonorowanie amerykańskiego personelu wojskowego. Udało się.

EA zgarnia wszystko

Było to jednak z pewnej perspektywy pyrrusowe zwycięstwo. Włodarze DreamWorks zaniepokojeni stratami jakie przynosił oddział odpowiedzialny za gry sprzedali go Electronic Arts, zanim jeszcze wiadomo było, czy Medal of Honor odniesie sukces. "Najmądrzejszą i zarazem najgłupszą rzeczą jaką kiedykolwiek zrobiłem, było sprzedanie firmy Electronic Arts. Prace nad Medal of Honor dobiegały już końca, kiedy zapadła decyzja o sprzedaniu DreamWorks Interactive. Jeśli nie zdecydowalibyśmy się wówczas na taki krok, mogliśmy utrzymać się w biznesie tylko dzięki sukcesowi Medal of Honor. Z drugiej jednak strony mądrym posunięciem, także dla nas, była sprzedaż naszego dziecka firmie lepiej zarządzanej i przygotowanej do tego, by wprowadzić grę na rynek oraz uczynić z niej komercyjny sukces" - opowiada po latach Steven Spielberg. I nie ma się czemu dziwić - gra cieszyła się sporą popularnością, zarabiając miliony dolarów i osiągając średnią ocen w granicach 90%. "Medal of Honor to jedno z nielicznych, wielkich małżeństw filmu i gry" - powiedział syn Spielberga piastujący potem stanowisko projektanta poziomów w EA w Los Angeles.

Źródło: własne
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper