Recenzja filmu „Jason Bourne” - Walka do upadłego

Recenzja filmu „Jason Bourne” - Walka do upadłego

Dawid Muszyński | 31.07.2016, 09:57

Minęło 9 lat, od kiedy Matt Damon ostatni raz pojawił się na ekranie jako Jason Bourne. Jak widać, świat o nim nie zapomniał.

Prawie dwie dekady temu błyskotliwy młody żołnierz, David Webb (Matt Damon), zgłosił się na ochotnika do eksperymentalnego programu specjalnego. Do tego kroku zmotywowała go informacja, że terroryści zabili jego ojca. Chłopak był przekonany, że tylko w ten sposób będzie mógł pomścić jego śmierć. Rząd Stanów Zjednoczonych obiecał mu, że przysłuży się w ten sposób bezpieczeństwu kraju i nabierze niezwykłych umiejętności. Szybko wychodzi na jaw, że wszystko co mu powiedziano było kłamstwem. Poddawany drakońskim treningom przez osoby, których nie umiałby dziś rozpoznać, stał się Jasonem Bourne'm – wartą sto milionów dolarów bronią w ludzkiej postaci. Kiedy Bourne postanowił zakończyć grę, w którą wplątali go jego twórcy, ci starali się go usunąć i odebrali mu jedyną kobietę, którą kiedykolwiek kochał. Udało mu się zemścić, poznał swoją prawdziwą tożsamość, odczuł pozorny spokój i postanowił zniknąć. Ta „sielanka” nie trwała zbyt długo. Okazuje się bowiem, że Jason nie otrzymał jeszcze odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące swojej przeszłości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Reżyser Paul Greengrass, twórca „Krucjaty Bourne’a” i “Ultimatum Bourne’a” powraca do świata stworzonego przez pisarza Roberta Ludluma. Nie chcąc powielać błędu popełnionego przez Tony’ego Gilroy’a w „Dziedzictwie Bourne’a” (od którego ta część się kompletnie odcina), postanowił nie szukać nowego odtwórcy głównej roli, tylko poczekać aż w kalendarzu Matta Damona pojawi się wolny termin. Trochę to trwało. W tym czasie Mattowi przybyło kilka siwych włosów, co akurat fajnie pokazuje upływ czasu, który na szczęście nie odbił się na kondycji naszego bohatera. Już pierwsza scena, zapożyczona chyba z „Rambo III”, pokazuje że Jason wciąż jest w formie, choć widać u niego brak motywacji do dalszej egzystencji. By fabule nadać tempa, reżyser na chwilę wprowadza postać Nicky Parsons (w tej roli ponownie Julia Stiles), która ma wybudzić tytułowego bohatera z letargu, jakim jest dla niego życie codzienne. Jest jednocześnie katalizatorem rozpoczynającym ponowny pościg za zbiegłym niegdyś żołnierzem. Powrotem starych znajomych i wprowadzeniem nowych zabójców, reżyser stara się ukryć poważne braki scenariuszowe. Widać, że Bourne w tej całej opowieści gra drugie skrzypce. Wszystkie istotne sceny i dialogi, jakie się rozgrywają w filmie odbywają się pomiędzy dyrektorem CIA Robertem Dewey’em (Tommy Lee Jones), a jego podwładną Heather Lee (Alicia Vikander). To o nich tak naprawdę jest ten film. Jason pojawia się tylko wtedy, gdy trzeba kogoś zlikwidować lub spuścić komuś łomot. Dialogi w jego wykonaniu zostały ograniczone do minimum. Reżyser, tak jak filmowe CIA, posługuje się swoim bohaterem jak bronią, której trzeba użyć, by wykonać brudną robotę. 

Greengrass, który jest także autorem scenariusza, sprawdzony już wcześniej przez siebie schemat nakłada na otaczającą nas rzeczywistość i problemy współczesnego świata. Zobaczymy więc desperacką ucieczkę tytułowego bohatera wąskimi uliczkami Aten, na których odbywają się antyrządowe zamieszki sfrustrowanych sytuacją gospodarczą Greków. Film porusza również problem inwigilacji ludności cywilnej, której dopuszcza się rząd Stanów Zjednoczonych poprzez sprawdzanie kont w mediach społecznościowych, ciągłe monitorowanie maili czy podsłuchiwanie prywatnych rozmów telefonicznych. Szkoda tylko, że ten temat nie jest poprowadzony szczegółowiej i szybko zostaje przez reżysera ucięty, zostawiając pewien niedosyt.

W filmach ze świata Bourne’a zawsze stawiano na realizm i to się nie zmieniło. Dzięki kapitalnym zdjęciom wykonanym przez operatora Barry’ego Ackroyda, widz ma wrażenie jakby brał udział we wszystkich pościgach i walkach u boku bohatera. Sceny z udziałem Jasona mają szybkie tempo i zrezygnowano w nich z tak nielubianego przez część widzów efektu trzęsącej się kamery. Spokojnie mogę powiedzieć, że sekwencje pościgów, jak choćby ta z udziałem autobusu należącego do SWAT w Las Vegas, to operatorskie arcydzieła.

Gdy na ekranie wjeżdżają napisy końcowe u widza pojawia się pewien niedosyt. Ostatnie części z Damonem tak wysoko postawiły poprzeczkę, że „Jason Bourne” jej nie przeskoczył. W nowej produkcji Greengrassa brakuje powiewu świeżości. Nawet tytułowy bohater nie dostaje możliwości wykazania się czy stoczenia choreograficznie fajnie wymyślonej walki ze swoim nemezis, granym przez Vincenta Cassela. Sama opowieść jest do bólu przewidywalna i nie ma tego pazura, który mogliśmy poczuć w poprzednich. Z bólem stwierdzam, że to film do jednorazowego obejrzenia i zapomnienia. Liczę na to, że następna odsłona będzie lepsza, a możemy się jej spodziewać po sposobie, w jaki została zakończona ta opowieść.

Źródło: własne

Atuty

  • Sceny pościgowe
  • Rola Tommy Lee Jonesa
  • Zdjęcia
  • Realizm

Wady

  • Zepchnięcie Bourne’a na drugi plan
  • Braki scenariuszowe
  • Wtórność

Nie ukrywam, że po reżyserze takich perełek jak „Ultimatum Bourne’a” i „Kapitan Phillips” oczekiwałem czegoś lepszego i bardziej zaskakującego.

6,5
Dawid Muszyński Strona autora
cropper