hamburGIER: Z wizytą w prowincji Morrowind

Gry
365V
hamburGIER: Z wizytą w prowincji Morrowind
VergilDH | 13.11.2011, 07:00

W momencie, w którym czytacie te słowa, premiera The Elder Scrolls V: Skyrim jest już za nami. W Sieci zaroiło się od wychwalających ten tytuł pod niebiosa recenzji, doprowadzając do tego, że jej średnia ocen wynosi obecnie około 96%(!). Z moją opinią na jej temat zapoznacie się dopiero za kilka dni, kiedy to będę już mógł poszczycić się tym, iż solidnie ją ograłem i jestem w stanie wydać najbardziej sprawiedliwy z możliwych werdykt. Niemniej jednak, postanowiłem umilić Wam oczekiwanie na pełnowartościową recenzję i przypomnieć Wam o tym, skąd w zasadzie wzięła się taka, a nie inna koncepcja Skyrim.W momencie, w którym czytacie te słowa, premiera The Elder Scrolls V: Skyrim jest już za nami. W Sieci zaroiło się od wychwalających ten tytuł pod niebiosa recenzji, doprowadzając do tego, że jej średnia ocen wynosi obecnie około 96%(!). Z moją opinią na jej temat zapoznacie się dopiero za kilka dni, kiedy to będę już mógł poszczycić się tym, iż solidnie ją ograłem i jestem w stanie wydać najbardziej sprawiedliwy z możliwych werdykt. Niemniej jednak, postanowiłem umilić Wam oczekiwanie na pełnowartościową recenzję i przypomnieć Wam o tym, skąd w zasadzie wzięła się taka, a nie inna koncepcja Skyrim.

Twórcy mówią bowiem, iż poszli na kompromis pomiędzy wyjątkowym i średnio przystępnym Morrowindem, a cukierkowo-średniowiecznym Oblivionem. Gotowi na wizytę na wyspie Vanderfell, na której rozgrywała się akcja The Elder Scrolls III: Morrowind? Kto wie, może przekonacie się do tej liczącej niemal dziesięć lat produkcji i przełamując ewentualne opory, zdecydujecie się na zainstalowanie jej na swoich komputerach, by poświęcić jej choćby kilka godzin? Wiedzcie jednak, że jeśli już się wciągnięcie, to prędko nie opuścicie tego wspaniałego miejsca...

Dalsza część tekstu pod wideo

Dlaczego zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie naszego dwuczęściowego cyklu artykułów od trzeciej odsłony serii? Ano dlatego, że wiekowy Daggerfall i jeszcze starsza Arena mogłaby Was po prostu odrzucić, a i mnie ciężko byłoby sobie przypomnieć zamierzchłe czasy, w których zagrywałem się w nie długimi godzinami. Mam nadzieję, że nie obrazicie się na mnie za to ustępstwo, bo i tak to przecież tylko przystawka do dania głównego, prawda? ;)


Początek gry bynajmniej nie zwiastuje wspaniałej przygody. Ot, jako więzień budzimy się na pokładzie statku, a jakiś mroczny elf zdradza nam, że znajdujemy się w prowincji Morrowind. Chwilę później przechodzimy rozbudowany proces tworzenia postaci i w zasadzie już na tym etapie możemy zatrzymać się na kilkadziesiąt minut. Mnogość dostępnych ras, z których każda charakteryzuje się konkretnymi bonusami to coś, co dzisiaj należy do rzadkości. Klasa postaci? Niby można wybrać jakąś z listy, ale czy nie lepiej byłoby poddać się krótkiej psychozabawie, w której musimy odpowiedzieć na kilka pytań? A może spróbować swoich sił w stworzeniu własnej specjalizacji naszego alter-ego?


Motyw przewodni gry:


httpvh://youtu.be/ZWuNf4gxwuM


Niezależnie od tego, w jaki sposób przejdziemy przez ten etap, otrzymujemy w końcu zadanie odnalezienia niejakiego Caiusa Cosadesa, który mieszka w mieście Balmora, znajdującego się na północny wschód od Seyda Neen, w którym rozpoczęliśmy zabawę. Szybki rzut okiem na mapę i okazuje się, że jest ona zupełnie pusta, a oznaczane są na niej wyłącznie lokacje, o których przeczytamy w księgach, dowiemy się od mieszkańców Morrowind, bądź najzwyczajniej w świecie je odwiedzmy. Już na tym etapie widać, iż twórcy w żaden sposób nie próbowali ciągnąć nas za rączkę. Do dzisiaj wspominam swoją pierwszą podróż, w której szedłem praktycznie zupełnie na oślep. Jedynymi wskazówkami udzielanymi przez twórców były znaki drogowe, które z oczywistych względów spotykaliśmy niezwykle rzadko. Kiedy już dotarliśmy do Balmory, musieliśmy sami pytać napotykanych mieszkańców o to, gdzie znajdziemy człowieka, który będzie w stanie niejako pokierować naszym dalszym losem. Tym, co odróżniało Morrowinda od innych wydanych w tamtym czasie cRPG-ów, była niemalże nieograniczona wolność. Nic nie stało na przeszkodzie, by już na samym początku zostawić za sobą wątek główny, opowieści o Nerewaryjczyku czy „bajki” o Lordzie Dagoth Urze. O tym, że w okolicy dzieje się coś niedobrego, świadczy niewidzialna bariera otaczająca masyw Czerwonych Gór, której nie jest w stanie przekroczyć żadne stworzenie za nią mieszkające. Jedynym przejściem jest Upiorna Brama, jednak sami przyznacie, że już jej nazwa nie nastraja zbyt optymistycznie i przekonuje, że jednak warto zainteresować się przygotowaną przez deweloperów opowieścią. Sam jednak znam osoby, które zajęły się mordowaniem okolicznej ludności, wyludniając w ten sposób całe miasta.


Trudno w zasadzie opisać słowami klimat, jaki towarzyszył naszym wędrówkom przez to zapadające w pamięć miejsce. W Morrowind nie ma zieleni, nie ma pięknych roślin widocznych tu i ówdzie – znajdziecie tu tylko gołe skały i wypływającą spod powierzchni ziemi lawę. A miasta? Na temat ich wyglądu można by pisać poematy. Balmora i zwyczajne, piętrowe domostwa może i nie była w stanie nas niczym zaskoczyć, jednak już takie Ald-Rhun, gdzie domy wyglądały niczym muszle ślimaków, a ludzie mieszkali pod powierzchnią to widok, którego się nie zapomina. Wszystkiemu winne były burze piaskowe, jakie nader często nawiedzały ten skrawek terenu. Prawdziwą perełką było Vivek, czyli aglomeracja, której dzielnice zostały ulokowane pod gigantycznymi kopułami. Oczywiście, nic nie stało na przeszkodzie, by skorzystać z opcji szybkiej podróży. W każdej mieścinie znaleźć można było jegomościa, który za drobną opłatą mógłby przewieźć nas na grzbiecie gigantycznej pchły(!) do innego miejsca, oddalonego nawet o kilka dni (w praktyce kilkadziesiąt minut) drogi.


Niemałe wrażenie robiły także świątynie, obojętnie jakiego pochodzenia, czy to Daedrycznego czy Dwemerskiego, w których roiło się od ciekawych przedmiotów, takich jak Laska Czarodzieja, umożliwiająca... latanie. Nawet nie myślcie o level scallingu – jeśli w jakimś miejscu znajdował się przeciwnik silniejszy od nas, to po prostu się tam znajdował i tyle. Jedynym wyjściem było dopakowanie naszej postaci i podjęcie kolejnej próby walki w późniejszym czasie, bo o żadnych ustępstwach oczywiście nie było mowy.


httpvh://youtu.be/0r5BUJgckls


Wątek główny, którego ukończenie zajmowało około 40 godzin to jedno, natomiast frakcje takie jak Gildia Wojowników, Gildia złodziei, Gildia Magów czy Morag Tong, które zlecały nam zadania pozwalające piąć się po szczeblach kariery, by ostatecznie przejąć pozycję ich przywódców, to już drugie. Co powiecie również na to, że połowa z postaci, które mogliśmy spotkać, także miała dla nas zlecenia, pozwalające na zdobycie nowych przedmiotów, cennego doświadczenia, czy zarobienie odrobiny gotówki? Chyba nie muszę mówić, że Morrowind to zabawa na kilkaset godzin? Nie przesadzam. Ja sam świetnie się przy niej bawiłem... przez okrągły rok.


W momencie, w którym gra trafiła na sklepowe półki, jej oprawa graficzna robiła naprawdę wspaniałe wrażenie. Niezwykle realistyczna woda, olbrzymie grzyby rosnące dookoła niczym drzewa, przerażający przeciwnicy... A wszystko to doprawione nutką poczucia samotności i osamotnienia... Widzicie, nawet kiedy staram się opisać warstwę techniczną tej gry, wciąż myślę o jej niepowtarzalnej atmosferze... Dzisiaj niestety jest już nieco gorzej, a w połączeniu z drętwą mechaniką, która szczególnie daje się we znaki w trakcie pierwszych kilkunastu godzin rozgrywki, kiedy to prowadzona przez nas postać jest jeszcze słaba, skutecznie potrafi zniechęcić nawet „twardszych” graczy. W grze zastosowano bowiem mechanizm polegający na tym, że trening konkretnej umiejętności sprawia, iż osiągamy większy stopień biegłości. Przykładowo, im więcej walczymy mieczem, tym celniejsze i potężniejsze stają się nasze ciosy. Przez to na początku nie możemy trafić nawet w sporych rozmiarów oponenta, ostatecznie bijąc powietrze.


Warstwa muzyczna gry to absolutny majstersztyk i według mnie do dzisiaj niedościgniony wzorzec. Posłuchajcie tylko kawałków jakie znajdziecie poniżej, pooglądajcie materiały wideo załączone do tego tekstu i powiedzcie – czyż to nie brzmi pięknie? Nie jestem poetą, więc pod żadnym pozorem nie zamierzam ująć jej walorów w jakiekolwiek słowa. Tak po prostu.


httpvh://youtu.be/t7J4F3bs3Pk


Po premierze gry i odniesieniu przez nią sukcesu, Bethesda uraczyła nas jeszcze dwoma dodatkami (Tribunal oraz Bloodmoon), by ostatecznie zabrać się za powołanie do życia kolejnej odsłony serii, której akcja miała rozgrywać się w prowincji Cyrodill, gdzie mieściła się stolica Cesarstwa Tamriel...

Źródło: własne

Komentarze (27)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper