Niedzielni turyści - zło wcielone

BLOG
12418V
Niedzielni turyści - zło wcielone
Roger | 08.07.2014, 01:46

Tak się składa, że pod koniec czerwca miałem okazję wybrać się po raz kolejny w polskie i słowackie Tatry. Celem było zdobycie najwyższego szczytu w Polsce - Rys. Nie wszystko jednak poszło po mojej myśli.

W chodzeniu po górach zakochałem się już jakiś czas temu i choć dawniej bez mrugnięcia okiem wybrałbym plażę nad polskim morzem, teraz nie wyobrażam sobie urlopu bez aktywnego wypoczynku w górach. Zdobywanie szczytów robi się z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej popularne, szkoda jednak, że  tak duża ilość turystów nie potrafi się w górach odpowiednio zachować.

Nie uważam się za żadnego eksperta w zdobywaniu tatrzańskich szczytów, choć kilka mam już na swoim koncie. Widząc jednak jacy ludzie decydują się czasem na wysokogórskie wspinaczki człowieka krew zalewa. Masa urlopowiczów nie zdaje sobie sprawy z tego, że wejście na Gubałówkę (czy wjazd kolejką jak kto woli), to nie to samo, co wspinaczka na Giewont czy wspomniane już Rysy. O Orlej Perci i Zawracie nawet nie wspominam, ale i tak można spotkać ludzi z małą wyobraźnią. Podróżując szlakiem można natknąć się na wspinających się tatusiów z dziećmi, którzy zamiast odpowiedniego obuwia i odzienia noszą się w japonkach próbując pokonywać wyślizgane przez lata kamienie. O ile głupiego tatusia jakoś specjalnie mi nie szkoda, tak zaciąganie na sam szczyt 10-12 letniego dzieciaka, aby zrobić rodzinne zdjęcie i pochwalić się na Naszej Klasie, powinno się karać grzywną. Sam byłem świadkiem jak przerażone dziecko w połowie drogi na Giewont płakało, że już nie chce iść dalej. W takim wypadku o nieszczęście naprawdę nietrudno.

 

Spora ilość niedzielnych turystów nie zdaje sobie też spraw z tego, jakie warunki panują w wyższych partiach gór. Dochodzą do 1800 metrów i nagle zastają śnieg, lód i zamrożone w skałach łańcuchy, które mają pomagać we wspinaczce na trudnych odcinkach. Sęk w tym, że w adidaskach, bez rękawic i często niezbędnych raków na butach takich odcinków nie da się łatwo pokonać. Turysta w pewnym momencie wpada w panikę, bo wrócić po lodzie jest ciężko (ja zawsze mam większe problemy ze schodzeniem niż wchodzeniem). Pozostaje wezwać śmigłowiec  i czekać na akcję ratunkową. W sytuacji, gdy odpowiednio przygotowanemu turyście faktycznie zdarzy się nieszczęśliwy wypadek - jak najbardziej popieram takie akcje. Ale za bezmyślność powinno się płacić. U nas niestety wezwanie śmigłowca nie jest obciążone dużymi kosztami, ale już na Słowacji jeśli nie wykupimy ubezpieczenia możemy naprawdę słono zapłacić.

Inny nieuleczalny przypadek to turysta-cwaniak. Podziwiam ludzi, którzy z czekanami, rakami i odpowiednio zaopatrzeni zdobywają niedostępne dla zwykłych śmiertelników szczyty. To sport ekstremalny obciążony pewnym ryzykiem, jednak znam osoby, które po prostu to kochają i nie widzą życia bez dawki adrenaliny. Potrafią jednak zachować rozwagę i wiedzą kiedy należy się wycofać. Niestety w górach nie brakuje chojraków, którzy zbaczają z wyznaczonych szlaków chcąc zaimponować kolegom i wystrojonym jak na koncert Iwana i Delfina koleżankom. Bardzo zdradliwe są tu właśnie Rysy (zwłaszcza zimą), czy Giewont. Mało osób wie, że ta druga góra, na która co roku ruszają pielgrzymki turystów, pochłonęła już życie blisko 80 osób, w większości przez lekkomyślność i zbaczanie z wytyczonych szlaków.

 

Ostatni przykład skrajnego debilizmu i braku szacunku wykazują osoby robiące burdel na szlakach. Zazwyczaj są to wieczni studenci jadący w góry tylko po to, by się za przeproszeniem nawalić. O ile  na wysokogórskich szlakach nie jest to widoczne, bo osobnicy tacy rzadziej zapuszczają się w te tereny, tak np. przy Morskim Oku czy Wodospadzie Siklawa można natknąć się na potłuczone butelki po piwie, pozostawiane reklamówki ze śmieciami czy (o zgrozo), pomalowane sprejem schroniska i zabytki. Jak nic wieszałbym takich za jaja na drzewie i zostawiał na noc niedźwiedziom...

Podróże w góry nauczyły mnie jednego - nie należy ich lekceważyć. Dlatego zdobywając szczyty warto przede wszystkim zaopatrzyć się w bardzo dobre obuwie (najlepiej wysokie, chroniące kostki), dokładną mapę z zaznaczonymi schroniskami, kijki na mozolne odcinki wspinaczkowe, czapkę i rękawiczki w wyższych partiach oraz odpowiednią ilość prowiantu (woda, herbata w termosie, kanapki, czekolada itd.). A najważniejsze - mierzyć siły na zamiary. Bo właśnie ciężkie warunki na szlaku zmusiły mnie w tym roku do zrezygnowania na 300 metrów przed wejściem na Rysy z podboju tego szczytu. Wrócę tu zapewne we wrześniu, ale póki co musiałem się poddać.

 

Jest jednak i pozytywna strona wyjazdu. Na otarcie łez zdobyłem Szpiglasowy Wierch na wysokości  2172 m.n.p.m (polecam każdemu - przepiękny widok na Dolinę Pięciu Stawów i Rysy), a z racji tego, że ze szlaku schodziłem do schroniska po godzinie 19:00, w górach nie było już praktycznie żywej duszy. To z kolei zachęciło do wędrówek zwierzaki - spotkaliśmy z narzeczoną pokaźne grono kozic, które przebiegły nam dosłownie kilka metrów przed nosem. Widok jak wspinają się po pionowych niemal skałach jest niezapomniany. Nieco niżej spotkaliśmy też małego niedźwiadka (po raz pierwszy w życiu natknąłem się na szlaku na misia), jednak z racji tego, że z tymi zwierzakami nie ma żartów (mamusia pewnie była w okolicy), nie zamierzaliśmy zbyt długo upajać się tym widokiem.

Na koniec chciałbym podziękować ekipie, z którą przypuściliśmy atak na Rysy i spędziliśmy w górach kilka niesamowitych dni. 

Oceń bloga:
45

Komentarze (51)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper