Lords of the Fallen - analiza gry

BLOG
774V
Lords of the Fallen - analiza gry
Gniewosz | 01.11.2014, 23:54
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Jeżeli liczycie, że jest to standardowa recenzja to mylicie się, to raczej zbiór refleksji na temat tytułu.
Lords of the Fallen - analiza gry

Po raz kolejny dałem się wkręcić w marketingowy napędzacz sprzedaży rzeczy zbędnych, czyli tych dających najwięcej przyjemności tudzież gwarantujących frustrację w przypadku nieudanego wyrzucenia kasy w błoto. Co było przedmiotem zakupu? A no właśnie Lords of the Fallen, a wszystko przez bębniące wszędzie media zajmujące się grami komputerowymi i konsolowymi.

Co było moją motywacją: chęć zdobycia sławy recenzenta, zasada pierwszej nocy z niezgwałconym jeszcze przez połowę Świata tytułem? Postępujący rozwój, w który na każdym kroku wpędza mnie internet i koledzy branżowych mediów, z każdym słowem radia, telewizji, prasy tudzież wszechobecnego podcastingu? Nie wiem, ale chyba to taki prawidłowy odruch słabej istoty zwanej człowiekiem, którą jak Syzyf kamień, życie pcha do przodu - ku doskonałości. Tyle, że cały ten karkołomny mechanizm się zepsuł, bo jestem co najwyżej ćmą lecącą do światła, a co gorsza nie wiadomo dlaczego (przynajmniej w tym temacie zapraszam do Świata Nauki). Poleciałem do tego światła ze swoimi superpozycyjnymi oczami, nie zważając na światło które emanowało od moich francuskojęzycznych zapędów tłumaczeń paranoidalno-często-żenujących. Cóż, bywa... Zrobiłem to, choć często, gęsto nienawidzę tego co robią koledzy redaktorzy z szumnie zwanego świata branży gier komputerowych smagający nowości biczem, jak korporacyjni wyzyskiwacze niewolniczy lud pracujący, bez opamiętania walący to w lewo to w prawo, grunt żeby zahaczyć o każdą nowość i każdy nośny temat (czytaj chajp (tak wiem hype)), byle tylko zainteresować zwykłego człowieka.

Wracając do gry, Lords of the Fallen jest moim ulubionym tytułem z serii w stylu Dark Souls. Po raz pierwszy się do tego przyznaję i nie jest mi łatwo. To jedna z tych gier w które gram z uwagi na jej pochodzenie, bo jest soCzystej rasy Polskiej. Po prostu nie wypada wydawać kupy bilonu na rzeczy zagraniczne podczas gdy pojawia się Polska perła. Nie, nie Perła tylko perła, taka morska wyjątkowość. Ta perła jak się okazuje w tym przypadku nosi polskie imię i nazwisko - Tomasz Gop, ha z polskiego studia City Interactive (CI Games), ha ha! I to tyle, bo więcej o jej polskości za bardzo ustalić nie potrafię, przynajmniej z materiałów wkręcających śrubę kupująco-miażdżącą w której jakoś nie po polsku brzmią nazwiska pozostałych twórców. Uprzedzam wszystkich nieodpornych na hype, że co usłyszycie tego odsłyszeć już się nie uda.

Przez co kocham "Lords of the Fallen" oprócz niebiedronkowej ceny 215 zł i jedynego w swoim rodzaju pudełka, które zmieści się na moim biurku, stoliku, krześle, głowie a po odpowiednim potraktowaniu na aukcji?

Po pierwsze: bajroniczną elegancję narracji towarzyszącej podróży.
Są to dość sztampowe, polskiej ascetyczności, nieco wmieszane w dyskurs marketingowy tyrady w stylu Władcy Pierścieni, kryjące takie frazy jak: klasztor, ludzkość, bunt, tyrania, okrutny bóg, pasmo gór, siła, starożytna kraina, magowie kapłani, wojownicy, skrytobójcy, oręż, zbroja, cień i temu podobne - zobaczcie sami.

Po drugie: posażna oprawa graficzna.
Gra światłem i cieniem czasami werterowska, ale nigdy budząca grozę, jak poryw Donkey Konga na monochromatycznym ekranie Atari 800XL.
Rzeź roztaczająca się przed nami przypomina raczej Diablo 3 z perspektywy pierwszej osoby, aczkolwiek w tym przypadku ograniczono adwersarzy. Podroby, cacka z trzewi prześladowców i wreszcie antagoniści we własnej osobie, a raczej to co po nich zostało - pławię się w nich w moich fantazjach do dnia dzisiejszego. Pogłowie ciemiężycieli choć ograniczone do niezbędnego minimum jest zharmonizowane z kunsztem naszego straceńca, także wcale przygody nie można określić mianem beztroskiej.

Po trzecie: ponad wszystko kocham okno rozwoju postaci i temu podobne, gdzie zlokalizować mogę mój klucz do sukcesu. To faktycznie bardzo mozolnie wypracowany system, który ma ogromny wpływ na rozgrywkę gracza, budzący w nim taktyka, lawiranta, spryciarza. Wytrwałym zawsze powinno udać się wypracowanie własnej recepty na całe łotrostwo Lords of the Fallen.

A bodajże po czwarte: Lords of the Fallen w wersji na PS4 cechuje pewna powolność i kontemplacyjne wręcz ekrany ładowania pomiędzy poszczególnymi większymi podregionami gry, co osobom równie skapcaniałym jak ja powinno dodać smaku w rozgrywce. Nie wiem jak inni określają tzw. liczbę wyświetlanych klatek na sekundę, ale tych zdecydowanie czasem nie zbywa na czym traci lekkość rozgrywki co niejednokrotnie pozwalało mi bezdennie zatapiać się w świecie gry smakując każdą klatkę.

I po piąte: gra w konfrontacji z Dark Souls wiele wybacza. Aksjomatów jest kilka:
- jeżeli skorzystamy z zapisu stanu postaci i wykorzystamy punkty zdobytego doświadczenia, utracimy mnożnik jego wzrostu i spadnie nam potencjalność znalezienia lepszych przedmiotów;
- nawet jeżeli zginiemy możemy spróbować odzyskać utracone niezapisane doświadczenie docierając do miejsca naszego ostatniego zejścia;
- z uwagi na fakt, że wrogowie "odradzają się" w momencie naszego przestępowania pomiędzy ekranami ładowania większych fragmentów gry, możliwe jest praktycznie bezpieczne podnoszenie poziomu doświadczenia do satysfakcjonującego pułapu - po prostu walczymy z wrogami których mamy już opanowanych przeskakując pomiędzy ekranami ładowania.

A po szóste: muzykę, która stanowi integralną całość z obrazem, bez której gra nie byłaby tym czym jest. Kompozytorem ścieżki dźwiękowej jest wielokrotnie nagradzany za swoją pracę Knut Avenstroup Haugen, nominowany do Hollywood Music in Media Awards (HMMA) właśnie za utwory do Lords of the Fallen. Od początku do końca triumfuje posępna, monumentalna muzyka, same tytuły świetnie oddają to co usłyszymy: "Komnata kłamstw", "Świątynia tortur", "Śmiercifikacja", "Pokuta", "Ofiara", czy "Dłoń boga". Utwory to przeważnie wariacja głównego motywu w wersjach mrocznych, przejmujących, a nawet filuternych. Na uwagę zasługuje kompozycja Zimowy pocałunek, która mogłaby stanowić tło przedłużającej się i powracającej ekstazie.

Po siódme: Ta gra ćwiczy niezłomność i jeżeli już komuś uda się przez nią przebrnąć do samego końca, świadczy to o uporze i determinacji gracza. Kostucha czyha na każdym kroku, jest naturalna i jeżeli chcecie wypróbować swój charakter, to jest to świetna pozycja - nie ma nic za darmo, a sukces wymaga odpowiedniej taktyki. Lords of the Fallen nie jest dla mięczaków.

Gdybym miał czym zatrząść dla promocji tego dzieła, zatrząsłbym, ale nie mam, nigdy nie miałem, a to znacznie zwiększyłoby szanse na sławę i przydatność dekoltu w promocji wyżej omawianej gry i popełnionej analizy.
A tak poważnie to kupić trzeba, jeżeli nie ma się dziecka, żony, kochanki i domu na utrzymaniu i nie pracuje się przy tym w fabryce obuwia jako Rumun, którego wszyscy biorą za Cygana lub jako smagany wiatrem korporacyjności pracownik za najniższą stawkę krajową. Jeżeli macie, to dacie, jak nie macie, poczekacie. Tak czy inaczej po tych kilku godzinach przygody stwierdzam, że warto.

By nie pozostawać bezkrytycznym z wad nadmienić należy:

Po pierwsze: punkt czwarty zalet, dla osób bardziej rzutkich i energicznych.

Po drugie: choć gra w dużym stopniu została stworzona przez polskie studio, niestety w wersji polskiej są tylko napisy i anglojęzyczny lektor.

Studia odpowiedzialne za projekt: Deck13 Interactive, CI Games
Wydawca: Bandai Namco Games, Square Enix
Silnik: Fledge z PhysX
Platformy obsługujące: Microsoft Windows, PlayStation 4, Xbox One
Data wydania: 28-31 październik 2014
Gatunek: gra akcji z rozwojem postaci i siekaniem potworów
Tryb: dla pojedynczego gracza
Wiek gracza: sklasyfikowano od 16 roku życia

Na koniec wypadałoby jeszcze podziękować CI Games, ponieważ ani w zeszłym, ni w bieżącym czy też przyszłym tygodniu nie przewiduję by zaskoczyła mnie sporych rozmiarów paczka z podesłaną do recenzji edycją kolekcjonerską Lords of the Fallen w wersji na Playstation 4, gdzie oprócz samej gry dostałbym największy dinks, czyli ręcznie malowany gargantuicznych rozmiarów monument głównego gieroja gry, Harkyna (1,1 kg). Dziękuję, bo uniknąłem w ten sposób konfliktu z moją osobistą kapłanką domowego ogniska, która postawiłaby mnie przed prostym wyborem: "Albo ja, albo ponad kilogramowy Harkyn - wybieraj", a przypominam idzie zima.
Edycja kolekcjonerska

[Suplement]
Powyższy tekst jest intelektualnym plagiatem ponieważ niestety aktualnie nie stać mnie na lepszy mój mózg, mam nadzieję zostanie mi to wybaczone. Dziękuję również swojej mentorce, która nawet nie jest tego świadoma i oczywiście kapłance domowego ogniska.

A jak wygląda wersja francuska uruchomiona przy takich właśnie ustawieniach konsoli? Wygląda lepiej niż polska, a wszystko przez lektorów francuskojęzycznych!

Oceń bloga:
0

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper