Moje Outer Haven
Jest rok 1999. Właśnie przestępuję próg malutkiego sklepiku z grami na konsole na moim osiedlu w Łodzi. Rozglądam się ochoczo po półce z nowościami i natrafiam na grę z dość skromną okładką i ciekawym dla mnie jak na tamten czas tytułem - Metal Gear Solid. Niewiele się zastanawiając kupuję. Wychodząc ze sklepu nie spodziewałem się, że ta gra zmieni moje życie...
Z wypiekami na twarzy pobiegłem szybko do domu i odpaliłem szaraka. Wstęp. Plansza z logiem KONAMI. I zaczęło się.
Na początku bardzo ciekawie zrobione intro, które przywoływało atmosferę iście filmową. Jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy z jak wielkim rozmachem Hideo Kojima zrealizował tę produkcję. Po intrze pojawił się ekran startowy. Pierwsze naciśnięcie przycisku Start i odgłos wystrzelonego pocisku. Ten pocisk utknął w moim sercu na zawsze...
Początek gry wydawał się dość dziwny. A przynajmniej nigdy do tej pory nie obcowałem z czymś takim. Gdy przedzierałem się przez doki do windy na ekranie wyświetlały się jeszcze napisy początkowe jak na filmie. Winda w górę! Snake pozbywa się maski do nurkowania i ukazuje się w pełnej okazałości. Pamiętna rozmowa już na powierzchni z Naomi i Mei Ling. Po chwili nasz wojownik z pustymi rękoma zostaje wrzucony w wir wydarzeń, których się nie spodziewał nawet w swoich najśmielszych snach. Po raz kolejny w swoim życiu musi stawić czoło przeciwnikom i samemu sobie. Solid Snake musi znów stać się bohaterem.
Trzeba przyznać, że rozgrywka jest niesamowicie wciągająca. Jest to bez wątpienia jedna z tych gier, od których nie da się prędko odejść. Co prawda gra jest mocno liniowa i z perspektywy dzisiejszych sandboxów wydaje się mocno ograniczona, ale w zamian za to oferuje genialną i niezapomnianą warstwę fabularną. Cut scenki pomiędzy rozgrywką zrealizowane zostały w hollywoodzkim stylu. Snake podczas infiltracji bazy na Shadow Moses Island dowiaduje się o swojej przeszłości, o swoim pochodzeniu. Dowiaduje się kim rzeczywiście jest. Na drodze do szczęśliwego zakończenia stają niesamowici bossowie jakich jeszcze nie było do tamtej pory w żadnej grze! Walka z każdym z nich jest zupełnie inna. Począwszy od pierwszego bossa, którym jest Revolver Ocelot a skończywszy na zapierającej dech w piersiach potyczce z tajemniczym i zjawiskowym Psycho Mantisem. Walka z bossem to nie tylko przepustka do dalszego etapu. To wręcz epicka batalia!
Kolejnym ważnym elementem, o którym powinienem był wspomnieć na samym początku jest charakter skradankowy. Jeśli jesteś kozak, to możesz przejść całą grę nie zabijając żadnego strażnika i nie podnosząc żadnego alarmu. Możesz przemknąć zupełnie po cichu chowając się przed przeciwnikami - oczywiście oprócz bossów.
Fabuła tej gry to niezwykle ciekawie opowiedziana historia o typowo filmowej narracji. Dopracowana jest w najmniejszych szczegółach i trzyma w napięciu jak dobry film akcji. Po raz pierwszy w historii ktoś odważył się w tak kinowy sposób poprowadzić grę. Chwała Ci za to Hideo! Nie obyło się nawet bez wzruszających i chwytających za serce scen. Przy scence po drugim pojedynku ze Sniper Wolf poleciało mi całkiem sporo łez.
Dlaczego ta gra zmieniła moje życie? Bo pierwszy raz w życiu miałem do czynienia z dziełem absolutnie skończonym i doskonałym. Z dziełem, które nie tylko jest grą, którą przechodzę z punktu A do punktu B. Jest to - podkreślę jeszcze raz - fenomenalnie opowiedziana historia, w której bierzesz interaktywny udział i toniesz po same uszy. A najlepsze jest to, że nie masz najmniejszej ochoty wypłynąć na powierzchnię.
Podsumowując, Metal Gear Solid jest grą, w którą musisz zagrać. Przepełniona niesamowitymi smaczkami a nawet elementami humorystycznymi np. ciężka biegunka i burczenie w brzuchu jednego ze strażników (i nie jest to jego ostatnie słowo w całym uniwersum Metal Gear Solid!).