Pamiętnik Początkującego Łowcy #7

BLOG O GRZE
312V
Pamiętnik Początkującego Łowcy #7
DawidThePlayer18 | 08.08.2018, 00:16
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Pokonawszy Rathalosa w Starodrzewie łowca z Piątej Floty postanowił podjąć się kilku mniej karkołomnych wyzwań. Przyszła jednak pora, by ostatecznie wykonać zadanie zlecone mu przez Pierwszego Wiwerianina i upolować jeszcze jedną, niezwykle groźną bestię. Młody wojownik nie mógł zawieźć. Od powodzenia misji zależało bowiem poznanie wiedzy niezbędnej do odnalezienia Zoraha Magdarosa. Czy łowca podołał wyzwaniu?

Część VII: Nie taki diabeł straszny...

Wiedząc, że czeka mnie ciężki dzień wstałem wcześnie rano i poczyniłem niezbędne przygotowania przed wyruszeniem w teren. Przede mną walka z Diablosem. Prawdą jest, że nie wiedziałem jeszcze, co dokładnie spotkam na miejscu, ale potrafiłem sobie wyobrazić, że nikt nie nazwał tak zastraszająco potwora podobnego do Kulu-Ya-Ku. Mimo wszystko starałem się myśleć pozytywnie, kiedy razem z Przewodniczką i Karen opuszczałem Asterę. Byłem przecież świeżo po ulepszeniach pancerza oraz miałem ze sobą nową owadzią glewię do przetestowania.

Podróżując po Pustkowiach Dzikowieży wspominałem swoje pierwsze przybycie do tej lokacji. Ochranialiśmy wówczas badaczy, którzy mieli zbadać pozostawiony przez Zoraha Magdarosa ślad. Wtedy też stoczyłem swoją debiutancką walkę z potężnym Barrothem i spotkałem zakapturzonego łowcę z Pierwszej Floty. Gdy tak o tym teraz myślę to na dobrą sprawę nie widzieliśmy się już ponownie. Mam nadzieję, że wszystko u niego w porządku. Wspominki przerwało ostatecznie pewne interesujące odkrycie. Trop zaprowadził mnie dokładnie w to samo miejsce, gdzie znaleźliśmy kiedyś żużel. Na jednej z masywnych iglic zbudowanych przez kolonie mrówek zauważyłem rozjuszone i skrzeczące na coś w oddali Noiosy. Nie wiedząc do końca o co chodzi postanowiłem schować się za pobliską skałą. Wtem zza niewielkiej wydmy wybiegł Barroth i z rozpędu przywalił głową w obleganą przez skrzydlate potwory iglicę, przy okazji ją niszcząc. Ewidentnie niezadowolone z zaistniałego obrotu spraw Noiosy zaczęły chaotycznie krążyć nad ziemią i wydawać ogłuszające (oraz zdecydowanie irytujące) dźwięki. Odpowiedzialny za wszystko Barroth wyglądał na równie zdezorientowanego, co ja.

Nagle spod piasku wyłoniła się kolejna dosyć spora bestia, szybko chwyciła pyskiem Barrotha i zanurkowała z powrotem pod ziemię. Wszystko to działo się tak szybko, że gdy obserwowałem znikający mi z oczu ogon tajemniczej kreatury nie zauważyłem powstającej na skutek jej interwencji ogromnej dziury. Zacząłem tracić grunt pod nogami i w końcu zostałem pochłonięty przez tę zmyślną oraz ciężką do przewidzenia pułapkę. Piasek na szczęście zamortyzował upadek. Wylądowałem w jakiejś dziwnej jaskini, lecz nigdzie nie było śladu napotkanego przed chwilą zwierzęcia. Zacząłem rozglądać się dookoła w nadziei, że trafię na jakikolwiek ślad lub trop, ale jedyne co znalazłem wzrokiem to zwłoki zaatakowanego niedawno Barrotha. Przyznaję, nieznajomy potwór jest naprawdę skutecznym zabójcą i (patrząc na moją obecną sytuację) zdecydowanie nie są to dobre wieści. Już chciałem opuścić podziemne terytorium niebezpiecznej bestii, gdy nagle dostrzegłem wystające zza ściany piachu rogi. Te zaczęły powoli zbliżać się w moim kierunku odsłaniając tym samym łeb i cielsko ich właściciela. Widząc monstrum w całej okazałości byłem już pewny, że stoi przede mną sam Diablos.

Wszelkie myśli o ucieczce natychmiast zniknęły, a paraliżujący ryk rozpoczął kolejne łowy. Potwór ruszył na mnie, a ja wybiłem się ze swej nowej glewii i wylądowałem na zaskakująco twardym grzbiecie. Jakiekolwiek ciosy z bliska nie robiły na nim jednak większego wrażenia. Szybko zdałem sobie sprawę, że opancerzona skóra będzie sporym problemem. Niemal tak szybko, jak zostałem przez Diablosa zrzucony na ziemię. Natychmiast się jednak pozbierałem i kontynuowałem pojedynek. Musiałem wymyślić, w jaki sposób konkretnie zranić potwora. Unikając kolejnych ataków ogromnego zwierzęcia przypomniałem sobie moment, w którym przez przypadek za pomocą wodospadu zrzuciłem Rathalosa z samej góry Starodrzewu. Niestety obecnie znajdowałem się blisko legowiska bestii, gdzie podobnych pułapek brakowało. Postanowiłem przenieść starcie na powierzchnię i zacząłem atakować Diablosa po wrażliwych częściach ciała. Celem nie było oczywiście zabicie go w ten sposób, a raczej wygonienie do innego rejonu lokacji, gdzie mógłbym wykorzystać w walce wszelkie potencjalne pułapki lub inne potwory.

Po kilku minutach żmudnego smagania przeciwnika po piętach doprowadziłem go nareszcie do stanu, w którym zirytowany (lub znudzony) postanowił uciec. Zakopał się więc pod ziemię i szybko ruszył przed siebie. Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. W rzeczywistości jednak Diablos szarżował w moim kierunku i zanim zdążyłem zauważyć, że coś jest nie tak zaatakował od dołu wyrzucając mnie w powietrze. Zdezorientowany próbowałem wstać, wypić miksturę i uciec, ale bestia była szybsza. Bez wahania ponownie obrała sobie moje bezwładne ciałko za cel i swoimi gigantycznymi rogami odesłała je do najbliższego obozowiska. Zemdlałem. Tym razem Karen nie dała rady odwrócić uwagi agresora.

Żarty się skończyły. Czas wyznaczony na wykonanie zlecenia mijał, a ja nie poczyniłem na razie praktycznie żadnych postępów. Będąc jeszcze w obozie uzupełniłem sakwę wszelkimi potencjalnie przydatnymi przedmiotami, a Przewodniczka przygotowała najlepszy posiłek, jaki tylko dała radę, aby zwiększyć moje szanse na zwycięstwo. Zebrawszy się do kupy niezwłocznie wróciłem do boju. Zauważyłem, że przeciwnik zdążył opuścić swoje podziemne terytorium, dzięki czemu walkę mogłem kontynuować na zewnątrz, tak jak zaplanowałem. Szybko obmyśliłem prosty sposób na osłabienie Diablosa. Za pomoc posłużyły mi rozstawione dookoła iglice, w których stronę wabiłem szarżującą bestię. Niegrzeszący inteligencją stwór wielokrotnie uderzał pyskiem w masywne konstrukcje, aż wreszcie przystanął oszołomiony i pozwolił przeprowadzić na sobie bolesny zabieg pełen kłuć i cięć. Uszkodzony pancerz nie stanowił już przeszkody dla mojej nowej glewii, więc z ogromną satysfakcją i nieopisaną łatwością wbijałem się w ciało ofiary, stopniowo pozbawiając ją życia. Tym razem faktycznie zdołałem poskromić kreaturę, gdyż ta natychmiast po odzyskaniu świadomości uciekła pod ziemią na drugi koniec mapy, a ja oczywiście pobiegłem za nią.

Po drodze jednak postanowiłem oddać się zbieractwu. Co krok podnosiłem najróżniejsze rośliny, grzyby oraz inne materiały niezbędne do ulepszania ekwipunku. Pozyskiwanie surowców pochłonęło mnie do tego stopnia, że nie zauważyłem grupki Galajaków, która grasowała w pobliżu. Małe istotki nie należały do przyjaźnie nastawionych i gdy tylko mnie dostrzegły rozpoczęły chaotyczny atak. Ten oczywiście na nic się nie zdał, bowiem pokonanie kilku napastników znacząco ostudziło zapał pozostałej jeszcze przy życiu reszty i zmusiło ją do kapitulacji. Urocze stworzonka, ale niekiedy potrafią zaleźć za skórę. Ja niestety nie miałem czasu na zabawę. 

Świetliki zwiadowcze ostatecznie ponownie zaprowadziły mnie do Diablosa. Co ciekawe, nie tylko do niego. Kolejny raz stałem się świadkiem bitwy pomiędzy dwoma sporymi bestiami. Naprzeciw rogatego potwora stanął paskudny Jyuratodus, którego już kiedyś miałem przyjemność pokonać. Zdecydowanie nie był to wymagający przeciwnik, ale ku mojemu zdziwieniu dominował nad znacznie groźniejszym Diablosem. Zwierzęta walczyły pośrodku niemałego bagna, co z pewnością wpływało na skuteczność ataków Jyuratodusa. To jednak nie wystarczyło, by zwyciężyć z silniejszym konkurentem. Ten szybko zaczął przewidywać kolejne ruchy słabszego napastnika i chwilę potem został na polu bitwy sam. Wtedy wkroczyłem ja, chcąc jak najlepiej wykorzystać fakt, że lekko zmęczony nagłą bójką Diablos jeszcze nie opuścił bagna. Udało mi się nawet dosiąść kreaturę i w końcu zadać jej jakieś solidne obrażenia. Czułem sporą satysfakcję, mimo faktu, iż wkrótce miałem pożałować tej brawurowej akcji.

Bestii bowiem nie spodobał się pomysł kontynuowania starcia. Chwila nieuwagi wystarczyła, bym ponownie został sprowadzony do roli worka treningowego. Dzielnie unikałem nagłych ataków Diablosa, ale w końcu musiałem popełnić błąd i po raz kolejny dać się staranować przez rogate zwierzę. Rozwścieczony, choć ewidentnie bliski śmierci potwór ponownie odesłał mnie do obozowiska. Ostatnie, co widziałem to niebezpiecznie szybko pędzący w moją stronę masywny ogon. Czas uciekał, więc gdy tylko doszedłem do siebie natychmiast pobiegłem w kierunku wskazanym przez świetliki zwiadowcze. To była już moja ostatnia szansa na wykonanie zadania.

Pędząc po piaszczystym terenie w blasku zachodzącego już słońca zdałem sobie sprawę, że Diablos wrócił do swej kryjówki, a dokładniej do znajdującego się nieopodal legowiska. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zauważyłem leżącego przede mną nieprzytomnego przeciwnika. Potwór zasnął, a to oznaczało, że jeszcze mogę podołać zadaniu. Na szczęście zabrałem ze sobą dwie duże beczki wybuchowe. Szybko rozstawiłem je w okolicach łba niczego nieświadomego zwierzęcia, po czym oddaliłem się na bezpieczną odległość, przygotowałem glewię, wycelowałem i wypuściłem owada w stronę sprawnie zastawionej pułapki. Olbrzymi wybuch natychmiast podniósł Diablosa na nogi i mocno go przy okazji poturbował. Nie był to jednak koniec walki. Chwiejnym krokiem umierający agresor wskoczył w piaszczystą ścianę i... zniknął. Zamarłem. Wystarczył jeden atak znienacka i mogło być po wszystkim. Usłyszałem podejrzany odgłos zza pleców i natychmiast skoczyłem w bok. Jakimś cudem uniknąłem ostatniej szarży potwora, a następnie szybko wybiłem się z glewii w powietrze i zamachnąłem z całej siły prosto w poranione cielsko Diablosa. Bestia zawyła z bólu, po czym padła na ziemię. Stałem przez chwilę jak słup nie do końca świadom czynu, którego właśnie dokonałem. Nie było jednak czasu na podziwianie zwłok ubitego właśnie monstrum z rozdziawioną szczęką, więc pospiesznie zabrałem się za wycinanie z potwora wszystkich możliwych materiałów, otarłem pot z czoła i uradowany wróciłem do najbliższego obozu.

Cóż to była za bitwa! Chyba tylko Anjanath dostarczył mi podobnej dawki adrenaliny i niepewności wygranej. Koniecznie musiałem pochwalić się swoim dokonaniem wszystkim w Asterze. Tak też zrobiłem, ale najpierw wróciłem do Starszego Wiwerianina po odpowiedzi na wszelkie pytania związane z poszukiwanym przez nas Starszym Smokiem. Wykonałem zlecone przez niego zadania i domagałem się prawdy. Ta niestety była dość bolesna. Zorah Magdaros trafił bowiem do Wiecznego Strumienia oplatającego całą krainę i jest gotów tam umrzeć. Jeśli potwór wyzionie ducha uwolni bioenergię, którą zdołał dotychczas zgromadzić i zamieni Nowy Świat w pogorzelisko. Według Starszego Wiwerianina nie da się już z tym nic zrobić, ale ja zdecydowanie wolałem działać niż czekać na śmierć, więc przekazałem wszystkie zdobyte informacje Dowódcy. Ewakuacja lub zabicie Zoraha zanim dotrze do celu nie wchodziły w grę. Brakowało nam czasu i zasobów na takie przedsięwzięcia. Przewodniczka zauważyła jednak, że Wieczny Strumień płynie blisko oceanu, a wywabienie Starszego Smoka na otwarte morze pozwoli zredukować skutki eksplozji. Plan idealny, czyż nie? Cóż, Szefowa Zaopatrzenia przypomniała wszystkim, iż po nieudanej próbie schwytania Magdarosa wciąż brakowało odpowiednich narzędzi do przeprowadzenia podobnej misji. Dowódca miał jednak plan. Jak sam stwierdził, "wielki plan"...

I tak oto dotarłem do momentu, w którym cała Astera powoli zbiera siły do bodaj najambitniejszego zadania, z jakim przyszło jej się kiedykolwiek zmierzyć. Zabicie potwora wielkości góry to jedno, ale skuteczne wyprowadzenie go w konkretnym kierunku na otwarte morze to drugie. Tym razem faktycznie na moich oczach ważyły się losy całego Nowego Świata. Tylko my mogliśmy zapobiec tragedii, więc jeśli zawiedziemy najprawdopodobniej nic z nas nie zostanie, a wszelkie życie zniknie. Waga nadchodzącego zadania spędzała mi sen z powiek. Oprócz strachu czułem jednak coś jeszcze. Drobna iskra ekscytacji przybierała na sile wraz z upływającym czasem. To ten rodzaj ekscytacji, której tylko najbardziej oddani swojej pracy łowcy są w stanie doświadczyć. Naprawdę nie sądziłem, że cokolwiek przebije rozmachem próbę schwytania Zoraha Magdarosa. Jak to dobrze jest się czasem pomylić. Przyszła pora na najniebezpieczniejsze i być może nawet ostatnie łowy w historii. Bądź gotów, Starszy Smoku, albowiem Astera wyrusza w teren!

Oceń bloga:
7

Komentarze (8)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper