Pamiętnik Początkującego Łowcy #6

BLOG O GRZE
439V
Pamiętnik Początkującego Łowcy #6
DawidThePlayer18 | 16.07.2018, 00:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Po powrocie z niezwykle trudnej wyprawy i odkryciu prawdy o Gnijącej Dolinie przyszła pora na dalsze poszukiwania Zoraha Magdarosa. Według Dowódcy łowca z Piątej Floty powinien odnaleźć Pierwszych Wiwerian i zasięgnąć ich rady. Coś, co z początku wydawało się być nieprawdopodobnie wręcz prostym zadaniem szybko przestało sprawiać takie wrażenie. Jakie trudności stanęły bohaterom na drodze tym razem?

Część VI: Jak upolować Smoka

Odpoczynek i bogata uczta dobrze mi zrobiły. Byłem już gotów, by wyruszyć do Starodrzewu, kiedy zaczepiło mnie kilka osób z prośbą o pomoc, czyli wykonanie kolejnych opcjonalnych zleceń. Uznałem, że skoro i tak nie czeka mnie teraz nic specjalnie ekscytującego to podejmę się owych zadań, ale dopiero po rozmowie z Pierwszymi Wiwerianami. Dotarłem więc do Kantyny, gdzie jak zawsze zastałem moją Przewodniczkę. Po krótkiej rozmowie razem wyruszyliśmy na poszukiwania, w których pomogły nam świetliki zwiadowcze. Bez nich byłoby naprawdę ciężko, zwłaszcza, że prowadziły nas w niezbadane jeszcze miejsca, ku górze Starodrzewu. Cóż mogło kryć się w bujnych koronach tych gigantycznych drzew? Wkrótce mieliśmy dostać odpowiedź na to jakże intrygujące pytanie. Podczas wspinaczki próbowałem oczywiście wypatrzeć jakieś rzadkie surowce, ale nie znalazłem zbyt wielu ciekawych materiałów. Co prawda, Karen zebrała kilka nowych rodzajów grzybów, ale nie mogły one posłużyć za budulec dla np. nowej broni.

Nareszcie trafiliśmy na coś interesującego, czyli spore gniazdo. Niestety trop urywał się przy nim, więc nie wiedzieliśmy, co dalej. Dobra okazja na odpoczynek po męczącej wspinaczce? Niekoniecznie. Chwilę spokoju przerwało nam dziwne zachowanie pobliskich zwierząt. Małe stworzonka wydawały się być przerażone i chyba przed czymś uciekały. Zanim zdążyłem sobie uświadomić, w jak ogromne bagno wdepnęliśmy do moich uszu dotarł przeraźliwy ryk, a chwilę potem na niebie zmaterializowała się nieprzyjaźnie wyglądająca sylwetka i ruszyła w naszą stronę. Uniknęliśmy szarży w samą porę, a gdy tajemnicza bestia się zbliżyła mogliśmy na ułamek sekundy dostrzec, czym jest. Przed nami na swoich imponujących skrzydłach unosił się sam Rathalos, który szybko zawrócił, zionął ogniem i z wyraźnym niezadowoleniem obserwował przez chwilę nasze pełne niepokoju wyrazy twarzy. Chwila ta jednak była naprawdę krótka i zaraz po niej nastąpił kolejny atak, tym razem olbrzymim szponem. Kolejny atak, kolejny unik. Wiedziałem, że to nie może trwać w nieskończoność. Dostrzegłem jedyną bezpieczną drogę ucieczki, chwyciłem Przewodniczkę i razem przedarliśmy się przez szczelinę w gałęziach.

Znów spadaliśmy, a raczej zjeżdżaliśmy po licznych plątaninach i wąskich ścieżkach. Kiedy się w końcu zatrzymaliśmy (cali i zdrowi) Przewodniczka dostrzegła Pierwszego Wiwerianina siedzącego, jak gdyby nigdy nic na gałęzi drzewa. Przyznał, iż wie, gdzie znaleźć Zoraha Magdarosa, ale zaraz potem stwierdził, że nie jestem wart poznania tej wiedzy. Najwidoczniej dla niektórych przetrwanie na dnie Gnijącej Doliny to za mało. W zamian za informacje miałem zatem upolować dwa potwory. Spotkanego przed chwilą Rathalosa i żyjącego na Pustkowiach Dzikowieży Diablosa. Przewodniczka chyba zauważyła moją niezbyt pocieszoną minę, bo szybko zasugerowała powrót do obozu, w celu poczynienia niezbędnych przygotowań. Zgodziłem się, gdyż po zobaczeniu wiwerny ognistej w akcji zdecydowanie chciałem poczynić jakiekolwiek przygotowania. W innym wypadku ruszenie do boju byłoby zwykłym pójściem na pewną śmierć.

Dopiero po solidnym naostrzeniu glewii i spożyciu sporej ilości pysznego jedzenia uznałem, że przyszła pora na ubicie Rathalosa i zdobycie szczytu... szczytu łańcucha pokarmowego. Świetliki zwiadowcze ponownie zaprowadziły mnie i Karen do gniazda niebezpiecznej bestii. Na miejscu okazało się, że zwierzę zasnęło. To pozwalało mi wykorzystać element zaskoczenia. Przygotowałem więc wybuchową beczkę i postawiłem ją tuż obok pyska nieświadomej niczego wiwerny. Następnie odsunąłem się na bezpieczną odległość i wystrzeliłem owada w stronę zostawionego "prezentu". Bolesny wybuch zbudził Rathalosa, a ja przystąpiłem do ataku. Kiedy potwór odzyskał orientację w terenie po szokującym przerwaniu drzemki zionął ogniem, czym skutecznie ostudził mój bitewny zapał. Karen ponownie wkroczyła do akcji i odciągnęła uwagę poirytowanej bestii. Walka trwała, gdy nagle udało mi się zrobić coś niesamowitego. Wskoczyłem na grzbiet Rathalosa i zacząłem go atakować z bliska. Ten jednak próbował mnie strącić uderzając ciałem o podejrzanie wyglądającą ścianę z kamieni i patyków. Nagle owa ściana rozwaliła się uwalniając potężny strumień wody, który zrzucił nas obydwu z samej góry Starodrzewu. Okazało się, że ściana ta blokowała wodospad.

Upadek (choć bolesny) mocno przyczynił się do wyniku pojedynku. Osłabiona bestia długo wstawała na nogi, próbując przy tym desperacko uciec. Pożegnałem ją kilkoma uderzeniami glewią, po czym wypiłem miksturę i ruszyłem w pogoń. Doskonale znane mi już rejony bardzo pomogły w wybieraniu najlepszej trasy. Szybko więc znów stanąłem naprzeciw Rathalosowi i rozpocząłem kolejny atak. To już nie była walka. Każdy cios skutkował powaleniem potwora lub jeszcze poważniejszym uszkodzeniem jego skrzydeł. Przeraźliwe ryki zagłuszały odgłosy wyprowadzanych uderzeń aż do momentu zadania ostatecznego ciosu, kończącego żywot niebezpiecznej wiwerny. Odetchnąłem z ulgą i szybko zacząłem wycinać wszystkie materiały z ciała pokonanego potwora. Następnie nagrodziłem Karen przekąską za pomoc i wyruszyłem w stronę obozu. Po drodze rozmyślałem o tym, jak inaczej mogłaby potoczyć się zakończona przed chwilą bitwa, gdyby Rathalos nie zniszczył ściany blokującej wodospad. Prawdopodobnie polowanie jeszcze by trwało. Ubita już bestia przypominała swoim zachowaniem Anjanatha, a to oznacza, że jeden nie do końca przemyślany ruch mógł szybko zakończyć moją misję niepowodzeniem. Chyba częściej muszę zwracać uwagę na pobliskie otoczenie.

Postanowiłem jeszcze nie wracać do Astery i zająć się zebranymi przed polowaniem zadaniami. Część z nich należało wykonać w Starodrzewie, więc chciałem wykorzystać fakt, że jeszcze nie opuściłem tej lokacji i szybko skrócić listę rzeczy do zrobienia. Na początek wybrałem coś prostego. Znalezienie kilku sztuk konkretnego rodzaju grzybów nie powinno stanowić problemu. Zacząłem więc spacer i poszukiwania, przy okazji uzupełniając sakwę o niezbędne do wytwarzania m.in. mikstur surowce. Wszystko szło jak z płatka, gdy nagle natknąłem się na maszerującego w moją stronę Anjanatha. Zdecydowanie nie byłem wtedy gotowy na walkę z takim przeciwnikiem. Wskoczyłem więc szybko w najbliższe krzaki i cierpliwie czekałem aż zwierzę spokojnie odejdzie. Kiedy potwór zniknął z mojego pola widzenia odetchnąłem z ulgą i ruszyłem dalej. Zebrawszy wymaganą liczbę grzybów udałem się w stronę legowiska Wielkiego Jagrasa, bowiem ktoś w Asterze bardzo potrzebował materiałów z tej właśnie bestii. Niestety na miejscu zastałem tylko grupkę poirytowanych, mniejszych Jagrasów. Szybko jednak odnalazłem ślady łap poszukiwanego zwierzęcia i zacząłem śledztwo. W pewnym momencie obok tropu Wielkiego Jagrasa pojawiły się dowody na obecność Anjanatha. Czyżby doszło między nimi do walki?

Ostrożnie kroczyłem dalej, gdy nagle coś poruszyło się za pobliskim drzewem. Gotowy do ataku podszedłem bliżej. W tym momencie z ukrycia wybiegła przestraszona Mchoświnia, a ja parsknąłem tylko śmiechem. Momentami bywam chyba zbyt przezorny. Już chciałem opuścić gardę, lecz zza pleców usłyszałem znajomy ryk. Kierując się słyszanymi odgłosami dotarłem do źródła hałasu. Nie pomyliłem się. Wielki Jagras toczył walkę (najprawdopodobniej o terytorium) ze znacznie większym Anjanathem. Postanowiłem nie ingerować w ten spór i przeczekać bitwę. Ta dobiegła końca zaskakująco szybko. Anajanth najwidoczniej rzucił Jagrasem na tyle mocno, że mniejszy przeciwnik postanowił zrezygnować i ratować się ucieczką. Nie wiedział jednak, iż teraz przyszła pora na rundę drugą. Osłabiona bestia została przeze mnie odnaleziona i skutecznie dobita. Po wycięciu niezbędnych materiałów z ciała potwora uznałem, że starczy już przygód na dziś i wróciłem do obozu. W drodze powrotnej natknąłem się jeszcze na Badacza Fauny Wodnej, który łowił ryby w niewielkim jeziorze. Zamieniłem z nim kilka słów, a nawet sam złowiłem jednego różowego parexusa. Dowiedziałem się również jakie zastosowania mogą mieć surowce wydobywane z takich ryb i doszedłem do wniosku, że warto czasem, np. podczas ekspedycji przystanąć i upolować kilka stworzeń żyjących w zbiornikach wodnych.

W końcu, po całym dniu ciężkiej pracy w terenie wróciłem do Astery. Przewodniczka od razu pobiegła do Kantyny, a ja oddałem wykonane zlecenia i z radością przyjąłem zapłatę. Następnie odnalazłem świnkę i trochę się z nią pobawiłem. Po chwili relaksu przyszła pora na wizytę u kowala. Oprócz standardowych ulepszeń pancerza i całego ekwipunku postanowiłem jeszcze stworzyć nową broń. Poprzednia, mimo, iż wciąż dobra nie zadawała już odpowiednio sporych obrażeń, a ja spotykam aktualnie coraz potężniejszych przeciwników. Wymieniłem też owada, bowiem nowy oręż wciąż jest glewią. Nie kusi mnie jeszcze, by próbować nowych narzędzi łowieckich. Wolę postawić na sprawdzone rozwiązania, zwłaszcza takie, które zapewniają mi sporą mobilność. Gdy nastała noc, ja byłem już w swoim pokoju i rozmyślałem o trudach dnia następnego. Rathalos to przecież dopiero początek. Na eliminację czekał jeszcze Diablos, zwierzę będące dla mnie sporą zagadką. Nie znam jego ruchów, sposobu walki, czy jakichkolwiek słabych punktów. Kolejna bitwa zdecydowanie będzie trudna, ale i zarazem niezwykle interesująca. Wprost nie mogę się doczekać tego starcia...

Oceń bloga:
3

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper