Tomassowa Kronika Biegowa #9

BLOG
327V
Tomassowa Kronika Biegowa #9
Tomasso_34 | 22.05.2018, 07:09
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

"Uciec, ale dokąd?" to tytuł klasycznego filmu akcji z Jean Claude Van Damme, ale także pytanie, które zadawali sobie biegacze na starcie międzynarodowego charytatywnego biegu Wings for Life, w którym miałem zaszczyt po raz pierwszy startować na początku maja.

Odpowiedź na pytanie dokąd uciekać wydaje się nasuwać sama, ale w przypadku tak nietypowego biegu, gdzie to nie my zmierzamy do mety tylko ona sama nas goni, nie jest taka oczywista. Do mety nie można dobiec, ale da się biec w kierunku obranego celu. A te są różne, tak jak różni są ludzie biorący udział w Wings for Life.

Bieg odbywa się w 33 krajach na świecie. W Polsce miastem-gospodarzem jest od początku Poznań. Celem biegu jest zebranie funduszy na badania mające na  celu rozwiązać problem przerwanego rdzenia kręgowego. Cel jest bardzo szczytny, dlatego nie brakuje chętnych do udziału w biegu mimo wysokiej opłaty startowej, która wynosi 120 zł. Kwota jest w całości przekazywana na cele badawcze. Koszty organizacji imprezy pokrywają sponsorzy. Głównie Red Bull, który wspiera organizację biegu od samego początku, czyli od 2014 roku.

W związku ze zwiększeniem limitu liczby uczestników biegu w Poznaniu do 8 tys. osób organizator zdecydował się przenieść start zawodów z okolic Jeziora Maltańskiego na Międzynarodowe Targi Poznańskie, które goszczą biegaczy podczas poznańskiego półmaratonu i maratonu. Nie brałem udziału w poprzednich edycjach, ale wiem, że decyzja była trafiona, gdyż Targi oferują biegaczom o wiele lepsze zaplecze sanitarne i techniczne na czele z dużą zacienioną powierzchnią, gdzie można się schronić przed słońcem.

Biuro zawodów otwarte było już od piątku. Trzy dni na odbiór pakietów startowych to szmat czasu. Jednakże dzięki takiemu zabiegowi w biurach obeszło się bez kolejek i nerwów. Pakiety były bogate. Red Bull stanął na wysokości zadania. Zawierały sporych rozmiarów gazetkę "The Red Bulletin", napój energetyczny Red Bull, baton owsiany Nordic, baton musli od firmy Benecol, który obniża poziom cholesterolu oraz bardzo elegancką koszulkę techniczną. Firma Benecol zaoferowała biegaczom na swoim stanowisku reklamowym darmowe batony musli i tabletki obniżające cholesterol. Nie dało się wyjść z biura zawodów z pustym brzuchem. Moje zainteresowanie, ze względu na posiadanie duszy administratywisty, wzbudziła kartka, która zadrukowana była cała tekstem, a bez której podpisania nie można było odebrać pakietu startowego. Standardowo na biegach, aby odebrać ów pakiet, trzeba podpisać oświadczenie, że jest się zdrowym i startuje się na własne ryzyko. W przypadku Wings for Life trzeba było również wyrazić zgodę na korzystanie ze swego wizerunku przez firmę Red Bull. Zrzekliśmy się także praw do pozywania organizatora biegu w przypadku, gdyby coś stało się z naszym zdrowiem podczas biegu. Widać, że to bardzo dobrze zorganizowana impreza nie tylko od strony faktycznej, ale także od strony prawnej.

Przytoczę pokrótce zasady biegu Wings for Life, bo są one bardzo ciekawe. Ktoś, kto wpadł na taki pomysł rozgrywania zawodów powinien dostać nie jedną nagrodę. Wiecie pewnie, że start następuje na całym świecie o tej samej porze. W Polsce jest to godzina 13.00. Pół godziny później startuje samochód pościgowy z prędkością 15 km/h. Za kółkiem auta w polskiej edycji siedzi nasz wielki mistrz w skokach narciarskich Adam Małysz. Po godzinie jazdy auto zwiększa prędkość do 16 km/h, aby po kolejnej godzinie jego prędkość wynosiła 17 km/h. Po następnych 60 minutach auto pędzi z prędkością 20 km/h, by za dwie godziny osiągnąć swoją ostateczną prędkość 35 km/h. Z taką prędkością będzie się poruszać, aż do momentu wyprzedzenia ostatniego uczestnika biegu.

Do startu miałem grubo ponad dwie godziny. Czas ten postanowiłem wykorzystać na jedzenie i relaks przed biegiem. Wiadomo, że nic nie relaksuje jak dobry film. Odpaliłem na swoim Xiaomi aplikację ShowMax, a słuchawki umieściłem w uszach. Kciuk pewnym ruchem uruchomił klasykę kina akcji lat 90' - "Harley Davidson i Marlboro Man". Chłonąłem każdą swoją cząstką ciała kolejne cudowne sceny. Buzia się cieszyła, a głowa myślała, co takiego złego stało się, że dziś nie robi się takich fantastycznych filmów z tak bardzo wyrazistymi postaciami? Czemu kino lat 90' i 80' przeminęło? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytania.

Ostatnią godzinę przed startem wykorzystałem na zrobienie sobie zdjęć przy banerach reklamowych oraz przy słynnym aucie pościgowym. Jednak coś zupełnie innego przykuło moją uwagę. Było to stanowisko z egzoszkieletami, które umożliwiają osobom poruszającym się na co dzień na wózkach na zrobienie samodzielnie kilku kroków po ziemi. Widziałem młodego chłopaka, który właśnie miał spróbować poruszać się za pomocą tego cuda techniki. Jego twarz była kompilacją dwóch sprzecznych emocji: strachu i radości. Było dobrze widać, że cieszy się na samą myśl o zrobieniu samodzielnie kilku kroków. Bał się jednak tego doświadczenia. Sprawiał wrażenie, jakby nie chciał się rozczarować chwilą, na którą czekał wiele lat. Pewnie obawiał się, że nie będzie umiał poruszać się w specjalnym szkielecie. Ale widać było, że chciał bardzo zrobić choć jeden krok samodzielnie. Było mu to potrzebne, aby udowodnić sobie, a przede wszystkim innym ludziom, że jest normalnym człowiekiem. Nie potrzeba mu specjalnego traktowania. On chce być tylko jak każdy z nas. Jego walka trwa i będzie trwać jeszcze długo. Bo kto walczy jest zwycięzcą.

Zrozumiałem, że udział w takich biegach ma sens. Nie chodzi tylko o wymiar finansowy, który jest ważny. Chodzi także o wymiar społeczny i emocjonalny. Biorąc udział w Wings for Life stajemy się bardziej świadomi potrzeb osób niepełnosprawnych. Stajemy się bardziej wrażliwi i empatyczni. Biegnąc razem z nimi pokazujemy, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Jedni są bardziej sprawni, inni mniej, ale wszyscy jesteśmy ludźmi. Widząc na trasie biegu osoby poruszające się na wózkach i o kulach, które z wielkim trudem walczyły o pokonanie samodzielnie kolejnego metra trasy, zrozumiałem, jakim jestem szczęściarzem, że mam dwie sprawne nogi i ręce. Tak naprawdę nic więcej nam do życia nie jest potrzebne. Mając zdrowie możemy osiągnąć wszystko. Parę razy uroniłem łezkę widząc jak ciężko było na trasie osobom na wózkach pokonać wzniesienia. Nie ze smutku czy ze współczucia, ale z radości z ich sukcesów i motywacji do walki. Było mi głupio, że zdarza mi się narzekać na ciężkie podbiegi na trasach. Nie słyszałem, aby jakaś osoba niepełnosprawna narzekała. Woli walki możemy się od nich uczyć i podziwiać ich na każdym kroku.

Zbliżała się godzina startu, a ja już miałem czysty pęcherz i jelita, co poszło mi bezproblemowo, dzięki sporej ilości przenośnych toalet, które w dodatku były czyste i wygodne. W strefach startowych panował straszny tłok. Czułem się jak w kaplicy w Częstochowie podczas odsłaniania cudownego obrazu. Z tą różnicą, że zapachy panowały lepsze. Nie było to jedynie zasługą przebywania na świeżym powietrzu. Niewątpliwe przyczyniła się do tego stanu rzeczy higiena, bo biegacze się myją, a w kościele są często osoby, które jedynie się perfumują. 

Punktualnie o godzinie 13.00 wyruszyliśmy na trasę. Start był bardzo wolny ze względu na dużą liczbę uczestników oraz także z tego powodu, że startowało sporo osób na wózkach i o kulach. Trzeba im było zrobić miejsce, aby mogli spokojnie brać udział w biegu. Nie jestem w stanie zrozumieć osób, które ustawiły się w szybszych strefach startowych niż ich możliwości kondycyjne. Efekt tego był taki, że spowalniały innych biegaczy. Zdaję sobie sprawę, że chciały być jak najbliżej startu, ale ustawiając się w zbyt szybkiej strefie zrobiły sobie tylko krzywdę i dość mocno wkurzyły biegaczy, którzy musieli ich wyprzedzać. Najlepiej się biegnie z osobami, które mają podobne do nas umiejętności. Biegniemy wtedy cały czas w zwartej grupie. Nikt nas masowo nie wyprzedza, ani my nie musimy szukać wolnej przestrzeni na trasie, aby wyprzedzić inne osoby. Gdy już przebiłem się przez grupę maruderów zaczął się dla mnie bieg. Sam proces przebijania się zajął mi prawie 2 km. Byłem wkurzony, że musiałem biec wolniej niż mogę, gdyż było tak ciasno na trasie, że bardzo ciężko się wyprzedzało. Zgromadzoną w sobie agresję wykorzystałem na dalszym etapie trasy. Zadziałało to podobnie jak system kers (kinetic energy recovery system), który gromadzi energię powstałą z hamowania i pozwala ją wykorzystać jako dodatkową moc przyśpieszenia. Następne kilometry dzięki nerwom ze startu przebiegały mi bardzo szybko.

Pierwszy punkt odżywczy zlokalizowany był na 5. km. Była woda i banany. Był także Red Bull, po którego ludzie rzucili się tak zachłannie, jakby pierwszy raz było im dane go skosztować. Ja zadowoliłem się wodą, która pomogła mi zniwelować słodki posmak żelu energetycznego, który miałem w ustach. Punkt odżywczy był sprawnie zorganizowany, ale jak zwykle ludzie stwarzali problemy. Gdy tylko kubek z wodą znajdował się w ich dłoni nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zatrzymywali się. Naprawdę nie potraficie pić w biegu? Uwierzcie mi, to nie takie trudne! A, kiedy już chcecie się zatrzymać, to zróbcie to na poboczu trasy, gdy skończy się strefa z wodą.

Im dalej, tym było lepiej. Biegło mi się lekko i zwiewnie. Świeciło słoneczko, ale wiatr chłodził rozgrzane ciało. Czasami wiał aż za silnie w twarz. Dzięki temu mogę  napisać, że biegło się zwiewnie. Dzięki wiater! Lekkość w biegu była pewnie także zasługą kilku zabawnych momentów, które wyłapałem podczas biegu, a którymi zaraz się z Wami podzielę ku Waszej i mojej uciesze. 

Zdarza mi się podsłuchiwać rozmowy obcych osób. Taki nawyk z jazdy pociągami. Wiem, że nieładnie, ale tak mam. Przez przypadek podsłuchałem rozmowę pewnej młodej pary. Znaczy się pary w sensie kobieta i mężczyzna, a nie pary osób tworzącej związek. Młodej pary ze względu na wiek, a nie na ich stan cywilny. Trochę to skomplikowane, ale lubię kiedy nie jest za łatwo. Przechodząc zatem do meritum dodam, że pan był bardzo zapatrzony w panią i chętnie by z nią stworzył parę w sensie związku, ale po pani widać było, że para w sensie przebywania razem kobiety i mężczyzny  w pewnym czasie i przestrzeni jednocześnie, to i tak zbyt wiele, co może mu zaoferować. Pan, wyraźnie chcąc przymilić się do pani, powiedział jej, że gdy będzie doganiał ich samochód, to rzuci się pod koła, aby dać jej szansę na przebiegnięcie dłuższego dystansu. Na swój sposób było to słodkie. Odważna deklaracja nie zrobiła jednak większego wrażenia na pani. Chyba, że uznać, że wypowiedziane przez nią z wyraźną irytacją słowo "dzięki" to zielone światło, które zaprowadzi pana na drogę związku z panią. Dla owego pana mam radę: daj sobie z nią spokój. Nie chce cię. Moim zdaniem szkoda jego zachodu. Nie była nawet urokliwa. Chyba, że miała fajny charakter, którym mogłaby nadrobić. Podkreślam jednak, że nie była urokliwa.

Podczas biegu czułem się cały czas jakbym występował w Hollywoodzkiej produkcji "Ścigany".  Adam Małysz był jak Tommy Lee Jones, a ja jak Harrison Ford, ale z tą małą różnicą, że nie miałem nawet najmniejszych szans, aby moja ucieczka zakończyła się powodzeniem. Sama jednak myśl, że jestem ścigany i muszę uciekać, dodawała pikanterii całemu biegowi oraz wprawiała mnie w dobry humor, który nie opuszczał mnie przez całą moją ucieczkę. Przejawiał się on częstymi uśmiechami na twarzy oraz tekstami powstającymi w mojej głowie, które na moje szczęście tam zostały, a nie wyrwały się na zewnątrz do uszu innych biegaczy. Gdy usłyszałem jak jedna koleżanka mówi do drugiej, że jest cała mokra, to moja głowa od razu wymyśliła odpowiednią ripostę na tak dwuznaczny tekst, która brzmiała mniej więcej: "Nic dziwnego, że jesteś mokra skoro obok ciebie biegnie boski Tomasso w wersji latino. To naturalny stan. Nie musisz się tym martwić."  

Rozbawiła mnie koszulka pewnej biegaczki, która na plecach miała zdjęcie Adama Małysza skaczącego na nartach, pod którym znajdował się wielki czerwony napis: "Uwaga! Adam za nami leci". Zapewne wiele osób miało na sobie zabawne koszulki, ale udało mi się jedynie tę zapamiętać. Więcej pewnie nie dostrzegłem z powodu palącego słońca, które utrudniało mi rozglądanie się. Pot wpadający do oczu także nie ułatwiał rozglądania się po trasie.

Na 15. km wbiegłem do miejscowości Kobylnica. Trasa biegu była tak wyznaczona, że początek zawodów odbywał się w mieście, a potem wybiegało się na drogę prowadzącą w kierunku pierwszej stolicy Polski. Mieszkańcy Kobylnicy zgotowali nam bardzo miłe powitanie. Było głośno i radośnie. Strażacy zadbali o zapewnienie odpowiedniej temperatury poprzez ustawienie kurtyny wodnej. Była to solidna kurtyna, która zmoczyła mnie aż do gaci. Dało mi to dużą dawkę odświeżenia i sił do walki. Na pobliskim punkcie odżywczym, oprócz wody, łyknąłem sobie Red Bulla. Faktycznie dodał mi skrzydeł. Miałem w sobie mnóstwo sił. To wszystko było jednak na nic, gdyż właśnie doganiał nas samochód pościgowy. Nie wiem nawet kiedy to nastąpiło, ale nagle wyprzedził mnie i zakończył moją walkę na trasie. Miałem pewien niedosyt, gdyż sił było we mnie mnóstwo. Musiałem się jednak zatrzymać, gdyż takie były zasady. 

Udało mi się przebiec 15,54 km. Jako zadanie minimum wyznaczyłem sobie dystans 15 km. Udało się je zatem zrealizować. Byłem na siebie zły, bo źle rozłożyłem siły na biegu. Za wolno wystartowałem. Tempo miałem dobre, bo gdy je przeanalizowałem okazało się, że miałem szanse zejść poniżej 1h 58m na dystansie 21 km. Udałoby mi się zatem poprawić swoją życiówkę na półmaratonie. Bogatszy o doświadczenie ze swojego debiutu w Wings for Life 2018 jestem pełen nadziei na poprawę wyniku w przyszłym roku. Teraz wiem, z czym to się je. A apetyt mam wielki.

Na moje szczęście meta dopadła mnie bardzo blisko punktu odżywczego. Zatem z pragnienia nie było szans żebym umarł. Wody i Red Bulli miałem pod dostatkiem. Zachowałem się jak typowa chytra baba z Radomia i wziąłem 3 puszki energetyków. Nie wiem, czemu taki pazerca się we mnie odezwał? Na moją obronę dodam, że jednego Red Bulla oddałem kobiecie, która rozpaczliwie poszukiwała wody. Trochę jej ulżyłem w potrzebie. Pozostałe dwie puszki czekają sobie spokojnie w szafce kuchennej na swoją kolej do spożycia.

O ile organizacja biegu na początku przebiegała bardzo sprawnie, o tyle na końcu trochę się rypnęła. Po zakończeniu biegu czekaliśmy ponad 40 minut za autobusami, które miały nas odwieźć na linię startu. W zeszłym roku podobno przebiegało to o wiele sprawniej. Jadąc w zatłoczonym autobusie, po niespełna 30 minutach, wróciłem na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich, aby otrzymać swój pamiątkowy medal i kolejną puszkę Red Bulla, którą musiałem wypić mimo kołaczącego serca, gdyż wody na mecie organizator nie zapewnił. Energetyków było za to od groma i jeszcze trochę. Dobrze, że mi pikawy nie wysadziło.

Wałówa na mecie była cienka. Danie instant. Cztery rodzaje do wyboru. Niby bez konserwantów, ale to pewnie ściema. Wybrałem gulasz wołowy. Był znośny w smaku, ale nie nasycił mnie. Wyglądał niezbyt ładnie i pachniał podobnie. Nasyciła mnie dopiero bułka z pieczarkami kupiona na dworcu PKP, która stanowiła przystawkę do dania głównego, jakim był kotlet drobiowy w panierce. Mamusia zrobiła.   

Udział w Wings for Life był dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Otworzył mi oczy na świat. Pokazał, że dobra materialne tego świata nie znaczą nic, gdy zdrowie nam nie dopisuje. Pokazał, że niepełnosprawni ludzie to prawdziwi wojownicy, którzy swoją wolą walki mogliby obdarzyć nie jednego, a całą grupę zdrowych sportowców. Uświadomiłem sobie, że będąc sprawnymi osobami, marnując nasze zdrowie złym jedzeniem, używkami i kanapowym stylem życia, popełniamy grzech marnotrawstwa. Mamy wspaniały dar od losu: ciało gotowe do nadludzkich wysiłków, a wolimy jeść śmieciowe jedzenie i siedzieć przed TV. Dla zdrowych ludzi sprawne ciało jest czymś oczywistym. Czymś, co się nam należy. Dla niepełnosprawnych osób jest to marzenie. I to często takie, które się nie spełni, choćby nie wiem co.  Każdego dnia praktykujmy wdzięczność za to, co mamy, bo nic nie jest nam dane na zawsze. 

Niebawem czeka Nas mały jubileusz w postaci dziesiątej odsłony Tomaszowej Kroniki Biegowej. Kolejny wpis ukarze się prawdopodobnie na początku czerwca i będzie opisywał mój start w Kielcach. Będzie to mój debiut biegowy w województwie świętokrzyskim. Będzie to zarazem mój dziesiąty półmaraton w mojej krótkiej karierze amatorskiego biegacza. Same jubileusze. Szykuje się zatem ostra biba. Do przeczytania :-)   

Oceń bloga:
16

Komentarze (24)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper