Tomassowa Kronika Biegowa #52_2019/19

BLOG
374V
Tomassowa Kronika Biegowa #52_2019/19
Tomasso_34 | 07.10.2019, 09:29
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zazwyczaj w dzień przed zawodami staram się położyć wcześnie, aby być wyspanym i wypoczętym. Tym razem było inaczej. Było mniej snu, ale za to ile pozytywnych emocji…

Sobota 22.00. Pato Turniej w Crash Team Racing Nitro Fuled. Organizator Ojciec Gracz. Jako wieloletni fan przygód uroczego jamraja w bolidzie kartingowym nie wyobrażałem sobie, aby nie wziąć udziału w turnieju online. Zwłaszcza że swoją obecnością zaszczyciła go elita portalu PPE.pl. Koledzy z portalu brutalnie zweryfikowali moje umiejętności w prowadzeniu karta. Zdecydowanie zbyt często zamykałem listę zawodników na mecie. Kilka razy dojechałem w środku stawki, a raz nawet załapałem się na najniższy stopień podium. Nie wyniki były tu jednak najważniejsze, a dobra zabawa. Podczas całej rozgrywki, która trwała około 60 minut moja adrenalinka skoczyła na bardzo wysoki poziom. Już nie mogę się doczekać kolejnej odsłony turnieju.

Poziom endorfin skoczył mi na tak wysoki poziom, że ciężko było mi zasnąć. Dochodziła już północ, a ja nadal nie spałem. Wiedziałem, że mój start w niedzielnej I. Charytatywnej Piątce z Fludrą dla Alanka nie będzie należał do najlepszych. Poszło mi jednak lepiej, niż myślałem. Muszę chyba bardziej zacząć wierzyć w siebie. Granie do późna w gry i konsumowanie ogromnych ilości mięsiwa na imieninach mamy Mariolki, nie wpływają negatywnie na moją formę biegową.

Alan to uroczy młodzieniec, który urodził się z wrodzoną siniczą wadą serca oraz niezgodnością przedsionkowo-komorową. Bieg miał pomóc w zbiórce środków na konieczną operację. Lubię wspierać takie inicjatywny. Zawsze, gdy mogę staram się brać udział, w charytatywnych biegach. Koszt udziału zawodnika wynosił zaledwie 15 zł i w całości był przekazany na konto rodziców Alana. Oczywiście można było uiścić cegiełkę w wyższej wysokości lub wrzucić na miejscu pieniądze do puszki.

Bieg odbywał się na dystansie 5 km. Trasa przebiegała po ścieżce rowerowej wokół Zalewu Średzkiego. Na zawody udałem się z moją Elżbietą i jej synalkiem, który z własnej i nieprzymuszonej woli zdecydował się na udział biegu dziecięcym na dystansie 600 m. W drodze na zawody zadał on pytanie: „Co to jest ta Fludra?”. Ja mu na to, że to firma, która zajmuje się obróbką metali. Po chwili usłyszałem kolejne pytanie z jego ust:” Po, co obrabiać metali? Przecież oni nic nie mają.” Żarty się młodzieniaszkowi trzymają. Faktem jest, że sformułowanie „obróbka metali” jest wieloznaczne. Może oznaczać tworzenie różnych metalowych elementów i przedmiotów, ale może również oznaczać czynność polegających na wyłudzaniu pieniędzy od członków pewnej subkultury, którzy ubierają się na czarno i słuchają ciężkiej muzyki, a zwyczajowo zowie się ich „metalami”. Mimo młodego wieku młody wyłapał tę wieloznaczność perfekcyjnie.

W trakcie zawodów panowało małe zamieszanie. Były to jednak problemy wieku młodzieńczego. Były to pierwsze zawody z tego cyklu. Organizator dopiero się uczy. Jestem pewien, że wyciągnie właściwe wnioski i w kolejnej edycji wszystko będzie już grało na sto procent. Nie myli się ten kto nic nie robi. Fajnie, że na biegowej mapie Środy pojawiły się nowe zawody. I to w dodatku o tak szczytnym charakterze. 

Organizatorowi pomyliły się czipy w biurze zawodów, wskutek czego start był opóźniony o 15 minut. Było też małe zamieszanie z biegami dziecięcymi. Nikt nie wiedział jaką trasą mają przebiegać i kiedy się zaczną. Ostatecznie udało się rozegrać dwa biegi (200 i 600 m). Numery startowe były kiepskiej jakości i pod wpływem wody odpadały z ubrań. Dużym plusem były jednak lody dla każdego dziecka, które ukończyło bieg. Jak wiadomo, dzieci ubóstwiają lody. Za rok na pewno będzie lepiej. Trzymam za to kciuki.

Na starcie wdałem się w pogaduszki z Piotrem. To jeden z moich fanów, który regularnie czyta moje kroniki. Poinformował mnie, że dziś nie jest w najlepszej formie po wczorajszej imprezie i będę miał okazję go po raz pierwszy wyprzedzić. W swoim wywodzie był jednak zbyt uprzejmy dla mnie. Mimo że wagę mamy zbliżoną, to jeśli chodzi o wyniki w bieganiu, dzieli nas spora przepaść, podobna do Wielkiego Kanionu w Kolorado. W Arizonie w USA. W Ameryce Północnej na planecie Ziemia. W Układzie Słonecznym. Piotr musiałby imprezować bez przerwy przez tydzień, abym był w stanie go prześcignąć.

W ten niedzielny poranek w założeniu miał biec wolno, gdyż robił za zajączka, który miał pomóc drugiej osobie w osiągnięciu dobrego wyniku. Udało mi się biec razem z Piotrem przez pierwszy kilometr. Zatem 1/5 biegu byłem mu stanie dorównać. Musiałem swój szaleńczy start odpokutować na pozostałych mi do mety czterech kilometrach. Czas 4m53s na kilometr w upalny i słoneczny dzień to nie jest dla mnie odpowiednie tempo. Na drugim kilometrze musiałem zwolnić, bo inaczej padłbym gdzieś w połowie dystansu. 5m20s był i tak spoko czasem. Nie byłem nim ukontentowany, ale nie drażnił mnie on. Trzeci kilometr to już była niemoc twórcza w moim wykonaniu. Słońce ostro dawało mi po pysku swym blaskiem i żarem. Woda, którą miałem w butelce, aby się napić i schłodzić poprzez oblewanie, została podgrzana do tak niebotycznej temperatury, że pewnie byłaby w stanie, jakąś zieloną herbatkę lub yerbę zaparzyć. Nie ma nic bardziej przyjemnego od wrzątku w palny dzień. Tak właśnie wyobrażam sobie piekło. Człowiekowi chce się cholernie mocno pić, a diabeł, szatan, czy inny czort w swojej „dobroci” podaje mu szklaneczkę świeżutko zaparzonego w piekielnym kociołku wrzątku. 

Gdy już chciało mi się paść na pysk i zdechnąć, od owego aktu desperacji odwiódł mnie utwór „Trofea” Dawida Podsiadły, którego refren nagle zagościł w mojej głowie.

„Staję się potworem bo wtedy czuję że

Choć jestem tak naprawdę, nie ma mnie

To dzięki temu mogę na stary rower wsiąść

Zamieszkać w kamienicy

Nie myć rąk” 

Wyobraziłem sobie, że jestem biegowym potworem, któremu żaden dystans i tempo nie jest straszne, bo mam zamontowaną w tyłku przekładnię rowerową, która mnie napędza. Dzięki temu mogę zamieszkać nawet w starej i wysokiej kamienicy bez windy, bo dzięki przekładni dam radę wdrapywać się bez najmniejszego wysiłku nawet na najwyższe piętro. Przekładnia moja jest niezawodna, niczego jej nie braknie. Po niwach zielonych niesie mnie. Nad wody spokojne prowadzi mnie. Tam myje ręce. Oszczędzam na wodzie w kamienicy. 

Nie wiem, czy Dawid Podsiadło zgodzi się z moją interpretacją jego hitu. Jeśli kiedyś będę miał okazję z nim zamienić parę słów, to na pewno poruszę ten temat, bo jest to ciekawa kwestia, która zapewne nurtuje nie tylko mnie, ale i Was moi czytelnicy. Kończąc ten wątek, dodam tylko, że warto mieć bujną wyobraźnię. Człowiek wtedy nigdy się nie nudzi. 

Na czwartym kilometrze zdarzyła się mała katastrofa…odpadł mi numer startowy. Zbyt wilgotny byłem. Papier nie dał rady. Gdybym nie kolekcjonował numerów startowych, to miałbym to gdzieś. Wywaliłbym go i szybko o nim zapomniał. Jako wytrawny kolekcjoner nie mogłem sobie pozwolić na taką herezję. Postanowiłem, że poniosę go w ręce do mety. W końcu tak daleko, aż do niej nie zostało. Mój plan udało się zrealizować. Numer dotarł do mety wraz ze mną. Był w opłakanym stanie, ale przetrwał. Na ostatnim kilometrze udało mi się nieznacznie przyśpieszyć. A dodam, że finisz był pod górkę.

Przed biegiem założyłem sobie, że pokonam dystans 5 km w czasie 27 min. Taki wynik w mojej obecnej kondycji przy uwzględnieniu trudnych warunków atmosferycznych oraz niełatwego profilu trasy był w moim zasięgu. I jak sobie założyłem, to tak zrobiłem. Zegar na mecie wskazał mi czas 26m47s.

Najlepsze jednak czekało na mnie na końcu zawodów. Gdy wypoczywałem sobie i zbierałem siły na powrót do domu, podszedł do mnie mój kolega Filip, który tego dnia wygrał zawody. Zapytał się, czy nie zrobię sobie z nim zdjęcia na podium, które mieściło się na scenie. Stwierdził, że nie mamy wspólnego zdjęcia i że będzie to fajna pamiątka. Zgodziłem się bez wahania. Tryumfatorom zawodów się nie odmawia. Po drodze na scenę dołączył się do nas Burmistrz Miasta Piotr Mieloch, któremu zaproponowaliśmy, aby dołączył się do nas. Gdy po chwili stanęliśmy wszyscy na podium w celu zrobienia wspólnej fotki, nagle pod sceną zebrało się kilku fotografów, którzy urządzili nam sesję fotograficzną. Niewinna fotka z kolegą przerodziła się sesję. Przyznam, że podobało mi się to. W świetle fleszy aparatów bardzo mi do twarzy

Oceń bloga:
13

Komentarze (18)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper