O tym że Tomb Raider był kiedyś dobry

BLOG
784V
O tym że Tomb Raider był kiedyś dobry
kalwa | 17.04.2019, 22:47
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Siema wszystkim! Jakiś czas temu wziąłem się poważnie za poznawanie całej serii Tomb Raider. Wiem, że późno ale po części bałem się tych gier. Dopiero co ukończyłem pierwsze 5 części i chcę podzielić się wrażeniami. Dlatego powstaje ten wpis.

Gram sobie już od jakiegoś czasu, można powiedzieć że odkąd chodziłem do przedszkola. Różne to były gierki. Początkowo na Amigę 1200 na której zagrywałem się w Superfroga, disneyowskiego Alladyna czy jakieś inne gierki, bardziej skierowane do młodszych odbiorców (choć nie pod względem trudności). Później przyszło pierwsze PlayStation, a moje uwielbienie do platformówek nie zmalało ani trochę. Do dzisiaj jestem wielkim fanem Raymana (choć odsłony wydane po trzeciej części nie podobają mi się zbytnio), Crasha czy Spyro. Z czasem pokochałem horrory, zwłaszcza Silent Hill. Resident Evil bardzo lubiłem, ale nie do końca mogłem się w tej grze odnaleźć. Po drodze pojawiło się Metal Gear Solid, Syphon Filter – no same hiciory. Później konsole na jakiś czas zniknęły z mojego życia, ale nie grałem raczej w typowo Pctowe gry poza kilkoma wyjątkami – Mafia, Need for Speed Underground, Call of Duty, Warcraft III. Po latach kupiłem PlayStation 2 i granie na konsolach pochłonęło mnie na nowo. Zagrywałem się głównie w japońszczyznę. Oczywiście kolejne odsłony wymienionych wcześniej serii, ale też jRPG,bo to właśnie wtedy zacząłem ten gatunek poznawać. Wymieniłbym takie serie jak Suikoden, Dragon Quest, Final Fantasy, czy Kingdom Hearts. Na PS2 w sumie grałem najwięcej, bo tytułów, które mogły mi się potencjalnie spodobać było od groma – choćby Devil May Cry, Onimusha, czy Okami... Za dużo żeby to wszystko wymieniać. Nie powiedziałbym, że omijałem zachodnie tytuły, ale jakimś dziwnym trafem w czytnik mojej konsoli wkładałem głównie gry z Japonii. Mimo wielu absurdów i żenujących postaci, na które dzisiaj nie mogę za bardzo patrzeć, wciąż doceniam mechaniki jakie stosowali twórcy – mieli wiele świetnych pomysłów. Na PlayStation 3 (kupionym dopiero po premierze PlayStation 4) wciąż zagrywałem się w japońskie tytuły, ale te dalej stały w poprzedniej generacji i mocno podupadały. Zainteresowałem się więc największymi hitami jak Uncharted czy Assassin's Creed. Na tym jednak zakończę ten przydługi wstęp, bo to co sądzę o tamtej generacji jest tematem na inny wpis.

 

 

Tak czy siak, nigdy szczególnie nie ciągnęło mnie do serii Tomb Raider. Moja pierwsza styczność z nią styczność miała miejsce w czasach mojej młodości – właśnie wtedy gdy trafiło do domku pierwsze PlayStation. Mowa o Tomb Raider III, które odpaliłem z ciekawości. Nie powiem, że mi się nie podobało, bo przysiadłem na kilka dobrych dni i próbowałem przebrnąć przez pierwsze lokacje w dżungli. Mówiąc jednak krótko, gra mnie wtedy zmiażdżyła, wydawała się niemożliwa do przejścia. A może nie miałem cierpliwości? Nie potrafiłem przyswoić sterowania, tego jak Lara się porusza, tego, że niemal każdy skok trzeba zaplanować. Z przeciwnikami dawałem sobie jeszcze radę, ale za największą zmorę uważałem często pojawiające się pułapki. Jakieś kolce ukryte pod warstwą liści, głaz toczący się w naszym kierunku po uruchomieniu mechanizmu – było tego zbyt wiele. Nie wspominając o zagadkach, w rozwiązywaniu których nie pomagało raczej nic. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze ograniczone ilości zapisów – kryształy, które najpierw trzeba było znaleźć! Jako dzieciak wolałem więc coś bardziej zrozumiałego i atrakcyjnego. Dlatego też sięgałem po inne gry. Nawet jeśli widywałem jak znajomy w te gry się zagrywał, nie widziałem większego sensu żeby po nie sięgać, zwłaszcza wtedy kiedy zachwycałem się grami japońskimi.

 

Dobra, nie ma co ściemniać, trzeba przejść do rzeczy! W stanie opisanym powyżej trwałem sobie jakiś czas i jakoś mi się ten gust trochę pozmieniał, choć polegało to raczej po prostu na tym, że zacząłem sięgać znacznie częściej po gry zachodnie. Poznałem więc kilka gier, w tym Tomb Raidera z 2013 roku. Pierwsze wrażenie było spoko, spodobało mi się, wbiłem platynę i stwierdziłem, że wolę coś takiego niż Uncharted. Wiedziałem, że niewiele ma to wspólnego z oryginalnymi grami, ale co ja tam mogę wiedzieć. Dowiedziałem się dopiero później, po tym jak moja najlepsza przyjaciółka przekonała mnie żebym w końcu zaczął poznawać klasyczne odsłony serii, bo przecież są takie dobre. (W tym miejscu pozdrawiam ją serdecznie, bo pewnie tutaj zajrzy). No i żeby już niepotrzebnie przedłużać, postaram się po kolei opisać co ja o tych grach myślę. Grając w nie dzisiaj, po wielu latach od premiery, w czasach kiedy w grach raczej większość podane jest na tacy i robi się bez większego wysiłku ze strony gracza.

 

TOMB RAIDER

Grałem po kolei, więc zaczynam od pierwszej odsłony wydanej w 1996 roku (oczywistość). Trochę było ciężko przyzwyczaić się do sterowania z kilku poprzednich generacji, ale nie zajęło mi to szczególnie długo. Zawsze w jakieś tam starsze gry grałem i nie porzucałem ich na zbyt długo, ale to kwadratowe, precyzyjne sterowanie uważam za dość nietypowe nawet w swoim czasie. Dobrze, że twórcy pomyśleli o podchodzeniu do krawędzi, dzięki czemu Lara się przy niej zatrzymywała. Bo jak byśmy mieli samodzielnie o tym myśleć, byłoby znacznie trudniej. Przyznam, że pierwsza część dała mi w kość. Ograniczone zapisy, które znajdowały się w konkretnych miejscach i nie to, że je zbieraliśmy. Trzeba zebrać kryształ i od razu z niego skorzystać – w przeciwnym wypadku przepadał i trzeba było powtarzać albo cały poziom, albo od poprzedniego zapisu. Tak, grałem w wersję z PlayStation, korzystając z dobrodziejstw cyfrowej dystrybucji na PlayStation 3. Pamiętam, że od zawsze nie podobało mi się to, że w przygodach Lary Croft jest tak mało muzyki. Zmieniłem zdanie jak się już naprawdę zabrałem za te gry. Buduje to świetny klimat – osamotnienia i zagrożenia czającego się niemal za każdym rogiem. I może muzyki jest mało, ale jak już się pojawia to człowiek rozpływa się w zachwycie. Takiej muzyki już się dzisiaj nie robi!

 

 

Czasem robiło się naprawdę niepokojąco, zwłaszcza w późniejszych etapach, gdzie mamy do czynienia z dziwacznymi stworami z mięsnych jaj. No bo na początku zabija się jakieś nietoperze, niedźwiedzie i inne leśne stworzenia (jak T-Rex). Pod koniec gry spotykałem takie maszkary, że zastanawiałem się co twórcy mieli w głowach. Kilku przeciwników zostało mi w pamięci, ale najbardziej chyba ten wielki małpolud z sianem na torsie. Walka z nim nie należała do zbyt prostych, bo bardzo łatwo było spaść w przepaść. Nie dość, że trzeba było unikać jego ataków, to jeszcze biegać tak, żeby się nie stoczyć. Ostatnie poziomy ogólnie mówiąc prawie sprawiły, że porzuciłem grę w cholerę. Gdyby nie psiapsi to pewnie tak by się stało. Nie zapomnę też etapów w Egipcie, gdzie musiałem przebrnąć przez wyzwania. Kilkadziesiąt razy próbowałem wykonać czasówkę z kolumnami, z których buchał ogień. Nie zliczę ile razy zabrakło mi ułamka sekundy i Lara spłonęła przed samą metą. Zrobiłem to kilka miesięcy temu i jeśli teraz odpalilibyście mi ten moment, dali pada i powiedzieli "grej" to bym się gorzko zaśmiał i... spróbował kolejne kilkadziesiąt razy. Wydaje mi się, że to moja ulubiona (albo jedna z ulubionych) odsłona spośród pierwszych pięciu. Może to jakiś sentyment (taa), albo dlatego, że nawet dla mnie był to jakiś powiew świeżości. Jakie by kolejne części nie były (w żaden sposób im nie umniejszam!) to jednak klasyk z 96 roku dał im prawo bytu. Lara razem z innymi postaciami pięknem nie powalają (zwłaszcza jej klon XD), ale to też przecież jedna z pierwszych gier w trójwymiarze (jeśli nie pierwsza). Nie będę więc narzekał, choć jak Natla pokazywała się na ekranie, mimowolnie parskałem. Mistrzostwo świata! Na koniec chciałem jeszcze wspomnieć, że raz udało mi się zepsuć cały swój postęp w jednym z poziomów. Za szybko spuściłem wodę (albo za szybko zalałem pomieszczenia) i już nie mogłem dostać się do niektórych miejsc. Jakąś godzinę kręciłem się nie wiedząc o co chodzi.

 

 

TOMB RAIDER II: STARRING LARA CROFT

Na wstępie od razu mówię, że to chyba najmniej ulubiona część z pierwszych pięciu. Nie potrafię do końca powiedzieć dlaczego. Pierwsze co zauważyłem to to, że lokacje są znacznie mniej korytarzowe i kwadratowe. Widać było, że twórcy włożyli w stworzenie ich znacznie więcej czasu, środków i innych. To zdecydowanie na plus. Przeszkadzało mi, że jest tak dużo walki i to w większości z ludźmi, którzy poza pałowaniem, również strzelali. Początkowa lokacja zapowiadała w sumie co innego, zmieniło się nieco później i szkoda, że w takim kierunku to poszło. W tej części pojawiły się też po raz pierwszy pojazdy, którymi samodzielnie możemy sterować. Niestety nie jest to zbyt przyjemny aspekt, bo steruje się niewygodnie, a do tego pojazdy lubią się blokować na przeróżnych elementach otoczenia. Niejednokrotnie musiałem szybko przedostać się z jednego miejsca do drugiego i czasem doprowadzało mnie to do białej gorączki. Nie do końca spodobał mi się też dobór poziomów, które zwiedzamy. Z początku było fajnie, ale później zrobiło się jakoś nieciekawie. Jakieś bazy, lokacje podwodne (których nie znoszę – choć Lara miała tam fajny strój), czy ta ostatnia z lewitującymi wojownikami. Wizualnie mi się podobała, ale gorzej było z poruszaniem się po niej, bo w zasadzie wszystko tam lewitowało i często nie wiedziałem gdzie iść. No i w jednym z poziomów strzelałem do wszystkich ludzi, nie wiedząc o tym, że niektórzy z nich pomogliby mi, gdybym ich nie atakował.

Wspominałem wcześniej o lokacjach i o tym, że widać to, o jak wiele bardziej są rozbudowane. Postęp widać jednak nie tylko w tym aspekcie. O wiele lepiej wyglądają postacie, choć niektórzy przeciwnicy mają jakieś nieproporcjonalne ciała i żylaste łapy. Lara nie tylko lepiej wygląda, ale ma też większy zestaw ruchów. No i nie można powiedzieć już, że jest kanciasta, bo stała się o wiele bardziej okrągła. Może też przez to gra wydawała mi się bardziej skomplikowana, nawet trudniejsza. Do pierwszej części statystyk już nie pamiętam, ale "dwójkę" przeszedłem w ponad 16 godzin i zebrałem połowę sekretów. Za sekrety jeszcze się nie zabierałem i zrobię to raczej dopiero jak znów poczuję ochotę na przejście tych gier.

 

TOMB RAIDER III: ADVENTURES OF LARA CROFT

Ciągle było mi mało, poza tym postanowiłem, że przejdę wszystko, więc zabrałem się za nemesisa z dzieciństwa. Przebrnąłem przez dżunglę i szczerze mówiąc to już tutaj poczułem wysoką trudność tej gry. W drugiej części zapisywać mogłem do woli, w każdym momencie. Tutaj nie było już tak kolorowo, więc musiałem działać ostrożnie. Gra jednak nie dawała za bardzo spocząć. Kiedy w końcu zrobiłem jakiś niemożliwy fragment po wielu próbach, okazywało się, że przede mną jest jeszcze gorszy, a zapisów nie przybywało. Nie zbierałem wszystkich sekretów (dopiero by było!), więc wszystkiego miałem mniej niż osoba, która to robi. Myślałem, że pierwsza lokacja jest trudna, ale wspomniana wcześniej przyjaciółka poleciła mi jako drugą Londyn. W tej odsłonie po raz pierwszy możemy sobie wybrać gdzie pójdziemy, bo po skończeniu każdej lokacji dostajemy do dyspozycji mapę. Dużo się nasłuchałem jaki to Londyn jest trudny i skomplikowany, bo wielu nie wie po prostu gdzie iść. No i faktycznie, sporo się tam nakręciłem, ale stwierdziłem, że będę próbował dostać się do nawet najdziwniejszych miejsc i jakoś poszło. Najbardziej kręciłem się po opuszczonej stacji metra, było tam też kilka zagadek, nad którymi musiałem się trochę pogłowić.

 

 

Bardziej w kość dała mi chyba Nevada albo Pacyfik, gdzie wielu przeciwników mogło mnie zatruć jeśli nie odskakiwałem na czas. Nie zabrakło też bagien, piranii i wielu innych nieprzyjemności. To jednak nic w porównaniu z ostatnią lokacją czyli Antarktydą. Sporo lokacji podwodnych, gdzie Lara traciła nie tylko tlen, ale również temperaturę ciała. W kilku miejscach nie wiedziałem co ze sobą począć – zwłaszcza w jednej miejscówce, gdzie trzeba było przepływać z punktu do punktu. Spędziłem tam dobre 2 godziny ciągle umierając. Jeśli chodzi o jakieś postępy względem poprzedników, to raczej nie ma ich zbyt wiele. Znów pojawiło się sterowanie pojazdami i etap, w którym musimy skorzystać z kajaka, doprowadził mnie do wściekłości. Nie byłoby to takie trudne, gdyby nie sterowanie – jak w wielu grach z tamtego okresu. Na koniec wspomnę jeszcze o posiadłości Croftów. W dzieciństwie spędziłem tam sporo czasu, próbując odkryć wszystko co się da i... pozbyć się dziada z tacą. Kiedyś jego jęki mnie nawet przerażały, zwłaszcza jak się nagle skądś wyłonił. Już wtedy odkryłem, że da się go zamknąć w chłodni i często z tego korzystałem. Tym bardziej, że przeszkadza w eksploracji. Muszę przyznać, że nawet dzisiaj wydaje mi się trochę przerażający. Zdecydowanie wolę tę odsłonę od poprzedniej, ale ona wciąż "jedynki" nie przebija. No i jakoś szybciej się uporałem z "trójką". Przez 13 godzin zebrałem 31 sekretów i zabiłem 389 przeciwników. W dwójce zabiłem ich o ponad 100 więcej.

 

TOMB RAIDER: THE LAST REVELATION

Przed zagraniem dowiedziałem się, że na przestrzeni całej przygody przemierzamy raczej podobne do siebie lokacje, co trochę mnie zmartwiło. Faktycznie tak było, ale w "czwórkę" grało mi się tak przyjemnie, że nie zwróciłem na to uwagi. Może byłem już wprawiony, a może ta odsłona jest jakaś łatwiejsza od poprzednich. Pierwsze pozytywne wrażenie pojawiło się jak zwykle w menu głównym, choć nie ma już ikonicznego kółka z ikonkami, a zwykłe menu. Tutaj widać duży postęp graficzny, nie tylko jesli chodzi o modele postaci, ale nawet małe szczegóły jak ten, że Lara ocieka po wyjściu z wody. Tutaj po raz pierwszy pojawiają się też osoby towarzyszące, choć w sumie tylko na początku przygody. No i to pierwszy raz kiedy mogliśmy wcielić się w młodą Larę, która nie może strzelać (choć już wcześniej pojawiały się takie momenty kiedy pozbawieni byliśmy ekwipunku). Mówiłem, że gra wydawała mi się znacznie łatwiejsza, ale oczywiście nie zabrakło trudnych momentów, przegiętych czasówek czy bossa, na którym zginąłem 60 razy. Znów jednak mogłem zapisywać na każdym kroku, ale niestety zniknęła możliwość wybierania poziomów. Jeśli bym więc coś sobie zepsuł i nadpisał zapis, musiałbym powtarzać całą grę od nowa. Na szczęście nic takiego się nie przydarzyło.

 

 

TOMB RAIDER CHRONICLES

To o czym mówię prawie zdarzyło mi się w "piątce". Dużo się nasłuchałem, że to według niektórych najgorsza odsłona, bo stworzona na siłę, tak jakby chcieli jeszcze wyciągnąć trochę kasy z zasłużonej serii. Obok tego nasłuchałem się wielu pozytywów o tym jaka ta odsłona jest dobra – zwłaszcza jeśli chodzi o poziom w Irlandii. No i zacząłem. Początek niestety bez szału, ale nie to, że było źle. Po prostu kolejny raz dostałem to samo. Podobało mi się to, że rozgrywka i cała reszta pod kątem technicznym opiera się na tym co zapoczątkowała czwarta odsłona, ale tym razem w różnych klimatach. Pomysł z postaciami wspominającymi Larę uważam za bardzo dobry. Dzięki temu każda z lokacji znacznie różni się od poprzedniej, bo działa na innych zasadach. Wspomniany wcześniej etap w Irlandii jest chyba najbardziej niepokojący z całej serii – przebija nawet mięsne jaja. Wrażenie to potęguje fakt, że wcielamy się tam w młodą Larę, która nie może się obronić – to znaczy nie do końca, bo złe duchy możemy odpędzić pochodnią. Trafiamy na demony, jakieś zjawy, spotykamy wisielca, z którym młoda Lara rozmawia sobie jak gdyby nigdy nic. Dawno tego określenia nie używałem, ale momentami schiza rodem z Silent Hill.

 

 

Wcześniej wspomniałem, że prawie zepsułem sobie całą grę. Mówię o ostatnim etapie, gdzie musimy wykraść artefakt. Wyjątkowo Lara nie miała swoich dwóch pistoletów z nieskończoną amunicją, więc każdy znaleziony pocisk był na wagę złota. Jednocześnie przeciwnicy byli mocno opancerzeni, więc nie było to wszystko takie proste, że sobie skaczę i strzelam jak szalony. Musiałem się zatrzymać i celować w głowę, więc jednocześnie obrywałem. W pewnym momencie po prostu zaczęło mi brakować amunicji i apteczek i już myślałem, że po mnie, że nie ukończę gry. Na domiar złego pojawił się helikopter i jakieś cyborgi z betonu. Do tego wszystkiego doszedł trujący gaz i ogólnie było kiepsko. Jakoś się z tego na szczęście wywiązałem i nie musiałem wpisywać kodów na nieskończoną amunicję i apteczki (aczkolwiek sprawdziłem czy są XD). Jeśli nie jest to moja odsłona to jedna z ulubionych, obok pierwszej części.

 

 

Ciężka była to przeprawa, ale jednocześnie bardzo przyjemna i wciągająca. Nie chcę pisać oczywistości, że kiedyś gry były angażujące i po prostu lepsze, no ale dawno tak dobrze się nie bawiłem. Oczywiście mam ochotę na więcej, bo ciągle nie mogę się nasycić i zacząłem zabawę z Angel of Darkness na PlayStation 2. Wrażeniami z tej odsłony i dwóch kolejnych podzielę się w następnym tekście. Mam nadzieję, że nie usnęliście podczas czytania i ciekaw jestem Waszych wrażeń/wspomnień z serią związanych. Jeśli jeszcze nie poznaliście tych odsłon to zachęcam abyście zmienili ten stan rzeczy, bo to jedne z najciekawszych gier w jakie można zagrać. Nowa odsłona wraz z Rise (w Shadow jeszcze nie grałem) nie umywają się do tych pierwszych. Tyle wiem! Ale więcej o tym w przyszłości, żebym miał porównanie również z odsłonami z PS2.

Oceń bloga:
17

Trudne pytanie: która część jest najlepsza?

Tomb Raider
84%
Tomb Raider 2: Starring Lara Croft
84%
Tomb Raider III: Adventures of Lara Croft
84%
Tomb Raider: The Last Revelation
84%
Tomb Raider Chronicles
84%
Pokaż wyniki Głosów: 84

Komentarze (38)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper