WG #185 - The job...Killer is Dead

BLOG
636V
WG #185 - The job...Killer is Dead
lorddan569 | 07.10.2017, 15:19
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Kolejny tydzień, kolejne WG. Nie przedłużając przechodzę od razu do gier.

Ach Platinum Games. W kwestii napakowanych akcją gier nie mają sobie równych, czego [gra]Vanquish (PS3)[/gra] jest bardzo dobrym przykładem. W przyszłości po kryzysie energetycznym zostaje zbudowana orbitalna stacja pozyskująca energię słoneczną. W wyniku zdrady stanu Rosja zostaje przejęta przez zbrojne ugrupowanie a jego lider razem z armią robotów przejmuje stację i wystrzeliwuje w kierunku San Francisco zabójczy promień, który niszczy miasto. Grożą kolejnym takim atakiem na Nowy York, ale rząd USA postanawia wysłać żołnierza DARPA Sama Gideona razem z Marines na stację w celu jej przejęcia. Oczywiście jak to zwykle w przypadku gier Platinum (z wyjątkiem Automaty) fabuła nie jest jakaś szczególnie ważna, mądra czy skłaniająca do refleksji, ale to nie o to chodziło. Ale akurat jest na tyle niepoważna a same dialogi jakby zamierzenie głupie, że nie przeszkadza to zbytnio. Zwłaszcza śmieszył mnie trochę konflikt Sama z Porucznikiem Burnsem, który był typowym konfliktem kto jest większym złodupcem. Najważniejsza jest rozgrywka i ta jest nietypowa nawet jak na dzisiejsze czasy. Kostium Sama daje zwiększoną mobilność głównie przez "jeżdżenie na tyłku" z zawrotną prędkością oraz spowalnianie czasu co pozwala jeszcze skuteczniej eliminować chodzący złom. Dynamika starć bardzo często zmusza do zmieniania pozycji i szybkiego reagowania na przeważającą liczbę wrogów. Oczywiście jak na japońską grę przystało są pojedynki z wielkimi bossami, ale przyznam, że za często się one powtarzały z zaledwie dwoma albo trzema ich głównymi typami i często z kilkoma na raz. Samo spowalnianie czasu jest trochę problemem przy przyjęciu większej ilości ołowiu na klatę co automatycznie je włączą i nie da się tego wyłączyć, przez co po wyleczeniu się zostaje się z pustym paskiem energii, która jest wymagana do wślizgów, spowalniania czasu czy ataków wręcz. Samych broni nie jest jakoś mega duże, ale większość jest użyteczna. Sam używałem podstawowego karabinu szturmowego, karabinu maszynowego i snajperki. Do broni zbiera się swoiste ulepszenia albo przez zebranie wypadających losowo z wrogów kostek ulepszających lub zebrania broni mając pełny zapas amunicji. Ulepszenia są automatyczne i zawierają głównie zwiększenie obrażeń, celności czy odrzutu. Ze śmiercią związana jest ciekawa mechanika, mianowicie cofnięcie ulepszenia broni o jeden poziom, przez co duża liczba zgonów na danym fragmencie może trochę cofnąć rozwój uzbrojenia. Ogółem ukończenie gry na normalu zajęło mi poniżej 5 godzin, co normalnie uznałbym za wadę, ale ilość akcji w grze jest na tyle duża, że gdyby gra trwała z 8-10 godzin, to bardziej bym się przy niej męczył. Zakończenie jest lekko cliffhangerowe i zapowiada, że to jeszcze nie koniec, ale niestety wieści i sequelu do tej pory nie ma, a szkoda, bo grało mi się naprawdę świetnie i kolejną część, albo chociaż duchowego następcę przyjąłbym bardzo chętnie. 

 

Kontynuując wątek Platinum na tapecie jest [gra]Bayonetta (PS3)[/gra] .Tytułowa wiedźma budzi się z amnezją po 500 latach i zaczyna powoli odkrywać swoją przeszłość. Przy okazji walczy z zastępami aniołów, które chcą odzyskać należący do Bayo artefakt. Fabuła oczywiście nie ma jakiegoś wielkiego sensu, ale slasher takiej w ogóle potrzebuje? Już pierwsze 10 minut mnie zachwyciło sporymi dawkami akcjami i over the top cutscenkami, co do których mam lekki zarzut, bo jedne są w pełni animowane a inne są slajdami z lecącym dialogiem. Widać, że jest to duchowy następca Devil May Cry, bo gra się dość podobnie, ale są pewne różnice. Największą jest witch time który jest spowolnieniem czasu przy uniknięciu ataku wroga jeśli ma się odpowiednią ilość paska magii, który napełnia się wraz z kolejnymi zadawanymi ciosami i resetuje się jeśli wróg trafi wiedźmę. Napełnienie go w całości pozwala użyć na wrogu finishera na który składają się narzędzia takie jak gilotyna, żelazna dziewica czy przyzwanie bestii piekielnych, które rozszarpią bossa na strzępy. Jako, że strój Bayonetty składa się z jej włosów, to przy kolejnych kombosach jej strój lekko znika lub całkowicie przy wzywaniu potworów ale oczywiście wszystko z odpowiednim smakiem jest ocenzurowane.  Bardzo spodobała mi się opcja własnoręcznego dobierania sobie oręża. Sam używam zestawu katana w rękach i metalowe pazury na nogach, które mają zadają zadowalające obrażenia a sama katana ma całkiem spory zasięg. Jako, że w slasherach nigdy szczególnie wybitny nie byłem, to zdarza mi się umierać średnio 3-5 razy na misję na normalu. Trzeba grać uważnie, bo czasami przeciwnik jednym combem może zabrać ponad połowę hp, ale nie przeszkadza mi to, bo bawię się przednio przecinając na pół anielskie zastępy. Skończyłem do tej pory jakąś połowę gry i powoli będę nubił i umierał aż dojdę do samego końca.

 

Suda 51. Człowiek, który zawsze dostarcza szalone gry. Powoli zaczynam poznawać jego twórczość, bo ograłem do tej pory tylko [gra]Shadows of the Damned™ (PS3)[/gra] , które bardzo mi się podobało. [gra]Killer is Dead™ (PS3)[/gra] jest moją drugą przygodą z grami Sudy. Mondo Zappa jest zawodowym zabójcą pracującym dla organizacji Bryan Execution Firm, która zajmuje się egzekucją wyznaczonych celów w zamian za zapłatę. Mondo walczy za pomocą katany oraz mechanicznego ramienia które służy jako broń palna czy wiertło. Gra się jak w standardowego slashera z atakiem, przebijaniem obrony, obroną oraz unikiem. Z unikami problem jest związany głównie z pracą kamery, która czasami dostaje czkawki i i niekoniecznie ustawia się w dogodnej pozycji w czasie walk. Przyznam, że sam system walki był lekko sztywny i mógłby być bardziej rozbudowany chociażby o jakąś dodatkową broń białą. W trakcie walki zdobywa się też krew wrogów, która służy do zasilania karabinu oraz do insta killi na standardowych wrogach, co naprawdę przyśpieszało wiele pojedynków. Za to sama otoczka i kreska były naprawdę przyjemne ze specyficznym cieniowaniem. Misje też były odpowiednio pokręcone jak chociażby walka z ożywioną lokomotywą, domku na granicy wielu wymiarów, japońskim ogrodzie czy chociażby ostatniej walki na księżycu z " target="_blank">symfonią Dvoraka w tle. W tych momentach gra naprawdę rozwija skrzydła i mocno wciągała. Poza głównymi misjami były też poboczne, które wykonywało się w miejscówkach z głównej kampanii gdzie np trzeba było zdobyć jakiś przedmiot i wrócić w danym czasie czy bronić celu przed wrogami siejąc ołowiem z karabinu maszynowego. Były też misje z podrywaniem płci pięknej, ale po jednym zagraniu nawet potem do nich nie wracałem i nie wiem czy coś to w ogóle dawało. Z pamiętnych momentów w pamięć zapadła mi walka z klonującą się wiedźmą, gdzie perspektywa kamery przechodziła do oczu jednego z klonów i trzeba było jakoś ogarnąć wtedy nawigowanie. Pomimo tego, że fabuła zbytnio sensu nie miała, to zakończenie było na swój sposób zaskakujące i teoretycznie mógłby wyjść na tej podstawie sequel. W ogólnym rozrachunku grało mi się całkiem przyjemne i jeśli ktoś szuka jakiejś odjechanej japońszczyzny, to warto, żeby Killera chociażby z ciekawości sprawdził. 

 

Wzięła mnie też nostalgia na gry ogrywane za dzieciaka, które postanowiłem ściągnąć i zobaczyć, czy dalej są tak dobre jak pamiętam. Na pierwszy ogień poszła pierwsza odsłona Project IGI. Były agent SAS David Jones pracuje obecnie dla organizacji IGI, która wysyła go do Rosji z misją powstrzymania terrorystów przed wystrzeleniem pocisku z ładunkiem atomowym. Granie w IGI było dla mnie niejako powiewem świeżego powietrza po dzisiejszych korytarzowych i nastawionych na akcje rodem z Rambo fpsów. Teren większości misji jest całkiem duży, przez co często da się z różnych stron podejść do zrobienia zadania. Najbardziej jest premiowane ciche podejście z zabijaniem wrogów bez wszczynania alarmu i najlepiej możliwie po cichu. Trzeba też unikać kamer, które lepiej jest wyłączyć z komputera niż niszczyć, bo ich zestrzelenie automatycznie wywołuje alarm. Wywołanie go niekoniecznie musi za to oznaczać końca gry, bo można wykorzystać dość głupie SI wrogów i zaciągnąć ich w takie miejsce, że można ich spokojnie wybijać i przejść resztę misji bez wrogów na stanowiskach. Jak przystało na stare fpsy, to każdą broń można nosić ze sobą, przez co nigdy nie ma szczególnych problemów z amunicją. Fajną opcją, które dość rzadko pojawia się nawet w dzisiejszych strzelankach jest dzielona amunicja dla broni o tym samym kalibrze. Niby pierdoła, ale lubię takie przywiązanie do szczegółów. Gra jest też dość trudna, bo nie można niczym w codzie przykucnąć za murkiem i czekać aż odnowi się zdrowie i nawet krótka seria z kałacha może zakończyć misję zgonem. Można co prawda się leczyć, ale apteczek jest na tyle mało, że lepiej grac ostrożnie i nie rushować na wrogą bazę z pieśnią bojową na ustach. No właśnie zgony. Tak naprawdę najgorsza rzecz w tej grze, bo nie ma w misjach żadnych punktów kontrolnych i każda śmierć cofa do początku misji. Nie ma litości. Git gud casul! Było to irytujące, ale satysfakcja z przejścia misji po kilkunastu powtórkach była naprawdę spora. Z wad wymieniłbym też trochę zbyt łatwe strzelanie z każdej broni jak chociażby kałach, który ma na tyle mały odrzut, że można spokojnie wywalić magazynek w jeden punkt. No i też to, że poza MP5 i SVD nie dało się przybliżać celowania przez co strzelania z normalnej broni na większe odległości wymagało trochę precyzji i wyczucia. Pomimo 17 lat od czasu premiery, to wydaje mi się, ze IGI całkiem nieźle przetrwał próbę czasu i pewne archaizmy nie przeszkadzały mi zbytnio w czerpaniu radości z przechodzenia kolejnych misji. A to w naszym ulubionym hobby jest najważniejsze. 

 

Od razu zabrałem się za sequel. Tym razem Jones musi dojść do ludzi sprzedających na czarnym rynku procesory odporne na ataki elektromagnetyczne. Tym razem miejscówki są bardziej różnorodne, bo poza Rosją odwiedza się też Libię i Chiny. Największą zmianą (poza grafiką) jaką zauważyłem była zmiana systemu ekwipunku oraz zdrowia. Nie da się tym razem nosić trzech pistoletów maszynowych, dwie strzelby i pięć karabinów. Teraz na ekwipunek składa się jedna broń główna, jedna boczna( w 90% pistolet z tłumikiem), granaty i nóż, przez co trzeba bardziej się dostosować. Zabranie kałacha zawsze jest dobrą opcją, bo zabija bardzo skutecznie. Od razu zauważalny jest też zwiększony odrzut i siła broni oraz wpływ pozycji klęczącej i leżącej na celność. W końcu po torturach z powtarzaniem całych misji w jedynce można cztery razy w dowolnym momencie misji zrobić zapis gry co mocno oszczędziło mi nerwów. Misji było więcej niż w jedynce gdzie jedne były krótsze, a inne dłuższe, ale czasowo wyszedł mi podobny wynik co w prequelu. Ogólnie grało mi się lepiej w Covert Strike i mam nadzieję, że w świetle wykupienia praw do marki Project IGI przez studio założone przez byłych pracowników Innerloop powstanie trzecia część tej wyjątkowej taktyczno-skradanej serii strzelanek. 

 

W dzieciństwie sporo grywałem razem z ojcem w różne gry wyścigowe i rajdowe, jednak najbardziej pamiętam wydane na początku millenium Need For Speed Porsche 2000. Odsłona poświęcona całkowicie samochodom ze stajni niemieckiego producenta. Odsłona ta jest w miarę symulacyjna jak na tamte czasy i wcale nie taka prosta, bo chwilowy moment dekoncentracji, za małe lub za duże dodanie gazu czy hamowanie mogą sprawić, że bardzo straci się kontrolę nad pojazdem co najpewniej będzie kończyło się spotkaniem z pobliską bandą, co nie jest bez konsekwencji, bo występują tu zarówno uszkodzenia wizualne jak i mechaniczne, przez które wóz wolniej przyspiesza, gorzej skręca czy ogólnie nie trzyma się drogi. Do wyboru jest ponad 85 modeli Porsche od 356 do 911 z 2000 roku. Swoją drogą, że liczba ta jest trochę sztucznie zawyżona, bo samo 356 ma wszystkich modeli ponad 30, które w większości kolosalnie się od siebie nie różnią. Przypomina mi to popularne w Gran Turismo 15 modeli Skylina czy Lancera. Bardzo fajną opcją przy wyborze samochodu jest możliwość otwierania maski, bagażnika, drzwi czy możliwości zajrzenia do wnętrza pojazdu. Oczywiście po 17 latach nie robi to takie wrażenia, ale wtedy i nawet dzisiaj nie jest to szczególnie rozpowszechnione. Dostępne są aż dwie kampanie. Factory Driver najłatwiej porównać do licencji w Gran Turismo. Jako początkujący kierowca testowy Porsche robi się zadanie takie jak np slalomy i place manewrowe, time triale bez uszkodzenia samochodu na czas czy zwykłe klasyczne wyścigi. Jest nawet namiastka fabuły z mentorami i rywalami, których trzeba pokonać. Druga kampania to Evolution. Swoisty tryb kariery, w którym ściga się przez kolejne ery Porsche podzielony na klasyczną, złotą i współczesną. Więc zaczyna się od słabiutkiego 356 przez pierwsze 911 aż do 911 Carrery S czy Porche 911 GT1. Za wygrane wyścigi zarabia się walutę, za którą kupuje się nowe samochody i ulepszenia do nich, które czasami naprawdę robią różnicę. Bardzo fajne jest też odblokowywanie galerii ze wszystkimi modelami Porsche jakie zostały wyprodukowane do roku 2000 razem z wycinkami gazet i filmami pokazowymi. Naprawdę widać, że przy tej grze pracowali pasjonaci tej zasłużonej dla samochodów sportowych marki i jest to swoista laurka dla tego koncernu. Najgorsze jest to, że nie ma żadnej innej gry wyścigowej, która składałaby taki hołd jednej konkretnej marce. Skończyłem obecnie cały Factory Driver i jestem w połowie Evolution. Naprawdę świetnie mi się ściga i w ogóle nie czuję znużenia, co często potrafi mi się zdarzać w grach wyścigowych, ale nic to. Będę grał aż mi się znudzi, bo tak dobra jest to gra!

 

Kącik Anime!

W chwilach kiedy nie chciało mi się grać, to oglądałem chińskie bajki. Jako pierwszą obejrzałem trzyodcinkową Ovę Oblubienicy Czarnoksiężnika. Jest ona prequelem do głównej serii, która właśnie zaczęła swoją serializację. Gdzieś w trakcie trwania właściwej serii Chise znajduję książkę ze swojego dzieciństwa i opowiada Eliasowi i reszcie magicznych istot swoją historię. Od dziecka widziała magiczne istoty, których normalni ludzie nie widzą. Bała się ona ich przez co sprawiała dla nich wrażenie nienormalnej. Pewnego dnia odkrywa ukrytą w lesie bibliotekę, którą zarządza mag Miura. Tam Chise czuje się najlepiej czytając książki. Ogółem w tej ovie nie chodziło zbytnio o fabułę, bo tej do głównej serii jakoś zbyt dużo nie dodaje. Ważniejsza jest strona wizualna, która momentami trochę kojarzyła mi się z filmami Ghilbi i to na nią trzeba zwracać uwagę. Przyjemnie się to oglądało, ale liczyłem na coś więcej jak chociażby wytłumaczenie jak Chise trafiła na aukcję, ale może w mandze było/będzie to wytłumaczone. W każdym razie bardziej teraz czekam na główną serię, która będzie emitowana przez 2 następne sezony.

 

Potem walnąłem maraton drugiego sezonu Boku No Hero Academia. Midoriya w końcu tutaj uczy się używać swojej mocy, tak żeby nie łamać sobie kończyn po każdym ciosie. Najdłużej w tym sezonie zajęły igrzyska sportowe aka tradycyjny shonenowy turniej walki. W przeciwieństwie do innych battle shonenów tutaj walki nie trwają kilka godziny (vide Dragon Ball i walka z Freezą trwająca jakieś 4 godziny) i często potrafią trwać nie dłużej niż minutę i często z góry wiadomo kto wygra, bo żaden z bohaterów siłą przyjaźni czy innym dziadostwem nie zwiększy swojej mocy ponad możliwości. Dlatego też wiele walk bohaterowie wygrywają strategią a nie zwykłym przytłoczeniem większą mocą oponenta. Podobnie było na egzaminach przeciw profesjonalnym bohaterom. Sezon skończył się w miarę satysfakcjonująco a już został zapowiedziany 3 sezon, który na pewno obejrzę jak się skończy. Boku No Hero jest naprawdę powiewem świeżości po Narutach, Bleachach i innych One Piecach i najpewniej będzie serią równie kultową. Jak ktoś nie oglądał a lubi shoneny to marsz oglądać oba sezony!

 

Kącik Muzyczny!

Ostatnio słuchałem pierwszej demówki Pagan Altar, jednych z prekursorów Doom Metalu. Oprócz tego album thrashowego Overkill, pierwszy album Nocnego kochanka oraz losowy album Hard Rockowego Nightstalker.

Tyle ode mnie. W planach mam dalsze ogrywanie NFS Porche 2000 i Bayonetty. Być może zabiorę się za Enslaved a w międzyczasie będę czekać na swoją przesyłkę z Drakengardem 3. Chwalcie się co tam u Was.

Oceń bloga:
1

Komentarze (14)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper