The Last of Us - moje opowiadanie na konkurs

BLOG
910V
Vince Brooks | 15.02.2014, 16:36
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Moje opowiadanie niestety nie  wygrało konkursu ppe.pl, ale skoro już napisałem, to postanowiłem się nim podzielić :) Miłego czytania! Opinie i sugestie bardzo mile widziane. Trochę się wkopałem z formą, bo chciałem zrobić opowiadanie szkatułkowe (BTW. taką formę też przyjęło Naughty Dog w Left Behind, co mnie ucieszyło :) ). Niestety było mało czasu i części opowiadania są za krótkie wg mnie, przez co można mieć wrażenie, że w całości jest zbyt wiele dziur.

-Kurwa, Joel! Podnoś się, ile razy mam cię kurwa ratować?! – łamiący, nieco zrezygnowany głos – wydobywający się z zaciśniętego niby przez silne stworzenie gardła – rozdzwonił w wielkiej hali wypełnionej różnego rodzaju maszynami. –Wstawaj, wstawaj. No, już…  - klasnęła dłonią jego brodaty policzek, choć wiedziała, że próżno szukać odpowiedzi. Cieknące po twarzy łzy wyznaczały wąskie dróżki, smugi lekko jaśniejące w niemym blasku wczesnego słońca, wśród miękkich, leniwych i obojętnych promieni rozpraszanych przez gładkie, odblaskowe powłoki maszyn. Głowa Joela spoczywała na jej udach. Nagle poczuła za paskiem zimno metalu, przypominając sobie o rewolwerze, który zabrała ze stróżówki. Spojrzała przed siebie. W cały czas mętnym świetle, gdzieś między maszynami, widziała już cienie zbliżającego się niebezpieczeństwa, a stalowe meble wzmagały zimne, dawno wyzbyte człowieczeństwa wrzaski. Tak bardzo chciała, żeby to byli łowcy. Strzelili by im w głowę, potem, podczas oględzin sprawdziliby tylko, czy ich buty, ubrania lub broń do czegoś się nadają. Jeśli miała zginąć z Joelem, chciałaby, by zabili ich ludzie. Wrzaski były coraz głośniejsze. Klikanie bardziej donośne, wręcz chóralne. Trzęsące, szorstkie palce przytknęła do tętnicy na szyi Joela szukając pulsu. Lufa rewolweru uciskała jej biodro. Sięgnęła rękojeść i przystawiła broń do skroni. Przełykając gorzką ślinę zaszlochała, zacisnęła usta i otworzywszy jedno oko, spoglądając ostatni raz na Joela przycisnęła drobnym palcem żelazny spust. W tym momencie Ellie pojęła największy błąd swojego życia – nie liczyła wystrzeliwanych nabojów.

 

***

 

Po powrocie z Joelem do osady Tommy’ego zamieszkali w osobnym domku – małej chatce przy głównej drodze, niedaleko dużego budynku pełniącego funkcję lokalnego urzędu. Obok gmachu, dla wciąż wierzących stała niewielka kapliczka. Ellie zazwyczaj przechodziła obok niej obojętnie, ale Joel niekiedy przystawał na dłużej i – oparłszy ręce na płotku – myślał o różnych rzeczach dopóki coś go nie rozproszyło. Na myślenie nie miał przeważnie zbyt wiele czasu. Każdy posiadał swoje obowiązki – młodsi sprzątali i dbali o najbardziej przyziemne sprawy, dorośli pilnowali okolicy, umacniali ogrodzenia, ruszali na polowania, starcy… starcy po prostu uczyli jak pozostać człowiekiem. Ellie często się z nimi nie zgadzała, wielokrotnie pyskata wobec nauczycieli na początku przysparzała Joelowi sąsiedzkich problemów, jednak z upływem czasu zuchwalstwo uznano za jej urok. Choć za samą nauką Ellie nie przepadała, lubiła słuchać o historii. Tej niedawnej, zanim to wszystko się zaczęło. Tej, w której Joel prowadził zwykłe życie. Wszystkie sytuacje starała sobie wyobrazić poprzez jego pryzmat. Na początku próbowała samą siebie umiejscowić w jego świecie, ale to zdecydowanie jej nie wychodziło. Zawsze czegoś jej w takich wyobrażeniach brakowało, coś było nie tak. Z Joelem, zamiast niej, było wiarygodniej. Postanowiła, że tak zostanie.
 
Czasem Ellie bywała poirytowana spokojniejszym życiem. Denerwowały ją obowiązki. Denerwował ją podział na godziny pracy i nauki. To nie jej rzeczywistość, myślała sporadycznie. Szablonowy świat wyglądający jak łańcuszki wycinane z kolorowego bloku. Rozdrażnienie tym środowiskiem jakby mieszało się z krwią i rozpływało powoli po całym ciele. Tak mijały godziny i dnie. Tygodnie i miesiące. Tak minęły dwa spokojne lata.
 
 
***
 
Ellie otworzyła oczy. Zimna lufa pistoletu cały czas była przystawiona do jej skroni. Zarażeni byli bardzo blisko. Rzuciła broń z hukiem na podłogę, uniosła się i wybiegła spomiędzy maszyn na korytarz, z korytarza na klatkę schodową, nią zbiegła na dół. Nie czuła walącego serca, szybki, głośny oddech zagłuszał jego bicie. Pełnym wysiłkiem stawiała w biegu wielkie kroki, skręcała gdzie tylko miała możliwość. Nie zorientowała się nawet, kiedy przestała być ścigana. Zatrzymała się i nasłuchiwała. Cisza. Gdzieś tylko ledwie słyszalne było powietrze świszczące w zakamarkach nadpróchniałych ram okiem. Ellie oparła się dłońmi o kolana czekając na możliwość wzięcia głębokiego oddechu. Spojrzała na znajdujące się coraz wyżej słońce, którego promienie rozszczepiane przez rozbite szyby i witryny powalonych mebli pobłyskiwały w różnych kolorach. Joel… – pomyślała, spoglądając za siebie. Kurz błyszczał w świetle słońca jak opiłki metalu. Wśród ich gęstości Ellie w końcu udało się złapać oddech. Spojrzała w głąb  ciemni, w głąb mrocznego korytarza wypchanego niepokojem, niepewnością i strachem. Korytarza wciąż wypełnionego jej ciepłym powietrzem wydychanym podczas biegu. Postanowiła zawrócić.
 
 
***
 
-Ma już chyba ze dwa lata. Trochę poczerniało, ale poza tym jest OK.
-Ale… dobrze się czujesz? Nie wiem, nie masz zawrotów głowy, albo… coś.
Ellie westchnęła. Popatrzyła na chłopaka robiąc grymas i zasłoniła bliznę rękawem. William poczuł się nieswojo, starał się ukryć zakłopotanie w które sam się wpędził, ale jego mimika i chaotyczna artykulacja zdradzały zbyt wiele. 
-Wiem, że jesteś głupi, ale nikomu nie mów, dobra? Ktoś może niepotrzebnie zacząć się bać i w ogóle, jeszcze coś durnego się stanie. – Williamowi zrobiło się przykro. W końcu jedyna dziewczyna z wioski będąca w jego wieku powiedziała mu, że jest głupkiem. Ellie się tym nie przejmowała. Will, jak go nazywała, całkiem jej się podobał. Na dodatek ufała mu. Joel też go polubił. Po słowach dziewczyny zapadła cisza. Nie była to cisza niezręczna, ale jakby naturalna. Zupełnie jak milczenie zapadające w przyrodzie po hucznym okresie lata.
-Ellie ja… muszę już iść.
-OK – pokiwała głową.
-Dzięki – powiedział Will i skierował się w stronę domu. Zdążył zrobić jednak tylko kilka kroków.
-Will…?
-Tak?
-Mówiłeś, że byłeś kiedyś ze swoją rodziną… to znaczy z tymi ludźmi, którzy się tobą opiekują… to znaczy w St. Mary’s, w Salt Lake City. Znaleźli kogoś? Wiesz, do szczepionki? – William odwrócił głowę i zmrużył oczy, wertując w pamięci różne wydarzenia, aż w końcu natknął się na odpowiednią zakładkę.
-Mieli kilka osób z tego co pamiętam, ale nic dobrego z tego nie wyszło. Raz była podobno jakaś duża szansa, ale tamta osoba zniknęła. W ogóle wtedy niezły harmider się zrobił.
-Tamta osoba? To znaczy kto?
-Nie wiem. Może pojedź do Salt Lake i sama zapytaj – powiedział z uśmiechem. – Nie wiem tylko, czy kogoś jeszcze tam złapiesz. Wszystko tam ponoć stanęło na głowie. Pewnie się już gdzieś wynieśli, to było ze dwa lata temu. – Ellie otworzyła usta ale nie zdołała nic powiedzieć. Wypuściła tylko powietrze i pokręciła głową.
 
 
***
 
Nie pamiętała drogi. Pewnie emocje towarzyszące ucieczce zabrały energię skupianą na pamięci i przekazały ją innym ośrodkom, by bieg był żwawszy. Błądziła po korytarzach, w całkiem ciemne nie wchodziła – bała się. Jak gdzieś usłyszała klikanie, zawracała. Ze scyzorykiem w dłoni skradała się oparta o ścianę. W końcu znalazła się w holu, który wcześniej przywitał ją gdy tylko wbiegła do fabryki szukać Joela. Stąd drogę łatwo już było odtworzyć. Schody na lewo, prosto około 30 metrów, wielkie drzwi po prawej. Jej dech trząsł się, jakby w zimie zapomniała ciepłego ubrania i butów. Próbowała go uspokoić częstym przełykaniem śliny, nabierała powietrza przez nos, jednak potrzebowała tyle tlenu, iż czasem musiała głęboko odsapnąć. Spoconą dłonią ściskała mały nożyk. Szła nisko pochylona wystawiając ponad kanty maszyn tylko czoło i oczy. Skradała się za słupkami. Nie była pewna, czy w pomieszczeniu nie czają się żadni zarażeni. Wychyliwszy się zza jednego filaru, jakieś dwadzieścia metrów dalej zobaczyła stojącą tyłem postać. Momentalnie powróciła za osłonę betonowej kolumny, przeklinając w myślach – jak potrafiła najgorzej – szelest wywołany ubraniem. Tętnica na jej szyi przetaczała wielkie ilości krwi, aż dudniło jej w uszach. Wychyliła się raz jeszcze. W odwróconej postaci poznała czuprynę Joela, jego kurtkę i posturę. Od razu przypomniał jej się Sam, kaszlący, rzucający się na nią. Henry strzelający sobie w głowę. Tess… Ellie przycisnęła do piersi nożyk. Była gotowa na wszystko.
 
 
***
 
 Zapłakana i zmęczona zaczęła pociągać za sznureczek dzwonka, rozbudzając strażnika. Ten, wychyliwszy się i rozpoznawszy dziewczynę, lecz nie sytuację, zszedł na dół i zdjął blokadę. Ellie, wciąż się trzęsąc, pobiegła do domu Tommy’ego i stukając kołatką czekała aż ten leniwiec zwlecze się żeby otworzyć drzwi.
-Ellie? – zapytał zdziwiony.
-Joel… Uciekaliśmy… rozdzieliliśmy się, ale niefortunnie… musiałam cały czas uciekać, gonili mnie cały czas, nie dałam rady po niego zawrócić… - sapała zdyszana.
-Ale co z Joelem gdzie on jest?
-Został… Nie wiem… Albo nie został… Musimy wracać Tommy… po niego…
-Wejdź – Tommy szybko zamknął drzwi, przebrał się i sięgnął po strzelbę.
-A ja? – zapytała zdziwiona Ellie
-Nie mamy tyle amunicji, żeby ją marnować. Jedna strzelba wystarczy. – Ellie zająknęła się przez chwilę.
-To twój brat do chuja!
-Ellie… brakuje nam nabojów nawet do obrony. Dobrze strzelam. Ty pokażesz drogę, ja zajmę się resztą. – Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to, co słyszała.
 
Przeszli przez bramę. Na wschodzie widać już było jaśniejącą powłokę, nieco prześwitującą w granat, jakby malarz na ciemnym sklepieniu pociągnął od niechcenia pędzlem. Po przejściu jakichś pięćdziesięciu metrów Ellie spojrzała na Tommyego i upewniła się, że są wystarczająco daleko.
-Tommy, zapomniałam czegoś, zaraz będę – mężczyzna nieco się zagotował, lecz westchnął tylko i pokiwał głową.
-Dobra, tylko wracaj szybko, ja w tym czasie sprawdzę drogę. Dogonisz mnie?
-Jasne – Ellie zawróciła się biegiem i zapukała do bramy. Czekała całkiem długo, aż ktoś zechce wyściubić kawałek nosa przez wizjer. W końcu przysadzisty strażnik zwlókł się na dół i odchylił drzwi.
-Tommy mówił, żebyś dał jeszcze z magazynku bagnet, jego już się mocno stępił. – Strażnik spojrzał na Ellie ze zdziwieniem.
-Nie dajemy broni dzieciakom.
-Chodzi o jego brata matole! – Strażnik żachnął się, obrócił na pięcie i poszedł do składziku po narzędzie. W tym czasie Ellie wbiegła do stróżówki, złapała pierwszy rewolwer, jaki tylko zobaczyła i czym prędzej ruszyła w ślad Tommyego.
 
Wędrowali lasem dobre kilkadziesiąt minut. Gdy Ellie wyciągnęła rewolwer żeby zabić klikacza biegnącego w stronę Tommyego, ten później z przekąsem zapytał, co nakłamała strażnikowi, żeby zdobyć broń. Wiedziała, że nie musi odpowiadać. Kiedy dotarli na miejsce, w którym Joel i Ellie musieli się rozdzielić, zaczęli się zastanawiać, dokąd teraz.
-Może jednak próbował zawrócić do domu? – nieśmiało spytała Ellie.
-Nie… nie wydaje mi się. Jeśli był ścigany na pewno zdawał sobie sprawę, że może przyciągnąć za sobą niemałe zagrożenie. Niedaleko stąd, w tamtym kierunku, jest nasza elektrownia. Nieco za nią – fabryka samochodów. Chodźmy. Obstawiam, że tam mógł pobiec. – Ellie niechętnie się zgodziła, choć dobrze wiedziała, że nie ma wyjścia. Gdy tylko usłyszała o elektrowni, na myśl wróciły jej jedne z najbardziej przykrych chwil, których doświadczyła. Fabryka samochodów też nie brzmiała optymistycznie. Wielkie maszyny, kupa żelastwa i pewnie dziesiątki niedobitych zarażonych. Joel nie mógł tam uciec. Myliła się.
 
 
***
 
Wyszła zza filaru. Zbliżała się do Joela pomału, cicho. Gdy Joel zakasłał, Ellie cała zesztywniała. Nie przerywała jednak marszu. Około ośmiu metrów od Joela znajdował się kolejny filar. Ellie chwyciła się jego rogu, aby w razie czego móc się odepchnąć by nabrać pędu lub w najgorszym wypadku mieć się za czym schować. Zza słupa wychyliła tylko kawałek twarzy. Zaschło jej w gardle. Patrzyła na Joela, który wciąż stojąc tyłem co jakiś czas klepał policzki, pokasływał i lekko charczał. Była przerażona.
-Joel…! – nie pełnym głosem, lecz całkiem donośnym szeptem zwróciła się do mężczyzny.
-Joel…! – Powtórzyła. Joel odwrócił się, spojrzał na Ellie zmęczonymi oczami. I odetchnął z ulgą.
-Aleś mnie kurwa wystraszył! Wiesz ilu tu zarażonych biegało? Musiałam wiać, myślałam że nie żyjesz, wróciłam sprawdzić co z tobą, a ty stoisz tu, jeszcze tyłem do mnie! Pojebało cię do reszty żeś tu uciekł? Trzeba było zawracać do Jackson! – Joel nie mógł z siebie wykrztusić prawie żadnego słowa. Cały czas przytykało go powietrze. –Musiały mi się trząść ręce… nie czułam… że oddychasz. – wyszeptała łamiącym się głosem. Patrzyła na Joela przez lekko załzawione oczy. Podeszła do niego i objęła mocno wokół, przyciskając twarz najsilniej, jak się dało. –Tommy powinien czekać na zewnątrz, odwracał uwagę klikaczy, żebym spokojnie mogła się przecisnąć do środka… – wykrztusiła wciąż leciutko szlochając. –Co ci się stało? Dlaczego byłeś nieprzytomny?
- Wygląda na to, że miałem sporo szczęścia... – Ellie nieco się zasmarkała, wytarła nos rękawem, pokiwała głową i ruszyła wolnym krokiem ku wyjściu. –Chodź, Joel. Nie ma czasu. 
-Więc… co u Willa? – wykrztusił z siebie wracający do przytomności Joel. 
-W porządku. Trochę mu było przykro jak mu znowu ostatnio powiedziałam, że jest głupkiem, ale jakoś przeżył. Z resztą to nie moja wina.
-Przeprosiłaś go?
-Joel… - powiedziała z wyrzutem. – Nie mam za co!
-To dobry chłopak, nie powinnaś go tak traktować. Podobasz mu się. – stwierdził z lekkim przekąsem.
-Joel!
 
 
***
 
Przez wiele lat żyli w Jackson, które rozrosło się do sporej miejscowości. Ściągali tu ludzie, którzy jakimś cudem odbierali nadawany codziennie sygnał radiowy. Ludzie, którzy natknęli się na Jackson przypadkiem podczas wędrówki. Nie wszystkim się podobało, część kontynuowała podróż twierdząc, że słyszeli o większych miastach. Mijały lata, ludzi przybywało, a blizna na przedramieniu Ellie zmniejszała się.
 
Pewnego ranka Joel podszedł do Ellie, żeby ją obudzić. Wydawało mu się, że śpi zbyt długo. Potrząsnął ją lekko za ramię. Później nieco mocniej. Efektu nie dawały również wołania. Joel chwycił jej chłodną dłoń i podwinął rękaw bluzki. Po bliźnie nie było śladu. Ellie leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami, sugerującymi głęboki sen. Joel wiedział już, iż jest to sen znacznie głębszy, niż jakikolwiek którego można doznać za życia. Nie martwił się. Akceptował go jako coś naturalnego. Coś, czego mógł się spodziewać.
-Joel…? – usłyszał nad sobą męski głos. –Czy ona…
-Tak, Will… tak.
-Jak mam to powiedzieć Sarze? – po spokojnym głosie Willa można było wnosić, że i on od dłuższego czasu przewidywał śmierć Ellie. Jego wybitna, jak się okazało, inteligencja, bardzo rzadko go zawodziła.
-Ja jej powiem.
-Nie, Joel. Dzięki. – Will przysiadł na bocznym oparciu kanapy, na której leżała Ellie. Patrzył na nią długo, odgarniał włosy z zimnego policzka. Joel nabrał głęboko powietrza, wstał i skierował się ku drzwiom. Chwycił za klamkę i zaciskając zęby wyszedł na podwórze. Patrzył na góry i lasy piętrzące się nad osadą. Przypomniał sobie jak Ellie załatwiła gościa, który chciał utopić Joela w deszczówce w jakimś hotelu. Jak uczyła się gwizdać i kiedy opowiadała głupie dowcipy. Przypomniał sobie śmierć Sama, Henry’ego i Tess. Jak uciekali razem w muzeum albo w przewalonych budynkach zaraz po wyjściu ze strefy kwarantanny. Przypomniał sobie też małpy z uniwersytetu. Żyrafy. Dźwięk powietrza, jaki wydobywał się wtedy z chrap Callusa. Wiatr potrząsał gałęziami. Ktoś gdzieś stukał młotkiem, ktoś zamiatał ulicę, ktoś inny bawił się z dziećmi. I ona miała w tym swój udział – pomyślał Joel. I ona.
 
Oceń bloga:
7

Komentarze (6)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper