Głos rozsądku – refleksje z Horizon Forbidden West

BLOG
1829V
user-2104271 main blog image
Gonzi0807 | 07.04, 16:14
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Mija niemal tydzień od czasu, gdy opublikowałem ostatni wpis. Każdy zainteresowany raczej się już z nim zapoznał. Pora więc, bym zagrał w otwarte karty i wyraził się jasno, jaki cel przyświecał mi przy tworzeniu oraz publikacji Ekspresji. Bo tamten tekst – poza tym, że stanowił swoistą autoparodię, co czytający mnie regularnie wychwycili zapewne natychmiast – miał też swoje drugie dno. Był bowiem tak naprawdę apelem: wołaniem w obronie normalności i zdroworozsądkowego podejścia do gier.

Co prawda zapowiadałem w GROmadzie, że HFW zagości u mnie na blogu dwukrotnie, lecz plany się zmieniły i poświęcę jej aż trzy publikacje. Zmusza mnie do tego growa rzeczywistość, ale i sama Społeczność PPE. Okazało się też po drodze, że potrafię przewidywać przyszłość. Niniejszy wpis będzie podzielony na kilka wyraźnie oznaczonych sekcji, co powinno ułatwić jego czytanie. Jak kogoś dane zagadnienie nie interesuje, śmiało może je pominąć. Wybaczcie brak grafik, ale wynagrodzę Wam to, gdy opublikuję Impresje z HFW (tam screenów będzie od groma). Przygotujcie się też na nieco dłuższą lekturę niż zwykle.

 

O piractwie

Sporo miejsca poświęciłem tej kwestii w Ekspresjach. Cóż, jako pecetowiec czuję się do tego zobowiązany. Piractwo to niestety rak toczący pecetowych graczy (choć nie tylko: okazuje się, iż istnieją jednostki, które posiadając zarówno konsolę, jak i kompa, za „normalne” uważają to, by na konsolę grę kupić, na PC zaś – ściągnąć z lewych źródeł. Zaiste, ciekawe przypadki), który należy całkowicie wyciąć. I mówi to ktoś, kto sam był kiedyś piratem, jako nastolatek. Już o tym pisałem, ale powtarzam, bo to znaczy, że człowiek z wiekiem może zmądrzeć. Skończyłem z tym procederem dawno, dawno temu. Wiecie czemu? Bo mimo wad, przywar i patologii tego medium, o których należy głośno mówić (co właśnie robię), ja je kocham. Kocham gry i życzę im jak najlepiej, traktując je jako formę sztuki. Pirat to natomiast odpowiednik kogoś, kto – nazywając się miłośnikiem literatury – w piecu pali książkami, a w toalecie się nimi podciera. Rozwalają mnie ci, którzy w jednym zdaniu potrafią się chwalić kartą graficzną za kilka tysięcy złotych i tym, że gry nie kupili, tylko ściągnęli z torrentów. Wszystko to w czasach, gdy dostęp do legalnych źródeł jest prosty jak nigdy, a wystarczająca na wiele godzin gra potrafi kosztować na promocji znacznie mniej niż jednorazowe wyjście do knajpy (i to kupiona nie u Turka, a u Gabena). Zostawię chwilowo wątek piratów i wrócę do niego pod koniec bloga. Na razie chciałbym się jeszcze tylko zwrócić bezpośrednio do nich samych, jeśli choć jeden z nich to czyta. Mam bowiem dla nich pewne ćwiczenie intelektualne: zabawę w rozumienie pojęć. Otóż by usprawiedliwić to, co robicie, często posługujecie się argumentem, jakoby w erze cyfryzacji (do której sami żeście doprowadzili swoim postępowaniem) kopie pirackie gier były jedynymi, do których macie pełne prawo, tj. posiadacie je prawdziwie na własność. To teraz zapowiadane umysłowe wyzwanie. Temat: znaczenie terminu analogia. Przeprowadźmy małą symulację: wyobraźcie sobie, że wbijam wam na chatę, zabieram jakąś rzecz (laptopa, telefon, cokolwiek), a gdy próbujecie dochodzić swoich praw, bezczelnie śmieję się wam w twarz i twierdzę, że ten przedmiot należy do mnie, że mam do niego prawo. Analogia – mam nadzieję – jest wystarczająco zrozumiała.

 

Kwestia fanbojstwa

Wyobraźcie sobie, Drodzy Czytelnicy, taką oto scenę: stoicie sobie i obserwujecie, jak grupka dzieci papla się w bajorze, obrzuca się nawzajem błotem i głośno na siebie wrzeszczy: „To PlayStation jest najlepsze!”, „A nie, bo Xbox!”, „A właśnie, że nie! Tylko PC!”. Ja ten obraz mam przed oczami za każdym razem, gdy czytam komentarze fanbojów.

Kiedyś mnie to zjawisko śmieszyło. Przestało jednak, gdy dotarło do mnie, iż wcale nie jest domeną dziesięciolatków, lecz także dorosłych. W przeciwieństwie do piractwa nie dotyczy tylko jednej platformy, a wszystkich. I o ile byłem kiedyś piratem, to fanbojem – nigdy. Czy to w wieku lat 15, 25, czy 35 jakoś nie miałem problemu ze zrozumieniem, że są na tym świecie ludzie wolący grać na innym sprzęcie niż ja i że nie czyni ich to gorszymi/lepszymi względem mnie (i na odwrót). Doprawdy, fanbojstwo to skrzyżowanie myślenia sekciarskiego z tożsamością plemienną. Antropologiem nie jestem, ale wygląda mi to na jakiś rodzaj atawizmu. I jeśli przeczytają ten blog jacyś fanboje czy Ambasadorzy jakiejkolwiek platformy (choć obawiam się, że rasowi PCMR mogli się na mnie obrazić za ostatni tekst i zacząć bojkotować), to bardzo proszę, by się odezwali w komentarzach: chciałbym z nimi podyskutować. Piszę to absolutnie poważnie (powtarzam: mnie fanbojstwo przestało śmieszyć dawno temu). Uprzedzam jednak, że podszywających się pod fanbojów prowokatorów po prostu zignoruję. Zanim podejmę z kimś rozmowę, dokładnie sobie prześwietlę profil oraz komentarze delikwenta. Sprawdzę, czy aby na pewno spełnia on definicję stuprocentowego fanboja i z należytą dawką pogardy traktuje posiadaczy innych platform. Bowiem mnie fanbojstwo – poza tym, że totalnie nie śmieszy – w pewien sposób jednak fascynuje. Interesuje mnie, co siedzi w głowach takich ludzi, jakie procesy myślowe w nich zachodzą. Fanboj to synonim piłkarskiego ultrasa-kibola. Stadionowego zadymiarza, który z normalnym kibicem (graczem) nie ma wiele wspólnego. Wywiady z takimi ludźmi są natomiast szalenie ciekawe.

Konkludując: jeśli ktoś zupełnie poważnie (trolli nie liczę) twierdzi, że posiadanie takiej a takiej platformy czyni go lepszym od innych, jeśli traktuje graczy preferujących inny sprzęt jak podludzi – to ja, również zupełnie poważnie, sugeruję, by udał się do specjalisty. Co prawda nie wiem, jak się fanbojstwo leczy; czy trzeba by było zastosować terapię farmakologiczną, czy też wystarczyłyby zwykłe sesje, ale jestem pewien, że dobry psycholog powinien pomóc. Wierzę w moc nauki.

 

Steam i Metacritic. Krytyka i hejt

We wstępie tego bloga napisałem, że przewidziałem przyszłość. O co mi chodziło? Otóż przypomnijcie sobie ten mój primaaprilisowy wpis sprzed tygodnia. Na jego końcu dodałem zrzut ekranu sugerujący umieszczenie przeze mnie w serwisie Metacritic „opinii” o HFW. Grafika owa jest oczywiście fejkiem, spreparowałem ją. W chwili publikacji tamtego bloga (1 kwietnia) strona pecetowej wersji HFW na Metacritic po prostu nie istniała. Wykorzystałem więc tą poświęconą Warcraftowi III Reforged i nałożyłem na nią kilka detali, dopisując swoją fałszywą wizję o grze (mała dygresja: skorzystałem z programu Paint 3D. Kiedyś, dawno temu, gdy miałem w szkole pierwszą styczność z komputerami, wydawało mi się, że służy on do rysowania kółek i krzyżyków oraz ewentualnego ich kolorowania. Dziś, w wersji na Windows 10, można za jego pomocą robić całkiem fajne rzeczy). Zrobiłem to, by pokazać, na czym polega hejt. A teraz trzymajcie się mocno: z ciekawości wszedłem sobie parę dni temu na Metacritic. Na stronę pecetowego HFW. Na negatywne oceny graczy. A tam, między innymi, taki oto kwiatek: „Thank you for making Aloy even uglier, huge cheeks, ugly face”. Pozwólcie, że przetłumaczę: „Dziękuję za uczynienie Aloy jeszcze brzydszą, wielkie policzki, brzydka twarz”. Autor dał grze ocenę 0/10. Przerwa, Czytelnicy. Ja muszę ochłonąć.

_______________________________________________

 

Jeszcze raz, innymi słowy, ale z zachowaniem istoty sprawy: „Bohaterka mi się nie podoba. Ocena 0/10”. Jak nisko trzeba upaść z poziomem argumentacji (dosłownie osiągnąć dno, absolutne zero), by twór tak złożony jak gra wideo, składający się z mnóstwa elementów, sprowadzić do wyglądu postaci. To jest autentyczny komentarz z Metacritic, jeśli ktoś nie wierzy, niech sam sprawdzi. Mógłbym tu wrzucić screena, ale nie chce mi się tracić czasu na takie badziewie. Uważam, że każdy ma prawo do własnego zdania. Dlatego – uwaga – wcale nie twierdzę, że należy takie opinie usuwać. Absolutnie nie. Gość ma prawo tak pisać. Tyle tylko, że sam sobie wystawia świadectwo, a czytający to normalny, racjonalnie myślący człowiek ma prawo uczynić z taką opinią to, co należy: wywalić do kosza, bo jest ona zupełnie nieprzydatnym śmieciem. Tak, tak, hejterzy. Macie prawo wypowiadać się tak, jak chcecie. Ja wam go nie zamierzam odbierać. Tylko nie plujcie swoim jadem w twarze normalnych ludzi, nie nazywajcie ścieków, które z siebie wyrzucacie, krytyką, bo one nie mają z nią nic wspólnego.

Z chwilą pisania tych słów (7.04.2024) HFW jest grą pozytywnie ocenianą przez 92% użytkowników Steama, którzy ją tam nabyli. Na tej platformie, jak pewnie wiecie, aby wystawić o grze opinię trzeba ją kupić. Trzeba ją też uruchomić. I z jakiegoś powodu ludzie, którzy grę kupili, którzy ją odpalili, w ogromnej większości są z niej zadowoleni (łatwo policzyć: negatywnych opinii na Steam jest 8%. Na Metacritic – 24%. Trzy razy więcej). Mają totalnie wywalone na jakichś lewaków, prawaków i na grubą Aloy. Po prostu cieszą się grą i jej świetnym (co niestety nie jest dziś oczywiste) stanem technicznym. 92%. Tak zwycięża zdrowy rozsądek. Tak przemawia normalność.

A może nie? Może ja tu bzdury gadam? Co, Czytelniku? Jeśli uważasz, że hejt jest zjawiskiem normalnym i pożądanym, jeśli chcesz bronić opinii takich jak przytoczona (lub spreparowana poprzednio) przeze mnie wyżej – proszę, odezwij się w komentarzach. Podyskutujmy. Lecz zanim to zrobisz, przeczytaj następny akapit.

Z hejtem rozprawię się ostatecznie na przykładzie gry, o której jest ostatnio bardzo głośno. Chodzi o Stellar Blade. Urosła ona w niektórych kręgach do miana symbolu. W to, o co tam dokładnie chodzi, wchodzić nie zamierzam. Dla mnie są to tak absurdalne kwestie, że szkoda mi na nie czasu (jeśli ktoś sprowadza wartość gry do wyglądu bohaterki, to… ma prawo do takiej opinii), a ci, którzy nawołują do bojkotu, robią tej produkcji wyłącznie reklamę (marketingowcy Shift Up zapewne zacierają ręce). Faktem jest, że mnie ta gra interesowała, zastanawiałem się nawet nad preorderem. Liczyłem po cichu na coś, co estetyką i przesłaniem zbliży się do fenomenalnej dla mnie Nier: Automaty. Deweloper stwierdził jednak, że mojej kasy nie chce, i wycofał SB z platformy, na której gram (może to i dobrze. Przecież na PC nikt by jej nie kupił, tylko wszyscy spiracili. Ha ha ha). Trudno, życie próżni nie znosi, więc przygotowane pieniądze przeznaczyłem na Ghost of Tsushima. A teraz do sedna. Co byście powiedzieli, gdybym w ramach rewanżu, że sobie nie pogram, po premierze SB postanowił założyć konto na Metacritic i obsmarować tę grę łajnem z byle powodu? A że jej nie kupiłem, nie odpaliłem? Że nawet konsoli nie mam? I co z tego, przecież mam prawo do takiego zachowania, prawda? No, znajdzie się tu ktoś, kto powie, że to by było mądre? Że to by było normalne?

Szanuję inteligencję swoich Czytelników. Dlatego na pytanie, co jest wiarygodniejsze: Steam czy Metacritic, odpowiedzcie sobie sami.

Powinienem jeszcze przy tej okazji przeprowadzić typowy dla mnie atak na skalę punktową, ale Was zaskoczę: prawda jest taka, że ja nie jestem jej wrogiem, nie traktuję jej jako zła samego w sobie. Do mnie po prostu dotarło, że jest na tym świecie zdecydowanie zbyt dużo ludzi, którzy nie dorośli do tego, by jej właściwie używać.

 

Do Redakcji PPE

Szanowni Państwo. Jestem Waszym czytelnikiem już ładnych parę lat. Oficjalnie mój staż tutaj jest dość krótki (chodzi mi o termin założenia konta), ale w rzeczywistości mam dobre rozeznanie w „obyczajach” tutejszej Społeczności. Moja dotychczasowa aktywność na Waszym portalu dowiodła – jak mi się wydaje – jednej rzeczy: nie jestem trollem ani prowokatorem. Dopiero co chwaliliście się na stronie głównej wzrastającą popularnością (gratuluję), dostajecie kody recenzenckie od największych wydawców, aspirujecie do miana (być może) najbardziej poczytnego serwisu o grach w Polsce. Nie będę się odnosił do zarzutów, jakie często stawiają Wam inni Użytkownicy. Nie będę krytykował poziomu tekstów ani samych Redaktorów. Nie czuję się w pozycji, by to robić. Ale jedno Wam, Drodzy Państwo, muszę niestety wytknąć.

W polskim prawie funkcjonuje pojęcie tzw. dozwolonego użytku. Co ono dokładnie oznacza, tłumaczyć nie będę, przejdę od razu do sedna. Otóż gra komputerowa kategorii dozwolonego użytku nie podlega, stanowi od niego wyjątek. Analogicznie jest z płatnym programem czy systemem operacyjnym (hej – pijaweczki moje kochane: łapiecie już, co znaczy analogia, prawda?). Nielegalne jest ściągnięcie pirackiej kopii gry, nielegalne jest z niej korzystanie, nielegalne jest samo takiej kopii posiadanie. Nielegalne jest zawsze, i nie ma od tego wyjątków. Chciałbym Was wobec tego, Drodzy Państwo, o coś zapytać: czy normalnym jest, by na łamach tak znanego serwisu o grach jak ten notorycznie pojawiały się komentarze osób, które nie tylko publicznie przyznają się do popełnienia zwykłego przestępstwa, ale się tym jeszcze chwalą, uważając to za powód do dumy (podczas gdy jest to powód jedynie do wstydu)? Mógłbym tu nawet wymienić konkretne nicki tych osób, ale tego nie zrobię. Jestem zdania, że żadnego człowieka nie powinno się personalnie piętnować czy też stygmatyzować. Natomiast szkodliwe zjawisko, godną potępienia postawę – jak najbardziej tak. Dlatego, w imię normalności, prosiłbym Państwa, byście zaczęli zwracać nieco większą uwagę na to, jakie komentarze się tu pojawiają. Bo post o treści „jak ta gierka wyjdzie, to ją sobie pobiorę z Zatoki” jest niczym innym jak propagowaniem przestępstwa. Gdyby ktoś zaczął tu namawiać do popełnienia na przykład zabójstwa, to wtedy, jak mniemam, byście reagowali. A piracenie gier, podobnie jak morderstwo – jest przestępstwem. Zróbcie coś z tym. Mam nawet małą sugestię co: otóż ja bym takim osobom wysyłał trzykrotne ostrzeżenia. Upartych recydywistów zaś – permanentnie banował.

 

Wnioski końcowe

Nie określajmy własnej, subiektywnej opinii o grze mianem obiektywnej. Nie wprowadzajmy w dyskusjach o grach tematów z nimi niezwiązanych (z polityką na czele). Nie nazywajmy pospolitego przestępstwa czymś godnym pochwały. Nie stawiajmy znaku równości między będącym fanatycznym wyznawcą bezkrytycznym fanbojem a potrafiącym zachować zdrowy rozsądek fanem. Nie bądźmy jak prymitywne, barbarzyńskie plemiona. Nie zadawajmy brutalnego gwałtu krytyce (i przy okazji logice też), twierdząc, że jest nią zwykły hejt. Bo możemy się pewnego dnia obudzić w rzeczywistości, w której tym portalem (oraz całym Internetem) rządzi dyktatura hejterów, fanbojów, prowokatorów, trolli i innych napinaczy; gdzie zwykły, normalny gracz nie śmie się odezwać w obawie, żeby się na niego nie wylało wiadro fanbojskich i hejterskich pomyj. Ich trzeba zacząć wyjaśniać. Tych, którym się wydaje, że krzykiem, bluzgami i obelgami zastąpią sensowną argumentację (nie, nie zastąpią). Na zimno, bez emocji, nie dając się prowokować. Trzeba na spokojnie, używając racjonalnych argumentów, zacząć obnażać postawy, jakie ci ludzie prezentują. I ten obowiązek spoczywa na nas wszystkich. Na wszystkich normalnych.

 

To na dziś tyle, Szanowna Redakcjo, Szanowni Czytelnicy. Dziękuję za potrzymanie piwa, dzięki czemu – mając wolne ręce – mogłem napisać ten blog. Zostawiam Was z tymi refleksjami, sam natomiast wracam do gry. Ruda Baryła pozdrawia.

Oceń bloga:
18

Komentarze (36)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper