PlebStation #01 - Suicide Squad

BLOG
1179V
PlebStation #01 - Suicide Squad
MSaint | 15.09.2016, 22:30
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Lubię filmy o komiksowych superbohaterach! Podobało mi się Man of Steel i Batman vs. Superman! Uwielbiam opowieści o grupie współpracujących ze sobą dziwacznych osobników!

Szczególnie na ten ostatni aspekt miałem nadzieję w przypadku tego filmu, ale po kolei. Chyba nie da się uniknąć przy okazji tego tytułu słowa "Marvel", dlatego jedziemy z tym od razu: od jakichś ośmiu lat Marvel wypuszcza kolejne filmy o superbohaterach; filmy te tworzą mniej lub bardziej powiązaną całość, dla przykładu pierwszy film o drużynie Avengers miał cztery lata i pięć filmów podbudowania, gdzie przedstawiano poszczególnych członków drużyny w indywidualnych obrazach. Do tego miksu można było wrzucić nawet film o dziwacznej grupie dużo mniej znanych herosów, Guardians of the Galaxy, który na dodatek okazał się być hitem i w ogóle bardzo przyjemnym filmem.

 

Tymczasem konkurencja w postaci Warner Bros., posiadająca prawa do ekranizacji DC (w tej drużynie grają jedni z najbardziej rozpoznawanych superbohaterów w ogóle, czyli Superman i Batman), śliniła się jak upośledzony umysłowo zboczeniec na widok kasy, którą zarabia Marvel Studios oraz Disney i postanowiła wykroić dla siebie kawałek tortu. Zaczęło się nieśmiało, filmem Man of Steel o początkach Supermana. Film to typowa snyderowizna ("300", "Watchmen"), którą ja akurat lubię (a w tym filmie nawet bardzo), niestety nie każdemu przypadła do gustu godzina smęcenia i następująca znienacka bardzo niesupermeńska rozwałka całego miasta z licznymi ofiarami wśród cywilów. O ile Marvel serwuje w większości przypadków filmy bezpieczne i disneyowskie, tak Man of Steel jest dużo mocniej stylizowane i choć mi się bardzo podobało, to doskonale rozumiem, gdy komuś się ten wytwór nie podobał.

 

A teraz Batman vs. Superman.

 

Starcie dwóch tak znanych ziomków miało przysporzyć Warner Bros. co najmniej miliard dolarów i odpalić na dobre DC Extended Universe, co w efekcie miało przynieść jeszcze więcej kasy. Film był z grubsza tym, co było poprzednio w Man of Steel i spodobało się jeszcze mniejszej ilości widzów, a chaotyczny montaż, wpakowanie na siłę innych superbohaterów byle szybciej odpalić "Cinematic Universe", ahem niespecjalnie dobrze uzasadniony plot twist i mało rozrywkowy (no dobra, ponury i posępny) klimat filmu zdecydowanie nie pomogły w konkurowaniu z festiwalami serwowanymi przez Tę Drugą Wytwórnię. Mimo tych wad mi film podobał się, i to nawet bardzo - szkoda, że to już prawdopodobnie ostatnie tego typu wielusetmilionowe widowisko utrzymane w takim klimacie, bo po zobaczeniu recenzji i wyniku finansowego włodarze studia Warner Bros. po prostu się wkurwili.

 

 

plot exposition

 

Trzecim filmem z DCEU jest Suicide Squad właśnie. Zack Snyder nie miał z tym obrazem za wiele wspólnego, bo zarówno scenariuszem, jak i reżyserią zajął się David Ayer, znany między innymi ze swojego filmu "Fury". Pierwsze trailery z 2015 roku zapowiadały dość ciekawą i nieposłuszną zabawę i świetnie rezonowały z publiką. Jakoś po premierze Batman vs Superman pojawiły się informacje, że rozpoczęto dokręcanie scen do Suicide Squad, co samo w sobie nie jest niczym niezwykłym, ale plotki mówiły, że po zmasowanym gnojeniu BvS wytwórnia Warner Bros. zarządziła, żeby w Suicide Squad było więcej humoru, a ponoć wszystkie gagi pokazano już w trailerze z 2015 roku na Comic-Conie w San Diego. Czy to prawda, czy nieprawda, wierzcie sobie jak tam chcecie - a ja przecież wam powiadam, coś zjebane tu jest przecie.

 

Na film się wybrałem do kina, a jakże, niestety byłem chyba dwukrotnie starszy od przeciętnej wieku na widowni, przez co czułem dyskomfort jeszcze większy niż zazwyczaj czuję, gdy wychodzę z domu. Ale przynajmniej nie hałasowali, a nawet jeśli się ruchali gdzieś tam z tyłu, to po cichu, więc siadłem sobie gdzieś z przodu sali i skoncentrowałem na filmie.

No to na początek mamy przedstawienie postaci, gdzie opasła Murzynka opowiada jakiemuś generałowi o poszczególnych bohaterach, wcinając równocześnie jakieś mięcho. Wygląda to groteskowo i pretensjonalnie równocześnie i już wtedy czułem, że coś z tym filmem jest nie tak. Bohaterowie przedstawiani są w neonowej otoczce, czyli takiej, jaką znamy z trailerów i plakatów promocyjnych, tyle że te krótkie fragmenty lecą tak szybko, są tak chaotyczne i nieposklejane, że czasem ciężko się połapać. Najgorsze jest przedstawienie Harley Quinn i Jokera, gdzie te postacie odgrywają rolę dziwki i jej alfonsa (w tej kolejności), a potem ukatrupiają jakiegoś kolesia bo tak. Kolejne sceny są już trochę lepsze, szczególnie te fragmenty z Batmanem (oczywiście Ben Affleck), który łapie zarówno Deadshota, jak i Harley Quinn. Najważniejsze jednak jest przedstawienie Enchantress, bo jej postać jest tak jakby osią fabuły, i są to fragmenty naprawdę ciekawe i dopiero wtedy poczułem, że oglądam film o komiksowych superbohaterach, którzy mają zadziwiające, nadprzyrodzone zdolności (a sense of wonder!).

Tylko główny problem z tym fragmentem i generalnie pierwszą 1/3 filmu (i później zresztą też) jest taki: to wszystko jest tak pocięte i nieskładne, że miałem wrażenie, że oglądam streszczenia jakiejś poprzedniej części, o istnieniu której nie miałem pojęcia. Kiedyś, w erze VHS, pożyczyliśmy film "Armia Ciemności" i tam było szybkie streszczenie poprzednich, które na zawsze zapadło w mój chłonny niczym gąbka dziecięcy umysł i uczyniło ze mnie człowieka, którym jestem dzisiaj: "moją rękę opanowało zło... więc musiałem ją sobie odciąć!"

 

Cześć wszystkim, jestem doktor June Moone i nie śpię, bo siedzę w wodzie. Kontekst mojej sceny niestety został wycięty z filmu.

 

Dodatkowo film szybciutko zrzuca tę neonowo-gówniarską stylistykę i... następuje drugie przedstawienie tych samych postaci, oczywiście znowu w rytm jakichś przebojów. Gdy zagrali "Without me" Eminema ("guess who's back, back again...") to poczułem się, jakbym wlazł na przyjęcie urodzinowe w McDonaldzie, czyli mocno nie na miejscu.
No ale dobra - nasza ekipa dostaje wszczepy z bombami, które ich błyskawicznie zneutralizują, gdy zrobią coś, czego zdaniem szefowej lub Ricka Flaga (wojskowego, mianowanego na trzymającego smycz naszych szaleńców) robić nie powinni. Dodatkowo kompletnie znikąd, w ramach dodatkowego strażnika, do helikoptera wsiada niejaka Katana, o której nic wcześniej w filmie nie było, i robi za ochroniarza Flaga. No jasny gwint.

Ogólnie ekipa zostaje wysłana do walki z Superzłem (nie będę zdradzał kto i co, choć w sumie to zostaje pokazane w pierwszych piętnastu minutach filmu), co według mnie jest absurdalne - ekipa Suicide Squad jest dobra, gdy trzeba komuś znienacka przywalić bejzbolem zza węgła, ale w otwartej walce to się po prostu nie klei. To są ludzie walczący podstępem, z zaskoczenia, którzy będą średni w otwartych starciach, a film stara się nas usilnie przekonać, że tak nie będzie. A ponieważ przed nami kolejna zmiana klimatu filmu, więc to dobry moment na chwilę oddechu i opisanie, kto w ogóle do naszego Suicide Squadu należy!

 

Will Smith - w tym filmie nazywają go "Deadshotem", ale to dalej Will Smith jest, nasz ziomek. No dobra, nie wiem jak ma się zachowywać Deadshot, bo tego osobnika widziałem tylko w sidequeście w Arkham City, ale nie pamiętam, żebym miał coś przeciw Willowi Smithowi kiedykolwiek, a jego "welcome to Earth" z "Dnia Niepodległości" jest sceną kultową i ponadczasową. Jest to postać dobra, którą zapisuję temu filmowi na plus.

Harley Quinn - a tutaj jest wręcz przeciwnie. Postać ta pojawiła się po raz pierwszy w Batman: The Animated Series, którą to kreskówkę jako dziecko oglądałem z nabożną czcią. Harley Quinn chyba zeszła z małego ekranu i przybrała fałszywe nazwisko "Margot Robbie", żeby wystąpić w Suicide Squad. Ta postać kradnie każdą scenę, w której się pojawi, mógłbym oglądać jej zachowanie (z chorą fascynacją i lekkim podekscytowaniem erotycznym) przez cały czas seansu. W ogóle do wszystkich pajaców z Warner Bros., którzy na pewno mój wpis czytają: macie Afflecka do roli Batmana, macie Harley Quinn - to są obecnie największe zalety tego waszego całego cholernego projektu.

Captain Boomerang - złodziej, który korzysta w walce z bumerangów. Ma fetysz różowych jednorożców i zawsze nosi takiego ze sobą. Obydwie cechy mają w filmie znaczenie przyzerowe, zresztą jak i cała postać.

El Diablo - koleś z największym character developmentem w całym filmie, niestety i tak jest go po prostu za mało (i tego, i tego). Uwaga spoiler: na samym końcu koleś dokonuje sporego poświęcenia i wrzuca jakiś drugi bieg swoich mocy, o czym w ogóle w filmie nie było wcześniej mowy, że coś takiego posiada, po czym wszyscy o nim zapominają.

Killer Croc - ma w filmie chyba jeden tekst, który zapamiętałem, i w jednej ze scen pomaga teamowi, przepływając zalanym wodą tunelem, chyba tyle. Już fakt, że grał go ten sam aktor, co Mr Eko z serialu LOST, jest chyba ciekawszy.

Katana - jak wspomniałem wcześniej, po prostu wsiada do helikoptera i od tego momentu Jest W Filmie. Jej katana (ha!) więzi dusze zabitych tą bronią osób, w tym męża Katany (ha!) i dzięki tej wiedzy nasza pani z Azji jest bardzo dobra w sztukach walki. Jedyny character development ma na krótko przed walką finałową, gdzie coś tam gada do swojego męża (którego dusza jest uwięziona w katanie!), ale nawet ten moment został zepsuty, choć nie przez sam film,a przez wyposażenie techniczne kina, bo film się zaciął wtedy i chwilę potem przeskoczył parę sekund do przodu, niczym z porysowanej płyty.

 

 

top 10 dyskomfortowych strojów dla aktorek w filmach o superbohaterach

 

Postacie godne wspominki:

Enchantress - głupawa pani archeolog uwalnia starożytną sukę o sporej potędze. Skąd suka ta i jej brat - bo tez pojawia się w filmie - się wzięli, dlaczego są tacy potężni i tak dalej niestety nie wiadomo. Ponownie w przypadku przedstawienia tej postaci widzimy dość dziwne urywki, które chyba stanowiły jakąś większą część filmu, ale poszły pod nóż. Enchantress w swoim eksponowanym na wszystkich plakatach stroju budzi moją niezdrową ekscytację i dzięki niej uświadomiłem sobie, że chyba mam fetysz kobiet o wyglądzie nieco podtopionym.

Joker - to tak przy okazji scen, które poszły pod nóż. Są wybitne kreacje Jokera: Jack Nicholson, Heath Ledger. Jak na ich tle wypada Jared Leto? Nie mam pojęcia, bo kolesia w filmie praktycznie nie ma. Trailery, które pokazywały jego obecność, wypadałoby oskarżyć o fałszywą reklamę. Na pewno jego postać wzbudzała mój niepokój, gdy tylko się pojawiał, ale nie potrafię ocenić, jak się wpisuje w kontekst filmu, bo czegoś takiego po prostu nie istnieje. Są natomiast te dziwne, rozbudowane flashbacki pokazujące jego romans z Harley Quinn, które znowu są powciskane dość losowo i szczerze mówiąc chętnie zobaczyłbym ich więcej. A tak Joker w ciągu tych krótkich fragmentów, gdzie go pokazują, robi następujący zestaw min: >:(   ->  :|   ->  xD   i tyle. Aktor powiedział, że nagrano z nim i Harley tyle materiału, że "wystarczyłoby na drugi film". #reallymakesyouthink

 

najlepszy numer Jokera nastąpił wtedy, gdy aktorowi, który poświęcił dziesiątki godzin na przygotowanie się do jego roli, wycięto z filmu prawie wszystkie sceny

 

No ale dobra: po neonowym początku, kolejnym przedstawieniu bohaterów w rytm podstarzałych przebojów i jakiejś dawce akcji film po raz trzeci zmienia klimat, bo cały Suicide Squad dowiaduje się, jakie naprawdę zadanie ich czeka i postanawiają zastanowić się chwilę w lokalnym opuszczonym barze. Tam ton filmu zmienia się na nieco poważniejszy, ekipa opowiada trochę o sobie (głównie El Diablo) i choć już nie są kontrolowani przez bomby w ich szyjach, to mimo wszystko postanawiają wykonać misję samobójczą, o co z powodów osobistych prosi ich Flag. Nie zajarzyłem niestety jaką konkretnie motywacją nasza ekipa się kierowała oprócz tego, że wymagał tego scenariusz i to, oprócz montażu dużo bardziej chaotycznego niż "Deadpool", jest moim głównym problemem filmu: postacie z Suicide Squad nagle stają się przyjaciółmi gotowymi umrzeć dla siebie, choć w filmie według mnie nie ma to żadnego uzasadnienia. Nawet finałowa scena walki jest oparta na wielkiej przyjaźni całego teamu. To się po prostu nie klei, tego po prostu nie ma - gdy szedłem na ten film, to oczekiwałem ciekawych/zabawnych/kuriozalnych interakcji pomiędzy dziwnymi postaciami, które powoli uczą się ze sobą współpracować, zjednoczeni wspólnym celem. Tego, według mnie, prawie w ogóle nie było - może raz Will Smith rzucił El Diablo jakiś komentarz, po którym kolega spopielił całe piętro i w sumie tyle. Te postacie to nie jest żaden squad po prostu - suicide też niezbyt, ale po wyjściu z kina faktycznie byłem nieco przygnębiony końcowym rezultatem.

 

Wieść gminna niesie, że z powodu gorszego wyniku BvS niż oczekiwano Warner Bros. poddało film ostremu przemontowywaniu, aby pozbawić go ponurych i mrocznych fragmentów. Ayer na to ponoć się z lekka zbulwersował, aż ostatecznie film jest efektem dwóch różnych montaży, co nawet by się zgadzało, biorąc pod uwagę że sceny ledwo trzymają się kupy, a klimat filmu zmienia się co najmniej dwukrotnie w trakcie jego trwania. Od razu pojawili się fantaści głoszący, że wersja DVD przywróci film do pierwotnego zamysłu reżysera, ale szczerze mówiąc wątpię, czy coś z tego będzie. Brakuje spoiwa: klimatu, interakcji między postaciami, czegokolwiek oryginalnego w fabule. No chyba że większość filmu zastąpią sceny z Jokerem i Harley.

Podsumowując: Suicide Squad to oprócz Hulka 2008 według mnie najgorszy film z obu komiksowych cinematic universes, tym gorszy, że od "Hulka" niczego nie oczekiwałem, a po Suicide Squad - z takimi postaciami! - spodziewałem się przynajmniej ciekawych interakcji.

Oglądaj tylko jeśli został spełniony co najmniej jeden z poniższych warunków:

- ciała jamiste twojego penisa wypełniają się krwią na widok Harley Quinn w tym filmie,
- oglądasz bez wyjątku wszystko z MCU i DCUE bo takie masz zboczenie,
- jesteś już lekko podpity albo mocno skacowany i jest ci praktycznie wszystko jedno co oglądasz.

 

Aha, i jeszcze jedno: Suicide Squad oznacza praktycznie koniec filmów o komiksowych superbohaterach w tonacji takiej, jak Man of Steel i Batman vs Superman. Mało kogo to rzecz jasna obejdzie, ale mi jest szkoda.

 

"ale ja jeszcze mam szansę"

 

 

 

PlebStation to cykl wpisów o szeroko pojętej (pop)kulturze, gdzie przedstawiane będą filmy, książki, seriale, manga & anime i tym podobne wytwory: opisy od człowieka dla człowieka, bez udawania kulturoznawcy czy profesjonalnego krytyka sztuki najwyższej. Nienaganna składnia i subtelne poczucie humoru czynią z PlebStation idealną lekturę dla Ciebie i dla Twojego dziecka.

Oceń bloga:
20

Komentarze (19)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper