Recenzja: The Banner Saga 2 (PS4)

Recenzja: The Banner Saga 2 (PS4)

Adam Grochocki | 05.07.2016, 21:51

Po wspaniałej przygodzie z The Banner Saga na początku roku chciałem więcej. Dużo więcej. Jednak mimo, że gra mnie zauroczyła, do kontynuacji postanowiłem podejść z chłodną głową. Wszak pole do poprawy było pokaźne. Sprawdźmy jak wypada .

Pokonanie Bellowera rozeszło się szerokim echem w świecie gry. Karawana ludzi i varli pod przywództwem Rooka (lub Alette) zdobyła nowych sojuszników i wyrusza do wysuniętego na zachód miasta Arberrang – stolicy ludzi. W względu na masę odniesień do poprzednich wydarzeń, daruję Wam dalsze szczegóły fabularne. Dość powiedzieć, że historia jest jeszcze mroczniejsza i nawet bardziej interesująca niż poprzednio. Twórcy nie tracili czasu na powtórne przedstawianie świata, więc mogli spożytkować to miejsce na dodanie nowych postaci i ich historii. Rozgrywkę zaczynamy od rozdziału ósmego, więc brak znajomości poprzedniczki może sprawić wrażenie obcowania z wybrakowaną grą.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie obyło się bez wpadki, ponieważ cierpi na syndrom „środkowej części trylogii”, co oznacza, że rozwijając poznaną wcześniej opowieść, kładzie podwaliny pod ostatnią odsłonę. Twórcy lekko przesadzili, gdyż w miejsce solidnego zakończenia (jak poprzednio), otrzymaliśmy na dobrą sprawę wredny cliffhanger wprowadzający do części trzeciej. Co działa w serialach, nie zawsze sprawdza się w grach i tak jest też w tym przypadku.

Trzon rozgrywki nie uległ żadnym zmianom. Karawana wędruje do wyznaczonego celu, a po drodze mierzy się z wieloma przeciwnościami losu. Wydarzenia, na jakie trafiamy, przedstawione są w formie tekstu niczym w grach gatunku visual novel. Rozbudowane ściany tekstu wprowadzają nas w sytuacje, przedstawiają poglądy innych postaci oraz zostawiają miejsce na podjęcie decyzji. Po raz kolejny są to decyzje z rodzaju tych najgorszych. Nigdy nie wiemy, czy nasze działanie nie przyniesie skutków odwrotnych do zamierzonych. Czy przyjmując do grupy świetnie wyszkolony oddział wojowników nie wpuścimy w nasze szeregi swoistego konia trojańskiego? Czy pozwolić odejść zbuntowanym, a może siłą ich zatrzymać? Teoretycznie dostaliśmy więcej tego samego, ale udało się ustrzec wtórności. Może niektóre zdarzenia są podobne, może coś ściągnięto z „jedynki”, ale w ogólnym rozrachunku prowadzenie karawany okraszone jest wieloma niespodziankami.

Wydaje się, że nieco uproszczono zarządzenie samą karawaną. Przez całą rozgrywkę ani razu nie zdarzyło mi się, że zabrakło pożywienia. Gdy zapasy były bliskie wyczerpania, pojawiało się jakieś zdarzenie, które pozwalało zdobyć troszkę jedzenia na przetrwanie kilku kolejnych dni. Niestety wersja konsolowa nie posiada polskiej wersji językowej (pierwsze Banner Saga miało napisy), więc bez niezłej znajomości języka angielskiego trudno czerpać przyjemność.

Podobnie jak w poprzedniej grze, pojawia się też druga karawana. Varl Bolverk, mający dosyć „miękkości” Rooka, zabiera ze sobą wszystkich chętnych i prowadzi własną krucjatę. Kampania Bolverka jest nastawiona dużo bardziej na rozwiązania siłowe. Dzięki temu udało się zachować balans pomiędzy zdarzeniami, które rozwiązać można pokojowo, a tymi, w których alternatywą dla miecza może być tylko większy miecz.

Rewelacyjny system walki nie wprowadził spektakularnych zmian, ale udało się przemycić kilka ulepszeń. Dalej są to turowe potyczki z naprzemiennymi kolejkami. Pole ruchu różni się w zależności od rasy i klasy postaci, a punkty akcji na ruch nie wykluczają działania, więc po zakończeniu przemieszczania się, wybieramy, czy zaatakować czy użyć umiejętności. Na ogół atakujemy żywotność lub zbijamy tarczę/zbroję przeciwnika, by był bardziej podatny na przyszłe ataki. Tylko tyle i aż tyle, bo to w zupełności wystarcza do przedstawienia bardzo emocjonujących walk. Nowością (aczkolwiek niezbyt często eksploatowaną) są przeszkody na planszach. Rozrzucone beczki i osłony dają ciekawe urozmaicenie taktyczne, będące jednocześnie wykorzystywane przez przeciwnika. Przykładowo puszczając w bój swoich najlepszych wojowników możemy nadziać się na oddział złożony z dobrze pochowanych za przeszkodami łuczników. Dostaliśmy kilka nowych klas postaci oraz całkiem nową rasę centaurów (horseborn), której specyficzne taktyki mocno zmieniają obraz walk.

Rozwój postaci przeszedł pewną kosmetykę. Co kilka poziomów możemy ulepszyć umiejętność danego wojownika, a także dodać drugą zdolność zwiększającą jego możliwości. Ponadto po podniesieniu do maksimum jednej ze statystyk (np. siły), otrzymujemy dostęp do jednej z dwóch zdolności pasywnych. W przypadku siły będzie to zwiększona szansa na ciosy krytyczne bądź większe prawdopodobieństwo uniku. W przypadku innych statystyk, będą to bonusy do tarczy, możliwość regeneracji zbroi czy większa szansa na zdobycie dodatkowej tury. Wybierając wyższy poziomie trudności, zmiany te prowadzają wiele świeżości.

Nie zmieniono niestety warunków, jakie trzeba spełnić do awansu. Brak tutaj punktów doświadczenia, więc możliwość promocji mają wojownicy, który zabiją określoną ilość wrogów. Przy głównych postaciach nie jest to problem, ale w przypadku bohaterów zajmujących się wsparciem (umieszczanie pułapek i różnego rodzaju buffy) sprawa się komplikuje. Dochodzi do absurdalnych sytuacji, że chcąc kogoś ulepszyć, musimy podstawiać mu przeciwników będących na skraju śmierci, co zaburza płynność zabawy i wprowadza kombinatorstwo.

Nie uświadczyłem nowości graficznych, ale w żadnym wypadku nie jest to wada. Dalej jest tak samo pięknie i tak samo wyjątkowo co poprzednio. Zaserwowano nam troszkę nowych widoczków i troszkę więcej cudnie animowanych cutscenek (wciąż zbyt mało…). Kamera pola walki w dalszym ciągu jest nieruchoma i skazani jesteśmy na nietykalny rzut izometryczny. Tym razem ma to większe znaczenie, ponieważ umieszczone na planszach przeszkody skutecznie zasłaniają widok i bardzo utrudniają nawigację. Możliwość obrócenia kamery czy spojrzenia z góry byłaby tutaj zbawienna. Cieszy, że tym razem interfejs został lepiej przystosowany do konsol. Zbliżenia nie powodują już efektu ząbkowania, czcionki są trochę większe, a i sterowanie nie sprawia żadnych trudności.

Was nie rozczaruje. To około trzynaście godzin mocnej i dołującej opowieści z bohaterami jakich próżno szukać w innych grach fantasy. Można narzekać na pozostawiające zbyt dużo niewiadomych zakończenie. Można też pomarudzić na nieprzemyślany do końca system awansowania na kolejne poziomy. Nie zmienia to jednak faktu, że fabuła robi fantastyczną robotę, a turowy system walki wydaje się dopracowany do granic możliwości. Pozostaje czekać na zwieńczenie trylogii. Wspaniałe doświadczenie.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Banner Saga 2

Atuty

  • System walki
  • Nowe rasy
  • Nowe klasy
  • Zdolności pasywne
  • Fabuła

Wady

  • Niepotrzebny cliffhanger w finale
  • Brak polskiej wersji językowej
  • Awans postaci tylko dzięki zabijaniu przeciwników
  • Nieruchoma kamera

Banner Saga 2 to udoskonalenia w niemalże każdym aspekcie. Do perfekcji jeszcze brakuje, ale już naprawdę niedużo.

Adam Grochocki Strona autora
cropper