rise of the ronin ghost of tsushima

Ghost of Tsushima czy Rise of the Ronin? Wybór może być tylko jeden

Mateusz Wróbel | 06.04, 14:00

Można śmiało powiedzieć, że Sony wyprzedziło Ubisoft w stworzeniu "Assassyna umiejscowionego w Kraju Kwitnącej Wiśni". I to dwukrotnie, jeśli weźmiemy pod uwagę stworzoną w ramach umowy między włodarzami PlayStation a deweloperami z Team Ninja grę Rise of the Ronin.

Wcześniej na rynku światło dzienne ujrzało Ghost of Tsushima, które skradło serca wielu graczy - w taki sposób można było kończyć ósmą generację konsol, bowiem sam tytuł pojawił się na półkach sklepowych latem 2020 roku. Wysokie oceny, bardzo dobra sprzedaż okraszona wielkim pożądaniem kontynuacji, która de facto jest tworzona w zespole Sucker Punch od dobrych kilkudziesięciu miesięcy.

Dalsza część tekstu pod wideo

W oczekiwaniu na Ghost of Tsushima 2 mogliśmy zapoznać się z Rise of the Ronin, które mimo tego, iż było tworzone już wyłącznie na PlayStation 5 (a więc generację wyżej od GoT), to jednak kulało pod względem technicznym - ba, porównania dobitnie wskazują, że opowieść o Jinie Sakaiu zaoferowała robiącą lepsze wrażenie oprawę wizualną.

Która z tych gier to ta dostępna wyłącznie na PS5?

Będąc już przy grafice, lepiej prezentuje się otoczenie (a na pewno bardziej różnorodnie i zjawiskowo), cienie, efekty wizualne, takie jak choćby podmuchy wiatru, animacje (poruszanie się wierzchowcem ani w jednej, ani w drugiej pozycji nie prezentowało się wybitnie, ale w przypadku Ronina animacja ta aż kuje w oczy)... nie wspominając już o bardzo źle wypadającym oświetleniu w przypadku projektu Team Ninja. Jedyne, co wyszło lepiej w niedawnej premierze od tej z PS4, to szczegółowość twarzy. Bohaterowie w Rise of the Ronin prezentują się nadwyraz dobrze, choć ci z Ghost of Tsushima też nie wypadali bardzo źle.

Ciężko odnieść się również do samej warstwy fabularnej, bo w przypadku obu gier czuć na każdym kroku, iż nie odgrywa ona głównej roli w rozgrywce. To bardziej przyjemny dodatek w przerwie od eksploracji i podziwiania terenów w Kraju Kwitnącej Wiśni. Mimo wszystko w Rise of the Ronin zniesmaczył mnie fakt, że dosłownie każdy quest polegał na... walce. Gdziekolwiek byśmy się udali, czegokolwiek byśmy nie zrobili, zawsze musieliśmy stawić czoła oponentom czyhającym na nas na dosłownie każdym kroku. Różnorodność w zadaniach była większa w Ghost of Tsushima, także w tych przygotowanych z myślą o naszych towarzyszach.

W GoT zabrakło systemu wyborów, które wpływałyby na więcej wątków - jedyny dostępny podejmowaliśmy przy zakończeniu. Team Ninja podeszło do tej kwestii zgoła inaczej, bo spora część misji głównych zmusza nas do podejmowania decyzji, aczkolwiek trzeba sobie jasno powiedzieć, że są to często czysto kosmetyczne elementy, które i tak prowadzą nas do jednego, nakreślonego przez deweloperów celu. Miły dodatek, choć nie działający przynajmniej na poziomie chociażby Assassin's Creed Valhalla, gdzie nasze wybory rzeczywiście miały znaczenie w kolejnych rozdziałach opowieści.

Ghost of Tsushima górą!

Ghost of Tsushima

Pod względem walk obie produkcje wypadły bardzo dobrze. Były brutalne, krwawe i angażujące pod wieloma względami. Starcia potrafiły wymęczyć, szczególnie te w Roninie, które bazowały na kontrbłyskach, a więc blokowaniu uderzenia swoim orężem, co jednocześnie wyprowadzało przeciwnika z równowagi, a następnie wyprowadzaniu krytycznych ciosów. Liczył się spryt i czas reakcji. Wszak Team Ninja jest znane z przygotowywania ciekawych systemów pojedynków, bo przecież stoją oni za serią NiOh.

Dodatkowy akapit warto poświęcić aktywnościom opcjonalnym. Jak zostało to wspomniane wyżej, i Ronin, i Duch Cuszimy zaoferowały dość rozległe tereny. Samo zwiedzanie dla zwiedzania nie miałoby sensu, więc deweloperzy przygotowali kilka rodzajów celów, dzięki którym byliśmy zachęcani do zaglądania do każdej mysiej dziury. Jednakże uważam, iż w Ghost of Tsushima deweloperzy podeszli ciekawiej do znajdziek ze względu na możliwość wspinaczek i większą różnorodność w terenach. Kąpanie się w gorących źródłach, ścinanie bambusów w ekspresowym tempie, podążanie za lisami czy wspinanie się na szczyty wzgórz, aby pomodlić się przy kapliczce i odblokować nowe specjalne umiejętności, miało większy klimat, niż bieganie za kotami, eliminowanie uciekinierów czy odkrywanie stosunkowo łatwo dostępnych kapliczek w Roninie.

Niezależnie od tego, że w Rise of the Ronin walka jest bardziej satysfakcjonująca niż w Ghost of Tsushima, to jednak projekt studia Sucker Punch bardziej do mnie przemawia - szczególnie za sprawą warstwy technicznej, która stoi na bardzo wysokim, zaawansowanym poziomie. Cuszima w wersji Director's Cut na PS5 miażdży pod każdym aspektem graficznym Ronina, który nawet w trybie stawiającym na oprawę wizualną nie robi wielkiego wrażenia. Tak jak wspomniałem w swojej recenzji, najnowszy ex na konsolę Sony to jedna z najbrzydszych gier dostępnych do tej pory na PlayStation 5 i nawet jeśli niektóre rozwiązania mogą się podobać, to pozostaje spory niesmak, gdy musimy ciągle patrzeć na niskiego poziomu animacje czy tragiczne oświetlenie oraz szczegółowość terenów.

Źródło: własne
Mateusz Wróbel Strona autora
Na pokładzie PPE od połowy 2019 roku. Wielki miłośnik gier wideo oraz Formuły 1, czasami zdarzy mu się sięgnąć również po jakiś serial. Uwielbia gry stawiające największy nacisk na emocjonalną, pełną zwrotów akcji fabułę i jest zdania, że Mass Effect to najlepsza trylogia, jaka kiedykolwiek powstała.

Bardziej przypadło mi do gustu:

Rise of the Ronin
739%
Ghost of Tsushima
739%
Nie grałem w żadną/jedną z nich
739%
Pokaż wyniki Głosów: 739
cropper