Tomassowa Kronika Biegowa #7

BLOG
256V
Tomassowa Kronika Biegowa #7
Tomasso_34 | 30.04.2018, 07:11
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Swarzędz reklamuje się hasłem - "Dobrze trafiłeś". Po ciężkiej walce w upalnych warunkach udało mi się dotrzeć do mety z najlepszym czasem w tym sezonie i trzecim najlepszym w krótkiej karierze biegacza. Można zatem powiedzieć: "Dobrze, że trafiłem do Swarzędza."

Opowieść o kolejnym moim starcie wyjątkowo należy zacząć od opisu zdarzeń, które miały miejsce w piątek, gdyż rzutowały one na cały pozostały weekend. Nie zwykłem biegać dwa dni przed zawodami, aby być świeżym i pełnym sił w dniu biegu głównego. Nie wiedzieć jednak czemu tym razem zrobiłem wyjątek. Pomyślałem sobie, że bieg na dystansie 1000 ml piwa nie wpłynie destrukcyjnie na moją formę niedzielną. Znacie mnie. Jestem cholernie ambitny i postanowiłem dołożyć trochę mililitrów do piątkowego treningu. Ba! Zrobiłem także delikatne interwały w postaci 50 ml wiśniowej Soplicówki i kolejnej pięćdziesiątki limonkowej Finlandii. Ostatecznie trening zakończył się o godzinie 2.00 z całkowitym przebytym dystansem 2500 ml piwa i 100 ml gorzałki. 

W sobotę odczuwałem trudy wieczornego treningu. Wiedziałem jednak, że po treningu zawsze musi boleć, aby potem na zawodach było lżej. Im dłużej trwała sobota, tym mniej wierzyłem w te słowa. Trochę byłem zły na siebie, że zabalowałem za mocno przed zawodami. Tak się jednak zrelaksowałem tegoż wieczora, że żaden ból głowy i delikatna niestrawność nie były mi w stanie popsuć dobrego humoru. Reset czasami dobrze robi.

Niedziela była śliczna. Już od samego rana słońce pięknie grzało, gdy wyjeżdżaliśmy z Sylwkiem do Swarzędza zlokalizowanego w bliskich okolicach Poznania. Przez remonty na drodze nasza trasa nie odbyła się tak szybko, jak planowaliśmy. Przez objazdy droga wydłużyła się o parę kilometrów, ale bez żadnego spóźnienia dotarliśmy do biura zawodów. Odbiór pakietów przebiegał bardzo sprawnie pomimo dużej liczby biegaczy (blisko 2800 osób). Był to już siódmy bieg w Swarzędzu na 10 km organizowany przez Ireneusza Szpota - dilera marki Opel. Opłata startowa była niska (39 zł w pierwszym terminie), ale pakiet startowy i bufet po biegu bogaty. W skład pakietu wchodziła puszka bezalkoholowego Lecha limonkowego, puszka napoju energetycznego, katalog imprezy, bon żywnościowy na posiłek regeneracyjny po biegu (bułka i kiełbasa z grilla). Wszystko zapakowane było w worek płócienny z logo sponsora, który dzięki przymocowanym linkom dał się założyć na plecy i mógł robić za plecak. Nie polecam jednak nosić go w ten sposób. Założyłem go na chwilę i czułem się dość zniewieściale. Zdecydowanie nie mój styl, ale jak ktoś lubi wyglądać jak mała dziewczynka, to spoko. Plecak nada się idealnie. 

Swarzędz od dawna kojarzy mi się bardzo dobrze. To miasto, w którym po raz pierwszy przebiegłem półmaraton. Można powiedzieć, że to miejsce mojej drogi krzyżowej, bo pierwszy start na dystansie 21 km kojarzy mi się z ogromnym bólem nóg i walką o każdy krok. Na mecie była radość, którą można porównać do wstąpienia do nieba. Olbrzymia duma. Poczucie dobrze wykonanej roboty. Ale przede wszystkim cudowne uczucie, które pojawia się zawsze, gdy spełniamy swoje marzenia. Uczucie triumfu i przełamania swoich słabości. Nic nie cieszy tak bardzo, jak wygrana walki ze samym sobą. Jesteśmy dla siebie najtrudniejszymi przeciwnikami.

Nie tylko z powodu ukończenia pierwszego półmaratonu lubię Swarzędz. Zabrzmi to trochę jak wchodzenie w tyłek, aby przypodobać się drugiej osobie, ale lubię Swarzędz, bo z tego miasta pochodzi moja szefowa, którą darzę dużą sympatią. Jest dobrym kierownikiem, ale i dobrym człowiekiem. Idzie z nią porozmawiać na wiele ciekawych tematów. Królują w naszych rozmowach filmy, seriale, książki i gry. Kierowniczka nie gra, ale jej córka jest graczem. Często dostaję bojowe zadanie od Pani Kierownik, aby polecić jej jakiś dobry tytuł, który miałby stanowić udany prezent na wszelakie okazje. 

Start 7. Biegu Szpota usytuowany był ponad kilometr od biura zawodów. Była to idealna forma delikatnej rozgrzewki przed biegiem. Słoneczko ostro świeciło, ciałka biegaczy opaliło. Nie był to dobry prognostyk przed biegiem, gdyż w pełnym słońcu nie biega się najlepiej. Jednak zdecydowanie bardziej wolę biegać w upale niż podczas mroźnej pogody. Śmieszą mnie narzekania niektórych biegaczy, którzy uważają, że jak świeci słońce i temperatura powietrza przekracza 25 stopni Celsjusza, to już nie da się biegać. Serio?! Często zdarza mi się biegać w wielkie upały. Traktuję taki trening jak wyzwanie. Test samego siebie. Biorę zawsze ze sobą na takie treningi wodę lub towarzyszy mi w nich kolega na rowerze, który wykonuje zadania ekipy technicznej. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Jednak czasami warto zaryzykować w myśl zasady, że gdy jest ryzyko, to jest zabawa. Polecam zrobić kilka takich treningów i wzmocnić swój organizm, a nie narzekać, że zawody są zbyt późno organizowane i jest za gorąco na bieganie. Dla mnie upał zaczyna się od 30 stopni. Wszystko poniżej to ciepła aura.

Przed startem krótki popis swoich możliwości dał raper Jacek Mezo, który biega już regularnie od wielu lat. Zaśpiewał m. in. jeden z moich ulubionych utworów - "Ważne". Jest to bardzo niedoceniona piosenka z cudowną melodią i pięknym tekstem, który mimo upływu 15 lat jest nadal aktualny.

"Ważne, że potrafisz widzieć dobro. Ważne, że dostrzegasz jego ogrom."

Zawsze trzeba dostrzegać w życiu to, co dobre. Nie należy skupiać się na negatywach, bo to prowadzi jedynie do tego, że takimi negatywnymi myślami kreujemy sobie po prostu negatywne życie. Trzeba dostrzegać miłość w człowieku, bo ona jest w każdym z nas czasami tylko mocno ukryta pod naszymi maskami, które zakładamy, aby upodabniać się do ogółu. A przecież w każdej sekundzie swojego życia trzeba być sobą i pamiętać, że: "Ty też jesteś Bogiem tylko wyobraź to sobie, sobie", jak śpiewała Paktofonika. Każdy z nas rodzi się dobry. Potem wiele osób wybiera inną drogę zatracając swoje wewnętrzne piękno. Jak będzie wyglądał ten świat, gdy zniknie dobro? Nie będzie wyglądał w ogóle, bo też zniknie. Gdyby ludzie byli dla siebie tylko dobrzy, nie byłoby wojen, bo dobro to empatia i rozumienie uczuć drugiego człowieka. Nie chcesz, aby ktoś Cię krzywdził? To nie krzywdź innych! Może to życzeniowe myślenie marzyciela, ale wszystkie wielkie zmiany zaczynały się od działań marzycieli. Nie narzekaj, że świat jest zły i nic na to nie możesz poradzić, bo to gówno prawda. Możesz! Wystarczy być tylko dobrym dla drugiego człowieka. Każda lawina zaczyna się od małego kamyka, a ulewa od małej kropli. Zmiana zaczyna się we wnętrzu każdego z nas. Od przypomnienia sobie: "Jestem Bogiem", dalej cytując Paktofonikę.

"Po raz setny powtarzasz, że świat jest szpetny Taki z ciebie sceptyk na bok sentymenty."

Świat będzie taki, jacy będą ludzie. Chcesz zmienić świat, to zmień siebie! Bądź lepszym człowiekiem. Cały czas się rozwijaj. Nie stój w miejscu. Pomagaj słabszym. Nie bój się okazywać słabości. Nie bój się płakać, nie bój się cieszyć! W końcu nie bój się żyć. Znam tylko jedną receptę, aby zbudować lepszy świat. Trzeba żyć zgodnie z maksymą Grahama Mastertona: "Jeśli kiedykolwiek postąpisz wobec kogoś źle, ten ktoś być może o tym zapomni, ty natomiast nie zapomnisz o tym nigdy." Nie warto jest postępować źle, bo to droga na skróty, która początkowo może się wydawać właściwa, ale na dłuższą metę prowadzi w ślepy zaułek. Nie sądzę, abyś chciał żyć z ciągłym poczuciem winy. Żyć w zgodzie ze sobą to najwyższa wartość. Poza tym tak, jak dobro wraca, zło też wróci, bo równowaga w kosmosie musi być.

"Ten image, optymizm jest ważny. Bez niego świat byłby straszny."

Bez optymistycznego patrzenia na świat nasze życie nie miałoby sensu. Trzeba marzyć i patrzeć z odwagą wprzód. Trzeba żyć tu i teraz najlepiej jak się potrafi i nie zabiegać tylko o coraz większe zasoby materialne. Materia w końcu zniknie, a doświadczenia zostają na zawsze. Marzenia pomagają przetrwać trudniejsze chwile. Dają nam rozrywkę. Poprawiają humor. Optymistyczne myślenie pomaga w realizacji trudnych celów. Nie pozwala poddać się nam już na starcie nawet bez próby podniesienia rękawic. Optymizm pozwala nam radośnie iść przez życie. Nam wszystkim brakuje uśmiechu.

"Ktoś sprawił, że mam chęć walczyć jak Dawid, i powstrzymywać bieg pędzących lawin."

Wierzę w idealny świat. Wierzę, że moje czyny przyczynią się do stworzenia nowego, lepszego świata. Wiele osób śmieszą moje przekonania, ale ja ich nie zmienię, bo wiem, że mają one sens. Dawidowi nikt nie dawał szans w starciu z Goliatem, a on dał radę wygrać pojedynek zdawałoby się nie do wygrania. Nie warto kierować się opinią większości ludzi, którzy twierdzą, że nie da się czegoś zrobić. Chcieć, to móc wszystko. Czasami trzeba iść pod prąd, bo większość zaprogramowanego społeczeństwa płynie z głównym nurtem wprost w objęcia wodospadu lub mielizny. 

"Ważne gdy patrzysz z nadzieją Że ta niedziela nie będzie ostatnią niedzielą. Że jak sobie pościelą ludzie tak się wyśpią. Jaką postawę przyjmą taką ujrzą przyszłość." 

Tak, jak już pisałem dobro powraca. Im więcej dobra przekażę innym, tym więcej go dostanę w zamian. Gdyby wszyscy starali się tak postępować, to nasza przyszłość mieniłaby się w kolorowych barwach. Trzeba mieć nadzieję na lepsze jutro. Przeszłość może być smutna, teraźniejszość okrutna, ale przyszłość będzie wspaniała. Poprawa losu jest w naszych rękach. Nie możemy tylko narzekać, że jest źle. Musimy działać, aby zmienić nasze życie na lepsze. Podobno nadzieja umiera ostatnia. Nie zgadzam się z tym. Nadzieja nigdy nie umiera. Jest nieśmiertelna! Nadzieja tkwi głęboko w naszych sercach. Problem w tym, że w dzisiejszych czasach zbyt dużo myślimy, a zbyt mało czujemy. 

"Mamy sporo do zrobienia by świat pozmieniać Przeszłość jest tatuażem – nikt jej nie zmaże. Ważne że potrafimy żyć tu razem." 

Nie trzeba się wstydzić przeszłości. Nie wolno wypierać zdarzeń przeszłych z naszej pamięci. Przeszłość ma wpływ na nasze życie teraźniejsze. Wszystko to, czego doświadczyliśmy ma swój sens i cel, którego choć nie pojmujemy w danej chwili, to prędzej czy później sam nam się objawi. Upadamy i podnosimy się. Dzięki temu jesteśmy silniejsi. Niestety nie potrafimy żyć na świecie razem. Ludzie nienawidzą się wzajemnie i tak naprawdę nie wiedzą dlaczego. Nie lubimy "inności". Gdy ktoś ma już inny kolor skóry lub wierzy w coś innego, to automatycznie staje się naszym wrogiem. Wydaje nam się, że jesteśmy inni, ale w głębi duszy wszyscy jesteśmy tacy sami i każdemu z nas należy się szacunek. Mamy sporo do zrobienia w tej kwestii. Trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Tylko nasze działania mogą zmienić świat na lepsze. 

Miałem opisywać przebieg zawodów, ale poniosło mnie trochę i zrobiły się z tego tekstu filozoficzne rozważania. Całe dorosłe życie interesowała mnie filozofia. Teraz, dzięki mojemu blogowi, mogę się podzielić z Czytelnikami moimi rozważaniami. A w przyszłości może wybiorę się na studia filozoficzne. Ciągnie mnie w tym kierunku coraz bardziej.

Kończąc tę przydługawą dygresję wracam do opisu zawodów. Pomimo faktu, że dwa dni przed startem za mocno zabalowałem, to i tak postanowiłem ruszyć od początku ostro z kopytka jak kucyk. Energii na start, oprócz muzyki Mezo, dostarczyła mi również kofeina zawarta w żelu energetycznym. Aby zniwelować skutki upalnej pogody dość obficie skropiłem się wodą. Ta taktyka przyniosła pozytywny skutek, ale tylko do 2. km. Potem już byłem mokry jedynie od potu. Na moje szczęście na trasie ukazała się ustawiona przez strażaków obfita kurtyna wodna. W tamtym momencie była ona dla mnie tym samym, czym dla zagubionego podróżnika na pustyni jest oaza. Dobrze, że nie była to fatamorgana. Lodowata woda orzeźwiła moje rozgrzane od promieni słonecznych ciało. Pognałem do przodu. Czas był dobry. Blisko nowego rekordu. Wiedziałem, że aby ustanowić nowy rekord muszę przyśpieszyć. Nie byłem jednak w stanie. Biegłem, jak na siebie, szybko. Biegłem najszybciej w tym sezonie. Natury jednak nie oszukasz. Organizm dał mi sygnał, że muszę delikatnie zwolnić, bo inaczej padnę. Brakowało mi tlenu w płucach i wody w ustach. Wiedziałem, że rekordu już nie zrobię, ale i tak postanowiłem pobiec tak szybko, jak będę w stanie.

Życie uratowała mi mała dziewczynka, która stała z ojcem na poboczu trasy i rozdawała biegaczom butelki z wodą. Miało to miejsce na czwartym kilometrze. Dzięki pomocy owej dziewczynki ugasiłem pragnienie i schłodziłem ciało. To pozwoliło mi delikatnie przyśpieszyć. Wiedziałem, że punkt odżywczy będzie znajdował się w okolicach piątego kilometra, dlatego nie bałem się o zapas sił na drugą połowę trasy. Zaaplikowałem drugi żel i pomknąłem do przodu w stronę słońca, aż po horyzontu brzeg.

Przy kolejnej kurtynie wodnej miałem pewne nietypowe zdarzenie. Jakaś Pani wpadła mi niespodziewanie w moje objęcia. Śpieszę Wam z omówieniem tej sytuacji. Wiem, że jestem boski, ale nie zdarza mi się, aby pierwszy raz widziane kobiety wpadały mi znienacka w objęcia. Chciałem się ochłodzić zimną wodą płynącą z kurtyny. Podobnie chciała zrobić owa niewiasta. Ona jednak nie chciała, aby woda dostała się jej do oczu, dlatego wybiegając spod źródła wody, miała je zamknięte. Los chciał, że na jej trasie znalazłem się ja. Z wielkim impetem wpadła w moje objęcia. Złapałem ją na chwilę, aby się nie przewróciła. Niewiasta była bardzo zakłopotana całą sytuacją. Grzecznie przeprosiła, że wpadła na mnie. Odpowiedziałem jej, że nic się nie stało, odwzajemniłem uśmiech i pobiegłem dalej. W gruncie rzeczy całe to zabawne zdarzenie mogło się zakończyć bolesną stłuczką. Dobrze, że dysponuję dobrym refleksem i odpowiednią siłą. Następnym razem muszę bardziej uważać, bo nie wiem, co na to wszystko powie moja Elżbieta. Chyba nie będzie zadowolona, że jakieś harpie same wskakują mi w objęcia. Przysięgam, to był tylko przypadek.

Na trasie biegu spotkałem chłopaka. Wyglądał na nastolatka. Miał amputowaną lewą rękę od łokcia. Mimo swojej niepełnosprawności biegł bardzo szybko. Możecie powiedzieć, że bez ręki da się biegać. Pewnie, że się da, ale jest znacznie trudniej, gdyż praca rąk odgrywa wielką rolę podczas biegu. Podziwiam takich ludzi, że mimo tego, iż los nie rozpieszcza potrafią żyć pełnią życia. Ludzie sami niszczą sobie zdrowie przez kanapowy tryb życia i śmieciowe jedzenie. Człowiek to najwspanialsza maszyna. Trzeba dbać o swoje ciało, aby jak najdłużej być zdrowym.

Najbardziej uśmiałem się w okolicach 7. km, gdy spostrzegłem piękny pas zieleni przy ścieżce rowerowej. Rosły na tym pasie młode brzozy. Było ich dużo. Bardzo dużo. Pamiętam, że podczas półmaratonu w 2016 roku były one znacznie mniejsze. Pomyślałem,  że nadadzą się idealnie na krzyże smoleńskie. Piękne by były z nich dewocjonalia dla osób wierzących w zamach. Myślę sobie, że jeśli uda się tej całej bandzie sfrustrowanych oszołomów posadzić Donalda Tuska za zdradę stanu, to ktoś wpadnie na pomysł, aby zmusić go do pracy, aby nie nudził się w celi. Proponuję, żeby Donald robił  w kiciu krzyże brzozowe. Suweniry dla wierzących w zamach. Pisowcy uznaliby pewnie to za rodzaj pokuty. Ja określiłbym to mianem głupoty, bo pokuta związana jest z grzechem, a ja winy w Donaldzie, ani w nikim innym znanym z imienia i nazwiska, nie dostrzegam. Winna jest nasza polska mentalność, którą można określić jednym zdaniem: "A ch.uj, jakoś to będzie." 10 kwietnia niestety nie było jakoś. Było tragicznie.   

Do mety dotarłem z najlepszym czasem w tym sezonie i trzecim najlepszym w mojej karierze - 52m 25s. Do życiówki 50m 43s z Kórnika z ubiegłego roku trochę zabrakło. Wiedziałem jednak, że dałem z siebie wszystko. Szybciej nie mogłem dzisiaj pobiec. Na mecie czekała woda i jabłuszka. Zabrakło mi drożdżówki, ale mi zawsze ich brakuje, bo lubię słodycze. Ile by nie było drożdżówek, to zawsze jest za mało. Medal wręczała mi córka mojej szefowej - Aleksandra. Dumny z ukończenia biegu w przyzwoitym czasie udałem się w umówione jeszcze przed biegiem z Sylwestrem miejsce spotkania. Pogratulowałem mu dobrego wyniku, gdyż skubany pobiegł w czasie 49m 09s. Jest to jego aktualny rekord. Aby zregenerować się po biegu ustawiliśmy się w długiej kolejce po kiełbasę z grilla. Na deser wybraliśmy się na lemoniadę z tym, że ja w ostatnim momencie zamówiłem shake'a o smaku kiwi. Smakowo tyłka nie urywał, ale był zimny i genialnie mnie ochłodził.

Najbliższy start w ostatnią niedzielę kwietnia odbędzie się we Wrześni na bardzo szybkiej trasie. Liczę na dobry wynik. Nieśmiało marzę o złamaniu granicy 50 minut na dystansie 10 km, ale na takie szybkie bieganie chyba na razie mnie nie stać. Będę jednak próbował. Do przeczytania za tydzień w kolejnym wpisie opisującym moje zmagania biegowe.    

 

Oceń bloga:
12

Komentarze (6)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper