Shogun (2024)

Shogun (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Nowa adaptacja książki Jamesa Clavella [Aktualizacja]

Piotrek Kamiński | 23.03, 07:00

John Blackthorn, pilot statku Erasmus, zostaje wzięty w niewolę u wybrzeży Japonii. Cel jego podróży, jeśli wyjdzie na jaw, może kosztować go życie, lecz ślepy traf chciał, że jego zachowanie przykuwa uwagę jednego z panów feudalnych, Toranagi Yoshiego. Być może będą mogli pomóc sobie nawzajem...

Uwielbiam, kiedy fikcja przecina się z prawdą historyczną. Zwłaszcza, kiedy mowa jest o tak popularnych okresach i wydarzeniach, jak prezentowane w dzisiejszym serialu początku szogunatu rodu Tokugawa, ponieważ kultura popularna uwielbia eksplorować ten fragment historii Japonii - gry też! Tokugawa Ieyasu był jednym z trzech zjednoczycieli Japonii, po Odzie Nobunadze i Toyotomim Hideyoshim. Sam Nobunaga był tematem dziesiątek gier, czasami pojawiając się nawet w tytule, jak "Nobunaga's Ambition", choć dla mnie na zawsze będzie już przede wszystkim demonicznym przywódcą demonów z serii "Onimusha". Tam też zresztą znajdziemy i Toyotomiego i w pewnym sensie Tokugawę, który sam nie pojawia się w żadnej części, ale za to w "Dawn of Dreams" kontrolujemy postać jego syna. Ale jeśli spojrzeć na obsadę serialu, nie znajdziemy w niej żadnego z wymienionych nazwisk. Dlaczego? Cóż, bo zostały zmienione. Autor książki tylko bazował na prawdziwych postaciach, nie twierdząc, że było dokładnie tak, jak to opisał, więc wymyślił im nowe, fikcyjne nazwiska. Tak więc serialowy Toranaga to właśnie Tokugawa. A jest tego więcej!

Dalsza część tekstu pod wideo

Głównym bohaterem serialu jest John Blackthorn, człowiek okrzyknięty pierwszym Anglikiem, który zawitał do Japonii. Jeśli jednak kojarzysz trochę historię (albo grałeś w "Nioh"), to wiesz, że naprawdę nazywał się on William Adams. Ten tutaj nie jest co prawda tak doskonałym wojownikiem i nie sieka mieczem yokaiów, ale zapewniam, że to historycznie ta sama postać. No i na koniec, wracając jeszcze na chwilę do "Onimushy", mamy postać wzorowaną na Akechi Tamie, córce Akechiego Mitsuhide, co czyniłoby z niej kuzynkę głównego bohatera serii, Samonosuke. No i weź tu nie zakochaj się natychmiast w takim serialu, kiedy już z samego tylko giereczkowa masz tyle punktów odniesienia, porównań i ciekawostek do zaobserwowania! A to nawet nie wspominając jeszcze o jakości samego produktu.

Shogun (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Przemyślana, wierna oryginałowi konstrukcja serialu

Toranaga przybywa do Osaki

Fabuła z początku biegnie dwutorowo, aby chwilę przed półmetkiem połączyć się w jedną historię. Z jednej strony mamy Blackthorna (Cosmo Jarvis), który z pilota statku płynnie przeszedł do niewoli w zupełnie obcym dla siebie miejscu. Nie rozumie co do niego mówią, choć pilnie słucha i obserwuje Japończyków, szybko zaczynając domyślać się pewnych rzeczy. Przez pierwsze odcinki jego starania opierają się przede wszystkim na próbach przeżycia, co nie jest takie proste, kiedy zarówno Japończycy, jak i znajdujący się na miejscu Portugalczycy najchętniej skrócili by go o głowę. Twórcy serialu raz za razem ładują go w mocno podbramkowe sytuacje i nawet wiedząc, że nie zabiją nam raczej głównego bohatera w pierwszych odcinkach serialu, czujemy pewien niepokój że względu na zbudowany obrazem i muzyką klimat. Z drugiej strony mamy wewnętrzny konflikt panów feudalnych i mocno niekorzystną sytuację Toranagi (Hiroyuki Sanada), który wkrótce ma zostać obalony. Złośliwcy zachęcają go do popełnienia honorowego seppuku, ze wszystkich stron otaczają go wrogowie, w tym i tacy, którym bardzo zależy, aby nie spędził zbyt wiele czasu z Blackthornem, którego miejscowi nazywają Anjin. Tak więc połączenie ich wątków od samego początku jest nieuniknione, a największą przeszkodą stojącą między nimi jest bariera językowa. Kiedy Anjin zaczyna rozumieć obcą mowę, głównie za sprawą Lady Mariko (Anna Sawai), cała opowieść w bardzo naturalny sposób łączy się w jedno.

Nie mogę jednak powiedzieć aby podobał mi się każdy, najdrobniejszy detal fabuły. Przede wszystkim nie jestem w stu procentach usatysfakcjonowany rozwojem relacji Anjina i Mariko. Przez lwią część serialu idzie ona bardzo zgrabnie naprzód, od niemal wprost okazywanej niechęci ze względu na nie ten kolor, wyznanie, maniery, przez wymuszoną uprzejmość, po dalsze etapy, o których nie będę się tu szerzej rozpisywał. Ale w pewnym momencie, na koniec czwartego odcinka, dzieje się coś nie tyle niespodziewanego, co zbyt nagłego - przynajmniej ja to tak odebrałem. To jednak naprawdę błahostka. Tak samo, jak to, że w niektórych momentach decyzje części postaci wydawały mi się być niezbyt logiczne, a miejscami wręcz bezsensowne, zupełnie jak gdyby ważniejsze było pchnięcie fabuły naprzód, a nie aby miała ona sens. Podejrzewam jednak, że może to wynikać z mojej ignorancji - nie jestem żadnym specem od kultury japońskiej, tak obecnych, jak i dawnych lat - bo prócz tych pojedynczych momentów scenariusz robi naprawdę świetną robotę. Z drugiej strony, widząc jak wiele osób nad nim pracowało, nie zdziwiłbym się też, gdyby od czasu do czasu jego jednolitość została uszczerbiona.

Shogun (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Jak to brzmi i wygląda!

Lady Mariko

Aktorsko Disney wali równo ze wszystkich dział. Japońska część obsady to klasa sama w sobie, z nazwiskami takimi jak wspomniany już Sanada, czy wcielający się w jego zaciętego rywala Takehiro Hira. Dystyngowani, pełni godności panowie i damy to właściwie standard dla japońskiej kinematografii i coś, co potrafią zagrać niemalże od niechcenia i tak wypadając przy tym absolutnie świetnie. W "Shogunie" mamy jednak znacznie szerszy wachlarz postaci i osobowości. Większość ludzi jest bardzo pogardliwie nastawiona do Anjina, pozostając przy tym śmiertelnie groźnymi. Z kolei szarzy żołnierze i wieśniacy to właściwie prostacy, często głośni, z przesadnie zamaszystym wachlarzem ruchów. Wśród kobiet znajdą się również kurtyzany, a nawet skrytobójczynie. Można by tak jeszcze chwilę wymieniać, ale rzecz w tym, że każdy jeden element tej układanki gra po prostu perfekcyjnie, tworząc doskonałe złudzenie Kraju Kwitnącej Wiśni sprzed ponad czterystu lat. Tak naprawdę jedyną osobą, która z początku mi nie podeszła, była postać głównego bohatera. Nie jestem do końca pewien dlaczego dokładnie, ale coś w sposobie jego wysławiania się kłuło mnie strasznie w uszy. Ma dosyć specyficzną barwę głosu, a w połączeniu z w paru miejscach zastanawiającą intonacją, raczej przeciętną twarzą i niezbyt wyrazistą mimiką, ciężko było mi kupić go jako naturalnego. Z biegiem czasu przestał mi jednak przeszkadzać i zastanawiam się, czy to dlatego, że już mi się po prostu osłuchał, czy może ten jego grubiański ton w pierwszych odcinkach był zamierzony, aby móc później ustąpić miejsca bardziej delikatnemu sposobowi wysławiania się, kiedy Anjin zaczął doceniać japońską kulturę. Tak więc finalnie i Jarvisa zaliczam na plus, choć ostrzegam, że być może, jak ja, będziesz musiał się do niego przyzwyczaić.

Wspominałem już o tym pobieżnie, ale wypada powiedzieć też wprost, że "Shogun" jest absolutnie pięknie zrealizowanym serialem, w żadnym wypadku nie ustępującym realizacyjnie wielkim, kinowym superprodukcjom. Japonia oczami filmowców potrafi być i przepiękna i dzika, mistyczna i festywna. Twórcy pięknie łączą dziką zieleń z poranną mgłą, tworząc obrazek z jednej strony piękny, z drugiej niebezpieczny. Wnętrza natomiast skąpane są w żółtym świetle świec i latarni, nadając im miły, przyjazny charakter. O kostiumach nie da się powiedzieć choćby jednego, złego słowa, a sceny walk są nie tyle wiarygodne, co wręcz przerażająco realistyczne. Przecięte ostrzem ciało to jedno, ale kiedy w ruch idą w pewnym momencie armaty, ciężko aż nie skrzywić się albo nawet odsunąć wzroku. Ciała żołnierzy dosłownie eksplodują, z wyraźnie widocznymi kośćmi i wnętrznościami rozlewającymi się na wszystkie strony na tle czerwonej mgiełki krwi. 

Shogun (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Wrażenia po finale serialu

Yoshi Toranaga

Po zdecydowanie zbyt długiej przerwie, wreszcie mam za sobą całość serialu. Ostatnie dwa odcinki niosą ze sobą skrajne emocje. Z jednej strony dziewiąty odcinek praktycznie w całości dzieje się w zamku w Osace, skupiając się na postaci Lady Mariko. To wybitnie zrealizowany odcinek, pełen  emocji, napięcia i politycznych gier na najwyższym poziomie, z bardzo mocnym finałem. Po nim następuje natomiast finał serialu I już od pierwszych minut czuję się zagubiony, ponieważ zaczynamy od odległej przyszłości. Nie rozumiem czemu to zagranie miało służyć? Nie wnosi właściwie nic do fabuły, a niepotrzebnie odciąga widza od “tu I teraz”. W książce też tak to wyglądało? Chyba że może to jedynie wizja, majak Blackthorne'a po finale poprzedniego odcinka? Ale jeśli tak, to nie jest to zbyt wyraźnie zakomunikowane. 

W ogóle, jak na finał serialu, jest on zrealizowany bardzo subtelnie – składa się niemal z samych zakończeń I wyjaśnień, już bez akcji. Pięknie kończy wszystkie napoczęte wątki I domyka historie najważniejszych postaci, jasne, ale cała godzina tylko tego, z krótką tylko wizją przyszłości, to dla mnie odrobinę mało, liczyłem na jakieś ostatnie hura, kropkę na i. Prawie jakby twórcy zostawiali sobie otwartą furtkę dla potencjalnej realizacji drugiego sezonu. Mam szczerą nadzieję, że tego nie zrobią. Historia jest praktycznie zakończona I choć nie widzimy jak Toranaga jednoczy Japonię, to czuć w tych ostatnich sześćdziesięciu minutach, że to już wszystko. Szkoda byłoby to zepsuć.

"Shogun" jest jednym z najlepszych seriali tego sezonu. Zajmująca, wzorowana na prawdziwych wydarzeniach historia, mocna obsada i niedorzecznie wysokiej jakości realizacja sprawiają, że jest to bardzo łatwy do polecenia serial. Twórcy nie silili się na zadowolenie "dzisiejszego widza" - jest wiarygodnie, z bezpardonowo ukazaną przemocą, odrobiną nagości tu i tam, bez wprowadzania niepotrzebnych, stojących w sprzeczności z resztą narracji zmian do książkowej fabuły. Zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami, w końcu przestałem zwracać uwagę na specyficzną barwę głosu Anjina, w pełni akceptując go jako dobrze zrealizowaną postać. Finał mógłby być trochę mniej przeładowany ekspozycją, jasne, ale I tak imponuje mi, jak sprytnie udało się wpleść najważniejsze informacje w dialogi w taki sposób, żeby nie trzeba było uciekać się do niezdarnej narracji z offu. Jeśli są jeszcze tacy, którzy nie dali tej adaptacji szansy, tu I teraz serdecznie was do tego zachęcam. Świetnie zrealizowana, świetnie opowiedziana adaptacja klasyka, przewyższająca dawny film z Chamberlainem pod każdym względem, po drodze poprawiając nawet błędy merytoryczne oryginalnego tekstu. Gdyby tylko każdy serial mógł pochwalić się takim przywiązaniem do detali I precyzją przy opowiadaniu historii.

Atuty

  • Świetny casting;
  • Doskonale odwzorowana Japonia czasów Tokugawy;
  • Jest sex, jest przemoc, są intrygi I zdrady;
  • Trzyma w napięciu;
  • Świetnie podzielone tematycznie odcinki;
  • Poprawia nawet kilka niezgodności historycznych książki;
  • Hiroyuki Sanada i Anna Sawai.

Wady

  • Finał to niemalże godzina samej ekspozycji (wciąż bardzo dobrze zrealizowanej).

“Shogun” to dziesięć odcinków świetnie opowiedzianej historii. Praktycznie każdy jeden element serialu imponuje od początku do końca – oddanie realiów feudalnej Japonii, warstwa audiowizualna, casting, bezpardonowość w adaptowaniu nawet najtrudniejszych scen. Tak naprawdę jedynie finał może męczyć odrobinę nadmiarem ekspozycji, ale sam przyznasz chyba, że taki minus, to żaden minus.

9,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper