The Finals_key-art

The Finals - grałem przedpremierowo i jestem zachwycony. Skala zniszczeń i możliwości jest tutaj ogromna

Maciej Zabłocki | 08.12.2023, 05:05

Ależ ja się dobrze przy tym bawiłem! Chociaż The Finals za sprawą wielu rożnych betatestów trafiło pewnie do wielu z Was, to ostatnio brałem udział w sesji rozgrywanej z wykorzystaniem najnowszej wersji gry. Odpowiednio zbalansowanej i zoptymalizowanej, praktycznie gotowej do wydania. Bawiłem się znakomicie, a skala zniszczeń i możliwości w tym tytule jest doprawdy imponująca. Zresztą, w końcu to dzieło od twórców Battlefield: Bad Company. 

Embark Studios złożone jest z ludzi, którzy kumają o co chodzi. Brakowało mi czegoś takiego, że mogę sobie zniszczyć praktycznie wszystko, co widzę na drodze. TTK jest bardzo długi, a rozgrywka wymaga nie tylko znajomości map, ale przede wszystkim logicznego rozumowania. Tutaj nie da się, niczym w Call of Duty, osiągnąć w pojedynkę jakiegoś szalonego wyniku. Należy korzystać nie tylko z dodatkowych elementów wyposażenia, ale przede wszystkim współpracować z naszą drużyną, bo bez tego nie ma szans powodzenia. Ale o co tak właściwie chodzi w The Finals? To wieloosobowa, nietypowa strzelanka, do tego darmowa, stworzona dla PC oraz konsol PlayStation 5 i Xbox Series X/S. I najlepsze, że możecie w nią zagrać już teraz! 

Dalsza część tekstu pod wideo

Zabawa rozpoczyna się od Sezonu 1, gdzie gracze mogą poczuć blichtr i przepych Las Vegas z 2032 roku. Nie brakuje przepięknych neonów, automatów do gry, bokserów czy ufo. To wszystko w akompaniamencie zniszczeń nadciągających z każdej strony. Do mnie bardzo trafia atmosfera The Finals, która przypomina rozgrywki żywcem wyjęte z IEM czy innych wysokobudżetowych turniejów. Ponoć wszystkie głosy w tej grze stworzyła sztuczna inteligencja, ale wyszło to znakomicie. Klimat turniejowy udziala się w niesamowity sposób, gdy razem z drużyną bronimy dostępu do bankomatu i zdołamy pokonać przeciwników, solidnie się bunkrując. Żywiołowe reakcje komentatorów jedynie motywują i sprawiają, że możemy się poczuć niczym na prawdziwym wydarzeniu, grając o grubą kasę. 

The Finals w zasadzie wszystko robi w znakomity sposób, bo rozgrywka wkręca i nie chce puścić przez długie godziny

The Finals_2

Osobiście brałem udział w turnieju drużynowym zorganizowanym dla różnych redakcji z całej Europy. Do zespołu przydzielono mi Butchera z PSXE oraz Gwinta z CD-Action (pozdrawiam obu!). Dołączyliśmy do drabinki turniejowej rozpisanej dla 16 zespołów (po 3 osoby) i rozpoczęliśmy walkę. W naszym trybie chodziło głównie o to, by jako pierwsi dobiec do pudełka z kasą, ktorą należało odblokować (to zajmowało chwile czasu, a w każdej chwili mogła nam przeszkodzić wroga drużyna), a następnie dostarczyć kasę do najbliższego bankomatu. Pudło można podnosić i przenosić, niczym w Half-Life 2. Gdy mamy bankomat gdzieś w pobliżu, wystarczy je wrzucić do środka i bronić tego przytułka, aż kasa nie zaksięguje się na koncie naszej ekipy. Jeżeli w międzyczasie zginiemy, bankomat może zostać przejęty przez przeciwnika (co ważne, czas nie leci wtedy od zera, tylko od momentu, gdy zginęliśmy, więc wróg może przejąć wszystko na sekundy przed końcem). Gdy licznik zaliczy pełen obrót, a kasa wyląduje na naszym koncie, widzimy to w tabeli wyników. Do dalszego etapu przechodzą dwie z czterech drużyn, które zdołają zgromadzić najwięcej pieniędzy. 

Naszemu zespołowi udało się to zrobić aż czterokrotnie, dzięki czemu wygraliśmy cały turniej! Miałem z tego ogromną radochę, ale nie ukrywam, że emocji tutaj nie brakowało. Podstawą jest właściwa kooperacja i rozmowa na słuchawkach. Bez tego nie ma sensu grać w The Finals, bo w pojedynkę nie sposób tutaj osiągnąć czegokolwiek, szczególnie gdy po drugiej stronie trafimy na zgraną drużynę. Co więcej, musimy się komunikować, bo w tej grze można zniszczyć absolutnie wszystko. Mapy są bardzo wertykalne i rozbudowane, a przy tym każdą ścianę, sufit i podłogę można rozwalić w drobny mak, wykorzystując elementy architektury np. do zasypania wieżyczki wroga. To rodzi tak wiele możliwości, że każda rozgrywka jest kompletnie inna. 

THE FINALS

Przystępując do zabawy, wybieramy żołnierza spośród trzech klas. Lekkiej, średniej i ciężkiej. Pierwsza z nich dysponuje linką wspinaczkową (niczym w Halo Infinite) i słabszą bronią, ale pozwala na szybkie przemieszczanie się np. do skrzynek z kasą czy bankomatów. Druga z kolei to taki już zwyczajny gość, typowy żołnierz. Nie ma linki, za to ma karabin ze znacznie większą siłą rażenia. Jest poza tym o wiele bardziej wytrzymały. Klasa ciężka to prawdziwy tank z tarczami, niczym w Overwatchu i mini-gunem pod ręką. Twardy gość, ale mało mobilny i w zasadzie łatwo go obejść dookoła i posłać do piachu. Klasę postaci możemy zmienić w trakcie zabawy, ale warto to przemyśleć, bo jej wybór ma kluczowe znaczenie dla przebiegu rozgrywki. 

Gdy ktoś z naszej ekipy zginie, zamienia się w plastikową figurkę (albo taki ładny posążek) na kilkanaście sekund. Możemy wtedy podbiec i wskrzesić kumpla lub... złapać figurkę i po prostu przenieść ją w bezpieczne miejsce, by tam kogoś przywrócić do życia. No mega patent, ależ mi się to spodobało. Nie brakuje battle-passa do kupienia, mnóstwa zróżnicowanych broni i akcesoriów, trampolin (niczym w Quake'u), wieżyczek ochronnych, pianek wypełniających do budowania fortyfikacji (coś, jak pianki używane przy wypełnianiu szczelin po montażu okien) i wszelkiego rodzaju granatów czy materiałów wybuchowych. Jest tutaj co robić i w czym wybierać, a same postacie mogą być bardziej wykręcone z wyglądu niż w Fortnite. Bliżej im do klimatu z Watch Dogs_2, aczkolwiek gra nie jest przesadnie młodzieżowa. Z całą pewnością jednak wymaga praktyki i zaangażowania, bo próg wejścia twórcy ustawili dość wysoko. Co ważne, gracze mogą grać kim tylko chcą i stworzyć własnego wojaka. Możemy sterować pandą wyposażoną w wyrzutnie rakiet, albo rycerza z wielkim, ostrym mieczem. 

Dla mnie The Finals to chyba największe, pozytywne zaskoczenie tego roku. Absolutnie fantastyczna strzelanka, którą nie sposób się znudzić, grając bezpośrednio z dobrymi kumplami. To pierwsza gra studia Embark, a zarazem to nie kolejny battle-royale, symulator wojskowy czy taktyczny FPS (uff, całe szczęście). To w mojej ocenie nowe spojrzenie na współczesne shootery, testowane wielokrotnie przez ostatni rok. Gra jest dopracowana, zbalansowana i przede wszystkim zbudowana w oparciu o głosy niesamowicie zaangażowanej społeczności. W dodatku świetnie wygląda i zachwyca optymalizacją. No chciałbym tu znaleźć jakieś wady, ale trudno mi cokolwiek wskazać. Grałem w to zarówno na PC, jak i na PS5 i preferuję jednak myszkę i klawiaturę, bo długi TTK jest tutaj dodatkowo wspierany przez doskonałą celność. Gdy trafiamy w głowę, możemy ubić wroga znacznie szybciej, co czasem może nam ocalić ochronę bankomatu i pomóc wygrać całą rundę. A no i właśnie, te trwają po kilka minut, ale to wystarczająco dużo czasu, żeby się odkuć, nawet jeśli sam początek nie poszedł nam najlepiej. Dla mnie bomba, wskakujcie do zabawy i rozkoszujcie się tym tytułem, a szczególnie jego fizyką i turniejową otoczką! No i na trailerze może się wydawać, że rozgrywka jest chaotyczna, ale nic bardziej mylnego. Po kilku meczach doskonale wiemy co i jak zrobić, a także w jaki sposób poruszać się po polu bitwy. 

Źródło: Opracowanie własne
Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper